
- 7 maja, 2025
- przeczytasz w 6 minut
Rozpoczęło się konklawe. Bez względu na to, czy wyjdzie z niego Pius XIII, Jan XXIV, Franciszek II czy ktokolwiek inny o jakimkolwiek imieniu, wydarzenie to może i powinno być również interesujące dla chrześcijan innych wyznań – protestantów, prawosławnych czy...
Dlaczego konklawe jest ważne dla chrześcijan innych wyznań?
Rozpoczęło się konklawe. Bez względu na to, czy wyjdzie z niego Pius XIII, Jan XXIV, Franciszek II czy ktokolwiek inny o jakimkolwiek imieniu, wydarzenie to może i powinno być również interesujące dla chrześcijan innych wyznań – protestantów, prawosławnych czy starokatolików. Dlaczego?
Żadne inne wydarzenie w Kościele rzymskokatolickim nie ilustruje esencji rzymskokatolickiego systemu teologicznego jak właśnie konklawe. Konklawe to sakralna inscenizacja, w której – przynajmniej teoretycznie — głównym sternikiem i dyrygentem jest Duch Święty, ale jednocześnie jest metahistorycznym momentum, w którym wieki historii materializują się w XXI wieku pod postacią starych rytuałów, gestów i procedur. Konklawe to coś więcej niż teatrum czy powierzchowne decorum. Choć wielokrotnie i na różne sposoby zmieniane, korygowane i dopasowywane do współczesnych wymagań, konklawe niesie ze sobą aurę czasów minionych, uobecnia historię, transponuje balast i skarby tradycji do czasów jakby obcych.
Te wybory, które wyborami w świeckim rozumieniu nie są (nie ma kandydatów), pozostają fascynujące, gdyż owiane są sakro-tajemnicą. Prawdopodobnie są to jedyne prawdziwie tajne wybory na świecie, nawet jeśli nie spełniają standardów wyborów demokratycznych państwa prawa. Nic więc dziwnego, że konklawe inspiruje i interesuje, choć z pewnością jednych śmieszy, co pokazuje niezliczona ilość memów i filmików w mediach społecznościowych — część z nich z duchem czasów wygenerowana przez tzw. sztuczną inteligencje, oferując niejednokrotnie tandetną rozrywkę dla mas.
Konklawe ma długą historię. Jego początki wcale nie są starożytne. Ewoluowało od plebiscytu ludu rzymskiego (świeckich i kleru), poprzez pokaz sił rzymskich patrycjuszy, walki frakcji kardynałów uzależnionych w taki czy inny sposób od politycznych decydentów. Długie okresy antypapieży, czasami nawet kilku na raz, są tego dobitnym przykładem.
Ale zanim zaczęły zmieniać się procedury wyboru papieża, jeszcze przed pojawieniem się samego konklawe, ewoluowało samo papiestwo, które do dziś pozostaje niezmiennie jednym z kluczowych punktów niezgody między chrześcijanami różnych wyznań zmieszania postulowanego sacrum z zastanym profanum.
Dlaczego w ogóle chrześcijanie różnych wyznań mieliby się interesować konklawe? Czy nie powinni pozostawić tego „religijnego przedstawienia”, jak mawiają niektórzy radykalni protestanci, samym katolikom i najzwyczajniej w świecie ”nie wtrącać się” w nieswoje sprawy?
Dzięki Bogu wizerunek papiestwa zmienił się na tyle – również pod wpływem ruchu ekumenicznego — że papiestwo, mimo wciąż eksplozyjnego potencjału, nie jest już aż tak bardzo polaryzujące. Nawet jeśli Rzym nie zmienił niczego w doktrynie urzędu papieskiego, nie odwołał prymatu jurysdykcyjnego czy dogmatu o nieomylności papieża oraz innych roszczeń to sposób jego sprawowania zmienił się tak bardzo, że spotkania chrześcijan różnych wyznań z poszczególnymi papieżami stały się jakby normalnością czy nawet rutyną. Wszyscy wiemy, że nie zawsze tak było.
Wracając do pytania, dlaczego inne wyznania winny interesować się konklawe, można czy należałoby stwierdzić, że właśnie w dziejach konklawe symbolicznie i rytualnie zapisane są kręte ścieżki historii papiestwa. Pozostaje ono jedną z głównych przeszkód na drodze do pełnej jedności chrześcijan i nic nie wskazuje na to, aby miało się to zmienić.
Dla protestantów różnej maści, choć nie tylko dla nich, papiestwo jest wynikiem prawdziwych historycznych procesów i nieprawdziwych roszczeń.
Protestanci – choć nie tylko oni – odrzucają pogląd jakoby papież był następcą św. Piotra i to nie tylko dlatego, że nie ma dowodów, że miałby on kierować rzymską gminą pierwszych chrześcijan, ale przede wszystkim kluczową dla katolików w tym przedmiocie wiarę jakoby papież był wikariuszem Chrystusa na ziemi. Teolodzy nierzymskokatoliccy stwierdzają, że jeśli prawdziwy jest mit założycielski jakoby Chrystus powoływał instytucję papiestwa i pierwszym papieżem uczynił apostoła Piotra to ten i każdy jego następca za życia musiałby wybierać swojego następcę.
Uświęcona lub nieuświęcona, jak kto woli, tradycja przez małe lub wielkie „t” zechciała jednak, że proces wyboru po wielu perturbacjach spoczywa dziś w ręku ponad 130 mężczyzn, którzy spośród siebie wybiorą jednego, a ten następnie przyodzieje białe szaty.
Wiemy, że ongiś biskupami Rzymu nie mogli zostawać duchowni, którzy pełnili biskupie urzędy w innych diecezjach. Akt translacji uznawany był dawniej za złamanie przysięgi zaślubin z diecezją. Siłą rzeczy papieżami często nie zostawali biskupi, a już na pewno biskupami nie musieli być kardynałowie elektorzy, którzy dziś biskupami być muszą, bo tak zadecydował Jan Paweł II, ustanawiając nową tradycję. Tradycja to nie tylko strumień kontynuacji, ale i zerwań oraz nowych początków. Jest dynamiczna i nie zawsze rodzi się na klęczniku, a jest efektem ustaleń, kompromisów, a wiele razy bywała też owocem siły i perswazji.
W tych i wielu innych aspektach konklawe oraz problemów z nim związanych ogniskowały się główne kontrowersje związane z roszczeniami i rozumieniem papiestwa, ale też Kościoła w ogóle. Konklawe jest w jakiejś mierze instytucjonalizacja sporów o papalizm i koncyliaryzm, pokazuje, która opcja zwyciężyła i jak rozumiana jest jedność Kościoła, w jaki sposób jest sprawowana i na czym polega kolegialność w rozumieniu rzymskokatolickim.
Konklawe wybiera zwierzchnika największego Kościoła chrześcijańskiego na świecie wyposażonego w ponadnaturalne roszczenia i autorytet, przynajmniej wg wiary samych katolików, i tym samym jest istotnym czynnikiem w zachowaniu i zacementowaniu określonego sposobu myślenia o Kościele i jego przeżywania. Jednych on zachwyca i inspiruje, a innych zupełnie na odwrót – widzą go nawet jako zagrożenie dla zachowania, mówiąc językiem katolickim, depozytu wiary.
Nie brakuje protestantów, prawosławnych czy starokatolików, którzy z nieudawanym podziwem patrzą na historyczno-sakralne mechanizmy konklawe i tym samym papiestwa, życząc sobie, aby było ono w jakiejś, choćby śladowej formie, głosem podzielonego chrześcijaństwa. Toczone od dziesięcioleci rozmowy o ekumenicznym wymiarze posługi papieża jako rzecznika podzielonych chrześcijan wywołują aprobatę i stanowczą krytykę. I dobrze.
Papiestwo było, jest i pozostanie nieodłącznym elementem ekumenicznej kontrowersji i chyba nie ma powodu, by uznać ten stan rzeczy za coś negatywnego. Wręcz przeciwnie, jego raz polaryzująca, a raz integrująca siła nadaje ruchowi ekumenicznemu, a przez to całemu chrześcijaństwu życiodajnej dynamiki dialogu i sporu. Dotyczy to oczywiście nie tylko papiestwa, ale to właśnie w tym zagadnieniu, bo tak mocno spersonalizowanym, widać namacalność odwiecznych podziałów chrześcijaństwa. Nic się nie zmieniło od czasów Nowego Testamentu. Zmieniają się tylko linie podziału i schematy interpretacyjne.
Ponieważ niemożliwe jest zrozumienie chrześcijaństwa takiego, jakim istotnie jest, bez papiestwa, to zasadne wydaje się stwierdzenie, by chrześcijanie, którzy nie są w jedności z Rzymem i w takim przyjaznym rozdzieleniu chcą pozostać, z uwagą, troską i co najważniejsze zrozumieniem obserwowali to konklawe, nawet jeśli ono nie dotyczy ich bezpośrednio, ale tylko i aż pośrednio.
Gdy z balkonu Bazyliki św. Piotra rozbrzmiewać będą słowa „Oznajmiam wam wielką radość” (Annuntio vobis gaudium magnum…) wyczulone na biblijną narracje serca skojarzą je z bożonarodzeniowym, ewangelicznym orędziem, że oto narodził się Zbawiciel. Z pewnością na najsłynniejszym balkonie świata nie stanie zbawiciel świata, choć może są i tacy, którzy by tego bardzo chcieli, ale należy się modlić i trzymać kciuki, aby był to ktoś, kto na Zbawiciela wskazywać będzie. I nawet – cytując pewnego ewangelickiego biskupa – wielu chrześcijan nie zawoła „habemus papam” (mamy papieża) to wystarczy jeśli radośnie powiedzą „habetis papam” (macie papieża), gratulując rzymskim katoliczkom i katolikom nowego zwierzchnika. Po prostu, z czystej chrześcijańskiej i ekumenicznej solidarności.