Nie tylko dla chrześcijańskich moli książkowych
- 18 listopada, 2007
- przeczytasz w 9 minut

Nie jest celem tej recenzji poddanie w wątpliwość tego przesłania, które Bogdan Olechnowicz zawarł w swojej książce. Nie jest nim również polemika z Autorem w kwestiach co do których, jak sądzę, mamy różne zdanie. Moja recenzja nie będzie również próbą rozeznania na ile książka „Wzgardzeni czy wybrani” jest „proroczym spojrzeniem na Polskę”, a na ile tylko próbą takiego spojrzenia bardziej lub mniej trafioną.
Nie jest celem tej recenzji poddanie w wątpliwość tego przesłania, które Bogdan Olechnowicz zawarł w swojej książce. Nie jest nim również polemika z Autorem w kwestiach co do których, jak sądzę, mamy różne zdanie. Moja recenzja nie będzie również próbą rozeznania na ile książka „Wzgardzeni czy wybrani” jest „proroczym spojrzeniem na Polskę”, a na ile tylko próbą takiego spojrzenia bardziej lub mniej trafioną.
Nie czuję się na to gotowy, ani nawet nie widzę potrzeby, żeby moja opinia miała służyć któremuś z wyżej wymienionych celów. Musiałbym wtedy spojrzeć na treść książki z góry, i z takiej perspektywy zobaczyć jej przesłanie; a nie chcę, bo właściwsze wydaje mi się spojrzenie z dołu, tak jak patrzą zaciekawione dzieci, zadzierając głowę, kiedy coś zwraca ich uwagę.
A książka Bogdana Olechnowicza- najpierw piękną okładką, a potem bogatą treścią- zwróciła moją uwagę. Dlatego kreślę tych kilka osobistych słów, żeby podzielić się swoim odbiorem tego, co- nie mam powodów, żeby nie wierzyć Autorowi, szczególnie po lekturze książki- nosi od długiego czasu w swoim sercu, i co leży mu na jego chrześcijańskiej, ani nie protestanckiej ani nie katolickiej (zdziwionych odsyłam do książki, w której autor oprotestował swoją protestancką, w rozumieniu antykatolickości, tożsamość), wątrobie.
Kiedy byłem młody, zaczytywałem się książkami. Pewnie znacie tego rodzaju osoby, nazywane molami książkowymi, co to nie skończą czytać rozpoczętej lektury, chociażby świat się walił wokół nich, a rodzice gasili światło (od czego są latarki pod poduszką?). Już dawno zapomniałem jak smakuje taka ekscytacja tym, co się czyta. Bo, jak wiadomo, prawdziwi naśladowcy Jezusa nie mogą czytać- tak im się wydaje- światowych książek. A ciekawych chrześcijańskich jest tak mało! I oto okazało się, co z radością odkryłem właśnie przy pochłanianiu „WCW”, że da się pisać chrześcijańskie książki tak interesująco, że potem można je czytać z wypiekami na twarzy- w pociągu, a jeszcze wcześniej w poczekalni na dworcu, a potem już w domu, nawet w trakcie posiłków…
Właśnie takie lektury przywracają mi wiarę w chrześcijan, bo jeżeli chrześcijaństwo jest prawdziwe, musi być też atrakcyjne! Gdzież ta obfitość i radość życia, którą obiecał Chrystus, skoro nijak tej pełni nie widać na zewnątrz. To pierwsza moja refleksja po spotkaniu z tym, co z serca i wątroby na papier wylał Bogdan Olechnowicz. Zgadzam się z nim- religia powinna „uczyć radości i prowokować do nadziei”, a nie „tłumić nasze człowieczeństwo”.
Cieszę się, że z kart książki mogłem zobaczyć tę drogę, którą Pan prowadził jej Autora. Sam rozumiem i czuję pokusę literalnego traktowania Biblii, a takie „biblijne” ciągotki jak te, o których pisze pastor gorzowskiej wspólnoty- weźmy na przykład niedopuszczanie kobiet do nauczania, ponieważ sam Paweł tego zabronił- mnie również męczyły. Tym większa radość z pracy Ducha, który daje prawdziwe zrozumienie Słowa, nieodłączne od przemiany serca na Boże podobieństwo. (Nic więc dziwnego, że rachunek sumienia i wyjaśnienie dzisiejszego rozumienia roli kobiety w Bożym planie zajmuje biblijnemu radykałowi aż 9 stronic książki, a przecież nie jest to najważniejszy jej temat!).
Wierzę, że to otwartość i pragnienie bycia posłusznym Bogu pozwoliły Autorowi być dziś w tym miejscu, w którym jest, i w tym poddaniu się Duchowi znosić zmagania z samym sobą, a także doświadczać, jak sądzę i jak sugeruje to Bogdan Olechnowicz, niezrozumienia ze strony środowiska chrześcijańskiego, z którego się wywodzi. Ufam, że taka otwartość i gotowość przyjmowania Bożego objawienia pozwalają rzeczywiście widzieć wyraźniej i w szerszym kontekście pracę Ducha, która dokonuje się na naszych oczach.
Raduję się, że nasz wspólny Mistrz jest w stanie prowadzić we właściwy Jemu sposób Swoich uczniów, i różne drogi po których ich prowadzi w którymś momencie mogą się albo połączyć, albo przynajmniej przecinać coraz częściej. To dzięki temu Autora tekstu mogłem spotkać na skrzyżowaniu wzgardzeni- wybrani, pomimo że jest on pastorem protestanckiej, a niżej podpisany moderatorem katolickiej wspólnoty. To dla mnie drugi ważny wniosek po przeczytaniu „WCW”: tylko wtedy możemy odnaleźć się jako bracia nadający na podobnych falach, jeżeli jesteśmy całymi sobą nastawieni na odbiór Ducha Świętego.
I właśnie to ekumeniczne spojrzenie, to wyjście z getta sekciarskiego myślenia, którego nie brakuje wśród chrześcijan, niezależnie z jak wielkich czy liczebnych kościołów się wywodzą, pozwala Panu działać i pokazywać to, co dla innych jest zakryte. Dopiero wtedy można dostrzec znaki czasu, które Jezus Chrystus polecił rozpoznawać Swoim uczniom. Do takich znaków Bogdan Olechnowicz zalicza zarówno pewne wydarzenia z historii Polski (np. zryw „Solidarności”), jak i osoby, a wśród nich szczególne miejsce w planie Bożym przyznaje on Janowi Pawłowi II.
Otwartość na znaki czasu- ślady współczesnego działania Ducha Świętego oraz w świetle wiary odczytana historia Polski na tle historii Europy, a to wszystko w połączeniu z doświadczeniem modlitwy wstawienniczej za Polskę, doświadczeniem zarówno Autora, jak też i innych osób, często spoza naszej Ojczyzny, układają się według pastora z Gorzowa w wyraźne przesłanie Boga kierowane w stronę Polaków. Dopełniają ten obraz, a może nawet nie tyle dopełniają, co są jego istotnym elementem, robiące szczególne wrażenie proroctwa wygłoszone przez charyzmatyków pochodzących z różnych stron świata, a dotyczące właśnie naszego kraju. Mile łechcą one naszą narodową dumę, ciągle podnoszącą swoją głowę jakby w reakcji do tej wzgardy, której zdajemy się doświadczać od innych. Ale nie o dumę i wywyższanie się ponad inne narody tu chodzi, a o Boże wybranie w celu wypełnienia konkretnego dzieła, na wzór wybrania Izraela, przez którego Bóg chce błogosławić innym narodom.
I jeszcze jedno ważne spostrzeżenie. Książka „WCW” nie mogłaby powstać w takim kształcie jaki nadał jej Bogdan Olechnowicz, gdyby nie głęboko przeżywana przez niego relacja z Bogiem. On już poznał, że Bóg nie jest surowym Ojcem, ale dobrym i bliskim Tatusiem. I to właśnie doświadczenie tego faktu jest mocnym światłem, które pozwoliło zobaczyć w nowy sposób tak historię Polski i Polaków, jak i przede wszystkim sugerowaną przez Autora dziejową zmianę, w której uczestniczymy, a także dostrzec dar ojcostwa Jana Pawła II; jakby Bóg Ojciec chciał przez ten dar powiedzieć, że boli Go nieobecność prawdziwych ojców w rodzinach, Kościele i społeczeństwie, i że tylko On sam może ten brak zaspokoić. Bo właśnie w zachwianiu roli ojca autor widzi główną przyczynę kryzysu w społeczeństwie. I jest do tego tak przekonany, że gotowy jest poddać się pewnemu eksperymentowi- kto chce, niech sprawdzi: „Gdyby mnie zbudzono w środku nocy i zadano pytanie, jaka jest najbardziej paląca potrzeba w naszym kraju, to bez namysłu odpowiedziałbym, że ojcowie”.
Tak często obracamy się tylko wokół naszego osobistego, chciałoby się napisać prywatnego, zbawienia zapominając, że Bóg ma plan znacznie szerszy, i że jest nie tylko naszym osobistym Panem, ale Panem wszystkiego, także narodów i historii. Może to jedna z przyczyn naszego narzekania- patrzenie w wąskiej perspektywie, tylko na nasze prywatne podwórko? Jeżeli Pan jest Panem historii, to ma przecież plan również wobec całego narodu, a nie tylko pojedynczych osób! Autor nie poprz
estaje tylko na stwierdzeniu tego, oczywistego w świetle wiary, faktu. Zachęca, aby odrzucić to poczucie niższości, które tak często charakteryzuje naszych rodaków w relacjach z innymi narodami, i zastąpić je przyjęciem powołania od Boga.
Myliłby się ktoś, kto pochopnie posądziłby Autora o powielanie pustych bogoojczyźnianych frazesów, które można słyszeć w pewnych środowiskach. Może niejeden z nas nie chce po raz kolejny słuchać tego, czym faszerowano go w szkole- o Polsce jako Mesjaszu narodów (Olechnowicz zamiast tego, porównując dzieje Polski do historii starotestamentowego bohatera, proponuje: „Polska Józefem narodów”). Ale czytelnicy, którzy zadadzą sobie słodki trud sięgnięcia po książkę, odczytają źródło tej nadziei, którą przekazuje Autor, w Bogu samym. To w Nim ma nastąpić odzyskanie przez Polaków utraconej gdzieś godności, a nie przez najbardziej nawet pobożne ludzkie wysiłki. We „Wzgardzonych czy wybranych” rzecznik Boskiego Terapeuty leczącego nas z naszych narodowych kompleksów formułuje szereg śmiałych pytań, na które później próbuje udzielić odpowiedzi. W końcu udziela również odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule książki.
Z Bożej perspektywy- jesteśmy wybrani. A jak to widać z naszej, nie tylko ludzkiej, ale na dodatek polskiej perspektywy? Czy Polacy przyjmą to wybranie- zależy już od nich samych. Wybranie to również odpowiedzialność. Propozycja złożona przez Boga została odczytana, reszta zależy od naszej odpowiedzi. Czasem łatwiej zostać w tym poczuciu wzgardzenia niż podjąć jakiś wysiłek, by od niego się uwolnić- wydaje się, że w tym psychologia narodu niewiele różni się od psychologii jednostki. Czy uwierzymy w to wybranie? A jeżeli tak, to jak ta wiara się wyrazi? Czy duchowe przebudzenie, którego oczekuje pastor Olechnowicz, rzeczywiście będzie „tak kolorowe i pełne entuzjazmu, jak polskie zawody sportowe, na przykład w Zakopanem, gdy startuje Adam Małysz” i „tak pełne refleksji i duchowej głębi, jak dni po śmierci drogiego Jana Pawła II”? Sam Pan Historii bez naszego fiat nie poradzi sobie z naszymi wadami i zamiast duchowego przełomu górę ciągle mogą brać te cechy, które charakteryzują czy to internetowych komentatorów nie zostawiających śladu suchej nitki na skoczku z Wisły, kiedy zawodzi ich nadzieje mniej udanymi występami, czy też tych pobożnych kolekcjonerów, którzy zamiast refleksji po zmarłym papieżu zapełniali segregatory cotygodniowymi anegdotkami z życia Karola, który został papieżem- człowiekiem?
Oczekujesz takiego duchowego i przechodzącego wszelkie wyobrażenie przebudzenia czy nie, pewne jest to, że po przeczytaniu książki zostaniesz, Czytelniku, sprowokowany do osobistej reakcji na zachętę do nowego spojrzenia na siebie i twoich rodaków. Jaka będzie twoja odpowiedź na pytania: czy wierzysz, że jesteś jednym z wybranych?; że należysz do narodu, dla którego Pan historii przygotował specjalne powołanie, którego nikt inny oprócz nas, Polaków nie wypełni?; i czy masz świadomość, że od tej twojej odpowiedzi zależy przyszłość nie tylko twoja, ale i całej narodowej wspólnoty?
Według Olechnowicza jesteśmy jako naród „na osi pomiędzy wzgardą a wybraniem (…) gdzieś w połowie drogi. (…) Waga tej chwili polega między innymi na tym, że równie dobrze możemy się jeszcze cofnąć, co zdecydowanie pójść do przodu”. We wstępie napisał autor: „Jeśli treść tej książki będzie zachętą i pomoże nam chociaż odrobinę przesunąć się w kierunku wybrania, to będę miał wrażenie, że główny cel, jaki mi przyświecał, został osiągnięty”. A ja mam wrażenie, że trochę kokietuje nas Autor tym sformułowaniem i że tak naprawdę chodzi mu o dużo więcej. W każdym razie jestem przekonany, że każdy, kto przeczyta tę książkę, na pewno doświadczy takiego „przesunięcia” w swoim sercu i myśleniu.
Sławomir Zatwardnicki
Bogdan Olechnowicz, „Wzgardzeni czy wybrani. Prorocze spojrzenie na Polskę”, Wydawnictwo W Wyłomie, Gorzów Wielkopolski 2006.
Więcej informacji o książce i jej Autorze na stronie: www.wcw.pl