Nie wstydzi się Ewangelii
- 26 sierpnia, 2004
- przeczytasz w 8 minut
Podejrzewam, że ks. Michał Czajkowski czytywał w młodości “Trylogię” — i że się tą lekturą bardzo przejął. To wynika (pośrednio) z wywiadu-rzeki, jaki przeprowadził z nim Jan Turnau (“Nie wstydzę się Ewangelii”, WAM, Kraków 2004). Czytam tę książkę i odkrywam w niej szlachetność (i szlachectwo ducha, a nie tylko urodzenia) Skrzetuskiego, odwagę Kmicica, gotowość do ponoszenia ofiar dla słusznej sprawy tak charakterystyczną dla Michała Wołodyjowskiego, wreszcie… pewnego rodzaju gadatliwość i dowcip pana Zagłoby. “Nie […]
Podejrzewam, że ks. Michał Czajkowski czytywał w młodości “Trylogię” — i że się tą lekturą bardzo przejął. To wynika (pośrednio) z wywiadu-rzeki, jaki przeprowadził z nim Jan Turnau (“Nie wstydzę się Ewangelii”, WAM, Kraków 2004). Czytam tę książkę i odkrywam w niej szlachetność (i szlachectwo ducha, a nie tylko urodzenia) Skrzetuskiego, odwagę Kmicica, gotowość do ponoszenia ofiar dla słusznej sprawy tak charakterystyczną dla Michała Wołodyjowskiego, wreszcie… pewnego rodzaju gadatliwość i dowcip pana Zagłoby. “Nie wstydzę się Ewangelii” jest bowiem zapisem rozmowy bardzo potoczystej i pełnej dygresji.
Turnau to rozmówca dociekliwy i skrupulatny: ocala każdą anegdotę (nawet taką nie na temat) i chce wiedzieć o Czajkowskim jak najwięcej. No i “wypuszcza” księdza Michała, prowokuje go do zwierzeń (na przykład: “Powtórz, co mi mówiłeś o wujku”, “Powiedz o tej amazonce, o której mi kiedyś opowiadałeś”, “Opowiedz o…” itp.) — a ten dość łatwo daje się uprosić. Gawędziarzem zaś jest znakomitym… Facecjonistą niezrównanym: “Gdyby rozerwał się worek moich wspomnień (włącznie z anegdotami o kolegach, z których większość to dzisiaj biskupi, na czele z Księdzem Prymasem), to papieru by nie starczyło…”.
Wydawca tej książki mógłby ją promować tak, jak reklamuje się pewien rodzaj szamponu: “dwa w jednym”. Bo rozmowa dwóch starych przyjaciół — teologów (księdza, profesora i świeckiego, magistra), to nie tylko zapis interesującej biografii i doświadczeń życiowych jednego z nich, ale także solidny (choć — przyznajmy — bardzo wybiórczy) wykład: historii (fragment dotyczący Dobrej Szlacheckiej jest w istocie maleńką monografią), biblistyki, chrystologii i eklezjologii, ekumenizmu i teologii dialogu z judaizmem, wreszcie socjologii religii (m.in. analiza fenomenu Radia “Maryja” i antysemityzmu).
Jan Turnau zna Michała Czajkowskiego od lat — i rozumie go w pół słowa. To zaleta tego wywiadu: bo obaj wiedzą, o czym mówią, i w związku z tym nie wyważają otwartych drzwi. Ale to także wada: bo nie wszyscy czytelnicy posiadają taką wiedzę teologiczną i taką orientację w sprawach Kościoła (i często szukają oni odpowiedzi na pytania najprostsze: jak czytać Biblię? jak się modlić?) — a czasem drzwi otwarte na oścież dla teologów bywają zamknięte dla laików. Są w tej książce fragmenty teologicznie bardzo trudne i osobiście nie miałbym nic przeciwko ich rozjaśnieniu (na przykład: rozważania o pustym grobie — jest on czy nie jest konieczny do wiary w zmartwychwstanie?!). Uwagę tę kieruję głównie pod adresem wydawnictwa: gdybyż ta książka miała wnikliwego redaktora — rzecznika zwyczajnych czytelników…
Napisałem, że autorzy serwują nam wykład solidny, choć wybiórczy: tak naprawdę to ma on być zachętą (czymś w rodzaju aperitifu przed dobrym obiadem) do dalszych lektur. Na przykład znakomitych książek ks. Michała Czajkowskiego: o Biblii (“I ty zrozumiesz Pismo Święte”) czy dialogu z Żydami (“Lud Przymierza”, “Co nas łączy? ABC relacji chrześcijańsko-żydowskich”). Gorąco polecam.
Michała Czajkowskiego (ur. 1934, święcenia — 1958) niemal od początków jego kapłaństwa kształtował Sobór — to widać w jego pracy naukowej i duszpasterskiej. Czajkowski jest bowiem księdzem do głębi przenikniętym nauczaniem Vaticanum II. Zresztą, czy można się temu dziwić? W dniu inauguracji Soboru (11 X 1962 roku), był przecież w Rzymie, stał w loggii Bazyliki św. Piotra “i z góry patrzył na biskupie mitry, kołpaki, korony i tiarę niesionego na sedia gestatoria Papieża”: “Czułem wielkość, wyjątkowość chwili, ale chyba nie przeczuwałem, że Sobór tak bardzo zmieni i Kościół, i mnie, a w pewnej mierze także świat…” (podkreśl. moje).
To, co wtedy zobaczył, opisał w “Tygodniku Powszechnym”. To, co przeżył, stara się realizować do dzisiaj: jako profesor, publicysta, duszpasterz. Po prostu człowiek dialogu konsekwentnie przekraczający widzialne granice Kościoła (ostatnio na przykład uczestniczy w spotkaniach… gejów-chrześcijan, no bo: “Czy możemy kogokolwiek wykluczać z naszej troski duszpasterskiej?”). Czajkowski był zresztą — zaraz po powrocie ze studiów (w Rzymie i Jerozolimie) — jednym z pionierów odnowy soborowej w Polsce (Wspólnota św. Marcina we Wrocławiu i “pierwsi w Polsce świeccy lektorzy. Pierwsze modlitwy wiernych — przez wiernych przygotowywane i odmawiane. Pierwsze kazania świeckich. Pierwszy raz w Polsce kanon — wielka modlitwa eucharystyczna — po polsku…”). A i teraz — gdy Sobór od dawna należy do historii i prawie nikt nie przejmuje się jego duchem — on, na przekór wszystkim, chce być mu wierny: “Udzielać ludziom Komunii św. nie z tabernakulum, lecz ze stołu sprawowanej Eucharystii”, “głosić krótką homilię codziennie, nawet rano” itp. Nieistotne szczegóły? Raczej papierek lakmusowy pokazujący, czym jest dla niego Msza, Ewangelia, drugi człowiek.
Długo można by opowiadać o tej książce — traktuję ją jako cenny przyczynek do historii Kościoła w Polsce. I, szczerze mówiąc, nie rozumiem, jak można było dopuścić, żeby ktoś taki jak Michał Czajkowski — świetnie wykształcony biblista, świadek Soboru, chrześcijanin na serio szukający Boga — nie miał wpływu na formację kleryków w swej macierzystej diecezji! To nie najlepiej świadczy o Kościele, niestety. Ale, kto wie, może to się jeszcze zmieni? Tego życzę ks. Czajkowskiemu na jego 70-lecie: “że stanie przed klerykami w sali wykładowej wrocławskiego seminarium duchownego i spyta (po trzydziestu latach!): «Na czym to ostatnio skończyliśmy?»”.
Te urodzinowe życzenia mogłyby być dobrą pointą dla recenzji z pogodnej (wydawałoby się) i w gruncie rzeczy optymistycznej (pomimo pewnych trudności — ze strony niektórych hierarchów) książki Czajkowskiego i Turnaua. Mogłoby tak być, gdyby nie ostatnie rozdziały, w których ksiądz Michał obficie cytuje regularnie otrzymywaną przez siebie korespondencję. I artykuły (m.in. z “Naszego Dziennika”). A to nie jest lektura pogodna i optymistyczna! Z tekstów tych wyziera bowiem nienawiść — i, co gorsza, jest to nienawiść “w obronie” Jezusa i Jego Kościoła. I tu zaczyna się prawdziwy problem: ideologizacji chrześcijaństwa (i — jak celnie zauważył kiedyś Stefan Wilkanowicz — przerabiania uniwersalnej religii miłości na “ksenofobiczną religię plemienną”) oraz milczenia tych, którzy powinni reagować. “Ilu biskupów miało odwagę oświadczyć, że «głos katolicki w naszych domach» jest niechrześcijański, że «Nasz Dziennik» nie jest naszym, kościelnym dziennikiem?… Dlaczego nie przejmują się zgorszeniem niewierzących czy szukających?… Czy w «Naszym Dzienniku» widzą tylko piękne świadectwa różańcowe, a nie widzą świadectw nienawiści?”
Listy i artykuły, cytowane w tej książce, są oskarżeniem straszliwym. Bo “zło, które się stało i staje, jest w pewnej mierze nie do naprawienia. I to nie tylko w duszach katolików. Naszemu Kościołowi do dziś wypomina się «Mały Dziennik» i całą tę przedwojenną nagonkę antyżydowską, także z ambon, «która przyczyniła się do uśpienia sumień i w konsekwencji (…) wielu było takich, którzy nie stawili tak zdecydowanego oporu, jakiego ludzkość miała prawo oczekiwać od uczniów Chrystusa» (Jan Paweł II)”. W tym kontekście — nie rozumiem. Nie rozumiem braku reakcji wielu (na szczęście nie wszystkich) biskupów. Nie rozumiem publicznej wypowiedzi Prymasa Polski, który oskarżył ks. Michała Czajkowskiego o “bardzo złą robotę”, a nie przejął się zbytnio antysemicką literaturą sprzedawaną w podziemiach stołecznego kościoła. Nie rozumiem konformizmu niektórych środowisk katolickich, które odcinają się od Czajkowskiego, gdy ten krytykuje Radio “Maryja”, a milczą, gdy Czajkowski staje się
obiektem kampanii nienawiści… A może inaczej: rozumiem to (aż za dobrze), ale nie potrafię zaakceptować.
“Po owocach poznacie ich” — mówi Jezus. I jeszcze: “Ten rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem”. Kumulacja nienawiści, jaką odnajduję w listach do ks. Czajkowskiego (a przecież wiem, że nie jest on jedynym adresatem takiej korespondencji), domaga się od całego Kościoła modlitwy i nawrócenia. Kto wie, może przyszedł czas na “wielką nowennę” (i — na przykład — peregrynację kopii obrazu Brata Alberta: Ecce Homo) w intencji obrony naszego chrześcijaństwa przed nienawiścią?
Zaimponował mi ks. Michał Czajkowski. Ja, gdybym dostawał takie listy, byłbym zgorzkniały i miał nieustanne pretensje do świata. A on ciągle jest optymistą. “Moje życie — mówi — nie było i nie jest jednym Wielkim Postem, więcej w nim było i jest Wielkanocy. (…) A co do moich przegranych — ufam, że Bóg je wygra, i widzę, że niektóre z nich już teraz wygrywa”. Pytany o najważniejszy dzień życia — nie ma wątpliwości: święcenia kapłańskie (15 VI 1958). Na swym obrazku prymicyjnym kazał napisać: “Ponad tysiące lat szczęścia ziemskiego — u Twych ołtarzy milszy jeden dzień!” (te słowa dedykuję wszystkim, którzy mówią o nim i piszą: “tzw. ks.”). 25 lat później — z okazji srebrnych godów (które wypadły w stanie wojennym) — napis na obrazku był już zupełnie inny: “Proście za mnie, aby dane mi było Słowo Boże, gdy usta moje otworzę, dla jawnego, swobodnego i odważnego zwiastowania tajemnicy Ewangelii” (traktuję to jako prośbę i zobowiązanie: żeby się za ks. Michała modlić). Jeśli Bóg pozwoli, na 50-lecie kapłaństwa Czajkowski chciałby wybrać słowa św. Pawła: “Nie wstydzę się Ewangelii”, choć — jak sam mówi — “nie dorasta do nich”. Ale próbuje. “Powiedzieć prawdę przełożonemu, przestać się wstydzić, że uznają cię za Żyda, (…) nie wstydzić się swojej wiary i swego księżostwa w towarzystwie niewierzących, być do końca katolikiem wobec chrześcijan innych wyznań, być do końca chrześcijaninem wobec Żydów…”. I wierzy, że to jedno będzie miał kiedyś — na Sądzie — na swoją obronę: “Nie wstydziłem się Ewangelii, cokolwiek to kosztowało…”.
Janusz Poniewierski
Autor recenzji jest publicystą katolickim, redaktorem miesięcznika “Znak”. Powyższy tekst ukazał się w numerze 34 (2876) “Tygodnika Powszechnego”.
Nie wstydzę się Ewangelii — z ks. Michałem Czajkowskim rozmawia Jan Turnau, WAM Kraków 2004
Książke można zakupic przez Internet w wydawnictwie WAM - cena 25 zl.