Niedziela Misericordias Domini * III Niedziela Wielkanocna
- 7 kwietnia, 2005
- przeczytasz w 4 minuty
“Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: “Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?” Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: “Ty jesteś […]
Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli”. Na to On rzekł do nich: “O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: “Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: “Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?” W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: “Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi”. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba” Łk 24, 13–35
***
Podeszła do mnie po wyjściu z hipermarketu. Miała zniszczoną przez lata spożywania alkoholu czerwoną twarz i ciężki nasycony rozmaitymi trunkami oddech. — Nie dałby pan kilku groszy na renigas? — spytała ostrożnie. — Nie — odpowiedziałem. Odeszła. A ja z zadowoleniem wsiadłem do samochodu. Nie wrzuciłem jej pieniędzy nie ze skąpstwa, ale dlatego, że była pijana i zbierała bez wątpienia na kolejną butelkę czegoś mocniejszego. Nie dałem, bo nie chcę wspierać alkoholizmu. Wytłumaczeń jest wiele. I pewnie wszystkie są dość słuszne. Ale gdy patrzyłem jak odchodzi, zadałem sobie bolesne pytanie: czy nie odmówiłem paru groszy Chrystusowi? “Cokolwiek uczniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych mnieście uczynili” — zaświtało mi w głowie. A któż jest mniejszy niż ta kobieta?
To wydarzenie stanęło przede mną szczególnie mocno, gdy czytałem fragment Pisma Świętego przeznaczony na niedzielę. I krótka refleksja: ile razy nie rozpoznałem Chrystusa? Ile razy uznałem, że nie mam dla Niego czasu? Ile razy traktowałem go jako obcego, nieznanego, nudnego czy narzucającego się? Ile razy uznałem, że moje pilne obowiązki są ważniejsze, niż ten drugi, obcy człowiek?
A przecież właśnie to spotkanie z drugim człowiekiem, odnalezienie w nim “śladu oblicza Boga” jest podstawą religii, w tym także chrześcijańskiej. Dostrzeżenie w drugim, nawet jeśli jest to pijana kobieta pod hipermarketem, jest istotą naszej religii. I na nic się nie zdadzą msze, marsze czy różańce, jeśli tej prostej prawdy sam sobie nie uświadomie. Na nic się nie zdadzą wyrzucane z siebie słowa, opowieści, egzegezy — jeśli nie spotkam się z Bogiem w bliźnim.
Ja ciągle zaprzepaszczam okazje… i wciąż mam oczy zamknięte. Wpatrzony w liturgię, w Zmartwychwstającego Chrystusa, wciąż tracę z oczu ludzi. A to oznacza, że nie przyjmuje Zmartwychwstania, odrzucam je i skupiam się na własnych ideach, poglądach, słowach. Uczniowie Chrystusa spotkali się z bliźnim, i w nim dostrzegli Pana. Gdyby nie chcieli się spotkać z człowiekiem, nie spotkaliby też Boga. I tak samo jest z nami.