Ekumenizm w Polsce i na świecie

Rozważanie pasyjne — Wielki Piątek


„Oko­ło godzi­ny dzie­wią­tej Jezus zawo­łał dono­śnym gło­sem: «Eli, Eli, lema sabach­tha­ni?» to zna­czy Boże mój, Boże mój, cze­muś Mnie opu­ścił? (…) A Jezus raz jesz­cze zawo­łał dono­śnym gło­sem i wyzio­nął ducha” (Mt. 27, 46, 50)Bóg zwąt­pił. Bóg opu­ścił Boga. Bóg umarł. Kościół zwąt­pił i stra­cił nadzie­ję. To wiel­kie praw­dy, któ­re przy­po­mi­na nam Wiel­ki Pią­tek. Bez nich chrze­ści­jań­stwo było­by tyl­ko jed­ną z wie­lu […]


Oko­ło godzi­ny dzie­wią­tej Jezus zawo­łał dono­śnym gło­sem: «Eli, Eli, lema sabach­tha­ni?» to zna­czy Boże mój, Boże mój, cze­muś Mnie opu­ścił? (…) A Jezus raz jesz­cze zawo­łał dono­śnym gło­sem i wyzio­nął ducha” (Mt. 27, 46, 50)

Bóg zwąt­pił. Bóg opu­ścił Boga. Bóg umarł. Kościół zwąt­pił i stra­cił nadzie­ję. To wiel­kie praw­dy, któ­re przy­po­mi­na nam Wiel­ki Pią­tek. Bez nich chrze­ści­jań­stwo było­by tyl­ko jed­ną z wie­lu reli­gii, któ­re obie­cu­ją sto­sun­ko­wo łatwe zba­wie­nie dzię­ki wie­rze w kil­ka pod­sta­wo­wych prawd.

Wiel­ki Pią­tek jest w świa­do­mo­ści więk­szo­ści chrze­ści­jan zgrab­nie wpi­sa­ny w kalen­darz litur­gicz­ny. Nawet kon­cen­tru­jąc się na męce Pań­skiej zawsze pamię­ta­my, że po Krzy­żu przy­cho­dzi zmar­twych­wsta­nie, i w samym krzy­żu dostrze­ga­my już zapo­wiedź trium­fu. A prze­cież, gdy to wszyst­ko się dzia­ło, było ina­czej. Nikt z uczniów nie wie­dział, nie przy­pusz­czał, nie podej­rze­wał, że coś może się zmie­nić. Widzie­li nauczy­cie­le, mistrza, mesja­sza, któ­ry poniósł klę­skę. Abso­lut­ną, absur­dal­ną klę­skę.


Pierw­szy zała­mał się Judasz. Ten, któ­ry zdra­dził, być może po to, by przy­spie­szyć mesjań­ski, poli­tycz­ny triumf Jezu­sa. Jak więk­szość wie­rzył on, że Chry­stus ma moc zwy­cię­żyć swo­ich prze­śla­dow­ców i dać swo­je­mu ludo­wi wol­ność. Myślał zapew­ne, że kie­dy zosta­nie do tego zmu­szo­ny przez oko­licz­no­ści, przez aresz­to­wa­nie oka­że swo­ją wiel­kość. Sta­ło się ina­czej. Zdra­da na nic się nie zda­ła. Mistrz i nauczy­ciel pokor­nie szedł na śmierć. Pozor­ne dobro, jakim mia­ło być zmo­bi­li­zo­wa­nie Jezu­sa do dzia­ła­nia, oka­za­ło się rze­czy­wi­stym złem, źró­dłem śmier­ci. Śmier­ci jesz­cze nie Mesja­sza, ale jed­ne­go z Jego uczniów, któ­ry jak sam przy­znał „zgrze­szył wyda­jąc krew nie­win­ną”.


Pozo­sta­li ucznio­wie widząc klę­skę roz­bie­gli się po mie­ście. Piotr trzy­krot­nie zaparł się Jezu­sa, widząc, czu­jąc, że czas tego czło­wie­ka już się skoń­czył. Pięk­na wia­ra we wszech­moc­ne­go Mistrza padła w gru­zy. Zała­mał się sens życia. „Nie znam tego czło­wie­ka”. A potem łzy. Płacz, że nie wytrzy­mał, że nie docho­wał wier­no­ści, ale tak­że płacz, że zmar­no­wał kawał swo­je­go życia. Wie­rzył mistrzo­wi, ufał Mu i wszyst­ko na nic. Wszyst­ko pozba­wio­ne sen­su.


Pod krzy­żem zosta­li tyl­ko Maria – mat­ka Chry­stu­sa, Jan – jego naj­bliż­szy uczeń i kil­ka kobiet. Czy oni widzie­li sens w tym wszyst­kim? A może raczej chcie­li po pro­stu, tak bar­dzo po ludz­ku być z tym, któ­re­go kocha­li do koń­ca. Chcie­li, tak bar­dzo po ludz­ku, towa­rzy­szyć Mu w dro­dze ku nie­by­to­wi bez­sen­su? Nie wia­do­mo!!! Pew­ne jest jed­no – Jan nie był pełen nadziei. Już dwa dni póź­niej sie­dział z inny­mi apo­sto­ła­mi zamknię­ty „w oba­wie przed Żyda­mi”. Tak nie zacho­wu­je się czło­wiek, któ­ry wie­rzy w sens, któ­ry wie, że wszyst­ko dobrze się skoń­czy. Tak zacho­wu­je się czło­wiek, któ­ry opła­ku­je stra­tę celu, sen­su i marzeń.


I wresz­cie sam Chry­stus. Naj­pierw, gdy jesz­cze tlen docie­ra do mózgu, gdy ser­ce pom­pu­je jesz­cze krew po ludz­ku pro­si ucznia o opie­kę nad mat­ką, i mat­kę o opie­kę nad uczniem. Póź­niej, gdy coraz mniej tle­nu odży­wia jego cia­ło, gdy powo­li zaczy­na się dusić – nie­mal On sam tra­ci nadzie­ję!!! Jak czło­wiek, mimo iż rów­nież Bóg, odczu­wa abso­lut­ną, peł­ną samot­ność, swo­isty ate­izm. To nie ciem­na noc miło­ści, ale odczu­cie cał­ko­wi­te­go osa­mot­nie­nia. Cał­ko­wi­tej samot­no­ści, świa­do­mość odrzu­ce­nia przez Boga i więk­szość z ludzi. Wspól­no­ta, któ­rą zało­żył – roz­pa­dła się. Ludzie, któ­rych kochał wyda­li Go na śmierć. Nawet jego sąsie­dzi naśmie­wa­ją się z Nie­go.


Ale to nie jest naj­gor­sze. Naj­gor­sze jest to, że On czu­je, wie, że opu­ścił Go Bóg. Choć ocie­ra się to o here­zję – być może moż­na powie­dzieć, że w tej chwi­li Jezus nie­mal tra­ci wia­rę. Tra­ci wia­rę w to, że to, co miał zro­bić ma sens, tra­ci wia­rę w swo­je posłan­nic­two. On zna je, jako Bóg, wie kim jest, ale jako czło­wiek wąt­pi, tra­ci moc­ne poczu­cie sen­su i woła, woła wbrew sobie: Eli, Eli, lema sabach­tha­ni?


W tym momen­cie Jezus doświad­cza losu praw­dzi­we­go, peł­ne­go ate­isty – nie czło­wie­ka obo­jęt­ne­go wobec wia­ry, ale tego, któ­ry peł­nią sie­bie doświad­cza tego, że Boga nie ma, że nie ma Go dla nie­go i wyczu­wa w tym naj­więk­szą oso­bi­stą tra­ge­dię.


I tak koń­czy się ten dzień. Peł­nym roz­pa­czy krzy­kiem sła­be­go, roz­dar­te­go, pozba­wio­ne­go nadziei i Bożej obec­no­ści czło­wie­ka!!! Czło­wie­ka, któ­ry poniósł klę­skę, któ­ry zawiódł swo­ich bli­skich!!! Nikt nie ma nadziei na zwy­cię­stwo!!! Tego dnia Bóg napraw­dę umarł!!! Tego dnia umar­ła nadzie­ja!!!

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.