Tajemnicze samobójstwa w nawiedzonych wioskach
- 12 lipca, 2004
- przeczytasz w 7 minut
Pierwszą martwą dziewczynkę znaleziono w Chocó, w Kolumbii, w marcu ubiegłego roku. Do grudnia było już dziewięciu martwych młodych Indian. Wszyscy popełnili samobójstwo. Czarownicy zaczęli mówić o epidemii rozpaczy i utraty nadziei z powodu wojny toczonej na terenie Indian pomiędzy lewicową partyzantką i grupami paramilitarnymi. Z powodu owego konfliktu miejscowa ludność stała się zakładnikami uzbrojonych grup. Powiadano też, że duchy zabitych w walce, a nie pogrzebanych w ziemi, teraz zaczynają […]
Pierwszą martwą dziewczynkę znaleziono w Chocó, w Kolumbii, w marcu ubiegłego roku. Do grudnia było już dziewięciu martwych młodych Indian. Wszyscy popełnili samobójstwo. Czarownicy zaczęli mówić o epidemii rozpaczy i utraty nadziei z powodu wojny toczonej na terenie Indian pomiędzy lewicową partyzantką i grupami paramilitarnymi. Z powodu owego konfliktu miejscowa ludność stała się zakładnikami uzbrojonych grup. Powiadano też, że duchy zabitych w walce, a nie pogrzebanych w ziemi, teraz zaczynają podporządkowywać sobie Indian.
Niestety, problem dalej jest aktualny. Od marca ubiegłego roku do dzisiaj powiesiło się już 13 młodych Indian. Modlitwy czarowników nie pomogły przywrócić spokoju 3800 członkom plemion Emberów, Wounnanów, Katíów, Tulów i Chamiów, którzy żyją w 25 wioskach na obszarze dolnego Atrato. Ludzie boją się gniewu duchów od pamiętnego wydarzenia w marcu ubiegłego roku, kiedy to powiesiła się 12 letnia Patricia Jumí, z wioski Pueblo Nuevo.
W jednej z biednych wiosek w środku buszu Chocó, zwanej Unión Embera Katío, powiesiła się już trójka młodych ludzi. Nikt nie potrafi zapomnieć twarzy ostatniej z nich, 17 letniej Rosa Elena Siniguí. Od marca tego roku miała ona sny o czarnym zwierzęciu, które przychodziło, aby zabrać ją ze sobą. 26 kwietnia ze swoim mężem odwiedziła brata Felixa. Pokłócili się i o północy znaleziono ją powieszoną na belce zawieszonej niecały metr nad ziemią. Brat wspomina, że miała zgięte nogi, jakby była na kolanach, więc sam nie znajduje wytłumaczenia, w jaki sposób mogła umrzeć. Po trzech dniach zwyczajowych obrzędów zaniesiono ją do grobu z jej ubraniami i garnkami, jak nakazuje tradycja. Ludzie jednak przerazili się wyglądem zmarłej. Głowa jej bardzo się powiększyła i stała się cała czarna. Jej wargi napuchły, a oczy wyszły na wierzch. „Wyglądała jak potwór, jak dzikie zwierzę, nie jak istota ludzka”- wspomina Delia Casama, jedna z miejscowych liderów.
Powiadają, że i pozostali, którzy popełnili samobójstwo przez powieszenie, również mieli po śmierci zmienioną głowę i twarz. Podobnie wyglądali ci, którzy zmarli w inny, dziwny sposób, np. utopieni, czy ugryzieni przez węże. To dlatego Indianie nie mają już wątpliwości, że chodzi o złośliwe duchy.
W drugą sobotę czerwca ludność wioski Unión Embera Katío została przerażona trzema błyskawicami z ciemnego nieba. Błyskawice te nie były zapowiedzią burzy, ale spowodowały, że w trzech różnych szałasach trzech nastolatków – Yarleris, Solia i Luz Helena ‑zaczęło krzyczeć i płakać. Od tej chwili przestali się odżywiać, a zaczęli wypowiadać przekleństwa i śpiewać w swoim języku dziwne pieśni. Uspakajali się przez krótką chwilę, ale zaraz zaczynali na nowo krzyczeć nie dając spocząć 400 mieszkańcom wioski. Trzy noce później, we wtorek, ich rodzice udali się do „Mico”, niewidomego ucznia czarownika, który twierdził, że kiedyś walczył w buszu z diabłem w kobiecym ciele. Znachor zgodził się, aby przyprowadzono do niego nastolatków, których zaciągnięto tam siłą. Zaczęła się ceremonia uwolnienia ciał, które według Indian, zostały zawładnięte przez złe duchy. Czarownik dmuchnął w morską muszlę, aby przywołać przyjazne mu duchy, po czym zaczął odprawiać swoje obrzędy śpiewając kobiecym głosem. Melodyjny śpiew sprawił, że nastolatkowie zaczęli tańczyć jak marionetki, gniewnie przy tym podskakując i wykrzykując obelgi, mając jednak zamknięte oczy i włosy spadające na twarze. Wychodzący z ust dziewczyny Soli głos mówił: „Nie jestem kobietą, jestem mężczyzną. Zjem wszystkich, nikt nie pozostanie w tych wioskach. Zjemy wszystkie dzieci. Nic nam nie zrobicie, jesteśmy liczni”. Tymczasem „Mico” dalej śpiewał. (W Afryce i wśród wielu amerykańskich Indian „zjeść” kogoś oznacza wyciągać z niego siły duchowe, czyli żywotne).
Tuż przed samobójstwem Rosy Eleny Sininguí, w wioskach było już 18 osób zawładniętych przez duchy. Pastor zielonoświątkowegoKościoła Poczwórnej Ewangelii, którego kaplicą jest mała chatka z desek, z podłogą z ubitej gliny, również od marca zaczął przyjmować chore osoby. „Mico” nie potrafił wszystkim pomóc, więc Indianie zaczęli poszukiwać pastora Dojiramá, który jest już głosicielem Słowa Bożego od 19 lat. Symptomy były zawsze podobne: chorzy godzinami siedzieli w ciszy i nagle zaczynali krzyczeć, płakać i śpiewać. Powiadali, że zjedli tych, którzy się powiesili lub zmarli dziwną śmiercią i przepowiadali kto będzie następnym, kogo posiądą.
Pastor mógł tylko modlić się za tych Indian, którzy zostali zawładnięci przez duchy z powodu zerwania zakazanych kwiatów. Do pomocy przybyła mu grupa 14 chrześcijan z Riosucio. Modlili się całymi dniami i nocami.
Rodziny chorych nie mogły iść polować, ani uprawiać pól, bowiem musieli pilnować, by nie popełniono kolejnego samobójstwa. 16 letni Alver Antonio Bugamá został powstrzymany przez swojego ojca, Basilio Bugamá, kiedy już zakładał na swoją szyję pętlę ze sznura, na którym zawieszano zazwyczaj upolowaną zwierzynę. „Potem chłopak rzucił się na ziemię i zaczął się cały trząść. Zabraliśmy go do kościoła, modliliśmy się nad nim i się uspokoił”- wspomina Basilio.
Pod koniec maja jakiś niezwykły spokój opanował dotychczasowych chorych, którzy nic sobie nie mogli przypomnieć. Tymczasem czarownik z sąsiedniej wioski, Atensio Casama z Barranco, przepowiadał nadejście jeszcze gorszych czasów. Powiadał, że widział wielki, potężny cień, który się nie ujawnia, idąc do swojego ludu, gdzie żyją czarni Indianie i nagie kobiety, zapraszające nastolatków, aby iść z nimi. Atensio już stracił dwóch wnuków, którzy się powiesili. Teraz myślał, że wszystko wreszcie się skończyło. Tak jednak nie było. W połowie czerwca w wiosce zaczęły zdychać psy, których używano do polowań na dzikie świnie i jelenie. Zaraz potem zaczęły zdychać krowy. „Zwierzęta zaczynają się kręcić wkoło jak szalone i zaraz potem zdychają. Nie spowodowały tego nietoperze, bowiem żadne z nich nie miało śladu zębów”- powiedział stary czarownik. W taki tajemniczy sposób do końca czerwca zdechło już 36 krów, 8 psów, 40 kur, 2 muły i wiele świń. Według Atensio, stało się tak dlatego, gdyż złe duchy nie mogąc już posiąść Indian zaczęły atakować zwierzęta, aby skazać Indian na śmierć głodową.
Ubaldo Salazar nie wierzył w całą tę historię z duchami i kiedy powiesiła się jego córka Queti myślał, że zrobiła to z gniewu. Kiedy jednak ujrzał zmienioną w bestię twarz powieszonego tego roku syna Yúbera, miał już pewność, że rzeczywiście chodzi o szatana.
Czasami myśli, że wszystko to dzieje się z powodu jego nazwiska, gdyż większość, którzy zmarli, pochodzą z jego rodziny. Solia w chwilach majaczeń wspomina, że jej „panem”, tym, który prowadzi duchy, jest Torre, potężny czarownik plemienia Wounaan, z wioski Marcial, odległej o dwa dni drogi łódką. To samo imię powtórzyło już wiele z nawiedzonych osób. Myślą, że śmierć osób została spowodowana rzuconym przez czarownika Torre przekleństwem, gdyż w przeszłości jeden z jego synów pokłócił się o dziewczynę z młodzieńcem z ich wioski, członkiem rodziny Salazar, który kilka miesięcy później utopił się w rzece Salaquí. Na początku czerwca delegacja z wioski udała się z wizytą do Torre, który jednak zaprzeczył oskarżeniu, zobowiązując się jednak do przywołania swoich, rozproszonych duchów. Spowodowało to jeszcze większe zamieszanie.
Luciano Casama, prezydent organizacji Camizba
, która skupia nawiedzone wioski, twierdzi, że trzeba teraz poczekać, aby zobaczyć, co się wydarzy, bo, według niego duchy chcą uczynić ich jeszcze bardziej ogłupiałymi.
W obecnej chwili przygotowywane są trzy misje, które mają przypłynąć łodziami do wiosek, gdzie Indianie popełniają samobójstwa i są nawiedzeni przez złe duchy. W lipcu protestanci zabiorą tam pastorów. Kościół katolicki również w tych dniach wyśle tam misję z księdzem. Przez dwa tygodnie będzie on odprawiał msze i modlił sie o nawiedzonychw Unión Embera Katío. „Kościół, z powodu braków kadrowych, oddalił się od tych wiosek”- powiedział ksiądz Albeiro, dodając, że zawsze szanował indiańskie wierzenia. Nie chciał jednak wypowiadać się na temat duchów, bowiem do grudnia uważał się za bardzo sceptycznego księdza, ale właśnie pod koniec ubiegłego roku, kiedy musiał modlić się za pewną murzynkę w Riosucio, która krzyczała głosem mężczyzny, a jej ciało przypalało się w miejscach, które dotknięto Biblią, zaczął mieć różne wątpliwości. „Istnieje jakaś dziwna siła, która za tym stoi”- stwierdził ksiądz.
Indianie również przygotowują swoją misję. Liderzy z organizacji Camizba czekają na akceptację kosztującego 30 milionów pesetów projektu z Acnur, w myśl projektu sprowadzi się dwóch najpotężniejszych czarowników, którzy przez dwa miesiące mają przemierzać teren opisanych wydarzeń, zwalczając wszystkie złe duchy, które mają tam się znajdować. Według Luciano, tylko ich śpiew może uratować Indian. Do chwili obecnej „Mico” dalej próbuje opanować szaleństwo trzech dziewczyn swoim nocnym śpiewem. Dziewczyny wykrzykują: „Nic mi nie zrobisz. Jestem silniejszy”.
Antropolog Ciro Pineda, który od 15 lat bada nawiedzone wspólnoty twierdzi, że pomimo upływu czasu i ewangelizacji, ciągle jeszcze istnieje wielka przepaść pomiędzy kulturą zachodnią i kulturą Indian. „Emberzy są animistami, tzn. uznają, że wszystkie rzeczy posiadają swojego ducha, zaczynając od kamieni, drzew, a kończąc na człowieku. Czarownicy są przewodnikami tych duchów”- stwierdził Pineda.
Ten sam szacunek do kultury Indian posiada również Gerard Fayoux, koordynator biura Acnur w Apartadó i w Quibdó, który powiedział, że popiera Indian, bowiem ci mogą znaleźć wyjście dla przeżywanego właśnie problemu wyłącznie w swojej własnej mądrości.