Ekumenizm w Polsce i na świecie

Wielki Piątek — Pamiątka Śmierci Jezusa Chrystusa


“A set­nik i ci, któ­rzy z nim byli i strze­gli Jezu­sa, ujrzaw­szy trzę­sie­nie zie­mi i to, co się dzia­ło, prze­ra­zi­li się bar­dzo i rze­kli: Zaiste, ten czło­wiek był Synem Bożym — A umarł za wszyst­kich, aby ci, któ­rzy żyją, już nie dla sie­bie samych żyli, lecz dla tego, któ­ry za nich umarł i został wzbu­dzo­ny.” Łk 27, 54; 2 Kor. 5, 15; Ukrzy­żo­wa­nie w oczach set­ni­ka Gdy byłem jesz­cze mło­dy […]


“A set­nik i ci, któ­rzy z nim byli i strze­gli Jezu­sa, ujrzaw­szy trzę­sie­nie zie­mi i to, co się dzia­ło, prze­ra­zi­li się bar­dzo i rze­kli: Zaiste, ten czło­wiek był Synem Bożym — A umarł za wszyst­kich, aby ci, któ­rzy żyją, już nie dla sie­bie samych żyli, lecz dla tego, któ­ry za nich umarł i został wzbu­dzo­ny.” Łk 27, 54; 2 Kor. 5, 15;

Ukrzy­żo­wa­nie w oczach set­ni­ka


Gdy byłem jesz­cze mło­dy roz­po­czą­łem służ­bę w legio­nach ceza­ra. Od dziec­ka marzy­łem o wiel­kich czy­nach doko­na­nych na polach bitew. Chcia­łem wdy­chać zapach tych pól tuż po zwy­cię­skiej bitwie. Gdy wstą­pi­łem do legio­nów począt­ko­wo tak było. Wal­ka pod dowódz­twem wytraw­nych wodzów. Nie­jed­no­krot­nie odno­szo­ne zwy­cię­stwa z prze­wa­ża­ją­cym nas liczeb­nie wro­giem. To mi się podo­ba­ło. Ojciec i mat­ka w Rzy­mie byli ze mnie nie­zwy­kle dum­ni. Szcze­gól­nie wte­dy, gdy dowie­dzie­li się, że zosta­łem mia­no­wa­ny optio­nem, czy­li że powie­rzo­no mi dowódz­two na dzie­się­cio­oso­bo­wym odzia­łem ludzi. Jesz­cze bar­dziej dum­ni i szczę­śli­wi byli, gdy dalej awan­so­wa­łem na cen­tu­rio­na. Teraz od mojej decy­zji zale­żał los set­ki dobo­ro­wych legio­ni­stów ceza­ra.


Jed­nak zaraz po moim awan­sie coś się zmie­ni­ło dosta­łem przy­dział naj­gor­szy z moż­li­wych. Judea. Była to paskud­na cześć impe­rium rzym­skie­go. Każ­dy, kto tam się zna­lazł trak­to­wał to jako wyjąt­ko­wy, życio­wy pech. Zarów­no namiest­nik, jak i zwy­kły żoł­nierz. Dzia­ło się tak za spra­wą Żydów, któ­rzy mie­li duże zapę­dy do bun­tów prze­ciw­ko rzym­skiej wła­dzy. Wie­le z tych bun­tów trze­ba było tłu­mić krwa­wo. Sło­wem służ­ba w tej czę­ści impe­rium dla nie­jed­ne­go była kosz­ma­rem.


Jed­nak w tym wszyst­kim było cos jesz­cze gor­sze­go. Namiest­nik pra­wie zawsze wyzna­czał mnie do nad­zo­ro­wa­nia egze­ku­cji wyko­ny­wa­nych na bun­tow­ni­kach i prze­stęp­cach. Nie podo­ba­ło mi się to, ale byłem żoł­nie­rzem i nic nie mogłem zro­bić. Musia­łem słu­chać.


Wyda­rze­nie, któ­re dziś wspo­mi­nam mia­ło miej­sce pod­czas jed­nej z takich wła­śnie egze­ku­cji. Dzień zapo­wia­dał się szcze­gól­nie trud­no. W związ­ku z żydow­skim świę­tem Pas­chy trze­ba było wzmoc­nić wszyst­kie gar­ni­zo­ny sta­cjo­nu­ją­ce w Judei. Co roku na to świę­to przy­by­wa­ły rze­sze piel­grzy­mów. Wie­lu z nich mia­ło bun­tow­ni­cze nastro­je. Cza­sem wybu­cha­ły zamiesz­ki. Woj­sko mia­ło wte­dy peł­ne ręce robo­ty. Tego roku sytu­acja była szcze­gól­nie napię­ta. Krą­ży­ły pogło­ski, że poja­wił się król żydow­ski. Wie­lu Judej­czy­ków było goto­wych chwy­cić broń i wsz­cząć powsta­nie.


Tydzień temu wje­chał nawet jakiś pro­rok do sto­li­cy. Lud chciał obwo­łać go kró­lem, ale podob­no on sam na to się nie zgo­dził. Ten dzień, jak napi­sa­łem zapo­wia­dał się szcze­gól­nie trud­no. Rano dosta­łem pole­ce­nie, by udać się na wzgó­rze za Jero­zo­li­mą, gdzie zawsze doko­ny­wa­li­śmy publicz­nych egze­ku­cji przez ukrzy­żo­wa­nie. Wraz ze swo­imi ludź­mi mie­li­śmy dziś ukrzy­żo­wać trzech ludzi: dwóch pospo­li­tych ban­dy­tów i jed­ne­go ska­za­ne­go z przy­czyn poli­tycz­nych. Tego się oba­wia­łem. Wie­dzia­łem już ze swo­je­go doświad­cze­nia, że z taki­mi ska­zań­ca­mi są kło­po­ty. Zwy­kle mają oni swo­ich zwo­len­ni­ków, któ­rzy cza­sem wsz­czy­na­ją zamiesz­ki. Na wszel­ki wypa­dek wzią­łem wię­cej żoł­nie­rzy niż zwy­kle.


Przy­by­li­śmy na miej­sce i ocze­ki­wa­li­śmy na ska­za­nych. Oso­bi­ście nigdy nie lubi­łem tu być. Gdy się tu poja­wia­łem sta­ra­łem się nie myśleć o tym, co muszę tu robić. Tęsk­ni­łem za cza­sa­mi wal­ki z bar­ba­rzyń­ca­mi, za szczę­kiem orę­ża. To, co teraz musia­łem robić napa­wa­ło mnie odra­zą.


Wkrót­ce po naszym przy­by­ciu poja­wi­li się ska­zań­cy ze swo­imi krzy­ża­mi na ramio­nach. Żoł­nierz eskor­tu­ją­cy ich na miej­sce prze­ka­zał mi wyro­ki śmier­ci pod­pi­sa­ne przez namiest­ni­ka Pon­cju­sza Piła­ta. Było w tym wszyst­kim jed­nak coś dziw­ne­go, gdyż jeden ze ska­za­nych miał mieć umiesz­czo­ny nad gło­wą napis: Jezus z Naza­re­tu, król Żydow­ski.


Pierw­szy raz spo­tka­łem się z czymś takim spoj­rza­łem na ska­za­ne­go. Był wyjąt­ko­wo okrut­nie potrak­to­wa­ny. Musie­li go dłu­go tej nocy biczo­wać, gdyż nie­wie­le miał już na cie­le miejsc bez ran i siń­ców. Było jed­nak coś jesz­cze. Na gło­wie miał koro­nę uple­cio­ną z gałę­zi cier­nio­wych. Koro­na ta była zało­żo­na tak, iż kol­ce wbi­ja­ły mu się w skroń. Muszę przy­znać, że nawet dla mnie, żoł­nie­rza, któ­ry nie­jed­no już widział, widok ten był trud­ny do znie­sie­nia. Tak więc to musiał być ów ska­za­niec poli­tycz­ny. Pew­nie był to jakiś sza­le­niec, któ­ry pró­bo­wał ogło­sić się kró­lem. Jed­nak gdy patrzy­łem na nie­go, w jego oczy, nie widzia­łem obłę­du, ani sza­leń­stwa. Było w nich coś cze­go nie potra­fię opi­sać sło­wa­mi. Bez­brzeż­na miłość połą­czo­na wiel­ką deter­mi­na­cją w dąże­niu do jakie­goś sobie zna­ne­go celu.


Żoł­nie­rze na mój roz­kaz roz­po­czę­li egze­ku­cję. Bacz­nie obser­wo­wa­łem w tym cza­sie tłum. Oba­wia­łem się jakichś eks­ce­sów. Jed­nak nic takie­go się nie dzia­ło. Gdy ska­zań­cy zawi­śli na krzy­żach poja­wi­li się kapła­ni żydow­scy. Zdzi­wi­ło mnie to, gdyż nigdy nie widy­wa­łem ich na tym ponu­rym miej­scu. Jed­nak, ci przy­szli. Co wię­cej, widok ska­zań­ca w koro­nie cier­nio­wej cie­szył ich. Nie bar­dzo rozu­mia­łem o czym do nie­go mówią. Jed­nak z tonu w jakim prze­ma­wia­li wywnio­sko­wa­łem, że był on dla nich kimś wyjąt­ko­wo złym. Cie­szy­li się wręcz z koń­ca jaki spo­ty­ka tego czło­wie­ka. Gdy ode­szli już spod krzy­ża pod­szedł do mnie żoł­nierz i powie­dział mi, że bli­scy jed­ne­go ze ska­za­nych pro­szą o pozwo­le­nie by podejść do krzy­ża. Takie proś­by były zawsze, ale ja kon­se­kwent­nie im odma­wia­łem. Tego dnia wyda­rzy­ło się coś inne­go. Wbrew sobie i swo­im zasa­dom zgo­dzi­łem się. Do dziś nie wiem jak to się sta­ło. Pode­szli. Mło­dy męż­czy­zna i jakieś kobie­ty. Wszy­scy pła­ka­li. Ska­za­ny coś do nich powie­dział. Tego też nie rozu­mia­łem. Ale to, co powie­dział naj­wy­raź­niej tro­chę ich uspo­ko­iło.


Czas dłu­żył się nie­zmier­nie. Chciał­bym szyb­ciej zakoń­czyć egze­ku­cję i dobić ska­za­nych ale musie­li­śmy cze­kać do wie­czo­ra. Gdy nasta­ło połu­dnie wyda­rzy­ła się rzecz nie­zwy­kła: ciem­ność zale­gła zie­mię na całe trzy godzi­ny. Pod koniec trze­ciej godzi­ny ska­za­ny w koro­nie gło­śno zakrzy­czał coś w swo­im języ­ku i umarł.


To, co wyda­rzy­ło się póź­niej nie mia­ło miej­sca nigdy wcze­śniej, ani też nigdy póź­niej. Nastą­pi­ło trzę­sie­nie zie­mi. Pootwie­ra­ły się gro­by. Wszyst­kich nas ogar­nę­ło prze­ra­że­nie. Nie wie­dzie­li­śmy co się dzie­je. Pamię­tam tyl­ko jed­ną myśl, któ­rą wciąż powta­rza­li­śmy z żoł­nie­rza­mi: Zaiste, ten był Synem Bożym.


Od tam­tych wyda­rzeń minę­ły lata. Krót­ko po tym dosta­łem inny przy­dział. Wró­ci­łem w oko­li­ce Rzy­mu, gdzie sta­łem się jed­nym z gwar­dzi­stów same­go cesa­rza. Przez dłu­gie lata wciąż przed ocza­mi mia­łem tam­ten dzień. I tego czło­wie­ka w kor­nie cier­nio­wej na gło­wie. Tym­cza­sem coraz gło­śniej zaczę­ło być w Rzy­mie o jakiejś nowej reli­gii. Ludzi, któ­rzy ją wyzna­wa­li nazy­wa­no chrze­ści­ja­na­mi, od jakie­goś ich mistrza Chry­stu­sa. Czę­sto poja­wia­ło się też okre­śle­nie: cie­śla z Naza­re­tu. Ile­kroć sły­sza­łem o czym­kol­wiek zwią­za­nym z Judeą znów przed ocza­mi sta­wał mi obraz czło­wie­ka w koro­nie z cier­ni. Nie potra­fi­łem się od nie­go uwol­nić.


Aż pew­ne­go dnia pozna­łem mło­de­go czło­wie­ka imie­niem Marek, jak na iro­nię pocho­dzą­ce­go z Jero­zo­li­my. Był on jed­nym z wyznaw­ców owe­go cie­śli z Naza­re­tu. Zapro­sił mnie na taj­ne spo­tka­nie chrze­ści­jan. Tam też słu­cha­łem jak jego mistrz Piotr mówił: A umarł za wszyst­kich, aby ci, któ­rzy żyją, już nie dla sie­bie samych żyli, lecz dla tego, któ­ry za nich umarł i został wzbu­dzo­ny. Kto umarł za wszyst­kich? To jakaś nie­do­rzecz­ność! I znów nie wie­dzieć cze­mu sta­je mi przed ocza­mi twarz czło­wie­ka w koro­nie cier­nio­wej. Piotr dalej mówił o mistrzu, któ­ry został zabi­ty za nasze grze­chy. Jakie grze­chy? O czym on opo­wia­da?


Nie wytrzy­ma­łem do koń­ca ucie­kłem stam­tąd. Nie wiem cze­mu, ale im wię­cej mówi­li o śmier­ci ich mistrza, tym wyraź­niej sta­wał przede mną obraz czło­wie­ka w koro­nie z cier­nia. Przez dłu­gie dni nie mogłem dojść do sie­bie. Posta­no­wi­łem wyja­śnić spra­wę raz na zawsze. Odszu­ka­łem Mar­ka i zażą­da­łem spo­tka­nia z jego nauczy­cie­lem Pio­trem. Spo­tka­li­śmy się. Piotr był typo­wym Gali­lej­czy­kiem, jakich nie pra­gną­łem już w swym życiu widzieć. „Ostat­ni raz” – pomy­śla­łem sobie.


Piotr dłu­go opo­wia­dał o cie­śli z Naza­re­tu. O tym, cze­go nauczał, jak żył i o czymś jesz­cze… Opo­wia­dał o Jego ukrzy­żo­wa­niu. O rzym­skich żoł­nier­zach biczu­ją­cych Go, o dro­dze na miej­sce śmier­ci, ale też o rzym­skim cen­tu­rio­nie, któ­ry wyzna­wał wte­dy: „Zaiste, ten czło­wiek był Synem Bożym”. Nie mogłem już dalej słu­chać. Znów przed ocza­mi mia­łem tą twarz, tą koro­nę. Ale nie mogłem dostrzec twa­rzy Pio­tra.


W oczach mia­łem pierw­sze w swym życiu łzy. W gło­wie mia­łem pierw­sze w swym życiu wyrzu­ty sumie­nia. Więc ja też mia­łem udział w śmier­ci. Nie mogłem dłu­żej tego znieść i ucie­kłem. Co mam teraz zro­bić? Na to pyta­nie w koń­cu zna­la­złem odpo­wiedź. Ten, któ­re­go krzy­żo­wa­li­śmy pro­sił Boga, by nam prze­ba­czył. Zła­ma­ny, pozba­wio­ny swej rzym­skiej, żoł­nier­skiej aro­gan­cji musia­łem paść na kola­na i pro­sić o prze­ba­cze­nie. I otrzy­ma­łem je. Dziś jestem jed­nym z wie­lu uczniów Jezu­sa z Naza­re­tu i skła­dam świa­dec­two o Bożej miło­ści. A umarł za wszyst­kich, aby ci, któ­rzy żyją, już nie dla sie­bie samych żyli, lecz dla tego, któ­ry za nich umarł i został wzbu­dzo­ny. On umarł wte­dy dla mnie bym mógł dziś żyć dla Nie­go. Amen.


***


Ks. Woj­ciech Rud­kow­ski jest pro­bosz­czem admi­ni­stra­to­rem Para­fii Ewan­ge­lic­ko-Augs­bur­skiej w Rado­miu.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.