Zbawco, miłujący człowieka!
- 11 marca, 2004
- przeczytasz w 3 minuty
„I rzekł im Jezus: Wy wszyscy się zgorszycie, bo napisano: Uderzę pasterza, a owce będą rozproszone. Lecz po moim zmartwychwstaniu, wyprzedzę was do Galilei. A Piotr rzekł do niego: Choćby się wszyscy zgorszyli, ja jednak nie. I rzekł mu Jezus: Zaprawdę powiadam ci, że ty dzisiaj, tej nocy, pierwej niż kur dwakroć zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz. Ale on tym bardziej zapewniał: choćbym nawet miał umrzeć z tobą, nie zaprę się ciebie. Tak samo mówili […]
„I rzekł im Jezus: Wy wszyscy się zgorszycie, bo napisano: Uderzę pasterza, a owce będą rozproszone. Lecz po moim zmartwychwstaniu, wyprzedzę was do Galilei. A Piotr rzekł do niego: Choćby się wszyscy zgorszyli, ja jednak nie. I rzekł mu Jezus: Zaprawdę powiadam ci, że ty dzisiaj, tej nocy, pierwej niż kur dwakroć zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz. Ale on tym bardziej zapewniał: choćbym nawet miał umrzeć z tobą, nie zaprę się ciebie. Tak samo mówili wszyscy.” Mk 14,27–31
Zgorszenie, zwątpienie i zdrada są stałymi elementami pasyjnej relacji. Co roku na nowo przekazujemy sobie nie tylko Ewangelię o odkupieniu, o Bogu niezmierzonej miłości, lecz wspominamy także ludzką rezygnację, słabość i gorszącą zdradę. Wraz z ewangelistami udajemy się do Jerozolimy, uczestniczymy w poniżeniu Sprawiedliwego, oburzamy się zdradą Piotra i Judasza, oraz zwątpieniem Tomasza po Zmartwychwstaniu.
Jednakże za tymi czynami ukryte są nie tylko ziarna zdumiewającej historii zbawienia, tak dalekiej od medialnego spektaklu, ale także prawda o nas samych: Piotr, Judasz i Tomasz są także obrazem nas wszystkich, ich życie to nieustanne potknięcia, dramatyczne upadki, zaparcie się samego siebie, a nawet okrutny koniec. Podobnie wiara w Tego, którym wzgardził świat, nie dzieje się według ambitnego scenariusza hollywoodzkiej produkcji filmowej, ale jest zejściem w głąb mroku zwątpienia i zgorszenia, totalnego zaparcia i pustki. Właśnie tam, w cieniu krzyża i w ciemnościach śmierci decyduje się „być albo nie być” nas samych.
Pewien znany prawosławny teolog Paweł Evdokimov powiedział kiedyś, że w uniżeniu Boga na krzyżu Golgoty to, co Boskie milknie, a to co ludzkie woła. W cierpieniu i rozdarciu Chrystusa, Jego uczniów odnajdujemy cały dramat nas samych, naszych decyzji, rozczarowań, niespełnionych nadziei, ale także ukryty, subtelny przedsmak czegoś, co wprawić może w błogosławione osłupienie.
Cerkiewny kanon pasyjny głosi: „Króluje otchłań, ale nie panuje nad rodzajem ludzkim, Ty bowiem, Wszechwładny, gdy zostałeś złożony w grobie, życiodajną dłonią rozerwałeś klucze śmierci i będącym tam od wieku śpiącym głosiłeś prawdziwe wybawienie, stawszy się pierworodnym spośród umarłych.” Krzyż jest w świetle powyższego nie tylko symbolem okrutnej śmierci i męki Niewinnego, lecz także zwycięstwem nad bezmiarem śmierci. Tak jak Jezus zstępuję do otchłani śmierci, tak wchodzi w nasze życie, przygotowuje nas w mocy Ducha Świętego do przyjęcia tego, co dla świata jest zgorszeniem, a dla nas wyczekiwanym odkupieniem.
Podczas Wielkiej Ektenii chrześcijanie prawosławni modlą się o pokój z wysokości i zbawienie dusz (O swyszniem mirie i spasienii dusz naszich), tzn. o dary Boga dla Człowieka. Te niebiańskie dary objawiły się w całej pełni, ku zgorszeniu świata, w Mężu Boleści (Iz 53,3) i poprzez działanie życiodajnego Ducha Świętego trwają do dziś w Kościele i poza nim.
Krzyż, jak mawiali Ojcowie Wschodu, jest słupem ognia między niebem a ziemią, jest wykroczeniem poza czas, poza namacalne cierpienie Ukrzyżowanego, a przez to zwróceniem się ku całej ludzkości pogrążonej w zapomnieniu świętości. Na krzyżu Bóg przypomina o swojej łasce i miłości, która nigdy nie ustaje, która, wbrew naszemu zgorszeniu i zaparcia wciąż na nowo zaprasza do Zbawiciela, miłującego człowieka.