- 30 czerwca, 2023
- przeczytasz w 10 minut
27 czerwca 2023 roku odbyła się przy Świątyni Miłosierdzia i Miłości w Płocku Kapituła Generalna Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. Z opublikowanego 29 czerwca br. komunikatu wynika, że Kapituła przełożyła podjęcie szeregu decyzji na wrześniowy termin, w t...
Byle nie synod! Po sesjach kapituły u mariawitów
27 czerwca 2023 roku odbyła się przy Świątyni Miłosierdzia i Miłości w Płocku Kapituła Generalna Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. Z opublikowanego 29 czerwca br. komunikatu wynika, że Kapituła przełożyła podjęcie szeregu decyzji na wrześniowy termin, w tym „wyjaśnienie statusu biskupa Karola Babi”, a także wybór biskupa-elekta, ponieważ żaden z kandydatów nie uzyskał wymaganej większości 2/3 głosów.
Komunikat Kapituły Generalnej można w pełnym brzmieniu przeczytać tutaj.
Chaos, milczenie i tuszowanie
Dwa dni po Kapitule Generalnej Kościoła Starokatolickiego Mariawitów opublikowano komunikat, z którego właściwie niewiele wynika, choć wynika więcej niż z poprzednich, tj. po tzw. pierwszej i drugiej sesji Kapituły. Wyłania się przede wszystkim pejzaż chaosu, dezorientacji i dość oszczędnego gospodarowania komunikacją i traktowania nie tyle opinii publicznej, co wiernych Kościoła w sposób co najmniej protekcjonalny, przedmiotowy, a nie podmiotowy.
Zresztą, sam fakt, że komunikat został opublikowany dopiero dwa dni po Kapitule, stwarzając w czasie kościelnego kryzysu podłoże do spekulacji i niepokoju, jest nie tylko podręcznikowym błędem w zarządzaniu informacją w czasie kryzysu, ale i recydywą niedbalstwa, która najwyraźniej mało obchodzi władze Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. Piszę o tym dlatego, że do redakcji ekumenizm.pl napływały różnymi kanałami – głównie internetowymi – zapytania od znanych i nieznanych, czy pojawi się jakiś tekst po Kapitule, czy coś wiadomo, czy jest nowy biskup i – najważniejsze – co się właściwie dzieje?
Cóż, portal ekumenizm.pl nie jest biurem prasowym Kościoła Starokatolickiego Mariawitów ani żadnego innego Kościoła. Udzielanie informacji bez zbędnej zwłoki (w pierwszej kolejności wiernym) nie powinno być łaskawością czy przywilejem promulgowanym przez władze, a czymś absolutnie oczywistym. Mówimy o Kościele, który posiada odrębną ustawę o stosunku państwa do Kościoła, i teoretycznie nie jest garażowym wianuszkiem tudzież Czarną Perłą wijącą się przez meandry kulawego prawa wyznaniowego III RP.
Niejako autokrytycznie dodam, że nie zawsze byłem dobrym wykonawcą powyższych słów – co najmniej kilkakrotnie, jako redaktor tego portalu, interweniowałem z powodzeniem w przypadkach wykrzywiania historii mariawityzmu, o czym władze Kościoła za każdym razem informowałem. Kto wie, ten wie.
Służby
Spośród głosów, jakie napłynęły, było również oburzenie połączone ze zniecierpliwieniem jednego ze świeckich mariawitów, który raczył był zapytać, czy może bym coś napisał o „mariawickich służbach prasowych”.
Spontanicznie odpowiedziałem: w Kościele Starokatolickim Mariawitów, owszem, są służby, ale akurat nie prasowe. Są służby działające pośmiertnie, nie tyle przeszczepione z dawnych lat, co utrzymywane przy życiu poprzez praktykowanie wzorców, które posługują się niedopowiedzeniami, zastraszaniem (czasem krzykiem) i metodami operacyjnymi znanymi w czasach słusznie minionych, które – jak się okazuje – sprawdzają się doskonale w AD 2023. By tak się mogło stać, potrzebne są pewne (anty)umiejętności, konieczne jest odpowiednie przygotowanie gruntu, wychowywanie ludzi do takiego posłuszeństwa, które co najwyżej będzie szemrać po kątach lub pisać zbiorowe listy, ale nie będzie pytać publicznie, nie będzie domagać się podmiotowości i godnego traktowania, bo nie ma takiej potrzeby.
Nietrudno odnieść wrażenie, że władze Kościoła pragnęłyby najbardziej, aby o Kościele mówiło się niewiele albo najlepiej nic, by mariawityzm prowadził cichy, głównie łódzko-mazowiecki żywot prowincjonalnego wyznania, skamieliny lub nawet swojskiego skansenu zamkniętego w parafialnych bańkach, frenetycznie zerkającym od czasu do czasu na to, „co powiedzą albo pomyślą rzymscy”. Szczęście w nieszczęściu, że tak się już nie da i to nie tylko przez “winne wszystkiemu media”, ale z racji innej świadomości ludzi, których już nie tak skutecznie jak kiedyś paraliżuje widok habitu.
A jeśli coś ludzie znów powiedzą albo nawet napiszą to dla władzy najlepiej udać, że nic się nie stało albo że się stało i co my biedni możemy, bo nas i tak nikt nie rozumie i prześladuje. Ewentualnie jakaś notka w statecznym „Mariawicie”, który – jak wszyscy wiedzą – ukazuje się z zapierającą dech regularnością. Na marginesie można odnotować, że tak właśnie było ostatnio, gdy w Tygodniku Powszechnym, największym polskim tygodniku, ukazał się niskich lotów artykuł sprowadzający mariawityzm do rozerotyzowanej sekty. Zero reakcji. Miałem pisać polemikę, ale właściwie po co..?
(Nie)początki kryzysu
12 lutego br. opublikowana została szokująca dla wielu informacja o zakończeniu kadencji dotychczasowego Biskupa Naczelnego M. Karola Babi (ciekawe, że w opublikowanym 29.06.2023 nie zachowano istotnej w środowisku mariawickim dbałości w zapisie imienia biskupa Marii Karola). O sprawie rozpisywały się media kościelne, ale też świeckie, szczególnie lokalna prasa, wyrażając zdziwienie, że jeszcze niedawno podczas spotkania w Sali Kolumnowej Sejmu RP biskup był wychwalany przez wicemarszałka Sejmu, a niedługo po tym, zrzucony z piedestału.
Opublikowany komunikat z tzw. pierwszej sesji Kapituły nie mówił nic poza paroma faktami. Zdezorientowani wierni i opinia publiczna zdani byli na plotki, poufne informacje i domysły, których było pełno w komentarzach na różnych portalach, w tym szczególne mazowieckich. Wyrządzono szkodę nie tylko wizerunkowi Kościoła, otwierając tamę z lawiną spekulacji, ale nie uchroniono – w imię domniemania niewinności i zabezpieczenia interesów Kościoła – także odwołanego biskupa. Nie powiedziano, dlaczego został odwołany, ile osób głosowało „za”, a ile „przeciw” i to w tak istotnej sprawie. Powstało wrażenie przewrotu pałacowego.
Brak publikacji wyniku mógł być spowodowany jednak tym, że Kapituła, skracająca kadencję Biskupa Naczelnego, nie miała wymaganego quorum (3/5) w związku z tym jej decyzja, jeśli byłaby zaskarżona, byłaby zapewne unieważniona. Redakcja ekumenizm.pl dysponuje dowodami w tej sprawie.
Warto przypomnieć, że według komunikatu z tzw. pierwszej sesji Kapituły bp M. Karol Babi pozostał biskupem warszawsko-płockim, choć ta funkcja połączona jest z urzędem Biskupa Naczelnego. To złamanie statutu Kościoła Starokatolickiego Mariawitów, który Kościół sam przyjął, a który łamie, zresztą nie tylko w tej sprawie. Nawet jeśli uznać, że decyzje Kapituły były ważne i skuteczne, to zgodnie z tym samym statutem, po zdjęciu z urzędu Biskupa Naczelnego jego wyborem winien zająć się Synod Kościoła, którego nie było od co najmniej 90 lat, a Synod powinno zwołać gremium, którego też nie ma. To rażące zaniedbanie, które spada na barki wszystkich władz Kościoła, najpóźniej od przyjęcia nowego statutu. Przypomnę, że p.o. biskupa naczelnego M. Ludwik Jabłoński, który nie rezyduje w siedzibie diecezji, a jest proboszczem w innej diecezji, był wraz z ówczesną i późniejszymi Radami Kościoła oraz Kapitułami zobligowany do realizacji podjętej uchwały o przygotowaniu i zwołaniu Synodu. Nie stało się właściwie nic poza działaniami pozorowanymi.
Celem wyjaśnienia wszystkich okoliczności prawnych i nie tylko, skierowałem przedmiotowe zapytania do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji oraz do nowo wybranej Rady Kościoła. Ministerstwo odpowiedziało.
W piśmie z 16 lutego br. zadałem sześć pytań także nowym władzom Kościoła Starokatolickiego Mariawitów z prośbą, że jeśli odmawiają odpowiedzi to również proszę o jasną decyzję. Zostałem zapewniony, że odpowiedź będzie udzielona po posiedzeniu nowo ukonstytuowanej Rady. Po upływie dwóch tygodni od rzeczonego posiedzenia Rady wysłałem drugi mail z przypomnieniem. Interwencja została zignorowana.
Być może jest to także kolejny sygnał dla tych mariawitów, którzy w ostatnim czasie pisali listy do władz Kościoła. Co prawda, w ostatnim komunikacie obiecano im spotkanie i wysłuchanie, ale najnowsze dzieje Kościoła pokazują, że grupy inicjatywne czy jakkolwiek się one nazwą, są aksamitnie pacyfikowane lub ulegają implozji jak nieszczęsny batyskaf Titan na tragicznej wycieczce do wraku do Titanica. Oczywiście, Rada Kościoła mogła odmówić odpowiedzi, ale zamiast o tym poinformować, postąpiono wedle znanej zasady: „nie ma takiej potrzeby”, „samo przycichnie” albo „no tak, no tak, no tak”.
28 kwietnia 2023 roku odbyła się tzw. druga sesja Kapituły Generalnej.
Z opublikowanego, kolejnego komunikatu zainteresowani mogli dowiedzieć się o uchwale o zmianie statutu w oparciu o postanowienie Kapituły z 1972 roku… ten potworek prawny został łyknięty i przyjęty pod bieżące potrzeby. Co więcej, powołano komisję ds. prawa wewnętrznego, w której znaleźli się sami kapłani i to bez przygotowania prawniczego, w tym jeden kapłan, którego poprzednie władze Kościoła ukarały suspensą za niesubordynację w atmosferze skandalu, oskarżeniach o nadużycia, co uroczyście wybrzmiało nawet podczas obchodów 15 sierpnia w Świątyni.
Ponadto, czytelnicy komunikatu nadal oficjalnie nie dowiedzieli się, dlaczego bp M. Karol został „odwołany”. Nie zmienia to faktu, że w dość krótkim okresie stało się tajemnicą poliszynela, że Kościół Starokatolicki Mariawitów znalazł się w katastrofalnej sytuacji finansowej trwającej niestety do dziś. To wybrzmiało, a właściwie nieśmiało zasygnalizowano, w ostatnim komunikacie, informującym o trwającym postępowaniu kontrolnym, brakach w dokumentacji itd.
Komunikat enigmatycznie stwierdza, że osoba bpa M. Karola będzie przedmiotem obrad tzw. czwartej sesji, ale – oczywiście – nie znalazła się informacja na temat jego obecnego statusu: czy jest wciąż biskupem diecezji warszawsko-płockiej? A jeśli nie, to dlaczego i na jakiej podstawie? Czy jest nadal z urzędu członkiem Rady Kościoła? A jeśli nie, to dlaczego i na jakiej podstawie? Czy ciążą na nim jakieś kary? A jeśli tak/nie, to dlaczego i na jakiej podstawie?
Nagromadzenie się złożonej materii prawnej, bałagan, arcyoszczędna inżynieria informacyjna wg najgorszych wzorców z Kościoła Matki i magiczne przekonanie, że kapłani są w stanie poradzić z chaosem, którego są przecież współkreatorami, choć w różnym stopniu w zależności od godności i urzędów, przedłuża agonię Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. To wszystko powoduje, że kościelna sepsa, o której pisałem w lutym br., staje się nie tylko naturalnym środowiskiem płockiego mariawityzmu, ale i w jakimś sensem celem samym w sobie. To skrajnie trudna sytuacja, porównywalna z ostrym konfliktem we władzach Kościoła na przełomie lat 40. i 50. XX wieku, który stanowił realne zagrożone podziału Kościoła na dwie frakcje — wynika to nie tylko z dobrze zachowanych z tamtego okresu akt IPN.
Władze Kościoła jak ognia boją się tego, co jest wyznacznikiem starokatolicyzmu wpisanego w nazwę płockiego mariawityzmu, ale też w obowiązującą ustawę, która wyraźnie stwierdza w Art. 2: „Kościół rządzi się w swoich sprawach własnym prawem wewnętrznym, uchwalanym przez Synod (…)”. Skoro nie ma Synodu to kto uchwala prawo? Skoro Kościół ma ustrój synodalno-episkopalny, to gdzie jest Synod?
Skąd strach przed Synodem?
Synod, zapowiedziany w 2011 roku, umarł zanim się narodził, nie został właściwie poczęty. Zasadniczo, nie wiadomo, czy kiedykolwiek była wola jego zwołania, czy raczej w ramach rozpylania zasłony dymnej podjęto taką uchwałę w kontekście toczących się rozmów z Unią Utrechcką.
Co by posłużyć się w miarę obrazowym przykładem z popkultury, narracja o synodzie w Kościele Starokatolickim Mariawitów przypomina skrzynię umarlaka ze znanej serii Piraci z Karaibów – jedni chcą, aby skrzynia pozostała z nieumarłymi na zawsze, nigdy nie została otwarta, a inni mniej lub bardziej chcieliby ją otworzyć, nawet jeśli się trochę lub bardzo boją.
Skąd ten paraliżujący lęk przed synodem?
Synod oznacza jawność, transparentność procesów decyzyjnych, konieczność sprawozdań, konieczność zadawania krytycznych pytań i odpowiadania na nie, wymaga kreatywności i wysiłku, otwartości i odwagi, regularności (inaczej niż niestatutowa częstotliwość kapituł w ostatnich latach) i zaangażowania, odpowiedzialności władzy wykonawczej, a przede wszystkim kontrolę tych, którzy do kontrolowania i rozliczania są przyzwyczajeni, ale sami kontrolować się po dobroci nie dadzą, a tym bardziej nie chcą pozwolić na to, aby dać się wybrać przez… świeckich. Bo świeccy – jak wiadomo – to niebezpieczeństwo dla władzy klerykalnej, jej wszechmocy, interesów i nawet jeśli nieskodyfikowanej to odczuwanej „nieomylności” w sprawach wiary i pobożności.
Synod to także najpotężniejsza instytucja, wyrażająca współodpowiedzialność za Kościół, szczególnie w starokatolicyzmie, który ma dłuższe tradycje synodalne niż nie jeden historyczny Kościół protestancki.
O ile dla jednych (oby większości) Synod jawi się jako nadzieja, o tyle dla dość wąskiej nomenklatury jest synonimem zagrożenia, bo likwidacją monopolu, swobodnego i wciąż zauważalnego mianowania wrogów mariawityzmu wewnętrznych i zewnętrznych, a to wszystko po to, aby trzymać się czapki lub czapkę zdobyć.
Trudno opisać wszystko, co należałoby opisać. Póki co, wystarczy. Ważne, aby skrzynia pozostała zamknięta. Byle nie synod…