Kościoły katolickie

Kościelna sepsa


Sytu­acja w Koście­le Sta­ro­ka­to­lic­kim Maria­wi­tów (KSM) po zakoń­cze­niu kaden­cji dotych­cza­so­we­go Bisku­pa Naczel­ne­go, nawet jeśli wpi­su­je się w moż­li­we roz­wią­za­nia sta­tu­to­we, sta­no­wi symp­tom poważ­ne­go kry­zy­su, jaki toczy ten Kościół od co naj­mniej kil­ku dzie­się­cio­le­ci. Wyda­wa­ło się, że zmia­ny zapo­cząt­ko­wa­ne w 2015 roku prze­ło­żą się na zryw, wyj­ście z sys­te­mu nie­mo­cy i kle­ry­kal­ne­go eta­ty­zmu poprzez upodmio­to­wie­nie wier­nych i kole­gium kapła­nów, ale tak się – nie­ste­ty – nie sta­ło. Zamiast zry­wu jest ekle­zjal­na sep­sa.



Ta kościel­na sep­sa niwe­czy zauwa­żal­ny gdzie­nie­gdzie wysi­łek misyj­ny i osła­bia wia­ry­god­ność Kościo­ła, pod­ko­pu­je wszyst­ko to, co dobre w maria­wi­ty­zmie.

Napię­cia w kościel­nym orga­ni­zmie są czymś oczy­wi­stym. Nie ma żad­nej wspól­no­ty wyzna­nio­wej, w któ­rej wewnętrz­ne kon­flik­ty lub twar­de zde­rze­nie szla­chet­nych ide­ałów z rze­czy­wi­sto­ścią nie gene­ro­wa­ło­by całej pale­ty kon­flik­tów.

One nie muszą od razu ozna­czać roz­ła­mu lub tok­sycz­ne­go klien­te­li­zmu, sprzy­ja­ją­ce­go powsta­wa­niu kościel­nych bio­to­pów, nar­ra­cji my-oni. W takim zaplą­ta­niu zani­ka wspól­no­to­we myśle­nie, a sta­re kon­flik­ty, tak­że te dzie­dzi­czo­ne, prze­ka­zy­wa­ne są dalej w imię nie­uświę­co­nej tra­dy­cji, kry­tycz­nie pod­cho­dzą­cej do pro­po­zy­cji zmian, jakie mogły­by ten sys­tem impos­sy­bi­li­zmu roz­wi­kłać.

Nie ina­czej jest w KSM, tak­że dla­te­go, że jest to wspól­no­ta sto­sun­ko­wa mło­da w histo­rii Kościo­ła, choć ze sta­ro­żyt­nym dzie­dzic­twem.

Nie miej­sce i czas, by wni­kać i prze­ni­kać do szcze­gó­ło­wych, kon­flik­to­gen­nych mecha­ni­zmów, jakie obo­wią­zy­wa­ły i wciąż dobrze się mają w KSM dato­wa­nych naj­póź­niej na czas po roz­ła­mie w 1935 roku i w trud­nym okre­sie powo­jen­nym.

Trau­ma podzia­łu i kon­ku­ren­cyj­ne­go myśle­nia, koniecz­ność odcię­cia się i poszu­ki­wa­nia wła­snej toż­sa­mo­ści wobec sze­ro­ko rozu­mia­nej eku­me­nii nie do koń­ca się uda­ła. Egzem­pli­fi­ku­ją to opi­sy­wa­ne na ekumenizm.pl kon­flik­ty wokół człon­ko­stwa KSM w Unii Utrechc­kiej i arcy­niesz­czę­sne­go dia­lo­gu z Kościo­łem rzym­sko­ka­to­lic­kim, któ­ry spek­ta­ku­lar­nie legł w gru­zach i naj­chęt­niej by o nim zapo­mnia­no, co wła­ści­wie już się „zadzia­ło”.

Wystar­czy, jeśli skon­sta­tu­je się, iż w KSM wykształ­ci­ła się pew­na pseu­do­me­sjań­ska prag­ma­ty­ka. Moż­na ją było zaob­ser­wo­wać przy ostat­nich wybo­rach Bisku­pa Naczel­ne­go: oto poja­wia się ktoś, kto wszyst­ko zmie­ni i napra­wi, a że nie sta­nie się to z dnia na dzień to wia­do­mo, ale jed­nak…

Takie myśle­nie wią­że się z nie­bez­pie­czeń­stwem zawłasz­cze­nia żywe­go orga­ni­zmu kościel­ne­go, w któ­rym jed­na oso­ba kon­cy­pu­je, jeśli potra­fi, a resz­ta z ojcow­sko-bisku­pich rąk przyj­mu­je i nie pole­mi­zu­je. Nawet jeśli sły­chać jakieś gło­sy to pół­szep­tem, bo prze­cież bra­cia bisku­pi i bra­cia kapła­ni naj­le­piej wie­dzą, co i jak zro­bić, żeby było lepiej… zawsze, prze­cież, wie­dzie­li.

W takiej sytu­acji prze­sta­ją dzia­łać wszyst­kie bez­piecz­ni­ki, zaufa­nie prze­ra­dza się w łatwo­wier­ność, przy­chyl­ność w bez­kry­tycz­ne przy­ta­ki­wa­nie, a mecha­ni­zmy wewnętrz­nej kon­tro­li przed nad­uży­cia­mi wsze­la­kiej maści, po pro­stu zani­ka­ją lub są mor­do­wa­ne w sza­rych ręka­wicz­kach, jeśli jest taka potrze­ba.

Aku­rat komu jak komu, ale maria­wit­kom i maria­wi­tom nie trze­ba tłu­ma­czyć, że na mesja­sza w Koście­le ocze­ki­wać nie trze­ba, bo On już tu jest i to dość moc­no eks­po­no­wa­ny w zło­tych mon­stran­cjach na tro­nie pod kon­fe­sją. Wła­ści­wie to wyda­rze­nie Nie­ustan­nie-Ukry­te­go, ale też Wciąż-Obja­wia­ją­ce­go się Mesja­sza, jest tym, co dla maria­wi­tów jest naj­więk­szą Świę­to­ścią wpi­sa­ną w toż­sa­mo­ścio­wy nerw.

Poszu­ki­wa­nie innych mesja­szy powo­du­je kościel­ną implo­zję, a kon­kret­nie samo-zapa­da­nie się Kościo­ła. Cho­dzi o ner­wo­we poszu­ki­wa­nie zastęp­cze­go uzna­nia, reflek­to­rów, odpły­wa­nie w kie­run­ku fasa­do­wo­ści i pię­trzą­cych się kon­flik­tów, pośród któ­rych powsta­je pyta­nie: czy to ma wła­ści­wie sens? Kim jeste­śmy? Dokąd zmie­rza­my? Dla kogo i czy nie na próż­no się sta­ra­my?

Takie odczu­cia powsta­wać mogą nie tyl­ko w sytu­acji nie­ist­nie­ją­cej komu­ni­ka­cji władz z kapła­na­mi i wier­ny­mi, któ­rzy obwiesz­cze­nio­wo otrzy­mu­ją albo i nie decy­zję. Wystar­czy wspo­mnieć słyn­ne kaza­nie Bisku­pa Naczel­ne­go sprzed dwóch lat, gdy ape­lo­wał do Ludu Maria­wic­kie­go i kapła­nów o poważ­ne trak­to­wa­nie decy­zji Rady Kościo­ła, a dzia­ło się to w atmos­fe­rze głę­bo­kie­go kon­flik­tu w jed­nej z Para­fii na pogra­ni­czu mazo­wiec­ko-pod­la­skim.

Kapłań­skie kote­rie, pod­gry­za­nie się i roz­e­mo­cjo­no­wa­ne decy­zje wier­nych, któ­rzy w dobrej wie­rze sta­ra­ją się rato­wać, co się da, otwie­ra­jąc przy tym nowe pola kon­flik­tu, roz­po­ście­ra­ją obraz wspól­no­ty, w któ­rej zaufa­nie sta­je się czymś defi­cy­to­wym. Jedy­ne cze­go nie bra­ku­je to wspo­mnia­ny kle­ry­ka­lizm pro­du­ko­wa­ny nie tyl­ko przez samych kapła­nów, ale i ocho­czo wspie­ra­ny przez spo­rą część wier­nych, ocze­ku­ją­cych od swo­ich dusz­pa­ste­rzy, że będą nie tyl­ko mena­ge­ra­mi ds. wiecz­no­ści, ale i przy oka­zji bie­gły­mi rewi­den­ta­mi, kie­row­ni­ka­mi budo­wy i spe­cja­li­sta­mi od fun­dra­isin­gu.

Że w tym wszyst­kim gubi się ducho­wość, a to, co ludz­kie wyra­sta ponad para­dyg­mat „Niech Cię cała zie­mia ado­ru­je”? Że roz­my­wa się odpo­wie­dzial­ność zarów­no kapła­nów, jak i współ­od­po­wie­dzial­nych wier­nych, pozo­sta­je chy­ba nie­zau­wa­żo­ne…


Te skró­to­wo opi­sa­ne obja­wy kościel­nej sep­sy, w któ­rej stop­nio­wo, prze­sta­ją dzia­łać poszcze­gól­ne orga­na Kościo­ła (cza­sa­mi dosłow­nie), pro­wa­dzą do tak nie­spo­dzie­wa­nych wyda­rzeń jak ta z 11 lute­go 2023 r.

Nie powsta­ła ona w próż­ni, ale w dosko­na­le zapro­jek­to­wa­nym cha­osie, któ­ry oka­zu­je się być wygod­niej­szy niż porzą­dek, któ­re­go z pre­me­dy­ta­cją nie reali­zo­wa­no od daw­na. A cho­dzi kon­kret­nie o Synod, któ­re­go nazwa wpi­sa­na jest – czy­sto teo­re­tycz­nie – w ustrój Kościo­ła.

Owa syno­dal­ność Kościo­ła Sta­ro­ka­to­lic­kie­go Maria­wi­tów jest ewe­ne­men­tem na ska­lę ogól­no­pol­ską, a może nawet świa­to­wą – nikt z żyją­cych go nie widział, ale wszy­scy się go oba­wia­ją, nawet jeśli­by chcie­li, aby wresz­cie się zma­te­ria­li­zo­wał.

Jeśli w 1997 roku KSM sam wobec władz pań­stwo­wych okre­ślił swój mecha­nizm dzia­ła­nia, w któ­rym Synod zaj­mu­je cen­tral­ną rolę, a Kapi­tu­ła czy Rada Kościo­ła nie jest abso­lut­nym i wszech­ogar­nia­ją­cym komi­te­tem cen­tral­nym, to nale­ży zapy­tać:

  • jak wie­le ener­gii, deter­mi­na­cji i prze­ko­ny­wa­nia zaan­ga­żo­wa­no, aby Synod nie doszedł do skut­ku, mimo uro­czy­stych zapo­wie­dzi?
  • jak to się sta­ło, że ani wła­dze Kościo­ła ani wła­dze pań­stwo­we nie wyeg­ze­kwo­wa­ły zapi­sów Usta­wy, któ­ra wyraź­nie przy­zna­je Syno­do­wi decy­du­ją­ce zna­cze­nie w zarzą­dza­niu Kościo­łem, spra­wo­wa­niu kon­tro­li i wpro­wa­dza­nia koniecz­nych zmian?
  • jak to jest, że rzą­dzi pro­wi­zor­ka i ciche poro­zu­mie­nia, że tole­ru­je się zaku­li­so­we zała­twia­nie spraw, któ­re powin­ny być dys­ku­to­wa­ne nie tyl­ko w zakry­stii i na spo­tka­niach kapłań­skich?

A pro­pos kapłań­stwa i kapła­nów: w każ­dym Koście­le sys­tem, w któ­rym kapła­ni pozo­sta­wie­ni są sami sobie, spra­wu­ją rząd dusz (choć w maria­wi­ty­zmie spra­wa ta jest dogma­tycz­nie ure­gu­lo­wa­na, komu rząd nad dusza­mi został ode­bra­ny i kto go tyl­ko spra­wu­je) kon­tro­lu­ją wszyst­ko i wszyst­kich, jest nie tyl­ko zarze­wiem kon­flik­to­gen­nych sytu­acji, ale sam sta­je się pro­ble­mem, powo­du­ją­cym, że Kościół zaj­mu­je się samym sobą i swo­imi funk­cjo­na­riu­sza­mi, któ­rzy coraz bar­dziej przy­po­mi­na­ją kastę niż posła­nych, aby słu­żyć i wspie­rać.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.