Kościoły katolickie

I niech Bóg da mu niebo… zmarł kapłan Tadeusz M. Fidelis Kaczmarski


Dzwo­ni­łem do kpł. Tade­usza M. Fide­li­sa Kacz­mar­skie­go w Wiel­ki Czwar­tek (10 kwiet­nia br.) i nawet nie prze­czu­wa­łem, że roz­ma­wia­my ostat­ni już raz. Zło­ży­li­śmy sobie życze­nia, ale temat zdro­wia nie był przed­mio­tem wymia­ny zdań. Kapłan nie lubił o tym gadać… Może dla­te­go, że nie chciał uża­lać się nad sobą? Może nie ocze­ki­wał współ­czu­cia?



kapłan Tade­usz M. Fide­lis Kacz­mar­ski (3 lute­go 1949 – 18 kwiet­nia 2020)


Pozna­li­śmy się tak daw­no, że już nie pamię­tam kie­dy. Ale wiem, że to było na świę­cie para­fial­nym w Lut­ków­ce. Wte­dy pierw­szy raz wysłu­cha­łem nauki kpł. M. Fide­li­sa. I, wyzna­ję, wła­ści­wie natych­miast sta­łem się jego „fanem”. O czym, wte­dy mówił Brat Kapłan? Nie­ste­ty, też nie pamię­tam… Ale musia­ło to być coś waż­ne­go, bo zapra­gną­łem z nim poroz­ma­wiać… Dla­te­go też, przy naj­bli­żej oka­zji, poje­cha­łem do Wierz­bi­cy. Wiem, że pyta­łem Go o wie­le kwe­stii, o ora­cję też. Uśmiech­nął się usły­szaw­szy zachwy­ty nad tek­stem kaza­nia.

- A co też brat mówi… – odparł (to aku­rat pamię­tam dobrze) – Podo­ba­ło się bra­tu, co mówi­łem… Owszem, przy­go­to­wy­wa­łem się do tego wystą­pie­nia z tydzień, może dłu­żej, ale i tak mi nie wyszło, jak chcia­łem…

Do dziś nie wiem, czy leciuch­ny uśmiech, jaki poja­wił się wte­dy, był ozna­ką przy­jem­no­ści, że jakiś „obcy” pochwa­lił kaza­nie, któ­re wygło­sił, czy raczej wyra­żał zakło­po­ta­nie… Póź­niej, gdy „oswo­ili­śmy się” ze sobą, kpł. M. Fide­lis już nie skry­wał swych emo­cji.

Ale – to moc­no utkwi­ło mi w pamię­ci – ile­kroć się spo­ty­ka­li­śmy był ser­decz­ny i pogod­ny. Nawet wte­dy, gdy gada­li­śmy o spra­wach mało przy­jem­nych, sta­rał się dostrze­gać pozy­tyw­ne stro­ny pro­ble­mów.

O – w moim poję­ciu – wiel­kim talen­cie ora­tor­skim kpł. M. Fide­li­sa upew­ni­ło mnie kaza­nie, któ­re na wła­sne potrze­by zaty­tu­ło­wa­łem „Burza”, a któ­re Duchow­ny wygło­sił w cza­sie reko­lek­cji dla mło­dzie­ży w para­fii maria­wic­kiej w Miń­sku Mazo­wiec­kim. Brat Kapłan opo­wia­dał o gru­pie piel­grzy­mów, któ­rzy nie porzu­ca­ją obra­nej dro­gi, wbrew prze­ciw­no­ściom. Nauka spodo­ba­ła się nie tyl­ko mnie. Prze­pi­sa­ne z taśmy nie robi­ło takie­go wra­że­nia, jak sły­sza­ne ze wszyst­ki­mi (jak­że waż­ny­mi!) modu­la­cja­mi gło­su, akcen­ta­cją i zna­jo­mo­ścią tajem­nic dobrej dyk­cji…

Pamię­tam i taki szcze­gół. Oto daw­no temu zadzwo­ni­łem do kpł M. Fide­li­sa, ale zamiast dobrze zna­nej for­mu­ły: Para­fia maria­wi­tów w Wierz­bi­cy, słu­cham… usły­sza­łem jed­ne­go z domow­ni­ków, któ­ry powtó­rzył te for­mu­łę. Na moje pyta­nie: — A co, bra­ta kapła­na nie ma? – odparł: Nie ma, bo doi kro­wy… I coś jesz­cze dodał, żebym pocze­kał, bo on pobie­gnie i zawo­ła Bra­ta Kapła­na… Czy była wte­dy (i czy jest dziś) para­fia, gdzie moż­na usły­szeć takie wyja­śnie­nie nie­obec­no­ści pro­bosz­cza na ple­ba­nii?

Dowie­dzia­łem się póź­niej od kpł. M. Fide­li­sa, że „kra­su­la”, któ­rą wte­dy doił, zosta­ła sprze­da­na. Pie­nią­dze – po doło­że­niu spo­rej kwo­ty pożycz­ki (kre­dy­tu ban­ko­we­go) – poszły na ogro­dze­nie cmen­ta­rza w nie­od­le­głej wsi Prę­do­cin, gdzie przez wie­le lat funk­cjo­no­wa­ła spo­łecz­ność maria­wic­ka. [1] W naszych roz­mo­wach pla­no­wa­li­śmy (jak się ocie­pli) poje­chać na ten cmen­tarz; ja – żeby go „obfo­to­gra­fo­wać”, Brat Kapłan — by go „dogląd­nąć”… Jakoś nie zeszło się nam tak, by się w tę podróż udać. A szko­da, bo teraz już tam na pew­no nie poje­dzie­my …

W ple­ba­nii, któ­rą sam (podob­nie, jak i świą­ty­nię para­fial­ną) zapro­jek­to­wał, Brat Kapłan urzą­dził schro­ni­sko nazwa­ne przez miej­sco­wych (i to chy­ba wyszło od Nie­go) przy­tuł­kiem. Ot, zbie­rał po Wierz­bi­cy i jej naj­bliż­szych oko­li­cach ludzi star­szych, samot­nych, obo­la­łych i nie­do­łęż­nych — bez wzglę­du na ich przy­na­leż­ność kon­fe­syj­ną. Potem – gdy zdro­wie od dźwi­ga­nia cho­rych sta­rusz­ków mu „sia­dło” – zaopie­ko­wał się chłop­ca­mi, któ­rzy spra­wia­li, jak to się okre­śla, pro­ble­my wycho­waw­cze.

Tym­cza­sem jeden z tej gru­py wycho­wan­ków pozo­stał przy Kapła­nie. Oże­nił się. A z tego związ­ku przy­szło na świat dwóch chłop­ców. To wła­śnie któ­ryś z nich ode­brał tele­fon, infor­mu­jąc mnie, że Brat Kapłan doi kro­wy… Czy to był ten, któ­ry „pod­gry­wał” na orga­nach w cza­sie nabo­żeństw, czy jego brat – tego już nie pamię­tam…


Na pogrze­bie Bra­ta Kapła­na M. Fide­li­sa Biskup Naczel­ny Kościo­ła Sta­ro­ka­to­lic­kie­go Maria­wi­tów, bp M. Karol, opo­wie­dział, jak to wie­le lat temu Tade­usz Kacz­mar­ski „wysie­dział” (to moje okre­śle­nie, bo zna­łem tę histo­rię od same­go jej boha­te­ra) przy­ję­cie do maria­wic­kie­go semi­na­rium duchow­ne­go. Przy­po­mnia­ła mi się wów­czas opo­wieść Zmar­łe­go (cią­gle nie mogę uwie­rzyć, że Go już nie usły­szę i nie zoba­czę, że już nie usły­szę jego ulu­bio­ne­go, a dźwię­czą­ce­go mi w uszach prze­ryw­ni­ka: I tego… !) o mało typo­wych oko­licz­no­ściach „sta­nia się Maria­wi­tą”.

Wiem, że gdy popro­sił ówcze­sne­go Bisku­pa Naczel­ne­go Kościo­ła (był nim bp M. Inno­cen­ty Gołę­biow­ski) o przy­ję­cie do semi­na­rium, hie­rar­cha ode­słał Go z tzw. kwit­kiem. Nie, żeby chciał znie­chę­cić… A skąd! Pró­bo­wał jedy­nie nakło­nić chło­pa­ka do zasta­no­wie­nia się i powro­tu do domu. Skoń­czy­ło się na tym, że – po zawie­sze­niu dzia­łal­no­ści szko­ły, do któ­rej uczęsz­czał Tade­usz – prze­był pie­szo wie­le kilo­me­trów (bo mu nie star­czy­ło pie­nię­dzy na bilet kole­jo­wy) do para­fii Fili­pów (Mazu­ry), gdzie posłu­gę dusz­pa­ster­ską spra­wo­wał jego rodzo­ny brat kpł. M. Kazi­mierz. Jed­nak o wybo­rze dro­gi kapłań­skiej „u maria­wi­tów” prze­są­dził szcze­gól­ny sen, o któ­rym chciał opo­wie­dzieć bra­tu.

Przy­po­mnia­łem sobie opo­wieść o śnie. Śni­ło się bowiem Tade­uszo­wi, że pły­nął sze­ro­ką rze­ką (po co — tego nie wie­dział, lub mi nie chciał powie­dzieć) i nie­chyb­nie był­by się w odmę­tach rzecz­nych uto­pił, gdy­by nie inter­wen­cja. Oto, nagle, na brze­gu, do któ­re­go pły­nął, poja­wi­ła się kobie­ta (jak sądził kpł. M. Fide­lis, była to Mat­ka Boża), któ­ra poda­ła mu dłoń i pra­wie toną­ce­mu pomo­gła wyjść na brzeg. Ura­to­wa­ła go. Gdy opo­wie­dział ten sen mat­ce, ta przy­ję­ła tę opo­wieść nad­spo­dzie­wa­nie spo­koj­nie. Decy­zja o wstą­pie­niu do płoc­kie­go semi­na­rium Kościo­ła Sta­ro­ka­to­lic­kie­go Maria­wi­tów była prze­cież tym oso­bliw­sza, że i kapłan M. Kazi­mierz, i jego młod­szy brat, wycho­wa­li się w rodzi­nie nie mają­cej tra­dy­cji maria­wic­kich.

Kie­dy, już po skoń­cze­niu tech­ni­kum, Tade­usz ponow­nie poja­wił się w Płoc­ku z zamia­rem wstą­pie­nia do semi­na­rium, znów usły­szał – ponow­nie od Bisku­pa Naczel­ne­go — radę, by wra­cał do domu i roz­mó­wił się z rodzi­ca­mi. Tade­usz jed­nak nie posłu­chał. Z Płoc­ka nigdzie już nie poje­chał; usiadł na scho­dach Świą­ty­ni i cze­kał. I wresz­cie został słu­cha­czem semi­na­rium.

Pierw­szą pla­ców­ką, na któ­rą tra­fił br. M. Fide­lis (wów­czas jesz­cze dia­kon), była para­fia w Pepło­wie. Objął ją po śmier­ci kpł. M. Pas­cha­li­sa Góry. Następ­na para­fia, któ­rą przy­szło mu objąć powsta­ła na proś­bę zło­żo­ną Bisku­po­wi Naczel­ne­mu Kościo­ła Sta­ro­ka­to­lic­kie­go Maria­wi­tów przez gru­pę wier­nych rzym­skich kato­li­ków z Wierz­bi­cy koło Rado­mia, któ­rzy (mniej­sza o powo­dy) zde­cy­do­wa­li się porzu­cić ducho­we kie­row­nic­two ówcze­sne­go „rzym­skie­go” ordy­na­riu­sza san­do­mier­skie­go. Dodam jesz­cze, że Wierz­bi­ca leży przy dro­dze woje­wódz­kiej Radom-Sta­ra­cho­wi­ce, sto­sun­ko­wo nie­da­le­ko od wsi, z któ­rej pocho­dzą bra­cia Kacz­mar­scy.

Kon­wer­sja i kapłań­stwo o. M. Fide­li­sa zaowo­co­wa­ły i tym, że „spod jego ręki” wyszli kolej­ni kapła­ni maria­wi­ci (obaj kon­wer­ty­ci): M. Krzysz­tof – świę­ce­nia kapłań­skie przy­jął w roku 1980 – oraz M. Feli­cjan – kapłan od roku 2015.

Dużo mógł­bym jesz­cze opo­wia­dać o moich z kpł. M. Fide­li­sem rela­cjach i „wspól­nych nam obu przy­pad­kom”. Ale też czy trze­ba wszyst­ko opi­sy­wać z deta­la­mi? Zakoń­czę wspo­mnie­nie infor­ma­cją „porząd­ko­wą”.

Kapłan Tade­usz M. Fide­lis zmarł 18 kwiet­nia 2020 roku, mając za sobą 71 lat życia, z cze­go 48 w kapłań­stwie.

Jeden z moich zna­jo­mych (nie-maria­wi­ta, dodam), na wieść o śmier­ci Bra­ta Kapła­na napi­sał do mnie: to był dobry czło­wiek i pra­gnę, by Bóg dał mu nie­bo

A kto by Zmar­łe­mu tego nie życzył…



Gale­ria

[1] Cmen­tarz w Prę­do­ci­nie jest pozo­sta­ło­ścią para­fii Kościo­ła Maria­wi­tów w Iłży. Nekro­po­lię zało­żo­no w roku 1909, gdy wybu­do­wa­no kościół (któ­re­go już nie ma). Cmen­ta­rzem przez wie­le lat opie­ko­wa­li się lokal­ni maria­wi­ci – przede wszyst­kim zaś s. Maria Joan­na Cheł­stow­ska (do roku 1968). Następ­nie (od roku 1977) opie­kę nad nekro­po­lią prze­ję­ła para­fia maria­wi­tów w Wierz­bi­cy.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.