
- 27 kwietnia, 2020
- przeczytasz w 6 minut
Dzwoniłem do kpł. Tadeusza M. Fidelisa Kaczmarskiego w Wielki Czwartek (10 kwietnia br.) i nawet nie przeczuwałem, że rozmawiamy ostatni już raz. Złożyliśmy sobie życzenia, ale temat zdrowia nie był przedmiotem wymiany zdań. Kapłan nie lubił o tym gadać… Może ...
I niech Bóg da mu niebo… zmarł kapłan Tadeusz M. Fidelis Kaczmarski
Dzwoniłem do kpł. Tadeusza M. Fidelisa Kaczmarskiego w Wielki Czwartek (10 kwietnia br.) i nawet nie przeczuwałem, że rozmawiamy ostatni już raz. Złożyliśmy sobie życzenia, ale temat zdrowia nie był przedmiotem wymiany zdań. Kapłan nie lubił o tym gadać… Może dlatego, że nie chciał użalać się nad sobą? Może nie oczekiwał współczucia?
kapłan Tadeusz M. Fidelis Kaczmarski (3 lutego 1949 – 18 kwietnia 2020)
Poznaliśmy się tak dawno, że już nie pamiętam kiedy. Ale wiem, że to było na święcie parafialnym w Lutkówce. Wtedy pierwszy raz wysłuchałem nauki kpł. M. Fidelisa. I, wyznaję, właściwie natychmiast stałem się jego „fanem”. O czym, wtedy mówił Brat Kapłan? Niestety, też nie pamiętam… Ale musiało to być coś ważnego, bo zapragnąłem z nim porozmawiać… Dlatego też, przy najbliżej okazji, pojechałem do Wierzbicy. Wiem, że pytałem Go o wiele kwestii, o orację też. Uśmiechnął się usłyszawszy zachwyty nad tekstem kazania.
- A co też brat mówi… – odparł (to akurat pamiętam dobrze) – Podobało się bratu, co mówiłem… Owszem, przygotowywałem się do tego wystąpienia z tydzień, może dłużej, ale i tak mi nie wyszło, jak chciałem…
Do dziś nie wiem, czy leciuchny uśmiech, jaki pojawił się wtedy, był oznaką przyjemności, że jakiś „obcy” pochwalił kazanie, które wygłosił, czy raczej wyrażał zakłopotanie… Później, gdy „oswoiliśmy się” ze sobą, kpł. M. Fidelis już nie skrywał swych emocji.
Ale – to mocno utkwiło mi w pamięci – ilekroć się spotykaliśmy był serdeczny i pogodny. Nawet wtedy, gdy gadaliśmy o sprawach mało przyjemnych, starał się dostrzegać pozytywne strony problemów.
O – w moim pojęciu – wielkim talencie oratorskim kpł. M. Fidelisa upewniło mnie kazanie, które na własne potrzeby zatytułowałem „Burza”, a które Duchowny wygłosił w czasie rekolekcji dla młodzieży w parafii mariawickiej w Mińsku Mazowieckim. Brat Kapłan opowiadał o grupie pielgrzymów, którzy nie porzucają obranej drogi, wbrew przeciwnościom. Nauka spodobała się nie tylko mnie. Przepisane z taśmy nie robiło takiego wrażenia, jak słyszane ze wszystkimi (jakże ważnymi!) modulacjami głosu, akcentacją i znajomością tajemnic dobrej dykcji…
Pamiętam i taki szczegół. Oto dawno temu zadzwoniłem do kpł M. Fidelisa, ale zamiast dobrze znanej formuły: Parafia mariawitów w Wierzbicy, słucham… usłyszałem jednego z domowników, który powtórzył te formułę. Na moje pytanie: — A co, brata kapłana nie ma? – odparł: Nie ma, bo doi krowy… I coś jeszcze dodał, żebym poczekał, bo on pobiegnie i zawoła Brata Kapłana… Czy była wtedy (i czy jest dziś) parafia, gdzie można usłyszeć takie wyjaśnienie nieobecności proboszcza na plebanii?
Dowiedziałem się później od kpł. M. Fidelisa, że „krasula”, którą wtedy doił, została sprzedana. Pieniądze – po dołożeniu sporej kwoty pożyczki (kredytu bankowego) – poszły na ogrodzenie cmentarza w nieodległej wsi Prędocin, gdzie przez wiele lat funkcjonowała społeczność mariawicka. [1] W naszych rozmowach planowaliśmy (jak się ociepli) pojechać na ten cmentarz; ja – żeby go „obfotografować”, Brat Kapłan — by go „doglądnąć”… Jakoś nie zeszło się nam tak, by się w tę podróż udać. A szkoda, bo teraz już tam na pewno nie pojedziemy …
W plebanii, którą sam (podobnie, jak i świątynię parafialną) zaprojektował, Brat Kapłan urządził schronisko nazwane przez miejscowych (i to chyba wyszło od Niego) przytułkiem. Ot, zbierał po Wierzbicy i jej najbliższych okolicach ludzi starszych, samotnych, obolałych i niedołężnych — bez względu na ich przynależność konfesyjną. Potem – gdy zdrowie od dźwigania chorych staruszków mu „siadło” – zaopiekował się chłopcami, którzy sprawiali, jak to się określa, problemy wychowawcze.
Tymczasem jeden z tej grupy wychowanków pozostał przy Kapłanie. Ożenił się. A z tego związku przyszło na świat dwóch chłopców. To właśnie któryś z nich odebrał telefon, informując mnie, że Brat Kapłan doi krowy… Czy to był ten, który „podgrywał” na organach w czasie nabożeństw, czy jego brat – tego już nie pamiętam…
Na pogrzebie Brata Kapłana M. Fidelisa Biskup Naczelny Kościoła Starokatolickiego Mariawitów, bp M. Karol, opowiedział, jak to wiele lat temu Tadeusz Kaczmarski „wysiedział” (to moje określenie, bo znałem tę historię od samego jej bohatera) przyjęcie do mariawickiego seminarium duchownego. Przypomniała mi się wówczas opowieść Zmarłego (ciągle nie mogę uwierzyć, że Go już nie usłyszę i nie zobaczę, że już nie usłyszę jego ulubionego, a dźwięczącego mi w uszach przerywnika: I tego… !) o mało typowych okolicznościach „stania się Mariawitą”.
Wiem, że gdy poprosił ówczesnego Biskupa Naczelnego Kościoła (był nim bp M. Innocenty Gołębiowski) o przyjęcie do seminarium, hierarcha odesłał Go z tzw. kwitkiem. Nie, żeby chciał zniechęcić… A skąd! Próbował jedynie nakłonić chłopaka do zastanowienia się i powrotu do domu. Skończyło się na tym, że – po zawieszeniu działalności szkoły, do której uczęszczał Tadeusz – przebył pieszo wiele kilometrów (bo mu nie starczyło pieniędzy na bilet kolejowy) do parafii Filipów (Mazury), gdzie posługę duszpasterską sprawował jego rodzony brat kpł. M. Kazimierz. Jednak o wyborze drogi kapłańskiej „u mariawitów” przesądził szczególny sen, o którym chciał opowiedzieć bratu.
Przypomniałem sobie opowieść o śnie. Śniło się bowiem Tadeuszowi, że płynął szeroką rzeką (po co — tego nie wiedział, lub mi nie chciał powiedzieć) i niechybnie byłby się w odmętach rzecznych utopił, gdyby nie interwencja. Oto, nagle, na brzegu, do którego płynął, pojawiła się kobieta (jak sądził kpł. M. Fidelis, była to Matka Boża), która podała mu dłoń i prawie tonącemu pomogła wyjść na brzeg. Uratowała go. Gdy opowiedział ten sen matce, ta przyjęła tę opowieść nadspodziewanie spokojnie. Decyzja o wstąpieniu do płockiego seminarium Kościoła Starokatolickiego Mariawitów była przecież tym osobliwsza, że i kapłan M. Kazimierz, i jego młodszy brat, wychowali się w rodzinie nie mającej tradycji mariawickich.
Kiedy, już po skończeniu technikum, Tadeusz ponownie pojawił się w Płocku z zamiarem wstąpienia do seminarium, znów usłyszał – ponownie od Biskupa Naczelnego — radę, by wracał do domu i rozmówił się z rodzicami. Tadeusz jednak nie posłuchał. Z Płocka nigdzie już nie pojechał; usiadł na schodach Świątyni i czekał. I wreszcie został słuchaczem seminarium.
Pierwszą placówką, na którą trafił br. M. Fidelis (wówczas jeszcze diakon), była parafia w Pepłowie. Objął ją po śmierci kpł. M. Paschalisa Góry. Następna parafia, którą przyszło mu objąć powstała na prośbę złożoną Biskupowi Naczelnemu Kościoła Starokatolickiego Mariawitów przez grupę wiernych rzymskich katolików z Wierzbicy koło Radomia, którzy (mniejsza o powody) zdecydowali się porzucić duchowe kierownictwo ówczesnego „rzymskiego” ordynariusza sandomierskiego. Dodam jeszcze, że Wierzbica leży przy drodze wojewódzkiej Radom-Starachowice, stosunkowo niedaleko od wsi, z której pochodzą bracia Kaczmarscy.
Konwersja i kapłaństwo o. M. Fidelisa zaowocowały i tym, że „spod jego ręki” wyszli kolejni kapłani mariawici (obaj konwertyci): M. Krzysztof – święcenia kapłańskie przyjął w roku 1980 – oraz M. Felicjan – kapłan od roku 2015.
Dużo mógłbym jeszcze opowiadać o moich z kpł. M. Fidelisem relacjach i „wspólnych nam obu przypadkom”. Ale też czy trzeba wszystko opisywać z detalami? Zakończę wspomnienie informacją „porządkową”.
Kapłan Tadeusz M. Fidelis zmarł 18 kwietnia 2020 roku, mając za sobą 71 lat życia, z czego 48 w kapłaństwie.
Jeden z moich znajomych (nie-mariawita, dodam), na wieść o śmierci Brata Kapłana napisał do mnie: to był dobry człowiek i pragnę, by Bóg dał mu niebo…
A kto by Zmarłemu tego nie życzył…
[1] Cmentarz w Prędocinie jest pozostałością parafii Kościoła Mariawitów w Iłży. Nekropolię założono w roku 1909, gdy wybudowano kościół (którego już nie ma). Cmentarzem przez wiele lat opiekowali się lokalni mariawici – przede wszystkim zaś s. Maria Joanna Chełstowska (do roku 1968). Następnie (od roku 1977) opiekę nad nekropolią przejęła parafia mariawitów w Wierzbicy.