- 15 września, 2016
- przeczytasz w 7 minut
'Ostatnie rozmowy' Benedykta XVI to ważna i ciekawa lektura. Nie dlatego, że zawiera jakieś sensacje, zmieniające postrzeganie tego pontyfikatu, ale że jest wejściem w świat wiary, który, daleki od bajkowej sielanki, zadziwia radykalnym zaufaniem Bogu. Rozmowa...
‘Ostatnie rozmowy’ Benedykta XVI — ekumenizm realny
‘Ostatnie rozmowy’ Benedykta XVI to ważna i ciekawa lektura. Nie dlatego, że zawiera jakieś sensacje, zmieniające postrzeganie tego pontyfikatu, ale że jest wejściem w świat wiary, który, daleki od bajkowej sielanki, zadziwia radykalnym zaufaniem Bogu. Rozmowa potwierdza ekumeniczne ukierunkowanie papieża Benedykta, jego duchowe, realne i — co najważniejsze — sprawdzone w praktyce ekumeniczne fundamenty.
Ohne Wenn und Aber!
Zawiedzeni mogą poczuć się ci, którzy po rozmowie Benedykta XVI z Seewaldem spodziewali się ujawnienia spektakularnych powodów ustąpienia papieża czy tajemnej wiedzy spiskowej z centrum dowodzenia Kurią Rzymską. Nic takiego! Kluczowe wypowiedzi Benedykta nie zaskakują — może z wyjątkiem pobocznych, choć interesujących dodatków, jak choćby tego, że papież senior wszystkie swoje dzieła pisze ołówkiem. Niezwykłe jest jednak to, że w najważniejszych stwierdzeniach niemieckiego teologa widać duchową konsekwencję, która wymyka się łatwiźnie, z jaką wielokrotnie etykietkowano papieża Benedykta jako niereformowalnego fundamentalistę czy reakcjonistę. Argument ten używany jest w różnych wersjach semantycznych i konstelacjach — zarówno przez żarliwych zwolenników Ratzingera, czyniących z niego niedoścignionego, bezkompromisowego strażnika depozytu wiary, apologety trydenckiej spuścizny czy nawet antymodernistycznego ducha, jak i przeciwników, widzących w nim głównego hamulcowego Kościoła rzymskokatolickiego i przeciwnika Soboru Watykańskiego II. Joseph Ratzinger nie jest zdecydowanie ani jednym, ani drugim — sam siebie widzi jako współpracownika prawdy, a nie jej ucieleśnienie, bardziej jako sługę sprawy niż menadżera długoterminowego projektu, jako kogoś, kto zna swoje możliwości, ograniczenia i jest świadom popełnionych błędów.
Książka może być prawdziwym ciosem dla tych, którzy po nocach wzdychając do czasów Benedykta XVI, doszukują się w pontyfikacie papieża Franciszka jakiejkolwiek hermeneutyki zerwania, relatywizmu i atrofii katolicyzmu — co do treści Benedykt stwierdza kontynuację, a co do formy stawianie innych akcentów, które — ojej, ojej — podobają mu się! I żeby nie było wątpliwości Benedykt w wielu miejscach jasno i wyraźnie to mówi. Ohne Wenn und Aber!
Jak pierwszokomunijne dziecko
Wielką zaletą Ostatnich rozmów jest to, że porządkują znane fakty, czasami uzupełnione anegdotkami lub pogłębione historycznym dystansem, wyraźniej ukazując nie tylko Człowieka, ale i jego teologię w kontekście dziejowym i prywatnym. Jeden z najbliższych przyjaciół Ratzingera, emerytowany metropolita koloński kard. Joachim Meisner, powiedział kiedyś, że wielu zna Benedykta jako wirtuoza teologii, stającego do debaty z najznamienitszymi teologami, filozofami i innymi intelektualistami. Jednak gdy się modli, to jego pobożność i wiarę porównać można z duchowością pierwszokomunijnego dziecka. I rzeczywiście tak jest. Owa pobożność nie jest naiwno-dziecinna, ale szczera i głęboka, zakłada intymną relację, która wyrasta z biblijno-patrystycznego charyzmatu. Owa pewność nie wyraża się w teologicznych akrobacjach, ale w prostym wyznaniu, słowach, które w pewnym momencie mogą wywoływać wrażenie, że poprzez lekturę uczestniczymy nie tyle w wydawniczym evencie, ale jakby w rekolekcjach, świadectwie wiary w niespokojnych czasach. Dzieje się to jednak — co znów typowe dla Benedykta — nie w oderwaniu od świata, ale w eschatologicznej świadomości, która kształtuje, ba, napędza życie i wiarę chrześcijanina oraz całego Kościoła. Tutaj zawarty jest słynny program odświatowienia (Entweltlichung), który z całą mocą, nie bez oporów samocelebrującego się katolicyzmu, kontynuuje papież Franciszek.
Choć Benedykt wyraźnie podkreśla, że mistykiem nie jest, nie ma doświadczeń mistycznej nocy, to jednak często (i prosto!) mówi o sprawach wiary z takim przekonaniem i siłą, że dla wielu ludzi, szczególnie tych niekoniecznie przepełnionych religijnym entuzjazmem, refleksje te mają mistyczną barwę, posmak, brzmienie. Doświadczenie bliskości i oddalenia Boga stanowią nieodłączny element samoświadomości wiary, jaką można odnaleźć w refleksji niemieckiego teologa. W swoich przemyśleniach Benedykt jest mocno chrystocentryczny, a nie eklezjocentryczny — Kościół nie jest celem sam w sobie, ale zajmuje odpowiednie miejsce w hierarchii ważności — nie jest religijnym fetyszem, ani też duchowym stowarzyszeniem z tradycjami, ale przestrzenią spotkania i służby dla Pana.
Buntownik z wyboru
Oprócz duchowości, najciekawsze fragmenty rozmowy to te, które opisują kłopoty ks. Josepha Ratzingera z hierarchią kościelną i środowiskiem naukowym. Benedykt XVI nie kojarzy się raczej z buntownikiem, krytykującym historyczne pomniki, sprzeciwiającym się przełożonym, czy palącym manuskrypty z krytycznymi notatkami recenzentów. A tak właśnie było. Choć wychowany z dala od luterańskiego żywiołu, ma jednak w sobie coś buntowniczego i niekoniecznie barokowego, gdyż umiłowanie dla tradycyjnej liturgii i jej dziedzictwa nie idzie u Ratzingera w parze z klerykalnym wielkopaństwem, służalczością i dworskim sposobem bycia. Jakaś doza antyklerykalizmu — jakkolwiek to dziwnie może zabrzmieć — zawsze była i jest elementem teologicznego myślenia Benedykta, nawet wtedy, a może właśnie szczególnie wtedy, gdy mówił o brudzie w Kościele i rugał kapłanów za duchową amnezję. Tak! Franciszek nie był pierwszym, który nie szczędził ostrych słów pod adresem kleru — być może głos Benedykta, co on sam też samokrytycznie wyraża, nie był zbyt donośny (w przenośni i dosłownie), i być może język pozbawiony był niekiedy plastycznej prostoty.
Ekumeniczne akcenty
Ta rozmowa z przyczyn oczywistych ma kilka głównych zagadnień i z pewnością nie jest nią ekumenizm. Nie oznacza to jednak, że ekumenizm jest pominięty czy zmarginalizowany. Temat ten pojawia się w kilku miejscach, a tylko raz w nieco szerszym ujęciu choć — znów — nie są to myśli nowe i daleko idące.
Pierwszy ekumeniczny akcent, choć na pierwszy rzut oka, mało istotny pokazuje też egzystencjalne zainteresowanie Benedykta XVI chrześcijańską różnorodnością. Ratzinger przyznaje, że z problematyką ekumeniczną zetknął się dzięki swojemu nauczycielowi i mentorowi, prof. Gottliebowi Söhngenowi, którego żona była ewangeliczką, stąd też i profesor naukowo podejmował tematy ekumeniczne, oraz zachęcał swoich studentów do podejmowania tych zagadnień. Nie inaczej było z Ratzingerem, który już na początku kariery naukowej analizował katolicko-ekumeniczny wymiar Wyznania augsburskiego, podstawowej księgi wyznaniowej Kościołów ewangelicko-luterańskich. Ewangelicy przewijają się przez życie Ratzingera, niektórzy jakby pomimo, a inni dość uroczyście stają w gronie tych, którzy wywarli wręcz niezatarte piętno na teologu Ratzingerze. On sam wspomina reformowanego teologa Karola Bartha, którego zalicza do grona „teologicznych ojców”.
Ekumenizm pojawia się mocniej w końcowej części książki. Gdy Seewald pyta Benedykta o rozczarowania wynikające z ruchu ekumenicznego, papież emeryt trzeźwo odpowiada, że każdy kto zna rzeczywistość wie, czego należy się spodziewać. Relacje między Kościołem rzymskokatolickim a prawosławiem i protestantyzmem en bloc postrzega jako różne. Tradycyjnie ubolewa nad wewnętrznym brakiem jedności protestantyzmu. Niemniej podsumowuje, że nie można oczekiwać, że zjednoczenie Kościołów nastąpi w realnym sensie.
Należy walczyć, abyśmy się wciąż słuchali i od siebie uczyli. Najistotniejsze jest to, aby wiara w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, nie zginęła i aby z tej perspektywy powstawały najważniejsze kierunki dla działań praktycznych.
Czy tak mówi ekumeniczny sceptyk i fundamentalista religijny?
Nieudana krytka pro domo
Kontekst jest ważny, stąd też w różnych miejscach i na różny sposób odbierano wypowiedzi Benedykta. Szczególnie w Niemczech wywołały one sporo kontrowersji, a to z powodu ostrej krytyki lokalnego Kościoła jako zbyt etatystycznego, zbiurokratyzowanego, ospałego. Ten ustatkowany i wysoko opłacany katolicyzm, jak wyraził się papież Benedykt, traci dynamikę wiary. Słowa Benedykta wywołały falę krytyki — począwszy od totalnej, a skończywszy na drobnych uszczypliwościach formułowanych w prasie lub medialnych dialogach między poszczególnymi duchownymi/świeckimi a na przykład sekretarzem papieża, abp. Georgiem Gänsweinem. I rzeczywiście ta część rozmowy to jej najsłabsze ogniwo i w sumie szkoda, że zasłania swoją ogólnikowością rzeczy dobre, jakie papież mówi o Kościele w Niemczech. Wypowiedzi papieża w tej materii są o tyle problematyczne, że przecież Benedykt był częścią tego Kościoła jako wikariusz, profesor, duszpasterz studencki, później arcybiskup-metropolita i w końcu papież, więc stawanie niejako obok i stawianie tak ostrych diagnoz może dawać paliwo do formułowania — skądinąd niesprawiedliwych i fałszywych — osądów, szydzących z papieża Benedykta jako papieża-nic-nie-mogę.
Warto jednak podkreślić i przypomnieć, że Benedykt w wiele razy klarownie mówi o swoich niedociągnięciach i błędach. Charakterystyczna jest publicystyczna swada papieża, jakby nietypowa dla niego, a przez to nadająca rozmowie dodatkowego polotu. Ten dystans, duchowa lekkość bytu wynika chyba nie tylko z dystansu, mądrości końcowego etapu, ale przede wszystkim z wiary — jestem w rękach Boga, który niech się nade mną zmiłuje.
W Polsce książki Seewalda wydały oficyny “Rafael” i „Znak”.