Jesteśmy księżmi – historyczna ordynacja kobiet w Kościele

0

Minął tydzień od historycznego wydarzenia w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w Polsce – 7 maja 2022 roku 9 diakonek ordynowano do posługi prezbitera (księdza). Nawet jeśli ta uroczystość na pierwszy rzut oka nie zmienia wiele to stwierdzenie, że ona jedynie porządkuje, prostuje i naprawia wieloletnie zaniedbania, byłoby zdecydowanie niewystarczające. 


Kościół luterański przestał chować się w teologicznej króliczej norze, nie uległ podprogowym szantażom fundamentalistów i pseudoekumenicznych płaczek, podejmując decyzję, dzięki której może wiarygodnie mówić o powszechnym kapłaństwie wszystkich ochrzczonych.

Na początek wyznanie: mimo że jestem zwolennikiem ordynacji kobiet to nie byłem w pełni przekonany, czy aby na pewno potrzebny jest kościelny jubel z ceremonialnym nakładaniem komży (alby śląskiej), nakładaniem rąk przez biskupa etc. A to dlatego, że właściwie wszystkie 9 diakonek było już ordynowanych, sprawowały Sakramenty Święte i zwiastowały Słowo Boże. Teoretycznie wystarczyłaby też odpowiednia deklaracja Konsystorza, może jakaś niszowa uroczystość z błogosławieństwem… może…

Właściwie, wciąż uważam, że ta uroczystość nie była „konieczna do zbawienia”, gdyż w teologii luterańskiej jest jeden urząd. Oczywiście, teologia urzędu jest zróżnicowana w łonie samego luteranizmu. Interpretacji poszczególnych posług czy ich praktycznej realizacji jest wiele, co samo w sobie jest bogactwem, a dla niektórych przekleństwem luteranizmu. 

Tydzień po nabożeństwie, kiedy wielkie emocje nieco opadły, a trudno było ich nie widzieć i samemu nie przeżywać wielkiej radości, utwierdzam się w przekonaniu, z którym szedłem do kościoła Świętej Trójcy pięknego sobotniego poranka: to nabożeństwo ordynacyjne jest/było potrzebne dla zachowania jedności Kościoła, było koniecznie dla uwewnętrznienia pastoralnej i teologicznej odpowiedzialności wobec reformacyjnych ideałów, było majowym Świętem Reformacji, w którym powołanie przez Ducha Świętego stało się widzialne i namacalne, i to nie tylko we łzach i wzruszeniu, ale w wielu znakach: nakładaniu rąk, przysiędze ordynacyjnej, liturgicznych gestach, spontanicznych oklaskach świątecznego Zboru, zwiastowanym Słowie i eucharystycznej wspólnocie.

Dla mnie poruszające były momenty, kiedy mężowie, bracia, synowie błogosławili swoje żony, siostry, matki do nowego etapu służby, a także moment, gdy nowo ordynowane księża Katarzyna Rudkowska i Małgorzata Gaś przy dźwiękach wschodniego chorału przygotowywały ołtarz do początku liturgii Wieczerzy Pańskiej, a ks. Katarzyna rozpoczęła prefację.

Każdy, kto był na tym nabożeństwie miał swój moment lub swoje momenty. 

To nabożeństwo było także niezbędne także z przyczyn ekumenicznych i wiarygodności Kościoła ewangelicko-augsburskiego w światowej rodzinie luterańskiej, ale i w globalnej oraz lokalnej ekumenii – ono jasno pokazywało, że powszechne kapłaństwo wszystkich ochrzczonych w imię Trójjedynego Boga nie jest klerykalną sklejką wzniośle brzmiących haseł dla świeckich, ale nerwem życia Kościoła. Ono nie było manifestacją jakiegokolwiek –izmu czy sezonowej agendy, ale przełamaniem wewnętrznej herezji na wielu poziomach, ale herezji rozumianej nie jako twórczego rozdwojenia dróg czy pochwały dla różnorodności, ale tolerowaniem eklezjalnej anomalii i pielęgnowania dziwnego „ekumenicznego wstydu” wobec realnych i domniemanych partnerów ekumenicznych, którzy albo stanowczo odrzucają wyświęcanie kobiet albo głośno się nad tym mniej lub bardziej oficjalnie zastanawiają albo zapomnieli o swoim dziedzictwie, przestając wyświęcać kobiety.

To nabożeństwo było ekumenicznie niezbędne – nawet jeśli z oficjalnych gości ekumenicznych było tylko dwóch przedstawicieli Kościoła reformowanego – aby pokazać, że taka jest nasza wiara, takie jest nasze stanowisko, tak odczytujemy i uwielbiamy Ducha Świętego za Jej działanie we wszystkich miejscach, w których służymy i przebywamy.

Ta ordynacja była też odrzuceniem nowinkarstwa i przejawem zdrowego konserwatyzmu teologicznego, bo jeśli Duch Święty przez Chrzest powołuje i są tegoż owoce to jakie prawo ma Kościół by odmawiać tego, czego sam nie jest ani właścicielem, ani rządcą. 

To cieszy, że w tylu polskich, ale też zagranicznych mediach Kościół ewangelicko-augsburski stał się przez chwilę obecny, jednak celem tego wszystkiego nie powinno być i nie jest – mam nadzieję – lansowanie przekonania, że chodzi o sytuację nadzwyczajną czy realizowanie jakiegoś postulatu dotyczącego równouprawnienia. Oczywiście, kwestie równouprawnieniowe gdzieś grają w tle w porządku świeckim, ale kluczową sprawą, jeśli nie jedyną powinno być głoszenie Ewangelii o Jezusie Chrystusie. Konsekwencją tego jest urzeczywistnienie ewangelicznej normalności w Kościele, który nazywa się ewangelickim, odczytanie i przyjęcie działania Ducha Świętego. 

Dlaczego akurat (dopiero) teraz? Bo być może dopiero teraz organizm dojrzał, być może dopiero teraz staliśmy się my wszyscy – także zwolennicy ordynacji kobiet – dojrzalsi, aby przyjąć w pełni dar, który był przed naszymi oczami, a my jak niegdyś uczniowie w drodze do Emaus widzieliśmy bardzo wyraźnie, ale nie dojrzeliśmy.

>> Ekumenizm.PL: Naprawiony organizm Kościoła