Abp Rowan Williams — Prymas od spraw trudnych
- 18 lutego, 2006
- przeczytasz w 9 minut
Biała broda, nieco za długie, jak na biskupa szpakowate włosy i wzrok nieco roztargnionego intelektualisty. Rowan Williams ? duchowy zwierzchnik anglikanów w niczym nie przypomina arcybiskupa. Jednak to właśnie on przeprowadza Wspólnotę Anglikańską przez największy kryzys w jej historii. I chyba tylko on ma kompetencje by uratować jej istnienie.
Wygląd to jednak nie jedyna cecha, która wyróżnia arcybiskupa Williamsa z grona jego poprzedników. Jest on także pierwszym Walijczykiem (płynnie posługuje się zresztą walijskim) na tronie arcybiskupa Canterbury od niemal tysiąca lat. Pierwszym od stu pięćdziesięciu lat arcybiskupem, który w Pałacu Lambeth wychowuje dwoje własnych dzieci, i pierwszym duchownym, który podkładał głos bohaterom ?Rodziny Simpsonów?, będących zresztą jego ukochanym filmem, którego oglądanie zaleca innym duchownym swojego kościoła. To jednak nie wszystko. Dodatkowo abp Williams jest jednym z najwybitniejszych teologów anglikańskich XX wieku, najmłodszym w historii Uniwersytetu w Oksfordzie profesorem teologii (został nim jako 36-latek), poetą, tłumaczem, znawcą teologii prawosławnej i mistyki katolickiej. I pierwszym arcdybiskupem Canterbury, który odwiedzi Polskę. I to już niebawem, bo 3 lutego tego roku. I tak dalej i tak dalej. Jednym słowem: idealny kandydat na zwierzchnika wyznania, które przeżywa swój rozkwit, spokojnie konsumuje wieki rozwoju teologicznego i duchowego, bez wstrząsów, problemów, zawirowań. Problem w tym, że ani Kościół Anglii, którego Williams jest głową, ani Wspólnota Anglikańska, której duchowo przewodzi nie są w takim stanie. Przeciwnie od kilku lat wyznanie to znajduje się w stanie realnej schizmy na zasadniczo dwa obozy: liberalny i konserwatywny.
Fałszywy prorok i zdrajca postępu
I obie grupy zdecydowanie go nie lubią. Jest za łagodny, za dobrze ułożony i za bardzo ostrożny w sądach, by zadowolić którąkolwiek z grup. Gdy wypowiada opinię, zawsze zastrzega, że nie można jej traktować jako ostatecznej i zastrzega, że jego adwersarze też mogą mieć rację. I tak jest w każdej niemal kwestii, która dzieli anglikanów. A opis podziałów tego wyznania może przyprawić o zawrót głowy.
W samym Kościele Anglii, którego zwierzchnikiem jest arcybiskup, działają anglikanie ewangelikalni ? dawniej określani Kościołem niskim przeciwni homoseksualizmowi i ordynacji kobiet, ale także wrodzy wobec liturgii i teologii ich anglikańskich współbraci należących do nurtu anglokatolickiego. Anglokatolicy (tzw. Kościół wysoki) także nie są jednością. Ich ? na nurt liberalny, do którego należą zwolennicy Affirming Catholicism i konserwatywny Forward in Faith ? dzieli stosunek do ordynacji kobiet i homoseksualistów. Sami liberałowie (Kościół szeroki) dla odmiany dzielą się na radykałów, którzy uznają, że chrześcijaństwo powinno zrezygnować z wiary w osobowego Boga, z jakichkolwiek zasad moralnych i roszczeń do wyjątkowości, i zwolenników ?drogi środka?, którzy lawirują między pozostałymi grupami, próbując utrzymać między nimi jedność…
A nie jest to zadanie łatwe. Konserwatywni ewangelikałowie od momentu wyboru przesyłali arcybiskupowi kartki z życzeniami, by podzielił los ?proroków Starego Testamentu? (czyli został zamordowany, najlepiej z odpowiednią dawką tortur). Dlaczego? Ich zdaniem, arcybiskup w ogóle nie jest chrześcijaninem, dopuszcza bowiem możliwość zawierania przez pary homoseksualne związków, których jednak nie chce nazywać małżeństwami. Myliłby się jednak ktoś, kto sądzi, że arcybiskupa szanują i cenią środowiska anglikańskich gejów. Ci ostatni nie mogą mu wybaczyć, że dla zachowania jedności anglikanizmu wycofał się ze swoich poprzednich poglądów, i przestał wspierać homoseksualistów w walce o ich prawa. W efekcie uznają go za zdrajcę i hipokrytę, dla którego ważniejsza jest jedność, niż prawda.
Stosunek do homoseksualizmu jest teologicznym znakiem rozpoznawczym abp Williamsa. To w ostrożnych, umiarkowanych i ważących niemal każde słowo wypowiedziach hierarchy na ten temat najpełniej przejawia się jego sposób myślenia i działania. Jako teolog i biskup wielokrotnie podkreślał, że Kościół powinien zmienić nauczanie odnośnie homoseksualizmu, tak jak zmienił je w stosunku do praw kobiet, niewolnictwa czy rozwodów. Gdy w 1998 roku Konferencja w Lambeth (najwyższa władza Wspólnoty Anglikańskiej) odrzucała związki homoseksualne, jako ?niezgodne z Pismem Świętym? Williams (w tym czasie zwierzchnik anglikańskiego Kościoła Walii) głosował przeciw tej ustawie zgłaszając zdaniem odrębne. Wcześniej, jeszcze jako szeregowy duchowny i znakomity teolog, przemawiał wielokrotnie na spotkaniach Ruchu Gejów i Lesbijek Chrześcijan, przekonując, że biblijnych potępień homoseksualizmu nie należy odnosić do monogamicznych, trwałych związków ? nawet jeśli zawierane są one przez osoby tej samej płci.
Gdy został arcybiskupem Canterbury bynajmniej nie porzucił swojego stanowiska. Widząc jednak, że konserwatywni anglikanie należący do Kościołów afrykańskich i azjatyckich nie są w stanie ich zaakceptować i grożą zerwaniem z nim wspólnoty ? przyjął inną postawę. Przestał eksponować własne stanowisko teologiczne, blokował wszystkie decyzje, które mogły rozzłościć tradycjonalistów i doprowadzić do schizmy, a skupił się wyłącznie na głoszeniu chrześcijańskiej zasady miłości do każdego człowieka. ? Zaprzestańcie stosować wobec gejów obraźliwego języka ? prosił wielokrotnie kościelnych tradycjonalistów. W ten sposób arcybiskup odniósł się do często powtarzanych przez tradycjonalistów, a bazujących na Piśmie Świętym potępień homoseksualizmu. — Wszelkie słowa, które mogą posłużyć za usprawiedliwienie dla przemocy czy ataków na osoby homoseksualne, nie powinny być przez nas stosowane — napisał rok temu abp Williams do zwierzchników i wiernych wspólnot anglikańskich na całym świecie.
Wyjść poza ideologię
Otwartość arcybiskupa prowadzi go niejednokrotnie do stwierdzeń, na które inny purpurat, by się nie odważył. Z pogodnym uśmiechem na twarzy, w szatach, jakich nie powstydziłby się najbardiej tradycyjny zwolennik Trydentu w Kościele rzymskokatolickim, abp Williams przyznawał np. podczas kazania, że ma tak wiele zajęć, że nie znajduje często czasu, by się pomodlić. ? Staram się, szukam czasu, ale go nie mam, a po całym dniu zajęć jestem tak zmęczony, że słowa modlitwy z trudem przechodzą mi przez gardło ? tłumaczył. A w innym przesłaniu, do studentów teologii, uzupełniał, że kiedy jest tak zmęczony to często ogląda telewizyjne opery mydlane. I wcale nie napełniają go one, jak powinny szanującego się hierarchę, stosownym obrzydzeniem. ? Ksiądz oglądając seriale telewizyjne, choć wydaje się to stratą czasu, poznaje myślenie otaczających go ludzi, ich sposób myślenia, a nawet ich serca ? podkreślił. Dla porządku zaś dodał, że on sam najbardziej z seriali lubi rysunkowy Simpsonów, i zachęcił kleryków, by poza serialami zgłębiali też mistyków, także katolickich.
Poszukiwanie prawdziwej postawy ucznia Pana ? otwartego na świat i jego wyzwania sprawia, że abp Williams unika pułapki łatwego, ideologicznego chrześcijańskiego liberalizmu, w którym istotą nauki Chrystusa staje się walka o postęp, prawa kobiet czy pokój na świecie. Wprawdzie arcybiskup jest pacyfistą, feministą i zwolennikiem społecznej równości ? to ma jednocześnie pełną świadomość, że żadna z tych postaw nie czyni go chrześcijaninem. Chrześcijaństwo jest bowiem dla niego pokornym wpatrywaniem się w twarz Chrystusa, a nie ideologicznym systemem. Jest poszukiwaniem woli Bożej wobec konkretnego człowieka, a nie biczem na niewiernych, niezależnie od tego, czy są odstępcami od postępu czy tradycji.
Bóg, podkreśla Williams, w wydanym po polsku przez wydawnictwo ?W drodze? zbiorku jego kazań ?Sumienie otwarte?, nie może być przez nas ograniczony, a wszystkie próby Jego zawłaszczenia przez którąkolwiek ze stron kościelnych sporów skazane są na niepowodzenie, albo jeszcze mocniej, są w istocie idolatrią, kultem fałszywego Boga. Bowiem ?Bóg, którego w ten sposób pojmujemy i opisujemy jako naszego sprzymierzeńca, to Bóg, który jest tutaj by potępiać: dzięki Bogu to my, czy też nasza grupa unikamy tego potępienia, stając po właściwej stronie i kierując Jego gniew przeciwko naszym wrogom? ? wskazuje anglikański hierarcha.
W istocie zaś prawdziwy Bóg, jakiego przynosi nam odczytywana przez Williamsa Ewangelia, nie przyszedł osądzać, oceniać czy potępiać. ?Jezus, jak my wszyscy, był poddawany próbom; w Ogrodzie Oliwnym oparł się pokusie, której większość z nas by uległa. Owocem tej walki duchowej wydaje się być poczucie tak silnej i głębokiej niepewności dobra, miłości i wierności, że żaden ludzki błąd czy upadek nie ściąga Jego potępienia. (…) Dla Chrystusa grzesznik to raczej ofiara niż przestępca. On wie, co jest w nas i wie, w jakim stopniu jesteśmy wolni, w jakim zniewoleni? ? wskazuje arcybiskup.
W efekcie w miejsce zwartego systemu moralnego, antropologicznego i ascetycznego, jakim od wieków było chrześcijaństwo ? Williams proponuje samodzielną drogę, na której niewiele jest pewników, jasnych znaków i drogowskazów. Trzeba zrozumieć, że wszystkie praktyki dewocyjne, wszelkie systemy teologiczne, nawet osobista pobożność wcale nie daje przełożenia na Boga. Przeciwnie wszelkie przekonanie, że rzeczywiście poznało się Boga, że się z Nim spotkało ? jest dowodem na to, że do spotkania nigdy nie doszło. ?Jeśli szczerze pragniemy jedności z niewysłowioną miłością Bożą to musimy być przygotowani na zagładę naszego świata religijnego? ? wskazuje wręcz Williams w kazaniach.
Wobec twarzy bliźniego
Chrześcijaństwo Williamsa ma jednak istotny wymiar moralny, który nigdy nie staje się etyką czy choćby systemem. Jest ono pokorną odpowiedzialnością za drugiego i akceptacją tak jego, jak i własnych ograniczeń. Etyka z systemu zakazów i nakazów przekształca się w kontemplacyjne, pełne wątpliwości rozpoznawanie własnego powołania i woli Bożej, która nigdy nie jest trwała i jednoznaczna. Stąd pytany w ostatnich miesiącach o swój stosunek do eutanazji abp Williams odpowiadał, że jest jej przeciwny. Uzasadniając to odwoływał się jednak nie tyle do trwałych norm, ile do własnego doświadczenia. ? Życie jest darem od Boga, i nie można go traktować, jako czegoś, co można sobie lub innemu odebrać. Zrozumiałem to siedząc obok łóżka mojej matki w jej ostatnich miesiącach życia, czasie demencji i bólu. Byłem ostatnią osobą, która mogła zrozumieć to, co ona czuła i dać jej wsparcie, albo odrzucić to, co często już bez własnej świadomości komunikowała. To było wielkie zadanie ? tłumaczył arcybiskup, ale natychmiast w swoim duchu dopowiadał: sam zresztą nie wiem, jak wiele z tego, co wtedy odbierałem wynikało z mojego własnego rozumienia szczęścia.
Ta otwartość na innego, na jego rozumienie szczęścia, wiary czy Boga ma korzenie w dzieciństwie i młodości arcybiskupa Williamsa. Przyszedł on na świat w rodzinie prezbiteriańskiej. Jednak, gdy był nastolatkiem jego rodzice zdecydowali się na zmianę wyznania na anglikańskie. To był dla niego pierwszy przełom duchowo-estetyczny, gdy z surowych, ascetycznych pozbawionych wystroju świątyń reformowanych przeniósł się ze swoimi modlitwami do anglikatolickich kościołów anglikańskich, w których liturgia jest niejednokrotnie bardziej tradycyjna niż u rzymskich katolików.
To jednak nie modlitwa z Book of Common Prayer była źródłem jego nawrócenia, a … prawosławna liturgia św. Jana Chryzostoma sprawowana przez duchownego z Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w anglikańskiej parafii w Swansea. Williams miał wówczas 14 lat i przeżył coś, co sprawiło, że codzienna modlitwa stała się dla niego czymś całkowicie nowym. — Przeżyłem przemianę, wzrost i nawrócenie. Tamta rzeczywistość stała się dla mnie o wiele bardziej realna. Poczułem i dostrzegłem tam chwałę Bożą. Wyszedłem z liturgii św. Jana Chryzostoma z absolutnym przekonaniem o majestacie i pięknie Boga, których nigdy nie zapomniałem — opowiadał abp Williams. Tamto doświadczenie było na tyle istotne, że nie tylko skłoniło chłopaka do studiowania teologii, ale także ukierunkowało jego o wiele późniejsze naukowe zainteresowania na teologię i filozofię rosyjską. A ona sprawiła, że istotniejsze od prawdy czy konsekwencji okazało się dla niego piękno i miłość. Te zaś, jako jedyne, uratować mogą rozpadającą się Wspólnotę Anglikańską.
Bo nie jest to wyznanie, którego zwierzchnik może walnąć pięścią w stół i powiedzieć innym, jak mają wierzyć. U anglikanów to nie przejdzie. Im przewodzić może tylko człowiek, który pokornie prosi o wysłuchanie i apeluje raczej do sumień niż prawa. I dlatego, choć nam Polakom, trudno to zrozumieć, subtelny intelektualista Williams, pozbawiony realnej władzy wykonawczej i niechętnie podejmujący kontrowersyjne decyzje ma o wiele większe możliwości przeprowadzenia 70 milionów anglikanów przez ich morze czerwone podziałów, niż ktokolwiek inny. I na tym polega jego wielkość.
:: Ekumenizm.pl: Rozmowa z abp. Rowanem Williamsem
Foto: Piotr Kalinowski/EAI