Teologia anglikańska — irytacja i fascynacja
- 6 lutego, 2013
- przeczytasz w 9 minut
Zdefiniowanie anglikanizmu jest niezwykle trudne – inaczej niż tradycja luterańska czy reformowana, anglikanizm pozostaje pojęciem pozbawionym ostrych konturów, a określenia typu “wysoki, szeroki i niski” to tylko pojęciowe protezy, które w wielu przypadkach bardziej komplikują niż ułatwiają zrozumienie anglikanizmu. Właściwie należałoby zapytać, czy w ogóle można zrozumieć anglikanizm, czy nie jest to karkołomne przedsięwzięcie z góry spisane na niepowodzenie, szczególnie jeśli uwzględnimy wielość czynników, które przyczyniły się do powstania anglikanizmu, który pozostaje otwarty, niedokończony, a przez to zagadkowy.
Próbę wyjaśnienia pewnego wycinka anglikanizmu – teologii anglikańskiej – podjął się ks. prof. Mark Chapman, wykładowca teologii współczesnej Uniwersytetu w Oksfordzie oraz wicedyrektor Ripon College Cuddesdon, największego ośrodka edukacyjnego przyszłych duchownych Kościoła Anglii.
Już na wstępie Chapman zapowiada coś, co już po kilkunastu stronach lektury Anglican theology staje się jasne i co autor powtarza na końcu książki: „Anglikańska teologia jest skomplikowanym, a czasami irytującym, ale zazwyczaj ekscytującym zadaniem”.
Książka Chapmana to spacer przez historię, podczas którego to, co anglikańskie zmienia się wiele razy – redefinicje, rozwinięcie, aktualizacje, a nawet rewolucje pokazują burzliwe dzieje angielskiej reformacji, która, podobnie jak pojęcie ‘teologii anglikańskiej’, pozostaje przedmiotem historycznego i teologicznego sporu. Pozostając jednak przy współczesnej historiografii warto wskazać na interpretacje angielskiej/anglikańskiej reformacji, do których odwołuje się Chapman.
Przez wieki postrzegano historię reformacji w Anglii jako proces, w którym narastający kryzys średniowiecznego Kościoła doprowadził do postulatów reformy, podjętych z przyczyn polityczno-strategicznych przez Henryka VIII, a później Edwarda VI i Elżbietę I, z krótką przerwą na panowanie katolickiej Marii Tudor. Standardowe dzieło A. G. Dickensa The English Reformation ukazywało historię angielskiej reformacji przez pryzmat protestanckiej propagandy sukcesu, podważonej pod koniec lat 60. XX wieku przez wielu historyków (tzw. rewizjonistów), w tym anglikańskich, poszukujących bardziej zróżnicowanego obrazu reformacji na Wyspach. Praca zbiorowa The English Reformation Revised pod redakcją prof. Christophera Haigha, wywołała jeśli nie trzęsienie ziemi to z pewnością przełom w myśleniu o reformacji. Jedną z ważniejszych myśli Haigha jest teza, że Anglia nie przeszła reformacji z prawdziwego zdarzenia i musiała zadowolić się „anemicznym substytutem” prawdziwej reformacji.
To jak potoczyły się losy angielskiej reformacji to w dużej mierze dzieło przypadku i układów sił w Anglii i Europie — uważa Haigh i podkreśla, że Kościół w Anglii w przededniu reformacji to nie Kościół pogrążony w kryzysie, ale Kościół jak najbardziej żywy, z różnymi i wciąż rodzącymi się formami pobożności. Nie był to zatem czas marazmu, a rozkwitu chrześcijańskiej religijności. Jednak Haigh, a także i Chapman, daleki jest od koloryzowania rzeczywistości i wyraźnie pokazuje, że sojusz ołtarza i tronu, bezpośrednie sterowanie Kościoła przez monarchę to nie efekt konfliktu na linii Londyn – Rzym, a specyficzna tradycja wyspiarskiego katolicyzmu, którego biskupi w przygniatającej większości (a tak naprawdę z wyjątkiem jednego) podporządkowali się królewskiemu Aktowi Supremacji. Haigh uważał, że ludzie angielskiej reformacji „byli zarówno katolikami, jak i protestantami, zdezorientowanymi zwykłymi śmiertelnikami, a nie świętymi i męczennikami”. Nie było zatem reformacji w kontynentalnym sensie, co podkreśla również historyk prof. Diarmaid MacCulloch w słynnym eseju zatytułowanym „Mit Angielskiej Reformacji”. Również dla niego reformacja nie wydarzyła się, a jeśli już to przez przypadek i miała postać pluralną – nie można mówić zatem o reformacji, ale o wielu reformacjach, rozgrywanych, doświadczanych i uświadamianych z różną intensywnością.
Największy wpływ na to, co się rzeczywiście działo, miały według Chapmana konkretne osoby, stąd też teza o personalnie uwarunkowanej reformacji (19). W końcu gdyby nie wcześniejsza walka Tudorów o zachowanie tronu po wojnie dwóch róż i gdyby Katarzyna Aragońska urodziła Henrykowi zdrowego syna, to wówczas Kościół Anglii byłby insularną wersją rzymskiego katolicyzmu – przekonuje Chapman. W ogóle w historii angielskiej reformacji owo „gdyby” pojawia się dość często, co wyraźnie ukazuje Chapman i to nie dlatego, że „gdybanie” miałoby być zadaniem historyka, ale ze względu na płynność doktrynotwórczych czynników, czasem mało znaczących, które określiły rozpoznawalne elementy anglikańskiej duchowości i teologii.
Tą przypadkowość i zmienność widać chociażby w kwestii sukcesji Edwarda VI czy w ewoluowaniu poglądów jednej z kluczowych postaci tamtej epoki, abp. Tomasza Cranmera, który karierę zaczynał jako zwolennik papalizmu, by zostać luteraninem, aby w obrębie reformowanej tradycji wiele razy zmieniać zdanie, i w końcu ponieść męczeńską śmierć w czasie panowania Marii Tudor. Niedookreśloność „Henrykowskiej Reformacji” Chapman ukazuje za pomocą ostrych przykładów, drwiąc, że była to w zasadzie dość ekscentryczna wersja via media, biorąc pod uwagę fakt, że jednego dnia Henryk VIII, obrońca wiary, potrafił posłać na stos luterańskich i rzymskokatolickich męczenników, skazanych za herezję – stało się tak choćby w lipcu 1540 roku. Przedsmakiem tych wydarzeń było Sześć Artykułów z 1539, które określały jako obowiązujące główne zasady rzymskokatolickiej sakramentologii, odrzucając wszystko to, co mogło uchodzić za luterańskie bądź reformowane ‘nowinki’.
Książka Chapmana obfituje w kilka, równie zabawnych co interesujących, uwag, które mogą wzmacniać przekonanie o ‘przypadkowości’ reformacji w Anglii. Oczywiście paradygmat przypadkowości nie jest nienaruszalny i droga do jego odwrócenia jest zaskakująco krótka. I tak Chapman stawia tezę, że sporą zasługę w przetrwaniu ruchu reformacyjnego w Anglii ma nie kto inny jak arcykatolicka królowa Maria I Tudor. Monarchini, która doprowadziła do egzekucji abp. Cranmera i posłała na stos trzech anglikańskich biskupów (Hoopera, Ridleya i Latimera, upamiętnionych pomnikiem męczenników w Oksfordzie) przyczyniła się poprzez restaurację katolicyzmu (o ironio!) do prawdziwego rozkwitu protestanckiej, a konkretniej reformowanej teologii po objęciu tronu przez Elżbietę I. Ponad 800 „heretyków” uciekło z Wysp, aby znaleźć schronienie głównie w ośrodkach reformacji nurtu szwajcarskiego i tam ‘uczyć się reformowania Kościoła’ z pierwszej ręki. Po powrocie z banicji teolodzy ci zaczęli odgrywać pierwsze skrzypce w kształtowaniu oblicza Kościoła w Anglii. A zadanie mieli niełatwe biorąc pod uwagę teologiczne ukształtowanie Elżbiety, która w kwestii Eucharystii skłaniała się co prawda do reformowanej interpretacji to jednak liturgicznie była zatwardziałą konserwatystką przywiązaną do symboliki, ustroju episkopalnego, a ponadto była zdecydowaną zwolenniczką celibatu duchownych… jak na Królową Dziewicę przystało.
Spór o stroje — czyli jak reformowani uratowali kapy i ornaty
Chapman przytacza fragmenty ciekawej korespondencji angielskich duchownych z Zurychem i Genewą, skarżących się na królową, że ta wciąż tkwi w ‘papistycznych przesądach’. Chapman trafnie ukazuje optykę spraw – wydawałoby się drugo- a nawet trzeciorzędnych – które niepokoiły umysły teologiczne. Również kontynentalna reformacja zmagała się ze sporem o adiafory, jednak nie miał on aż tak silnego oddźwięku jak w Anglii, co pokazują listy dziekana oksfordzkiego Christ Church Thomasa Sampsona do „papieża” kalwińskiej reformacji, Henryka Bullingera. Sampson, zgorszony przywiązaniem królowej do komży, ornatów i kap stawia kwestię stroju duchownego jako sprawę niezwykłej wagi, zapytując Bullingera, czy godzi się kaznodziejom zakładać komżę.
Bullinger w obszernym liście, który później został przetłumaczony na angielski i był kolportowany wśród zwolenników episkopalnego ustroju i bogatej liturgii, wykazał się roztropnością, sugerując, że dla zachowania spokoju i nieszkodzenia sprawie nadrzędnej należy dopuścić i nosić komżę. List Bullingera doprowadził do wrzenia wśród purytańskiej frakcji, a kiedy Szwajcar próbował relatywizować własne słowa – było już za późno. I tak – znów, o ironio – można uznać, że nie kto inny jak surowy i ascetyczny Bullinger uratował w Kościele Anglii stare i dostojne stroje liturgiczne.
Spór o Pismo i tradycję
Odbiciem aktualnego sporu w łonie Wspólnoty Anglikańskiej, a także walką o tożsamość anglikanizmu jest kolejna debata z końca XVI wieku, przytaczana przez Chapmana na przykładzie Thomasa Cartwrighta i Johna Whitgifta, późniejszego arcybiskupa Canterbury. Zarówno Cartwright i Whitgift byli związani z Cambridge – pierwszy był purytaninem, a drugi podkreślał wagę liturgii i ustroju biskupiego. Teolodzy spierali się m.in. o hermenutykę biblijną, kwestię autorytetu, choć główną osią kontrowersji był ustrój Kościoła i znaczenie urzędu biskupa. O ile dla Cartwrighta był to papistyczny przeżytek, o tyle dla Whitgifta ważny instrument jedności i porządku w Kościele.
Jeszcze bardziej symptomatyczny był spór, jaki prowadził Richard Hooker, określany przez niektórych historyków i teologów jako protoplasta współczesnego anglikanizmu. Chociaż Hooker nigdy nie zdobył żadnej eksponowanej funkcji kościelnej, nigdy nie został biskupem, to jednak wywarł ogromny wpływ na kształt anglikańskiej tożsamości. Chapman przypomina, że to właśnie Hooker zaczyna konstruować systematyczne elementy owej tożsamości wskazując na Pismo, Tradycję i rozum jako podstawowe elementy anglikańskiego esse, które pod koniec XIX wieku przerodzą się w Ameryce Północnej (Chicago) w słynny kwadrat Pisma, Sakramentów, Wyznań Wiary i Episkopatu przyjęty na Konferencji w Lambeth w 1888 roku. To, co było charakterystyczne dla Hookera to równomiernie rozłożony dystans zarówno do tradycji reformowanej (episkopat, liturgia), jak i rzymskokatolickiej (przyjęcie reformowanej sakramentologii).
Hooker był uczniem biskupa Salisbury Johna Jewela, jednego z kluczowych teologów Elżbiety I, któremu Chapman poświęca sporo uwagi. Spór Hookera z Walterem Trawersem, teologiem wygnańcem, który panowanie Marii Tudor spędził u Teodora Bezy w Genewie, a później spotkał się z silną opozycją wspomnianego Whitgifta, ilustruje rozstrzygniętą po kilkudziesięciu latach walkę o kształt Kościoła Anglii. I znów jak na ironię, Hooker i Trawers zostali kaznodziejami w Kościele Templariuszy nieopodal katedry św. Pawła. Poranne nabożeństwa prowadził Hooker, popołudniowe Trawers, który punktował swojego przedmówcę. Groteskowość sytuacji określił jeden z historyków, mówiąc, że rankiem z ambony można było usłyszeć Canterbury, a popołudniu grzmiała z niej Genewa.
Ten rozdźwięk został przełamany dopiero po śmierci Elżbiety I. Tron po niej obejmuje Jakub I Stuart, syn katoliczki Marii I Stuart, ściętej zresztą na rozkaz Elżbiety za zdradę. Jakub wychowany w prezbiteriańskiej Szkocji niezbyt pochlebnie wyraża się o purytańskiej tradycji i wyraźnie sympatyzuje z episkopalnym nurtem. Jednak dla zachowania pokoju i równowagi dopuszcza współistnienie różnych opcji w Kościele, które jednak walczą o dominację. Nadzieję na dominację reformowanej doktryny i ustroju są ogromne. Przedstawiciele Kościoła Anglii uczestniczą w reformowanym Synodzie w Dortrechtcie, którego ustalenia – choć akceptowalne przez angielskich delegatów – nie stają się częścią oficjalnej doktryny Kościoła. Pierwsze skrzypce w Kościele gra abp William Laud, późniejszy męczennik, który odrzucił ofertę kapelusza kardynalskiego w zamian za przejście na katolicyzm. Dzieje się tak aż do wyłomu — następuje purytańska rewolucja (1642–51), a po niej powrót monarchii i biskupów oraz kwestia doktryny i jedności Kościoła.
Chapman pokazuje trudną drogę rozłamu i krajobraz teologicznych antypodów. Zmagania przypieczętowuje król Karol w dzień św. Bartłomieja w 1662 roku, dając zgodę na oderwanie się purytanów, którzy odtąd tworzą samodzielny organizm kościelny. Marzenia o Kościele narodowym pękają, a wraz z nimi teologiczne koncepcje – nadchodzi czas jeszcze bardziej energicznego poszukiwania tożsamości.
Wielkim plusem książki Chapmana jest ukazanie wyboistej drogi anglikanizmu. Autor nie stara się niczego na siłę porządkować i systematyzować, ani tym bardziej upiększać. Chronologia nie odgrywa kluczowej roli, a raczej stanowi osnowę dla zrozumieniu dzisiejszego anglikanizmu, jako fenomenu permanentnie niespokojnego, miotającego się między apologetyką a próbą samookreślenia się w błyskawicznie zmieniających się uwarunkowaniach historycznych. Chapman pokazując równie irytujące, co inspirujące oblicze anglikanizmu, posługując się terminologią globalnego marketingu: „Inaczej niż McDonald czy Coca-Cola, które są takie same na całym świecie, anglikanizm zbudowany jest z wielu lokalnych marek, które zazwyczaj wykazują jakieś rodzinne podobieństwo do siebie, jednak inaczej niż Coca-Cola nie istnieje żadna sekretna formuła przechowywana w centralnym biurze.” (201)
Truizmem byłaby teza, że anglikanizm wciąż się zmienia i poszukuje samego siebie – to samo (w większym lub mniejszym stopniu) można i trzeba powiedzieć o innych Kościołach. Jednak anglikanizm z burzliwe ukształtowaną i wciąż formowaną tożsamością doktrynalną pozostaje najbardziej niespokojną, a przez to i niezwykle pasjonującą łodzią na chrześcijańskim morzu wiary.
***
Mark D. Chapman: Anglican Theology, t & t clark, London 2012, s. 269.