Aby sól nie zwietrzała
- 27 lutego, 2003
- przeczytasz w 5 minut
Tekst “Osądzona łódź piotrowa” doczekał się już kilku magazynowych polemik. Wnoszą one do debaty nad reformą czy odnową Kościoła (Kościołów) niezwykle ciekawe spostrzeżenia, poczynione z perspektywy Holandii czy Wielkiej Brytanii. A jednak nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że rozdrażnienie, o którym napisał Kazimierz Bem, raczej zaszkodziło niż wspomogło dyskusję.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – moi polemiści zobaczyli w tym tekście głównie atak na liberalizujące się kościoły protestanckie. A tak nie jest!
Mój tekst był bowiem polemiką ze stanowiskiem tzw. liberalnych katolików, którzy jedyną drogę ratunku dla Kościoła rzymskokatolickiego upatrują w przyjęciu wszystkich możliwych liberalnych i demokratycznych reform. Nie jedyne to jednak nieporozumienie w tekstach polemicznych. Skandal zgorszenia maluczkich Robert Opala w swoim niezwykle interesującym tekście (z tezami, którego w wielu miejscach się zgadzam) zarzuca mi także, że przyjmuję typowe stanowisko katolickie, ignorujące fakt grzechu ludzi Kościoła. Nigdzie nie napisałem, że informowanie o przypadkach pedofilii wśród księży czy biskupów jest “tylko oszczerstwem wrogów Kościoła”. Wręcz przeciwnie uważam, że robotą wrogów kościoła jest ukrywanie tego rodzaju zbrodni przed opinią publiczną czy chronienie ich sprawców przez hierarchię kościelną. Nikt i nigdzie nie może być świętą krową, nawet jeśli zajmuje najwyższe miejsca w hierarchii kościelnej. Sakra biskupia czy święcenia kapłańskie nie mogą chronić przed prawem. Za zbrodnie musi być kara!!! I nie chodzi tu tylko o afery seksualne, ale także o “zwyczajne” kradzieże, oszustwa podatkowe czy poniewieranie ludźmi (każdy, kto miał bliższy kontakt z instytucjami kościelnymi wie, że są to sprawy tam spotykane). Ale … i to ale jest tu niezwykle ważne, moja polemika nie dotyczyła faktu przestępstw czy potrzeby ich osądzenia (nie tylko prawnego, ale także moralnego i religijnego), ale wniosków, jakie z faktu zaistnienia przestępstw wyciągają liberalni reformatorzy Kościoła.
Twierdzą oni często, że wszystkie skandale znikną z Kościoła, gdy tylko wprowadzi on bardziej demokratyczne formy zarządzania, kapłaństwo kobiet, zaakceptuje aborcję czy homoseksualizm. A przecież to wierutna bzdura!!!
Społeczeństwa bardziej liberalne – wcale nie są chronione przed upadkami, nie jest prawdą, że nie ma w nich pedofilii, ludzie są wspaniali i czyści, a przywódcy nie grzeszą. Demokracja, liberalizm – i ich skutki nie są Królestwem Niebieskim. Jak długo będziemy żyć na ziemi, w doczesności – tak długo biskupi, księża i szeregowi wierni będą grzeszyć, upadać, gorszyć a nawet głęboko ranić maluczkich. Tak było, jest i będzie!!!
Grzech pierworodny jest nieodłączną częścią naszej rzeczywistości i trzeba się z tym pogodzić. Liberalizacja czy demokratyzacja w niczym tu nie pomogą, a mogą zaszkodzić. Odchodzenie od jednych norm, łatwo może bowiem powodować lekceważenie nawet tych nielicznych zasad, które jeszcze pozostały.
Fenomen pustych kościołów
Idąc dalej – Dariusz Bruncz zarzuca mi niezrozumienie sytuacji kościołów luterańskich Szwecji czy Norwegii. Oczywiście pustoszenie kościołów czy odchodzenie ludzi od wiary nie jest spowodowane liberalizacją dyskursu religijnego, czy jeszcze bardziej moralnego, jakie gołym okiem dostrzec można w szwedzkim luteranizmie. Sekularyzacja i laicyzacja współczesności to proces mający o wiele głębsze korzenie (mniejsza teraz o to, czy sięgające do Reformacji czy nie, choć to również bardzo ciekawy problem). Faktem jest jednak, że lekarstwo, które proponują katoliccy liberałowie swojemu Kościołowi, zostało już przez innych przetestowane i nie przyniosło pożądanych efektów. Kościoły pustoszały przed wprowadzeniem ślubów homoseksualnych i nadal pustoszeją. Lekarstwo jest więc nieskuteczne. Trudno też zgodzić się, z twierdzeniem, że Kościół rzymskokatolicki w Holandii jest, jak go opisał Kazimierzem Bem, “konserwatywny i niezmienny”. To przecież jeden z najbardziej progresywnych, liberalnych kościołów lokalnych na świecie. Trudno więc zgodzić się z tezą, że akurat w Holandii katolicy odchodzą od swojego Kościoła z powodu jego zbytniego konserwatyzmu.
Co zaś do Ameryki Łacińskiej – to tu rzeczywiście największe sukcesy odnosi protestantyzm – w jego zielonoświątkowej i ewangelicznej wersji. Ale i tu przyczyny leżą głębiej – niż tylko na poziomie konserwatyzmu lub jego braku. Wydaje się, że przyczyną masowych odejść z Kościoła rzymskokatolickiego może tam być po prostu przesadne uwikłanie tamtejszych kościołów w politykę (zarówno po lewej, jak i po prawej stronie) i odejście od dynamicznego głoszenia po prostu Jezusa Chrystusa. Dodatkowo – wydaje się, że kościoły zielonoświątkowe znalazły lepszy sposób docierania do mentalności Latynosów.
Belka i źdźbło
Dariusz Bruncz wskazuje na to, że moja krytyka demokratyzacji Kościoła ma charakter totalny, i że grzeszy brakiem próby zrozumienia specyfiki protestantyzmu. Sądzę, że jest on chybiony. Rzeczywiście – odrzucam całkowicie projekt demokratyzacji Kościoła, ale odnoszę się tu tylko do Kościoła rzymskokatolickiego. Na bazie jego Tradycji, Magisterium Kościoła nie da się, moim zdaniem, usprawiedliwić teologicznie takiego projektu. Kościół od początku budowany był na bazie szczególnej pozycji apostołów, biskupów, prezbiterów i diakonów, odrzucenie tego – jest zdradą własnej tradycji. Nie odnosiłem się natomiast w moich wypowiedziach do tradycji teologicznej innych Kościołów. Ich tradycja jest ich sprawą. Może być ona niezwykle inspirująca, ale nie powinna inspirować do porzucenia własnej tradycji, a co najwyżej do jej przemyślenia. Tym bardziej, że i zdemokratyzowane struktury kościelne nie są wolne od poważnych (nie ma sensu się licytować, które są większe) problemów i kłopotów, związanych właśnie z ich odmienną od rzymskokatolickiej strukturą.
I wreszcie sprawa ostatnia. Dariusz Bruncz zarzuca mi uproszczenie typu: dobry konserwatyzm – zły liberalizm. Coś być może w tym jest, ale … no właśnie, ale nie chodziło mi o podkreślanie, że konserwatyzm jest najlepszą metodą rozwiązywania problemów Kościoła. Tak nie jest. Kościół i świat rozwijają się, zmieniają, wzajemnie na siebie oddziałują, muszą więc zmieniać się metody działania czy sposoby nauczania Kościoła.
Musimy nauczyć się mówić językiem współczesności (w filozofii, teologii czy w prostym głoszeniu kazań), musimy odejść od polemik, które dla współczesnych nie mają już znaczenia, a nas stale zajmują i odbierają nam siły. To musi się stać, ale nie za cenę wyrzeczenia się Ewangelii. W imię dostosowania się do współczesności, do standardów praw człowieka, obywatela, abstrakcyjnie ujmowanych wolności, równości i braterstwa – nie mamy prawa wyrzec się Przesłania Jezusa Chrystusa. A zatem: to normy moralne chrześcijaństwa – a nie walka o równe prawa homo i heteroseksualistów mają nas inspirować; to tradycja Kościoła, a nie 200-letnia historia (dla chrześcijaństwa zresztą niezbyt szczęśliwa) republik demokratycznych – powinna być dla nas szkołą prawdziwej kościelności. Jeśli odrzucimy to wszystko – to czym będziemy się różnić od liberalnego świata? A jeśli sól zwietrzeje – to czymże ją posolić?
Tomasz P. Terlikowski