Magazyn

Antropologia pielgrzyma


Jest tyl­ko jed­na dro­ga życia dla czło­wie­ka, ale moż­na nią wędro­wać w dwóch prze­ciw­staw­nych sobie kie­run­kach. Żeby to zagad­nie­nie wytłu­ma­czyć, trze­ba przy­jąć dwa zało­że­nia: teo­lo­gicz­ne i antro­po­lo­gicz­ne. Pierw­sze z nich mówi, że jest tyl­ko jed­na pier­wot­na i osta­tecz­na zasa­da meta­fi­zycz­na: Bóg, któ­ry jest dobry, któ­ry jest Dobrem, któ­ry jest Miło­ścią. Nie ist­nie­je więc meta­fi­zycz­ny dualizm dobra i zła. Jest tyl­ko dobro.


Dru­gie zało­że­nie doty­czy czło­wie­ka. Mówi ono, że czło­wiek jest isto­tą „trój­wy­mia­ro­wą”, skła­da­ją­cą się z c‑iała, u‑mysłu (duszy, psy­chi­ki) i d‑ucha (jest więc — w prze­no­śni i dosłow­nie — CUDem), zgod­nie z suge­stią św. Paw­ła (por. 1 Tes 5, 23). Czło­wiek jest ponad­to isto­tą „otwar­tą” na Boga, „prze­pusz­czal­ną” dla Nie­go, jak gąb­ka dla wody, pod­trzy­my­wa­ną przez Nie­go w ist­nie­niu.


Tak poję­ty czło­wiek, cały zanu­rzo­ny w Bogu, jest sam w sobie dro­gą do Nie­go. To, w któ­rym kie­run­ku podą­ży, zale­ży od jego sto­sun­ku do Boga, krót­ko mówiąc od jego „tak” lub „nie” wypo­wie­dzia­ne­go wobec Naj­wyż­sze­go. Jeże­li czło­wiek powie „tak” i będzie tę decy­zję pod­trzy­my­wał dal­szy­mi akta­mi, jego kon­takt z Bogiem będzie coraz więk­szy. Jeże­li powie „nie” i zacho­wa się ana­lo­gicz­nie, sta­nie się odwrot­nie.


W tym miej­scu war­to poku­sić się o sche­ma­tycz­ne przed­sta­wie­nie przy­wo­ła­nej przed chwi­lą intu­icji antro­po­lo­gicz­nej. Nie­chaj obra­zem czło­wie­ka będzie lejek (sto­żek) sze­ro­kim otwo­rem (tu: pod­sta­wą) zwró­co­ny ku doło­wi, a wąskim (wierz­choł­kiem) ku górze. U dołu będzie wte­dy część „cie­le­sna” („C”), u góry „duch” („D”), w środ­ku „umysł” („U”), czy­li psy­chi­ka, dusza. Każ­dy czło­wiek zaczy­na swą wędrów­kę w punk­cie „U”, czy­li w tym momen­cie, w któ­rym budzi się jego świa­do­mość, kie­dy to nie jest jesz­cze ani świę­tym, ani grzesz­ni­kiem, lecz piel­grzy­mem roz­po­czy­na­ją­cym swą podróż do nie­skoń­czo­no­ści. W momen­cie śmier­ci wej­dzie on w inny wymiar ist­nie­nia przez jeden z tych otwo­rów — gór­ny lub dol­ny — w zależ­no­ści od swo­je­go wol­ne­go wybo­ru.


W tym momen­cie moż­na już zacząć opi­sy­wać tę podróż w róż­nych ter­mi­nach. Będzie to syme­trycz­ne zesta­wie­nie pojęć doty­czą­cych tej wędrów­ki — „w górę” lub „w dół” — w zależ­no­ści od „tak” lub „nie” powie­dzia­ne­go i nie­ustan­nie powta­rza­ne­go Bogu. Jak widać, idąc w górę dro­ga sta­je się coraz węż­sza i trud­niej­sza. Podró­żu­jąc zaś w dół mamy dro­gę coraz szer­szą i łatwiej­szą. Moż­na więc — odwo­łu­jąc się do języ­ka sym­bo­li — mówić o „wzno­sze­niu się” i „opa­da­niu”. Takim języ­kiem posłu­gi­wał się zresz­tą sam Jezus mówiąc o „wąskiej dro­dze” i „cia­snej bra­mie”, przez któ­rą wcho­dzi się do kró­le­stwa. „U góry” ten otwór, poprzez któ­ry wcho­dzi­my w inny wymiar ist­nie­nia, jest rze­czy­wi­ście jak „ucho igiel­ne”.


Odwo­łu­jąc się teraz do pojęć wypra­co­wa­nych przez reli­gio­znaw­stwo trze­ba zauwa­żyć, że dla czło­wie­ka, któ­ry się „wzno­si”, Bóg będzie Myste­rium Fasci­no­sum, ten zaś, któ­ry „opa­da”, pozna Go jako Myste­rium Tre­men­dum, czy­li Tego, któ­ry wzbu­dza trwo­gę. Nie ma bowiem uciecz­ki od Boga, gdyż w Nim żyje­my, poru­sza­my się i jeste­śmy (por. Dz 17, 28). Kon­takt z Nim jest dla nas albo uszczę­śli­wia­ją­cy, albo odwrot­nie, nie moż­na jed­nak tego kon­tak­tu unik­nąć, gdyż nie moż­na prze­stać ist­nieć. Ist­nie­jąc zaś jeste­śmy zawsze zwią­za­ni ze Źró­dłem Ist­nie­nia, któ­rym jest Bóg.


Gdy­by teraz odwo­łać się do pojęć meta­fi­zycz­nych, to trze­ba zauwa­żyć, że czło­wiek zmie­rza­ją­cy w kie­run­ku ducha postrze­ga rze­czy­wi­stość w jej jed­no­ści, nato­miast dla czło­wie­ka „cie­le­sne­go” świat jest wie­lo­ścią, w któ­rej się gubi. Życie asce­ty, czło­wie­ka poszu­ku­ją­ce­go war­to­ści ducho­wych, jest ujed­no­li­co­ne, nato­miast życie czło­wie­ka uwi­kła­ne­go w „tro­ski tego świa­ta”, jest nie­jed­no­krot­nie bar­dzo cha­otycz­ne, bar­dzo roz­pro­szo­ne.


To samo doświad­cze­nie na swój spo­sób od wie­ków wypo­wia­da­li misty­cy Dale­kie­go Wscho­du (np. hin­du­iści). Celem ich ducho­wej wędrów­ki był atman — trans­cen­dent­ny bie­gun jaź­ni, a tym samym całe­go ludz­kie­go bytu. Atman jest przez nich utoż­sa­mia­ny z Brah­ma­nem, z Bytem Abso­lut­nym, z Bogiem. (Z chrze­ści­jań­skie­go punk­tu widze­nia jest to intu­icja słusz­na, jed­nak za dale­ko posu­nię­ta: utoż­sa­mie­nie ducha, tego naj­głęb­sze­go wymia­ru ludz­kie­go bytu, z Duchem, czy­li Bogiem.) Ktoś, kto igno­ru­je zachę­tę mistrzów do podró­ży w głąb, do atma­na, ten gubi się w świe­cie pozo­rów, w maji, żyjąc w „sta­nie upad­ku”.


Gdy na ten lejek (czy sto­żek) sym­bo­li­zu­ją­cy czło­wie­ka spoj­rzeć z dołu lub z góry, to z łatwo­ścią moż­na zauwa­żyć, że atman (Brah­man) jest wewnątrz, nato­miast maja — życie zmy­sło­we będą­ce w opo­zy­cji do ducho­we­go — na zewnątrz. Ten fakt suge­ru­je, że „dro­ga w wzwyż” jest tak­że „dro­gą do cen­trum”, nato­miast „dro­ga w dół” jest „dry­fo­wa­niem na pery­fe­ria”. Podob­ną wizję antro­po­lo­gicz­ną moż­na dostrzec na przy­kład u Mistrza Eckhar­ta, Ruys­bro­ec­ka czy innych chrze­ści­jań­skich misty­ków apo­fa­tycz­nych, ponie­waż takie podej­ście — pomi­ja­jąc szcze­gó­ło­we roz­wią­za­nia — ma cha­rak­ter uni­wer­sal­ny.


To samo doświad­cze­nie moż­na rów­nież wyra­zić języ­kiem psy­cho­lo­gii. Jest więc mowa z jed­nej stro­ny o sku­pie­niu, a z dru­giej o roz­pro­sze­niu; z jed­nej stro­ny o sca­le­niu, inte­gra­cji, z dru­giej zaś o dez­in­te­gra­cji. Jest to wędrów­ka w kie­run­ku „cen­trum” naszej jaź­ni lub tam, gdzie — w sen­sie ducho­wym — gra­ni­czy ona z „cia­łem”, gdzie jest roz­pro­szo­na tym, co „świa­to­we”. Jest to podą­ża­nie ścież­ką medy­ta­cji w kie­run­ku har­mo­nij­ne­go współ­ist­nie­nia z sobą i inny­mi lub bez­owoc­ne, cha­otycz­ne mio­ta­nie się, nie dają­ce głęb­szej satys­fak­cji. Jest to jakaś (samo)realizacja lub życie bez wyraź­nie okre­ślo­ne­go celu.


Patrząc na to wszyst­ko z punk­tu widze­nia asce­tycz­ne­go może­my mówić o poku­cie, gdy idzie­my przez życie wąską dro­gą, i o grze­chu, gdy podą­ża­my sze­ro­ką. Z jed­nej stro­ny będzie to więc życie „ducho­we” (podą­ża­nie w kie­run­ku ducha pod wpły­wem Ducha), a z dru­giej życie „świa­to­we” (podą­ża­nie w kie­run­ku cia­ła pod wpły­wem dia­bła: dia­beł bowiem, jak mówi Pismo, roz­pra­sza oraz, jak mówi teo­lo­gia asce­tycz­na, dzia­ła poprzez cia­ło), będą­ce w opo­zy­cji do tego pierw­sze­go.


Z jed­nej stro­ny będzie to „współ­pra­ca z łaską”, a z dru­giej „wyna­tu­rze­nie”. Do natu­ry bowiem czło­wie­ka nale­ży otwar­cie się na Boga, sko­ro zosta­li­śmy stwo­rze­ni na Jego obraz i podo­bień­stwo (choć­by­śmy do koń­ca nie rozu­mie­li tych teo­lo­gicz­nych niu­an­sów) i sko­ro mamy być kie­dyś do Nie­go podob­ni (por. 1 J 3, 2), czy wręcz „uczest­ni­ka­mi Jego natu­ry” (2 P 1, 4). Gdy tak będzie­my postrze­gać powo­ła­nie czło­wie­ka, zro­zu­mia­łym się sta­nie, że odwró­ce­nie się od Boga, pój­ście „w dół”, jest w jakimś sen­sie „wyna­tu­rze­niem”, zdra­dą swo­jej natu­ry, swo­je­go powo­ła­nia. W tym zna­cze­niu „wyna­tu­rze­niem” — mniej­szym lub więk­szym — jest każ­dy grzech.


Moż­na rów­nież w opi­sie tej rze­czy­wi­sto­ści odwo­łać się do ter­mi­nów stric­te teo­lo­gicz­nych. Będzie­my wte­dy mówić o nie­bie, któ­re jest „w górze”, na koń­cu „wąskiej dro­gi”, albo o pie­kle, któ­re jest „na dole”, na koń­cu „dro­gi sze­ro­kiej”. Doświad­cze­nie nie­ba to doświad­cze­nie zba­wie­nia, zaś doświad­cze­nie pie­kła, to doświad­cze­nie potę­pie­nia, a raczej samo­po­tę­pie­nia, nikt bowiem nie może doświad­czyć tego sta­nu, tak prze­ciw­ne­go woli Bożej (por. 1 Tm 2, 4) i ludz­kiej natu­rze, wbrew wła­snej woli. Potę­pie­nie — moż­na się poku­sić o takie stwier­dze­nie — jest ze stro­ny czło­wie­ka aktem jesz­cze bar­dziej świa­do­mym i wol­nym niż zba­wie­nie, ponie­waż zba­wio­nym moż­na być z miło­ści do Boga, lub z lęku przed pie­kłem, nato­miast potę­pie­nie zasa­dza się na dwóch „pozy­tyw­nych” aktach: z jed­nej stro­ny na odrzu­ce­niu Boga, a z dru­giej na świa­do­mym i wol­nym wybo­rze pie­kła. Nikt w pie­kle nie może powie­dzieć: „Nie wie­dzia­łem”. Takie­go sta­nu może doświad­czyć tyl­ko ktoś, kto dosko­na­le „wie i chce”.


Nie­zmien­na Boża miłość postrze­ga­na jest na dwa spo­so­by. Gdy patrzy­my na Boga, któ­ry jest Miło­ścią z per­spek­ty­wy syna mar­no­traw­ne­go, powra­ca­ją­ce­go do Ojca, Jego miłość jest przez nas doświad­cza­na jako miło­sier­dzie. Gdy zaś patrzy­my na miłość Boga z punk­tu widze­nia czło­wie­ka, któ­ry świa­do­mie i w wol­no­ści odcho­dzi od Boga, Jego miłość jawi się dla nie­go jako spra­wie­dli­wość. Tak więc ta sama miłość może być róż­nie postrze­ga­na w zależ­no­ści od „tak” lub „nie” powie­dzia­ne­go tej miło­ści, w zależ­no­ści od „tak” lub „nie” powie­dzia­ne­go Bogu.


Na koniec uję­cie biblij­ne. Cen­tral­ną posta­cią tej Księ­gi, jak rów­nież cen­tral­ną posta­cią całej histo­rii jest Jezus. Jego imię mówi nam, że „Jah­we jest zba­wie­niem”. Pismo mówi, że nie dano pod nie­bem żad­ne­go inne­go imie­nia, w któ­rym mogli­by­śmy być zba­wie­ni (por. Dz 4, 12). Jeże­li więc ktoś jest tego świa­do­my, a szu­ka zba­wie­nia bez Jezu­sa, to cze­ka go „na koń­cu” roz­cza­ro­wa­nie. Jezus jest dla nasze­go życia dro­gą i praw­dą. Nikt nie przy­cho­dzi do Ojca ina­czej, jak tyl­ko przez Nie­go (por. J 14, 6). Jezus jest „Bra­mą”, przez któ­rą wcho­dzi­my do życia wiecz­ne­go, do domu Ojca.


Celem nasze­go życia jest Bóg i cho­ciaż jeste­śmy na Jego podo­bień­stwo, to jed­nak gdy­by­śmy spo­tka­li się z Nim, bez­po­śred­nio, „twa­rzą w twarz”, bez przy­go­to­wa­nia, nasz byt „roz­padł­by się” w wyni­ku tego kon­tak­tu. Nikt bowiem — ostrze­ga Księ­ga Wyj­ścia — nie może widzieć Boga i pozo­stać przy życiu (por. 3, 6). Dla­te­go na to spo­tka­nie idzie­my „w Chry­stu­sie”. Bez Chry­stu­sa jeste­śmy wyda­ni na uni­ce­stwia­ją­ce dzia­ła­nie, któ­re było­by udzia­łem Moj­że­sza, gdy­by się nie odwró­cił, a cóż dopie­ro, gdy z Bogiem spo­ty­ka się czło­wiek, któ­ry od Nie­go nie­ustan­nie stro­nił. Zamiast się do Boga „przy­zwy­cza­jać”, to się od Nie­go sku­tecz­nie „odzwy­cza­jał”. Taki czło­wiek przy koń­cu swo­je­go życia, gdy spo­tka się z Bogiem, ule­gnie „spa­le­niu”. Bóg jest Bez­mia­rem Bytu i w związ­ku z tym albo wej­dzie­my w ten Bez­miar jako syno­wie w Jego Jed­no­ro­dzo­nym Synu, jako uczest­ni­cy Boskiej natu­ry w Tym, któ­ry jest Mu w natu­rze rów­ny, albo też wpad­nie­my w ten Bez­miar „z dru­giej stro­ny”, nie przez „Bra­mę”, któ­rą jest Jezus, nie będąc przy­go­to­wa­ny­mi przez wcze­śniej­sze (sakra­men­tal­ne) życie „w Nim” i wte­dy, bez tej ochro­ny, nie upodob­nie­ni do Nie­go, zosta­nie­my „spa­le­ni”. Nie prze­sta­nie­my oczy­wi­ście meta­fi­zycz­nie ist­nieć, lecz to osta­tecz­ne ist­nie­nie prze­ciw Bogu, będą­ce skut­kiem wcze­śniej­szych wybo­rów, a tak­że tego ostat­nie­go, doko­na­ne­go w momen­cie śmier­ci, będzie w rze­czy­wi­sto­ści „ist­nie­niem śmier­tel­nym”. Trze­ba więc zawcza­su „umrzeć w Chry­stu­sie” (przez chrzest i chrze­ści­jań­skie życie), aby tym samym otrzy­mać „nowe życie”, albo pró­bo­wać żyć beż Chry­stu­sa, co w rezul­ta­cie rodzi śmierć.


Na koniec trze­ba powie­dzieć o dwóch wyjąt­ko­wych posta­ciach, któ­re są prze­wod­ni­ka­mi na tej dro­dze, lecz każ­da z nich pro­wa­dzi ludzi w innym kie­run­ku. Dia­beł został stwo­rzo­ny jako isto­ta czy­sto ducho­wa, roz­po­czął więc swo­je ist­nie­nie w punk­cie „D”. Został stwo­rzo­ny w taki spo­sób, że od począt­ku cie­szył się wizją uszczę­śli­wia­ją­cą i nie musiał podró­żo­wać do Boga tak, jak ludzie. Wte­dy to — „na począt­ku” — powie­dział Bogu „nie”, odcho­dząc tym samym od Nie­go. Ponie­waż był on „na samej górze”, jego podróż mogła się odby­wać tyl­ko „w dół”. Jego wizja uszczę­śli­wia­ją­ca sta­ła się wte­dy uniesz­czę­śli­wia­ją­cą. Trud­no powie­dzieć, w jaki spo­sób sza­tan widzi Boga, jed­nak z pew­no­ścią jest to doświad­cze­nie bar­dzo bole­sne, bole­sne na mia­rę pier­wot­ne­go wybra­nia. Pismo świę­te mówi, że dia­beł został „strą­co­ny” (por. Ap 12, 10), choć w rze­czy­wi­sto­ści jego strą­ce­nie jest „samo-strą­ce­niem”, w peł­ni wol­nym odej­ściem. Od momen­tu swo­je­go odej­ścia od Boga, czy­li „od począt­ku” pro­wa­dzi On tą sze­ro­ką dro­gą tych, któ­rych uda mu się otu­ma­nić.


Inną wyjąt­ko­wą posta­cią jest Mary­ja. Ona — jak każ­dy czło­wiek — roz­po­czę­ła swo­ją życio­wą piel­grzym­kę w punk­cie „U”. Nigdy jed­nak — w prze­ci­wień­stwie do pozo­sta­łych ludzi — nie zawa­ha­ła się na tej dro­dze. Zawsze zmie­rza­ła w kie­run­ku ducha, pro­wa­dzo­na przez Ducha, aby zakoń­czyć swo­ją podróż w Bogu-Ojcu, wcho­dząc w Jego łono przez „Bra­mę”, któ­rą jest Jej Syn, Jezus Chry­stus. Jej kon­takt z Bogiem był zawsze-coraz-więk­szy. Ona, Wnie­bo­wzię­ta, jest dla nas prze­wod­nicz­ką do nie­ba, do Ojca przez Syna. Ona wypra­sza nam siłę, aby­śmy mogli wspi­nać się „wąską dro­gą” na „wyży­ny nie­bie­skie” (por. Ef 1, 3), któ­re są naszym prze­zna­cze­niem.


My nato­miast czę­sto jeste­śmy roz­dar­ci. Raz podą­ża­my razem z Mary­ją, to zno­wu słu­cha­my pod­szep­tów sza­ta­na. W naszym życiu grzech i nawró­ce­nie prze­pla­ta­ją się nawza­jem. Cho­dzi o to, aby trwać w sta­nie nawró­ce­nia i aby ten stan coraz bar­dziej pogłę­biał się w nas. Idąc dro­gą nawró­ce­nia, dro­gą miło­sier­dzia, osią­gnie­my nie­bo, zba­wie­nie, przy­stęp do Ojca w Jezu­sie Chry­stu­sie.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.