Antymodernistyczna kampania
- 9 kwietnia, 2003
- przeczytasz w 21 minut
Ks. prof. JAN KRACIK
“Zwolenników błędów należy dziś szukać już nie wśród otwartych wrogów Kościoła, ale w samym Kościele. Ukrywają się oni, że tak powiemy, w samym wnętrzu Kościoła; stąd też mogą być bardziej szkodliwi, bo są mniej dostrzegalni”. Są wśród świeckich, a nawet pośród kapłanów, “którzy wiedzeni pozorną miłością Kościoła”, a przepojeni doktrynami jego wrogów, “zarozumiale siebie mienią odnowicielami tegoż Kościoła i rozzuchwaleni liczbą swych zwolenników napadają nawet na to”, co najświętsze — oznajmiał 8 IX 1907 roku papież Pius X w encyklice Pascendi Dominici gregis, nazywając tak przedstawionych ludzi modernistami1.
To już nie był niezwykły wyraz zwykłej a odwiecznej nieufności kościelnych integrystów wobec współwyznawców skorych do reform i porozumienia ze światem. To był początek wojny siedmioletniej (trwającej do końca pontyfikatu Piusa X), wypowiedzianej w obronie wiary — tym, których poglądy jej (tzn. wierze) rzeczywiście zagrażały, ale także tym, których o to jedynie podejrzewano. Procedury poszły bowiem za upowszechnioną przez papieski dokument spiskową, uogólniającą, często karykaturalną wizją modernizmu.
Sam termin był już znany od kilkunastu lat przed tą jego fatalną nobilitacją. Użył go po raz pierwszy w 1885 roku fryburski dogmatyk Carl Braig we wstępie do tłumaczonej przez siebie Apologii chrystianizmu. Zbiorczym pojęciem “modernizm” objęto wkrótce różnorodne dążenia przełomu XIX i XX wieku, zmierzające do pogodzenia doktryny katolickiej z ówczesną nauką, oraz wysiłki dostosowania kościelnej dyscypliny do potrzeb czasu. Proponowane rozwiązania teologiczne czy praktyczne różniły się od tradycyjnych, były zatem modernistyczne, czyli nowoczesne. Modernizm ów wyrażał się w nowych badaniach, głównie w zakresie biblistyki i historii, a także w społecznym ożywieniu katolickich organizacji, ciesząc się poparciem, a nawet zachętą ze strony Piusowego poprzednika — Leona XIII.
Za jego pontyfikatu (1878–1903) Kościół nadrabiał dawne zaległości, by dorównać postępom świeckiej (autonomicznej) myśli, zamiast posługiwać się “superkonserwatywną scholastyką, nie mającą już żadnego kontaktu ze współczesnością, zatem oddziałującą wyłącznie w wąskim, hermetycznym kółku kościelnym, bez możliwości współudziału w kształtowaniu pojęć i myśli ludzkiej“2. Dla wielu modernistów, podejmujących dialog z ówczesną areligijną czy antyreligijną kulturą, katolicki dogmat stanowił granicę nieprzekraczalną. Niektórzy zaś, ulegając agnostycyzmowi Kanta czy immanentyzmowi Schleiermachera, traktowali religię jako fenomen, a nie rzeczywistość obiektywną, którą uważali za niepoznawalną. Zrelatywizowany dogmat stawał się w takim ujęciu tylko symbolem zmiennie pojmowanej prawdy. Tak więc “pewne aspekty modernizmu, choć wywołujące wzburzenie w konwencjonalnych umysłach, były na wskroś słuszne; inne — mimo iż mogły wydawać się niebezpieczne ze względu na śmiałość form wypowiedzi — były, jeśli chodzi o zasady, zdrowe; jeszcze inne uznać należy za mniej lub bardziej heretyckie” — pisał jeden z najlepszych znawców tematu3.
Te liczne a istotne różnice między zwolennikami modernizacji katolicyzmu zostały w encyklice Piusa X zatarte. Modernizm przedstawiono w niej jako zwarty system, zaliczając jego zwolenników (żaden z nich nie podzielał w całości potępionych poglądów) do “nieprzyjaciół Kościoła, i to najbardziej szkodliwych”. Scharakteryzowano ich szeroko: “Nie oszczędzają żadnej cząstki prawdy katolickiej, której by nie starali się zarazić. Zresztą w zastosowaniu tysięcznych sposobów szkodzenia nikt ich nie przewyższy w zręczności i chytrości: udają bowiem na przemian to racjonalistów, to katolików, i z taką zręcznością, iż łatwo mogą wprowadzić w błąd każdego nieostrożnego; że zaś są bezczelni, jak mało kto, nie wahają się przed żadnym wnioskiem, który gotowi są przeprowadzić z całą mocą i stanowczością. Dodać to jeszcze trzeba — co najskuteczniej właśnie może uwodzić dusze — że prowadzą tryb życia nadzwyczaj czynny, że nieustannie i usilnie oddają się wszelkiego rodzaju studiom i że bardzo często są ludźmi surowych obyczajów. Wreszcie — i to odejmuje wszelką nadzieję opamiętania — własne doktryny tak ich urabiają, że gardzą wszelką powagą i odrzucają wszelkie wędzidło; a urobiwszy sobie fałszywe sumienie, starają się wmówić w siebie, że prawdy umiłowaniem jest to, co w istocie jest jeno zarozumiałością i uporem”.
Tak przedstawione monstra — chytre, wpływowe, bezczelne, nie do opamiętania — przechodzą “od agnostycyzmu do ateizmu” i wykazują dużo “łatwości w bluźnieniu”. Wywodzą religię z natury, głoszą ewolucję dogmatu, jego formuły uważają za ograniczenie. Domagają się też rozdziału państwa i Kościoła, którego władzy zarzucają, że broniąc tradycji, odczuwa bodźce postępu słabiej niż prywatni ludzie. Jest to “jądro owej zgubnej teorii, które żąda, aby ludzie świeccy byli czynnikami postępu w Kościele”.
Skąd się wzięła ta surrealistyczna, przetykana inwektywą wizja modernistycznego spisku, którego nie było? Wizja piętnująca, odcinająca wyłączanym mosty powrotu czy dialogu, by ratować pozostałych przed jednoznacznie złym wpływem, powstaje zwykle wówczas, gdy strach zaćmi spokojną ocenę sytuacji. Moderniści byli katolikami, którzy — wyraźniej niż hierarchia i masy — dostrzegali potrzebę aggiornamento Kościoła. Nie zamierzali go opuszczać, ale przyczynić się do odnowienia jego instytucji, teologii, duszpasterstwa, stosunku do świata. Nie wszystkie propozycje modernistów były do przyjęcia. Ale w wielu z nich “tkwiły elementy wartościowe, a w niektórych przypadkach użyteczne wskazówki, czego świadectwem był późniejszy rozwój teologii i niektóre twierdzenia przyjęte przez II Sobór Watykański. Ale te pozytywne elementy nie były jeszcze dostatecznie sprecyzowane, a często prezentowane w sposób uproszczony lub wyrażone w języku nieadekwatnym. W każdym razie w umysłach konformistycznych wywoływały zamęt, zwłaszcza gdy ‑szczególnie w przypadku Loisy’ego — twierdzenia miały charakter dwuznaczny, umożliwiający interpretację nieortodoksyjną, niemożliwą do przyjęcia dla człowieka wierzącego; bądź przeciwnie: interpretacja była nowatorska, a jednocześnie z gruntu ortodoksyjna i wskazująca rzeczywiste wyjście z trudności, jakie pojawiały się w związku z rozwojem nauki o religii“4.
Inteligencja katolicka, a zwłaszcza teologowie stawiali więc pytania, na przykład o naturę Objawienia i natchnienia biblijnego, o granice: religijnego poznania, ewolucji dogmatów, kompetencji Urzędu Nauczycielskiego, wolności badań teologicznych, samodzielności świeckich w Kościele. Stare, potrydenckie odpowiedzi były już niewystarczające, a nowe nie zawsze prawowierne. Gdyby encyklika uwzględniła istotne różnice między modernizującymi nurtami, zamiast charakteryzować je globalizująco za pomocą zdań wyjętych z pism paru ich nieortodoksyjnych przedstawicieli, kryzys modernistyczny byłby o wiele mniejszy. Wymagało to jednak gotowości do skorygowania integrystycznie rozumianej niezmienności, odejścia od czarno-białej wizji świata i Kościoła oraz od przekonania o całkowitej supremacji Kościoła nad światem. Ale gotowość dokonania takich korekt miała dojrzeć w Kościele dopiero pół wieku później. Sedno sprawy nie leży w przeciwstawianiu modernizmu heretyckiego nieheretyckiemu (bo nie czynili tego sami jego wysocy adwersarze z lat 1903–1914), lecz w owym opóźnieniu eklezjalnej reakcji na przemiany świata. Katolickich uczestników tych przemian nie dało się osłonić kloszem niezmienności kościelnych form. Był to dramat nie tylko garstki przedwcześnie urodzonych teologów, ale całego Kościoła tracącego wiele w oczach nowych elit i warstw społecznych.
Nowatorzy przekonani byli, że wnoszą światło ewangeliczne w mroczne gmachy kościelne. Ich zaś przeciwnicy zamiast światła widzieli braki ortodoksji, złą wolę, a w najlepszym razie szerzenie w umysłach wiernych zamętu i niepokoju. Tematyką sporów, upowszechnianą przez publicystykę nie bez uproszczeń, pasjonowało się zwłaszcza młodsze duchowieństwo, na ogół słabo przygotowane w seminariach do zetknięcia się z nowatorską myślą. Było coraz więcej przypadków porzucania kapłaństwa. Integryści popadali więc w panikę, a ich nieufność i podejrzliwość wobec proponowanej modernizacji rosła. Rosły też ich oczekiwania i naciski na otrzymanie autorytatywnego wsparcia. Uzyskali je w 1907 roku nie dlatego, że w ciągu pierwszych paru lat XX wieku problem modernizmu gwałtownie się zaostrzył, ale dlatego że nastał nowy papież.
Leon XIII, erudyta i humanista, wyprowadził Kościół z izolacji, godząc go ze światem współczesnym, wspierając pojednanie starej teologii z kwitnącą nauką (przyrodoznawstwem, filozofią, historią). Zalecał — a było to novum — studia biblijne i historyczne. Popierał zwoływanie kongresów naukowych. Był uznawany — jako pierwszy papież od czasów Benedykta XIV (1740–1758) — za mecenasa kultury nie tylko religijnej. Atmosfera taka sprzyjała badaniom, podejmowanym zwłaszcza w powstających we Francji uniwersytetach katolickich. Łatwo było o zachłyśnięcie się poszerzoną wolnością, łatwo o mało krytyczne przenoszenie do teologii metod wypracowanych przez świeckie scjencje. Niepokoiło to wielu kardynałów udających się na konklawe w 1903 roku.
Po intelektualiście i polityku papieżem został ludowy duszpasterz. Pius X (1903–1914), gorliwy pragmatyk, upraszczał kurialne procedury (wzmocnił przy tym znaczenie Kongregacji Świętego Oficjum), troszczył się o wychowanie duchowieństwa, propagował codzienną Komunię, upowszechniał łaciński chorał gregoriański (wyłącznie w męskim wykonaniu). Wydał mnóstwo aktów potępiających różne błędy, kontynuując podobną aktywność Piusa IX. Za swoje życiowe zadanie uznał walkę z modernizmem, który uważał za sumę wszelkich herezji — omnium haeresum complexus. Biskupom ciągle przypominał, by strzegli wiary przed nowinkami, zwłaszcza w seminariach. Zaczęto bacznie obserwować twórczość co śmielszych teologów, ci więc protestowali przeciw ograniczaniu dotychczasowej swobody wypowiadania się. Nawet bardziej od francuskiego umiarkowany modernizm niemiecki wydawał się w Rzymie niebezpieczny.
“Rzecz charakterystyczna, iż nie pomyślano nawet o możliwości podjęcia polemiki, udowodnienia, iż nowa metoda w badaniach teologicznych prowadzi do błędu pozwalającego się wykryć obiektywnie. Papież był zdecydowany zaangażować po prostu swój autorytet i uważał, że to wystarczy, z góry preferując zakorzenione w tradycji, choć przestarzałe poglądy teologiczne i odrzucając wszelkie rozwiązania nowe“5.
Specjalna komisja kardynalska badała od 1904 roku tzw. nowinki teologiczne. Wyniki swego rozpoznania zawarła w ogłoszonym 3 VII 1907 roku dekrecie Lamentabili, w którym wyliczono 65 tez, nazywając ów wykaz “Syllabusem błędów modernistów”. Wśród napiętnowanych znalazły się takie na przykład twierdzenia: naukowo-krytyczna egzegeza Biblii nie podlega prewencyjnej cenzurze kościelnej; Pismo Święte nie jest autorytetem w sprawach przyrodniczych i historycznych; egzegeci mają prawo badać teksty biblijne, kierując się regułami stosowanymi do innych gatunków literackich; instytucje i praktyki chrześcijańskie rozwijały się ewolucyjnie.
Wyliczywszy w przejaskrawiony sposób twierdzenia modernistów, z którymi Kościół zgodzić się nie może, i nie przedstawiwszy przeciwnych im poglądów ortodoksyjnych, rozesłano 25 VIII 1907 roku do episkopatów zatwierdzoną przez papieża instrukcję nakazującą zwalczanie szerzących wspomniane poglądy teologów, szczególnie tych nauczających w seminariach.
Dekret Lamentabili — a jego przeciwników Pius X polecał ekskomunikować — został przez biskupów przyjęty chłodno, co wywołało w Rzymie konsternację i wpłynęło na wzmocnienie prezentacji pozytywnej kościelnego stanowiska w przygotowywanym tekście encykliki Pascendi. Jej tekst nie jest doktrynalnie dość przejrzysty, nie daje też klarownej odpowiedzi na dyskutowane kwestie, nie mówiąc już o rzetelności w przedstawianiu poglądów modernistów, ujętych wedle manichejskiego szablonu.
Skłonność do skrajnego dualizmu (chrześcijaństwo, uznając dualizm dobra i zła, prawdy i błędu, powstrzymuje się przed równie kategorycznym dzieleniem ludzi) była pokusą Kościoła od jego początku. Nasiliła się ona po rewolucji francuskiej, której idee spolaryzowały nie tylko europejską scenę polityczną, ale i kościelne myślenie o swoich i wrogach, prawowiernych i nieprawowiernych. Strach przed tymi drugimi tłumiono bojowym zapałem, którego przejawy nie zawsze były zgodne z etycznymi zasadami bronionej wiary. Czy można wierzyć, że Bóg nie opuści swego Kościoła, a działać tak, jakby ratowanie go zależało całkowicie od ludzi? Czy wielkość celu miała uświęcać wszelkie środki, łącznie z przymusem, nagonką, represjami?
Pytanie jest retoryczne i dotyczy nie tylko prześladowania średniowiecznych heretyków. Szykanom, jakim poddano rzeczywistych i mniemanych modernistów, nie przeczy nawet hagiograf, który swoje rzetelne stwierdzenia opatruje w “bezpieczniki” dla zgorszonych i oburzonych. Oto Pius X wszczął “mniej jednoznaczną, a dla historyków bardziej kontrowersyjną” akcję przeciwko modernizmowi. “Prowadzona z całą bezwzględnością wiodła ona może nieraz do pewnych zacieśnień i uproszczeń”. Za encykliką Pascendi poszły “zarządzenia wykonawcze, które nie oszczędziły jednostek światłych i niewinnych. Energiczne wystąpienia Piusa X przeciw modernizmowi (…) w świecie oceniano jednak często jako wyraz radykalnego konserwatyzmu i bojaźń przed wszelką myślą nowoczesną. Później dopatrzono się w nich także skrajnego paternalizmu i zbytniej a niepożądanej centralizacji hamującej rozwój wiedzy. W rzeczywistości Pius X nie był przeciwnikiem zdrowego rozwoju, gotów mu udzielić poparcia, ale stosunkowo krótki pontyfikat, wypełniony zarządzeniami negatywnymi, mógł na obserwatorach sprawić wrażenie zbytniej rezerwy“6 (podkr. moje). A skąd owi obserwatorzy mieli wiedzieć, że papież postanowił wpierw wyczerpać cały zapas zarządzeń negatywnych, by potem wydawać jeno pozytywne (tyle tylko że… nie zdążył)?
Takie “bezpieczniki” są zbyteczne, jako że kościelna kanonizacja, także Piusa X w 1954 roku, dotyczy osoby i moralnego bilansu całego jej życia, nie zaś każdego czynu czy postawy. Obecność w życiu kandydata na ołtarze cnót w stopniu heroicznym nie oznacza ani bezgrzeszności, ani wolności od ograniczeń osobistych i środowiskowych. Domaganie się, by biografia opatrzona aureolą stawała się nietykalna dla dalszych badań czy ocen, uwłaczałoby samej świętej osobie, która gdyby za życia miała się za doskonałą, ograniczyłaby przez to znacznie swoje przyszłe szanse w procesie kanonizacyjnym. Prowadzone w jego trakcie rozpoznanie historyczne adwokackiej natury nie zamyka ani dalszych badań nad daną postacią, ani ewolucji opinii na jej temat. Zarówno nimby i pomniki, jak i niesłuszne ataki nie są w stanie zmienić ani jednego faktu z życia nieboszczyka. Wyniesienie na ołtarze nie jest ani lakierowaniem czcigodnej persony, ani apoteozą, która tłamsiłaby krytykę, skazując na nią wyłącznie tych, którzy mniej talentów otrzymali.
Działania poszły za zarządzeniami, a te za oceną sytuacji: “I tak zło rosło z dnia na dzień. Dlatego też, Czcigodni Bracia, postanowiliśmy nie zwlekać już dłużej, ale uciec się do bardziej skutecznych środków” — powiedziano w konkluzji encykliki Pascendi. Zatem “ktokolwiek bądź i w jakikolwiek sposób okaże się przejęty modernistycznymi zasadami, temu bezwzględnie dostęp do tych stanowisk winien być wzbroniony; jeśli je zajmował, ma ich być pozbawiony. To samo stosować należy do tych, którzy sprzyjają, już to chwaląc modernistów, już to stojąc w obronie ich karygodnego postępowania, już to krytykując scholastykę, Ojców Kościoła lub Urząd Nauczycielski w Kościele; dalej, którzy odmawiają posłuszeństwa władzy duchownej, bez względu na to, kto jest jej przedstawicielem; którzy zdradzają zamiłowanie do nowości w historii, archeologii, w egzegezie biblijnej; którzy wreszcie lekceważą sobie nauki teologiczne albo wynoszą ponad nie przedmioty nieteologiczne”. Biskupi winni przeszkadzać ukazywaniu się oraz rozpowszechnianiu modernistycznych książek i gazet. Nie mogą się one dostawać w ręce alumnów, gdyż “są nie mniej zgubne niż druki pornograficzne, a może nawet gorsze”. Podobnie traktować należy publikacje katolików, którzy niedokładnie znają prawdy wiary, a przejęci są filozofią nowożytną, którą chcą się posłużyć, “jak się wyrażają”, na rzecz wiary. Biskupi nie powinni pozwalać na urządzanie kongresów kapłańskich lub zezwalać na nie bardzo rzadko — i wyłącznie pod kontrolą i z ograniczeniem tematyki (nie może ona między innymi trącić modernizmem czy laicyzmem).
Koryfeusze modernizmu zareagowali na encyklikę spokojniej, niż się spodziewano. Większość podporządkowała się lojalnie kościelnym wymaganiom. Rzadkie sprzeciwy wywołały jednak zawziętą kampanię antymodernistyczną, mimo że modernizm słabł już wyraźnie. Wzmogły swą aktywność Kongregacja Indeksu i Papieska Komisja Biblijna pilnująca, by bibliści trzymali się literalnej interpretacji Pisma Świętego. Wyolbrzymiając znaczenie kontynuowanej w ukryciu działalności modernistów, Pius X postanowił ich zdemaskować i 1 IX 1910 roku nakazał księżom, zwłaszcza czynnym w nauczaniu, składanie tak zwanej przysięgi antymodernistycznej, obejmującej trydenckie wyznanie wiary oraz istotne punkty encykliki Pascendi. Przysięgi tej wymagano aż do 1967 roku od kleryków przystępujących do wyższych święceń, a także od wszystkich obejmujących stanowiska kościelne.
Zalecona biskupom inwigilacja objąć miała zwłaszcza profesorów, łącznie z cenzurowaniem ich skryptów. W niektórych diecezjach zaczęły działać zapowiedziane przez encyklikę “rady czujności”, nie zawsze zresztą dość krytyczne wobec nadsyłanych donosów. Proceder nie kończył się w diecezjach. W 1909 roku powstała w Rzymie, zorganizowana i kierowana przez związanego z Sekretariatem Stanu biskupa Umberto Benigniego, na wpół tajna Sodalicja św. Piusa V, oznaczana inicjałami S. P. lub kryptonimem Sapiniera. Zgodnie z wolą Piusa X podlegała ona Kongregacji Konsystorialnej. Zajmowała się — działając szczególnie we Włoszech, Francji, Austrii i Belgii — zbieraniem informacji o osobach podejrzanych o modernizm, oskarżając o nieprawomyślność nie tylko winnych. Sapiniera traktowała podejrzliwie aktywnych katolików, z nieufnością odnosiła się zwłaszcza do jezuitów, często niechętnych wobec integryzmu. Śledziła nawet biskupów i kurialistów. W kierowanych do Rzymu denuncjacjach używano szyfru.
Kiedy w 1921 roku historyk Emil Poulat rozszyfrował międzynarodową sieć antymodernistyczną Sapiniery, winą za jej panoszenie się i metody próbowano obciążyć wyłącznie Benigniego, o którego machinacjach Pius X jakoby nie wiedział. Okazało się jednak, że papież otrzymywał codzienne raporty o pracy S. P., osłaniał i subwencjonował działalność tej tajnej policji kościelnej, choć rzeczywiście o niektórych jej aspektach mógł nie być informowany.
Wspierani z wysoka integryści kościelni uaktywnili się (co z kolei nastrajało na tę samą nutę rzymskie instancje) szczególnie w latach 1912–1913, atakując już nie tylko coraz mniej licznych modernistycznych teologów, ale i przedstawicieli “modernizmu praktycznego”, których rozpoznawano bez rozróżnień wśród chrześcijańskich demokratów, oskarżając ich o emancypowanie się spod kurateli duchownych. Zwalczanym przez rzymską kurię modernistom niewiele pomagały tłumaczenia, że nigdy nie wyznawali takiej doktryny, jaką w Pascendi przedstawiono metodą sklejania wyrwanych z kontekstu zdań z pism paru protagonistów modernizującego ruchu (głównie Loisy’ego i Tyrrella).
Wśród podejrzanych o modernizm znalazł się wielki historyk Kościoła Louis Duchesne, którego ważną pracę o chrześcijaństwie starożytnym umieszczono na indeksie. Podobny los spotkał książkę znawcy dziejów mistyki Henri Bremonda o św. Joannie de Chantal. Autor pięć razy pytał o powód, wreszcie powiedziano mu: “ogólny duch”, nie wskazując konkretnych błędów. Nie ujawniono ich też Louisowi Batiffol, pozbawiając go profesury katolickiego uniwersytetu w Tuluzie. Wybitny biblista Joseph Lagrange, twórca szkoły biblijnej w Jerozolimie, został w 1912 roku pozbawiony jej kierownictwa. Teolog wiedeński Albert Erhard dowodził w swej poczytnej książce, że katolicyzm odegra w XX wieku istotną rolę, jeśli zamiast powracać do średniowiecza, pogodzi się z duchem nowożytnym. Polemizował z niektórymi stwierdzeniami encykliki Pascendi. Pisał też o konieczności poszerzonej edukacji kleru. Wątpił w bronioną przez Rzym niezbędność Państwa Kościelnego. Atakowało go więc “L’Osservatore Romano”, kuria rzymska usiłowała bezskutecznie pozbawić profesury, w końcu Pius X odebrał mu tytuł prałata domowego. Katedrę w Paryżu stracił znany etyk Antoine Sertillanges. Podejrzenia o modernizm nie ominęły między innymi tak wybitnych historyków Kościoła w Niemczech jak Franz Kraus, Franz Funk, Sebastian Merkle, Peter Rauschen czy lowański profesor (przyszły kardynał) Mercier i Giacomo della Chiesa, arcybiskup Bolonii, przyszły papież Benedykt XV.
Czujność rzymskich stróżów prawowierności budziły nie tylko publikacje. Oto Angelo Roncalli, sekretarz biskupa w Bergamo, wysłał pocztówkę z pozdrowieniami z podróży swemu dawnemu koledze seminaryjnemu, Ernestowi Buonaiuti. Kartka zamiast do adresata trafiła do Świętego Oficjum, które zaleciło biskupowi, by pilnie doglądał swego sekretarza jako podejrzanego z powodu przyjaźni z ekskomunikowanym modernistą. Zostawszy papieżem, Jan XXIII kazał sobie pokazać swoje akta personalne i, zobaczywszy wśród nich nieszczęsną pocztówkę, oświadczył gniewnie, że modernistą nigdy nie był.
Atmosfera polowania na czarownice szerzyła nieufność wobec niewinnych nawet prób modernizacji nauczania lub praktyki eklezjalnej, sprzyjała donosicielstwu uprawianemu zarówno przez karierowiczów, jak i przez zatroskanych o dobro Kościoła ludzi, w których obudzono uśpione fobie. Mglistość definicji sprawiała, że modernistami nazywano po prostu tych, którzy za pontyfikatu Piusa X zostali z różnych powodów ekskomunikowani lub umieszczeni na indeksie. Podejrzanych było oczywiście więcej.
Rozwój wydarzeń niepokoił nie tylko oskarżanych, ale także niektórych kardynałów i biskupów. Już w 1909 roku arcybiskupi galicyjscy Teodorowicz i Bilczewski, przy poparciu pracującego w Watykanie prałata Adama Stefana Sapiehy i generała jezuitów Włodzimierza Ledóchowskiego, wystosowali memoriał do papieża, domagając się usunięcia Benigniego. Efekt był żaden, a w 1911 roku Teodorowicz pisał do Sapiehy: “Benigni ma jeszcze większe dziś wpływy, bo się go boją i muszą trzymać”. Zdawano sobie sprawę, że następny papież będzie musiał zmienić kurs. W przygotowanie nowego kierunku włączyło się kilka czasopism jezuickich, protestując od 1913 roku przeciw nadużyciom. Pius X skarżył się na przerzedzanie szeregów walczących o ocalenie ortodoksji. Wobec coraz liczniejszych głosów, by pojęcie modernizmu ograniczyć tylko do przypadków radykalnych, monsignore Benigni oświadczył w 1913 roku, że gorączka nie tylko wtedy jest gorączką, gdy osiąga 40 stopni. Efekty stawiania pochopnej diagnozy i skutki niszczenia rzeczywistej czy domniemanej choroby wraz z pacjentem do wyobraźni tego dostojnika trafiały słabo. Zresztą “60 lat przed Soborem Watykańskim II, poza nielicznymi wyjątkami, nikt spośród sprawujących władzę w Kościele nie potrafił przewidzieć, iż w ostatecznym rezultacie to ponowne analizowanie podstawowych problemów, wywołane przeobrażeniami w zbiorowej mentalności, nie musi prowadzić do unicestwienia istoty wiary chrześcijańskiej“7.
Wybrany 3 IX 1914 roku nowy papież Benedykt XV w inauguracyjnej encyklice nawiązał do linii Leona XIII. Integrystom nakazał zaprzestania kampanii pomówień. Brzydząc się metodami Sapiniery, położył kres epoce denuncjacji (“Okres donosów się skończył” — powiedział papież do kardynała Pietro Maffiego), a Benigniego wydalił z Rzymu. Dysproporcja kościelnych zysków i strat w siedmioletniej wojnie z modernizmem była olbrzymia.
Podjęta przez przedstawicieli nowej teologii (m.in. Marie-Dominique’a Chenu, Yves Congara, Henri de Lubaca) pierwsza próba reinterpretacji kryzysu modernistycznego jako kryzysu wzrostu spotkała się z potępieniem przez Rzym w 1938 roku, podobnie jak ich apel o odejście od teologii potrydenckiej i zwrot ku nowoczesnej kulturze. Władze kościelne nadal nie chciały słyszeć o żadnej ewolucji dogmatu, a Biblię traktowały głównie jako zbiór dowodów dla teologii, lękając się, by nowi teologowie nie zamienili pewności wiary na religijny niepokój.
Pius XII, wynosząc na ołtarze Piusa X, chciał nie tylko uhonorować jego osobiste cnoty, ale i docenić potępienie przezeń modernizmu. Dał temu wyraz w przemówieniu wygłoszonym podczas beatyfikacji (1951), podkreślając trafność postawionej przez błogosławionego diagnozy ówczesnych błędów i zła. Piętnując modernizm, papież ów bronił bowiem nienaruszalności tradycyjnego nauczania i “zagrodził drogę tym wiernym, którzy uważali, że wiara i współczesny świat mogą ze sobą rozmawiać jak równouprawnieni partnerzy”. Uważał on wszak za niezbitą doktrynę, że wiara stanowi niezmienną i integralną strukturę, która musiałaby runąć, gdyby z niej wyjąć choć jeden kamień.
Już kilkanaście lat później, na soborze przeprowadzonym przez dwóch następców Piusa XII, miało się okazać, że bez usuwania z doktrynalnego fundamentu któregokolwiek kamienia wiara i współczesność, Kościół i świat są jednak w stanie rozpocząć partnerski dialog, korzystając z niego obustronnie, ucząc się od siebie wzajemnie, a sobą być nie przestając. Jeśli Pius X i Pius XII mieli we wszystkim rację w sprawie modernizmu, to nie miał jej we wszystkim II Sobór Watykański. Jeśli całą rację ma sobór, to nie do obronienia jest wiele zdań z encykliki Pascendi. Powoływanie się na inne czasy da tu niewiele. Czytanie owej encykliki na przemian z konstytucją o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes przyprawia o wielce mieszane uczucia eklezjalne.
Mimo że do dziś nie zostały dokładnie zbadane duchowe korzenie ojców i teologów Vaticanum II, o wielu z nich można powiedzieć, że to synowie i wnukowie modernistów. Przedstawicieli do niedawna podejrzanej nowej teologii włączono w prace soboru, gdzie dzięki dotychczasowym przemyśleniom mogli odegrać znaczną rolę. W debatę o wolności sumienia i religii wielki wkład wnieśli teologowie północnoamerykańscy, jako że temat ten studiowali już w latach, kiedy na rzymskie błogosławieństwo w tej materii w Europie nie było co liczyć. W sumie impuls, jakim mimo wszystko był modernistyczny kryzys, przysłużył się dojrzałości, osiągniętej przez Kościół dzięki II Soborowi Watykańskiemu. Jego prekursorom w pierwszej połowie XX wieku nie ułatwiano życia w Kościele, którego antymodernistycznie duszną atmosferę przełamało zdecydowanie dopiero świeże powietrze soborowe. Ci, co tego powiewu nie doczekali, zyskiwali wiele dzięki jego zwiastunom. Mimo uogólniającej przesady warto pamiętać o stwierdzeniu Gabriela Le Bras: “Jeśli są dziś katolicy wśród intelektualistów, należy to zawdzięczać modernistom”.
Centralne tematy soborowe — od reformy liturgii poprzez rolę świeckich w Kościele aż po ekumenizm — nie byłyby do zrealizowania w uchwałach bez wieloletniego ruchu odnowy, modernizującego wielowiekowe zastoje. Już samo pojmowanie Kościoła, który nie jest przede wszystkim instytucją prawa, lecz communio, wywodzi się z ducha modernizmu, który przecież nie wymyślił tego ujęcia, lecz wydobył je z eklezjalnego zapomnienia czy lekceważenia. Podobnie jak obraz Kościoła jako wędrującego Ludu Bożego, przesłaniany wizerunkiem obronnej twierdzy, atakowanej przez podły świat. Także rozluźnianie przez Sobór wyśrubowanego centralizmu kościelnego i ponowne odkrycie Kościołów lokalnych było dawno postulowane przez modernistów. Co nie znaczy, że Sobór był po prostu spełnieniem ich marzeń i nadziei. Niektóre bowiem żądania części modernistów trudno byłoby pogodzić z przekonaniami któregokolwiek wyznania chrześcijańskiego.
Nie to jest jednak najważniejsze, które rozstrzygnięcia Vaticanum II miały swoich prekursorów wśród modernistów, lecz to, co się z nimi dzieje — po uznaniu ich oficjalnie przez Kościół za własne — w świadomości wiernych oraz w praktyce eklezjalnej. Im bowiem więcej nowego wprowadził Sobór, na tym większe opory starego musiał natrafić, tym więcej czasu i wytrwałości będzie potrzeba na przezwyciężenie bardzo dawnych przyzwyczajeń. Dlatego Vaticanum II nie zamyka kontrowersji wokół kryzysu tożsamości Kościoła określonego ongiś słowem modernizm. Sobór tak dalece wyprzedził stan masowej świadomości ludzi tworzących Kościół, duchownych i świeckich, że obok praktykowanej przezeń nowej otwartości odżywają także stare integryzmy oraz fundamentalizm ludzi małej wiary i wielkiego lęku przed współczesnością. Wolą cytować Pascendi niż Sobór i wiedzą, kto jest neomodernistą. Ich marzenia o powrocie w krainę dziecinnie łatwej wiary, w Kościele upodobnionym do twierdzy, konkurują ciągle z modelem Kościoła wędrującego do Ziemi Obietnic, ze świadomością nie tylko posiadania prawdy, ale i potrzeby poszukiwania coraz pełniejszego jej rozumienia i coraz trafniejszego jej przekazywania w nieustannie zmieniającym się kontekście jej głoszenia. I przy uważnym wypatrywaniu znaków czasu teraźniejszego — a most to jedyny do przyszłości — także i wtedy, gdy wskazują na nie prorocy jednorazowej racji, uprzykrzeni, a niezrzeszeni.
Modernistyczny kryzys był także ostrym przejawem prawidłowości historycznej, której dostrzeganie winno służyć unikaniu wielokrotnych już powtórek. Badacz dziejów modernizmu włoskiego P. Scoppola pisał: “Kościół miał zawsze na każdym polu pionierów, ale prawie nigdy nie uznał ich zasług bezpośrednio i bez sprzeciwów. Dziś uznaje się wartość dzieła, któremu przed pół wiekiem stawiano przeszkody i które na ogół uniemożliwiono“8.
Słowa te wydrukowano przed Soborem, czterdzieści lat temu. Czy dziś są już zupełnie nieaktualne, wykaże czas, który nadejdzie.
KS. JAN KRACIK, ur. 1941, profesor historii Kościoła, wykładowca PAT. Ostatnio wydał Trwogi i nadzieje końca wieków (1999). Wkrótce ukaże się jego książka Relikwie.
Tekst ukazał się w miesięczniku “Znak”
Redakcja Magazynu Sempre Reformanda dziękuje miesięcznikowi “Znak” za możliwość wykorzystania tego materiału na naszych stronach.
Przypisy:1 Cyt. za: K. Grzybowski, B. Sobolewska, Doktryna polityczna i społeczna papiestwa (1789-1968), Warszawa 1971, s. 283.2 Z. Zieliński, Papiestwo i papieże dwóch ostatnich wieków, cz. 2, Poznań 1986, s. 35–36.3 R. Aubert (i in.), Historia Kościoła, t. 5, Warszawa 1985, s. 140.4 Tamże, s. 144.5 Z. Zieliński, dz. cyt., s. 38–39.6 H. Fros, F. Sowa, Twoje imię. Przewodnik onomastyczno-hagiograficzny, Kraków 1982, s. 454.7 Z. Zieliński, dz. cyt., s. 41–42; M. Żywczyński, Studia nad modernizmem katolickim, “Życie i Myśl”, r. 21: 1971, nr 11, s. 20–25; P. Neuner, Das anti-modernistische Erbe der katholischen Kirche und Krise der Moderne, “Una Sancta”, Jhrg 49: 1994, nr 1; J. Wołczański, Adam Stefan Sapieha w korespondencji z biskupami Galicji (Małopolski) w latach 1900-1939, w: Kardynał Adam Stefan Sapieha. Środowisko rodzinne, życie i dzieło, red. S. Stępień, Przemyśl 1995, s. 110–111; R. Aubert, dz. cyt., s. 149–152, 397.8 O. Weiss, Der Modernismus in Deutschland, Regensburg 1995, s. 3–4, 594–597; M. Żywczyński, dz. cyt., s. 18, 26, 50.