Magazyn

Być dla innych


“Wstań­cie, chodź­my” — to książ­ka nie­zwy­kle wie­lo­wąt­ko­wa, trud­na do jed­no­znacz­ne­go obja­śnie­nia, zakwa­li­fi­ko­wa­nia czy wręcz zaszu­flad­ko­wa­nia. Przy pierw­szej mojej lek­tu­rze prze­mó­wi­ła do mnie jako reko­lek­cje dla bisku­pów. Uzna­łem, że tak na praw­dę to nie jest książ­ka do mnie i dla mnie. Tyle, że w takiej sytu­acji książ­ka nosi­ła­by tytuł “Super­bi­skup. Jak zostać hie­rar­chą i osią­gnąć zba­wie­nie”. Przy dru­gim zoba­czy­łem w niej książ­kę o Koście­le i świę­to­ści, za trze­cim szu­ka­łem w niej filo­zo­ficz­nych inspi­ra­cji … i głę­bo­kich ducho­wych pokre­wieństw z inny­mi auto­ra­mi itd.


I


Zacznę od tytu­łu, a dokład­niej od jego biblij­ne­go umiej­sco­wie­nia. Owo “Wstań­cie, chodź­my”, któ­re tak, na pierw­szy rzut oka, opty­mi­stycz­nym wezwa­niem roz­po­czy­na książ­kę papie­ża znaj­du­je się w Ewan­ge­lii św. Mar­ka na koń­cu opo­wie­ści o modli­twie w Get­se­ma­ni. To krót­kie wezwa­nie jest skie­ro­wa­ne do Apo­sto­łów, któ­rzy nie wytrzy­ma­li napię­cia ostat­nich godzin modli­tew­ne­go sku­pie­nia Chry­stu­sa i zasnę­li. Chry­stus skie­ro­wał do nich wezwa­nie do naj­głęb­szej modli­twy w swo­im życiu, zapro­sił ich nie­ja­ko do wej­ścia w naj­głęb­szy świat swo­jej duszy, zapro­sił ich na szcze­gól­ne spo­tka­nie z Ojcem. Ta modli­twa — jak przed laty pisał Karol Woj­ty­ła — ujaw­nia całą głę­bie tro­ski Chry­stu­sa”, “roz­po­czy­na się na samym dnie Jego czło­wie­czeń­stwa”: “jest to jakaś modli­twa wiel­kie­go pozna­nia czło­wie­ka, jak­by pośród drzew Ogro­du Oliw­ne­go zna­la­zło się owo raj­skie drze­wo pozna­nia dobra i zła”[1] . A apo­sto­ło­wie, mimo zachę­ty nie byli w sta­nie pod­jąć tego wyzwania.Chrystus zwra­ca się do nich z wyrzu­tem (Jed­nej godzi­ny nie mogłeś czu­wać?), “a wyrzut ten — wska­zu­je kar­dy­nał Karol Woj­ty­ła — bie­rze do sie­bie każ­dy uczeń Chry­stu­sa. Ponie­kąd cały Kościoł sły­szy wciąż te same sło­wa, ten Chry­stu­so­wy wyrzut skie­ro­wa­ny do Pio­tra, Jaku­ba i Jana — i bie­rze go do sie­bie — szu­ka tej utra­co­nej godzi­ny, w cza­sie któ­rej Jezus pozo­stał osa­mot­nio­ny w Ogrójcu”[2].


Odzy­ska­nie tej utra­co­nej godzi­ny sta­je się nie­ja­ko wiel­kim pra­gnie­niem chrze­ści­ja­ni­na, a może nawet każ­de­go czło­wie­ka. Anar­chi­stycz­nie reli­gij­ny, z pocho­dze­nia Żyd, rosyj­ski filo­zof Lew Szes­tow uznał, za Pas­ca­lem, że wła­śnie poszu­ki­wa­nie tej utra­co­nej godzi­ny, a dokład­niej trwa­nie w wiecz­nym teraz w tej strasz­nej godzi­nie naj­go­ręt­szej Chry­stu­so­wej modli­twy jest tym, z cze­go będzie­my sądze­ni. Zauwa­ża­nie, dostrze­że­nie cier­pie­nia Chry­stu­sa, wej­ście choć na moment w tę sfe­rę — jest tym, co okre­śla praw­dzi­wą reli­gij­ność. Dla­te­go nie może­my już usy­piać: “nikt, nigdy nie powi­nien już spać”, koniecz­ne jest wiecz­ne czu­wa­nie wraz z Chry­stu­sem, któ­ry cier­pi przez całą wiecz­ność, bez przerwy[3].


To pra­gnie­nie, choć nie­wąt­pli­wie ma głę­bo­ko reli­gij­ne źró­dła, nie jest jed­nak tym, cze­go — jak sądze wyma­ga od nas Bóg. Powrót do utra­co­nej — nie tyl­ko przez apo­sto­łów, ale pośred­nio, w cią­gu nało­że­nia rąk, w egzy­sten­cjal­nej wspól­no­cie wie­ków, przez nas wszyst­kich — godzi­ny nie jest jed­nak isto­tą naszej reli­gij­no­ści. Ma on, jak mi się wyda­je głę­bo­ko reli­gij­ny sens, ale kie­ru­je nas ku prze­szło­ści, ku poszu­ki­wa­niu tego, cze­go już odzy­skać w jakimś sen­sie nie moż­na. Chry­stus zaś, o czym przy­po­mi­na nam tytu­łem swo­jej książ­ki Jan Paweł II, wzy­wa nas do pod­ję­cia wyzwań przy­szło­ści, któ­re — być może były­by prost­sze, gdy­by nie doświad­cze­nia, zanie­dba­nia prze­szło­ści, ale nie ma to już w danym momen­cie zna­cze­nia. Przed apo­sto­ła­mi, któ­rzy prze­spa­li, kto wie, czy nie klu­czo­wą modli­twę swo­je­go nauczy­cie­la jest ukrzy­żo­wa­nie, uciecz­ka, zapar­cie, strach, samot­ność, a potem tak­że radość, miłość i męczeń­stwo. Jakoś — mam wra­że­nie podob­nie jest z nami. Nasze, moje zanie­dba­nia są już nie do odro­bie­nia. Nie zmie­nię swo­jej prze­szło­ści, nie napra­wię tego, co nie było takie jak trze­ba, mogę tego żało­wać, ubo­le­wać, pła­kać, szu­kać utra­co­nych szans, ale Chry­stus wzy­wa mnie do tego, bym “wstał” z grze­chu, zanie­dba­nia i obo­jęt­no­ści i “szedł”. Nic wię­cej. Stra­co­nych godzin już nie odzy­skam, i nie ma się co za nimi, jak za pozo­sta­wio­ny­mi pola­mi z Ewan­ge­lii, oglą­dać. Ale ta dro­ga wca­le nie pro­wa­dzi do spo­ko­ju, ale do krzy­ża, samot­no­ści, odrzu­ce­nia i upad­ków.


II


Już sam tytuł nie­ja­ko pod­pro­wa­dza, przy­naj­mniej mnie w moim oso­bi­stym odczy­ty­wa­niu tek­stu Jana Paw­ła II, ku dru­gie­mu wymia­ro­wi lek­tu­ry “Wstań­cie, chodź­my”. Dla mnie jest to trak­tat wyja­śnia­ją­cy powo­dy tysię­cy kano­ni­za­cji, któ­rych doko­nał Ojciec Świę­ty. “Na tym pole­ga zasad­ni­cze zna­cze­nie świę­to­ści, że jest ona zawsze świę­to­ścią oso­by” — cytu­je Jan Paweł II swo­je roz­wa­ża­nia z lat 70. i dalej doda­je: “świę­tość nie jest zare­zer­wo­wa­na dla wybra­nych “geniu­szów” świę­to­ści. Dro­gi świę­to­ści są wie­lo­ra­kie i dosto­so­wa­ne do każ­de­go powo­ła­nia”. Jaki poten­cjał drze­mie w tej nie­zli­czo­nej rze­szy ludzi ochrzczonych”[4] — opi­su­je Jan Paweł II zada­nia bisku­pa, zale­ca­jąc pro­wa­dze­nie do świę­to­ści ludzi.


Co to ozna­cza? Mnie przede wszyst­kim przy­po­mi­na głę­bo­ko, że świę­tość nie jest i nie ma być powie­la­niem czy­ichś wzor­ców. Nie cho­dzi o to, by stać się jak świę­ty Fran­ci­szek, św. Domi­nik czy św. Igna­cy. Wię­cej — to jest po pro­stu nie­moż­li­we. Każ­dy z nas ma inną dro­gę, inne życie, jest po pro­stu inny. Cytu­jąc ponow­nie “Znak sprze­ci­wu”: “Być stwo­rzo­nym — to zna­czy być obda­ro­wa­nym ist­nie­niem, a wraz z ist­nie­niem, natu­rą” [5], i to wła­śnie ta daro­wa­na nam natu­ra — posłu­gu­jąc się teraz języ­kiem Ser­giu­sza Buł­ga­ko­wa, a dokład­niej zre­in­te­pre­to­wa­nym przez nie­go języ­kiem księ­gi Rodza­ju — obraz Boży w każ­dym z nas obja­wia się ina­czej. Z inne­go star­tu­je­my puła­pu, ina­czej jeste­śmy wycho­wy­wa­ni, inne zada­nia nam Chry­stus prze­zna­czył. Świę­to­ścią jest więc podo­bień­stwo, czy­li to, czy roz­wi­ja­li­śmy się — sto­sow­nie do naszych moż­li­wo­ści, w kie­run­ku jaki wyzna­czył nam obraz, czy też dra­dza­li­śmy go.


By una­ocz­nić jesz­cze bar­dziej to egzy­sten­cjal­ne, oso­bo­we zako­rze­nie­nie świę­to­ści, jego uwa­run­ko­wa­nie histo­rycz­ne, któ­re — jeśli dobrze rozu­miem Jana Paw­ła II — wypły­wa z tych krót­kich słów, odwo­łam się do rabi­nicz­nych komen­ta­rzy do okre­śle­nia Noego (tysiąc­lat­ka tłu­ma­czy te sło­wa nastę­pu­ją­co: “Noe, czło­wiek pra­wy, wyróż­niał się nie­ska­zi­tel­no­ścią wśród współ­cze­snych sobie ludzi” (Rdz. 6, 9), zaś współ­cze­sne tłu­ma­cze­nie żydow­skie ujmu­je to bar­dziej dosad­nie: “Noach był czło­wie­kiem spra­wie­dli­wym jak na swo­je pokolenie”[6]). “Dwie są tego sfor­mu­ło­wa­nia inte­pre­ta­cje. Raszi poda­je w swo­ich komen­ta­rzach obie. Pierw­sza gło­si, że był spra­wie­dli­wy na mia­rę swo­je­go poko­le­nia, czy­li na tle swo­ich współ­cze­snych mógł ucho­dzić za spra­wie­dli­we­go (…) Dru­ga pre­zen­to­wa­na przez Raszie­go inte­pre­ta­cja jest bar­dziej Noemu życz­li­wa: że nawet w obli­czu wiel­kich beze­ceństw zdo­dał zacho­wać spra­wie­dli­wość. A rze­tel­ność w takim oto­cze­niu zasłu­gu­je na wyż­szą oce­nę niź­li nawet jesz­cze wspa­nial­sze zacho­wa­nie w lep­szym etycz­nie śro­do­wi­sku” [7] — pod­su­mo­wu­je rabi­nicz­ne roz­wa­ża­nia Paweł Śpie­wak zna­ko­mi­tej pra­cy: “Księ­ga nad księ­ga­mi. Midra­sze”. Jak­by nie było jed­no pozo­sta­je pew­ne: “Spra­wie­dli­wi w każ­dym poko­le­niu powin­ni być oce­nia­ni na tle swo­ich cza­sów” [8] — stwier­dza rab­bi Eli­ja­hu Kito­wa w anto­lo­gii “Sefer Hapar­sziot” , a może jesz­cze bar­dziej: świę­ty musi być oce­nia­ny na tle swo­je­go śro­do­wi­ska, tego skąd pocho­dził, jak toczy­ły się jego losy. Tu moż­na posłu­żyć się bli­skim mi przy­kła­dem lite­rac­kim: takim zupeł­nie nie­praw­do­po­dob­nym świę­tym był­by Sie­mion Mar­mie­ła­dow ze “Zbrod­ni i kary” Fio­do­ra Dosto­jew­skie­go.


Każ­dy z nas może zatem być, stać się świę­tym, nawet jeśli prze­spał wszyst­kie godzi­ny nie tyl­ko Ogrój­ca, ale i Zesła­nia czy Wnie­bo­wstą­pie­nia. “Wstań­cie, chodź­my” — nic wię­cej nie potrze­ba. Tę wie­lo­barw­ność świę­to­ści, a rów­no­cze­śnie jej — jak­by powie­dział Luter — połą­cze­nie ze sła­bo­ścia­mi ludz­ki­mi owo simul justus et prec­ca­tor świet­nie poka­zu­ją Ewan­ge­lie.


III


Ten głę­bo­ko ludz­ki, kon­kret­ny, egzy­sten­cjal­ny wymiar chrze­ści­jań­stwa świet­nie uka­zu­ją rów­nież inne sło­wa Jana Paw­ła II. “… biskup, tak jak Chry­stus, woła gro­ma­dzi, uczy, zbie­ra przy sto­le Cia­ła i Krwi Pana. Zara­zem kie­ru­je i słu­ży. Ma być wier­ny Kościo­ło­wi, to zna­czy każ­de­mu z jego człon­ków, nawet naj­mniej­sze­mu, któ­re­go Chry­stus powo­łał, i z któ­rych się utoż­sa­mia” [9] — wska­zu­je papież. A w innym miej­scu sam sobie zada­je pyta­nie: “czy jestem wystar­cza­ją­co “dla”?”[10]. Te sło­wa, choć kie­ro­wa­ne do bisku­pów, i im zada­ją­ce nie­zwy­kle kon­kret­ne pyta­nie są tak­że dla mnie głę­bo­ką szko­ła chrze­ści­jań­stwa, odsy­ła­ją mnie do tego, co sta­no­wi o jego isto­cie. Kil­ka tygo­dni temu w Rzy­mie odby­ła się sesja poświę­co­na Bon­ho­ef­fe­ro­wi. Ostat­nie­go dnia kard. Wal­ter Kasper stwier­dził jasno, że Kościół przy­szło­ści — przy­naj­mniej, według nie­miec­kie­go teo­lo­ga, będzie “Kościo­łem rady­kal­nie dla innych”, nie tyle ma powra­cać do cia­snej kon­fe­syj­no­ści, ile ma rady­kal­nie otwie­rać się na innych, nawet naj­mniej­szych i naj­gor­szych dla świa­ta.


Chrze­ści­jań­stwo sta­je się tu zatem — rady­kal­nym otwar­ciem na abso­lut­nie Inne­go. I nie cho­dzi tu tyle, albo lepiej powie­dzieć nie cho­dzi tu tyl­ko o Boga, o prze­ży­cie mistycz­ne, o doświad­cze­nie mistycz­ne­go nie­po­zna­wal­ne­go sacrum, ile o pro­ste doświad­cze­nie inno­ści w dru­gim czło­wie­ku, doświad­cze­nie i skie­ro­wa­nie ku inne­mu, dru­gie­mu czło­wie­ko­wi. Myślę, że nie będzie nad­uży­ciem, jeśli sło­wa Ojca Świę­te­go zin­ter­pre­tu­je przez myśli Emma­nu­ela Levi­na­sa. Dla nie­go ety­ka, czy­li wła­śnie to odnie­sie­nie do inne­go “nie jest dopeł­nie­niem wizji Boga, sama jest tą wizją. Ety­ka jest opty­ką. W taki spo­sób, że wszyst­ko co wiem o Bogu, i wszyst­ko, co zdo­łam zro­zu­mieć z Jego sło­wa i powie­dzieć Mu w spo­sób rozum­ny, musi zna­leźć swój wyraz etycz­ny. (…) Poznać Boga zna­czy wie­dzieć, co trze­ba czy­nić. (…) Twarz mego bliź­nie­go posia­da inność, któ­ra nie jest wro­ga, ona otwie­ra na tam­ten świat (…) Spra­wie­dli­wość wyświad­czo­na inne­mu, bliź­nie­mu, daje nie­prze­kra­czal­ną bli­skość Boga. Jest ona rów­nie intym­na, jak modli­twa i litur­gia, któ­re bez spra­wie­dli­wo­ści są niczy­mi” [11] — pod­kre­śla Levi­nas.


I chy­ba tak samo jest z Kościo­łem, z nami chrze­ści­ja­na­mi: jego/naszą war­tość wyzna­cza nie tyle to, jak pięk­nie się modli­my, ile praw­dzi­wych i szcze­rych uczuć jest w naszych poboż­nych roz­waż­niach, ile to czy jeste­śmy dla innych, czy w Innych dostrze­ga­my Boga … Prze­ra­ża­ją­cą szko­łą chrze­ści­jań­stwa będą­ce­go tyl­ko dla pew­nych kate­go­rii innych był Holo­caust. Jeśli nie jeste­śmy dla Innych, wszyst­kich, rów­nież tych nie nale­żą­cych do naszej owczar­ni — to być może, powra­ca­jąc na moment do języ­ka Bon­ho­ef­fe­ra, zamiast Boga czci­my w naszym ser­cu idole/bałwany, a nasza chrze­ści­jań­ska służ­ba pozba­wio­na jest zna­cze­nia…


Być może. W każ­dym razie książ­ka papie­ża pozo­sta­je wezwa­niem skie­ro­wa­nym do mnie, i chy­ba do każ­de­go z nas: “wstań­cie, chodź­my” na służ­bę dru­gie­mu czło­wie­ko­wi, tam gdzie jeste­śmy posła­ni. Czy ja jestem wystar­cza­ją­co dla mojej żony i cór­ki? — oto pyta­nie, któ­re trze­ba sobie posta­wić, codzien­nie.


IV


I wresz­cie spra­wa ostat­nia: nie­zwy­kle obra­zo­wo przed­sta­wio­ny jest w naj­now­szej książ­ce Jana Paw­ła II oso­bo­wy, kon­kret­ny wymiar Kościo­ła. Suk­ce­sja apo­stol­ska jest dla papie­ża nie tyle bez­oso­bo­wym nało­że­niem rąk, wier­no­ścią pew­nej insy­tu­cji, ile żywym spad­kiem, jaki jego poprzed­ni­cy pozo­sta­wia­ją jemu same­mu. Wspo­mi­na­jąc swo­ich kon­se­kra­to­rów Ojciec Świę­ty stwier­dza: “jak­że nie brać pod uwa­gę tej boha­ter­skiej spu­ści­zny ducho­wej” [12], a wcze­śniej o poprzed­ni­kach na sto­li­cy bisku­piej: “czu­łem się oso­bi­ście zwią­za­ny z każ­dym z nich” [13]. Podob­ne zna­cze­nie ma dla mnie cały ostat­ni roz­dział papie­skich wspo­mnień.


Tak poj­mo­wa­ny i uka­za ny Kościół prze­sta­je być tyl­ko biu­ro­kra­tycz­ną, sfor­ma­li­zo­wa­ną insty­tu­cją, w któ­rej bisku­pi są urzęd­ni­ka­mi (choć i tak może być — czę­sto cał­kiem słusz­nie — postrze­ga­ny), a sta­je się żywą rodzi­ną, rodzi­ną, w któ­rej nikt nie jest nigdy sam. Biskup spra­wu­je swój urząd wraz ze swo­imi poprzed­ni­ka­mi, ja — jako sze­re­go­wy chrze­ści­ja­nin — też włą­czo­ny jestem w ciąg moich poprzed­ni­ków, w moją rodzi­nę i jej chrze­ści­jań­stwo, w spe­cy­fi­kę mojej para­fii, wspól­no­ty itd. Suk­ce­sja apo­stol­ska, suk­ce­sja wia­ry — sta­je się tu spo­tka­niem osób, prze­ka­zy­wa­niem sobie depo­zy­tu nie­ja­ko z rąk do rąk, w żywym łań­cu­chu poko­leń. Otrzy­mu­ję wia­rę — w pew­nej wspól­no­cie — jestem chrze­ści­ja­ni­nem, bo powo­łał mnie Chry­stus, ale jestem nim w kon­kret­nych uwa­run­ko­wa­niach i kon­kret­nej wspól­no­cie. Tego nie da się odrzu­cić.


W pew­nym sen­sie — tak moc­ne akcen­to­wa­nie owej swo­istej teo­lo­gii Kościo­ła jako rodzi­ny przy­po­mi­na meta­fi­zy­kę rodzi­ny zawar­tą w ostat­nich listach o. Paw­ła Flo­reń­skie­go. “Każ­dy ród ma swo­je wła­sne zasa­dy, od któ­rych nie moż­na uciec. Rodzina/ród jest cało­ścią, a nie tyl­ko sumą prze­mi­ja­ją­cych poko­leń” [14] — stwier­dza rosyj­ski teo­log. I w pew­nym sen­sie, choć z myśli o. Paw­ła, prze­ma­wia pla­to­nizm, cze­go nie moż­na powie­dzieć o teo­lo­gii papie­skiej, gdzieś w naj­głęb­szych źró­dłach obaj mówią to samo. Czło­wiek w Koście­le nigdy nie jest sam. Jego rodzi­na, para­fia, die­ce­zje i Kościół kra­jo­wy są zawsze z nim i w nim. Świę­ci patro­ni to nie tyl­ko wzo­ry, ale żywi ludzie, któ­rzy kształ­tu­ją nasze posta­wy. Kościół, die­ce­zja para­fia — para­fra­zu­jąc o. Flo­reń­skie­go — nie są tyl­ko sumą poko­leń, ale cało­ścią. I jeśli ktoś o tym zapo­mi­na — pozba­wia korze­ni wła­sną wspól­no­tę, ska­zu­je ją na obumar­cie. Widzia­łem para­fię, w któ­rych nowy pro­boszcz pró­bo­wał wyma­zać pamięć swo­ich poprzed­ni­ków, bo miał nową lep­szą wizję: sta­wa­ły się puste, bez tre­ści. Podob­nie puste i bez tre­ści sta­je się nasze pol­skie chrze­ści­jań­stwo, czy kon­kret­niej kato­li­cyzm, bez wspo­mi­na­nych przez Jana Paw­ła II św. Bra­ta Alber­ta, św. Sta­ni­sła­wa itd. itp.


Przy­pi­sy


[1] K. Woj­ty­ła, Znak sprze­ci­wu, Kra­ków 1995, s. 179.


[2] Tam­że, s. 183.


[3] L. Szes­tow, Na vesach Iova, w: ten­że, Soczi­nie­ni­ja w 2‑ch tomach, Moskva 1993, t. II, s. 282–283.


[4] Jan Paweł II, Wstań­cie, chodź­my, Kra­ków 2004, s. 43.


[5] K. Woj­ty­ła, Znak sprze­ci­wu, s. 75


[6] Księ­ga Bere­szit. Tora Par­des Lau­der, tłum. E. Gor­don, S. Peca­ric, Kra­ków 2001, s. 46.


[7] P. Śpie­wak, Księ­ga nad księ­ga­mi. Midra­sze, Kra­ków 2004, s. 74–75.


[8] Cyt. za: Księ­ga Bere­szit, s. 46.


[9] Jan Paweł II, Wstań­cie …, s. 36.


[10] Tam­że, s. 37.


[11] E. Levi­nas, Trud­na wol­ność. Ese­je o juda­izmie, tłum. A. Kuryś, Gdańsk 1991, s. 19.


[12] Jan Paweł II, Wstań­cie…, s. 30.


[13] Tam­że, s. 19.


[14] P. Flo­ren­ski, Pisma z Dal­nie­go Wosto­ka i Solow­kow, w: tegoż, Soczi­nie­ni­ja w 4‑rech tomach, Moskva 1998, s. 254.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.