Cuda i Ewangelia — refleksja teologiczna
- 21 lipca, 2003
- przeczytasz w 10 minut
Małe cuda, cuda i wielkie cuda. Każdy z nas chciałby doświadczyć cudu, zadziwiającego wydarzenia, które przełamuje mrok codzienności. Mimo iż żyjemy w coraz to bardziej skomputeryzowanym świecie, a pojęcie globalizacji coraz częściej pojawia się w środkach masowego przekazu, to wciąż pragniemy magii, czarów i cudów. Ten jakże naturalny głód można zaspokoić na wiele sposób. Współczesność oferuje nam najróżniejsze sposoby. Począwszy od skromnej ezoteryki, coraz to nowych grup religijnych, zwanych popularnie sektami, a skończywszy na cudownych uzdrowieniach, wizjach religijnego pochwycenia (ekstazy), objawieniach.
Tęsknota za zjawiskami ponadnaturalnymi charakteryzuje społeczeństwa ogarnięte masową sekularyzacją, lecz także te, w których religia nadal odgrywa istotną rolę społeczną. Polska wydaje się być tutaj klasycznym przykładem. W naszym kraju wiara w cuda wciąż jest bardzo rozpowszechniona, szczególnie w odniesieniu do Kościoła Rzymskokatolickiego (Jasna Góra, objawienia maryjne czy tzw. obrazy łaskami słynące), ale także Cerkwi Prawosławnej (św. Góra Grabarka) i licznych społeczności charyzmatycznych.
O ile w Zachodniej Europie tzw. tradycyjne Kościoły odnotowują systematyczny spadek wiernych, to w innych częściach świata chrześcijaństwo rozwija się z niespotykaną dotąd w historii Kościoła Powszechnego szybkością. Przykładem jest nie tylko Afryka, ale także Ameryka Południowa. Przykładowo w Brazylii, największym, rzymskokatolickim kraju na świecie, zielonoświątkowe wspólnoty religijne mają coraz to większy przyrost. Twierdzi się nawet, iż Brazylia jest drugim po USA największym krajem protestanckim na świecie.
Tłem tego wielowymiarowego zjawiska jest nie tylko sytuacja polityczna w Ameryce Płd., nieustające przywiązanie do teologii wyzwolenia, która została całkowicie wyparta z Kościoła Rzymskokatolickiego. Europa z postępującą modą na bezkonfesyjność, czy jak kto woli neutralność (obojętność) światopoglądową, staje się duchową pustynią i poligonem misyjnym islamu. W samej Francji drugą społecznością religijną po rzymskich katolikach są wyznawcy islamu.
Szwajcarski teolog reformowany ks. prof. Walter Hollenweger, wieloletni wykładowca na Uniwersytecie w Bristol i Bazylei, zajmujący się dialogiem międzyreligijnym, prognozuje, iż w roku 2025 ruchy zielonoświątkowe stanowić będą ponad 25% wszystkich chrześcijan. Przy nieustającym spadku liczby chrześcijan w Europie ostoją chrześcijaństwa stanie się według niego Afryka i Ameryka Południowa. Powyższą tezę należy rozpatrywać w kategoriach wysokiego prawdopodobieństwa. Powstaje pytanie dlaczego Kościoły tradycyjne w zastraszający sposób tracą swoich wyznawców? Prawdą jest, że problem ten dotyczy przede wszystkim Kościołów ewangelickich, a w mniejszym stopniu prawosławnych czy rzymskokatolickich, choć statystyki i socjologiczne badania coraz bardziej wybiórczej religijności nie powinny napawać optymizmem przedstawicieli żadnego Kościoła.
Co jest zatem takiego w charyzmatycznych ruchach protestanckich, czego brakuje Kościołom ewangelickim? Czy można mówić o duchowym zastoju, paraliżującym skostnieniu luteranizmu i kalwinizmu? Czy powodem zaistniałej sytuacji jest brak odwagi w bezkompromisowym głoszeniu Ewangelii, a więc zbytnie upodobnianie się do otaczającego nas świata? Czy przeciwwagą do barwnej tradycji, kościelnych ceremonii i pluralizmu kierunków teologicznych są obecne i podkreślane w tzw. Kościołach wolnych dary Ducha Św. (np. uzdrowienia, mówienie językami)? Czy uzdrowienia, które w sposób szczególny przemawiają do ludzkiej wyobraźni są mrzonką, czarodziejską sztuczką szarlatanów czy może zapomnianą misją całego chrześcijaństwa?
We wszystkich czterech ewangeliach napotykamy liczne wzmianki o cudach, które dokonywał Jezus (np. Mt 4,23–25; Mk 6,30–44, Łk 4,40.41; J 21–12). Przy opisach powołania Dwunastu Apostołów, obok polecenia zwiastowania Słowa Bożego pojawia się nakaz uzdrawiania (Mt 10,7–8; Mk 6,7.12–13, Łk 9,1–2). Jezus wyraźnie mówi do swoich uczniów, by głosili Ewangelię o Królestwie Bożym i uzdrawiali.
Czy zatem Kościół zapomniał istotną część swojej misji, uzdrawiania? Jeśli tak, to czy oznacza to, że Duch Święty opuścił mury naszych świątyń? Czy obecna w działalności apostołów i zakładanych przez nich zborach praktyka uzdrawiania (Dz 8,5–7; 13,10–12) nie została zaniedbana na rzecz tak zwanego zdroworozsądkowego myślenia? Czyż uzdrawianie jako znak Bożej obecności w świecie nie jest demonstracją nadziei dla ludzi nieuleczalnie chorych, symbolem działania Ducha Świętego? Czy skrajny sceptycyzm, z jakim podchodzimy do zjawisk nadprzyrodzonych, niezwykłych, a takim są w pewnym stopniu uzdrowienia, jest w świetle ewangelicznego świadectwa uzasadniony? Czy racjonalna nieufność jest brakiem wiary, którą tak często krytykował sam Jezus (Mt 8,26a)?
Podobne pytania można mnożyć bez przerwy, a problem pozostaje nierozwiązany. Nowy Testament w wielu miejscach nie rozróżnia między zbawieniem a uzdrowieniem i ma na to słowo jedno pojęcie. Człowiek rozpatrywany jest więc jako jedność psychosomatyczna. Przykładowo w języku niemieckim obydwa słowa posiadają ten sam rdzeń (Heil – Heilung). Jaka jest więc relacja między zbawieniem a stanem zdrowia i choroby? Co kryje się za poleceniem uzdrawiania i jak można je rozumieć?
Pionier genetyki Erwin Schargaff wypowiedział następujące zdanie: „Tak jak człowiek nie rodzi się po to, by być bogatym, tak samo nie rodzi się po to, by być zdrowym.” Choroba, którą każdy z nas w różnym stopniu kiedyś doświadczył lub nieustannie doświadcza, jest nie tylko ilustracją przemijalności ludzkiego życia i jego fragmentaryczności, ale w wymiarze społecznym powodować może rażące konflikty.
Już w epoce Starego Testamentu chorych na trąd izolowano od reszty zdrowego społeczeństwa (3 Mż 13–14). Podobnie i dziś chorych oddziela się od innych, by uniknąć rozprzestrzenienia się choroby. Jest to zabieg konieczny, lecz nie można nie zauważyć, iż dokonuje się w ten sposób segregacja, podział na tych zdrowych i niezdrowych. Sytuacja nie wygląda aż tak poważnie w przypadku grypy czy zapaleniu płuc (inaczej było jeszcze 100 lat temu!), co świadczy o niewiarygodnym postępie medycyny, lecz kiedy mamy do czynienia z groźnymi, nieuleczalnymi jeszcze chorobami (nowotwory), które w dodatku są społecznie napiętnowane (AIDS), to sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
Nie jest tajemnicą, że żyjemy w czasach, w których kult młodości i konsumpcji stał się sposobem na życie. Doskonałe zdrowie decyduje niejednokrotnie o wartości człowieka choćby na rynku pracy. Wiedzą o tym ci, którzy po przebytej, długotrwałej chorobie nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ewangeliczne opowieści o cudach nabierają w tym świetle nowego znaczenia, stają się dla ludzi przewlekle chorych nadzieją, ostatnią deską ratunku. Jak zatem rozumieć ewangeliczne uzdrowienia w tym właśnie kontekście?
Adolf von Harnack wybitny historyk Kościoła z przełomu XIX i XX wieku, reprezentant teologii liberalnej, skonkludował wyrażane potrzeby w następujący sposób: „Chrześcijaństwo jest medyczną religią: to jest jego siła, ale w pewnych formach także i słabość.” Dwutorowość uzdrowienia jest zatem nie do przeoczenia w aspekcie kościelnej praktyki.
Inny teolog ewangelicki Paul Tillich w swoim przemówieniu do absolwentów teologii z Union Theological Seminary w Nowym Yorku (1955) powiedział: „Pierwszym zadaniem sługi religii i prawdopodobnie najtrudniejszym jest poddanie się Bożej mocy, stanie się instrumentem, przez który inni zostaną uzdrowieni. Teolog nie jest wyposażony w cudowną moc czynienia cudów. Nawet sprawowanie sakramentów i wykonywanie czynności liturgicznych nie udzielają mu takiej siły. W swoim powołaniu teolog jest reprezentantem uniwersalnej mocy, która uzdalnia go do uzdrawiania i wypędzania demonów, danej także Kościołowi. Nie oczekuje się od was, iż będziecie uzdrawiać jako lekarze czy psychoterapeuci, ani też, że będziecie politycznymi reformatorami. Jednakże oczekuje się od was, iż będziecie świadczyć o rzeczywistości przebaczenia i istnieniu uzdrawiających mocy, a przez to zwiastowana będzie Ewangelia o przebaczeniu grzechów i nastaniu nowej rzeczywistości”
Z powyższego cytatu wynikają dwa istotne fakty, a mianowicie: uzdrowienie jest niezbywalną częścią misji Kościoła, ale w swej istocie nie stanowi centrum chrześcijańskiego zwiastowania tak jak każdy inny cud opisany na kartach Pisma Świętego. Podobnie i Jezus, kiedy czynił cuda wskazywał nie na spektakularny czyn, lecz na bezgraniczne zaufanie człowieka wobec Boga, które teologia ewangelicka nazywa wiarą. Znane są też powtarzające się na kartach ewangelii sytuacje, kiedy Jezus stanowczo odmawia niezwykłych znaków (Mt 16,1–4).
Cud w rozumieniu chrześcijańskim wskazuje poza siebie, kieruje myśli ku Temu, który jest doskonałym Lekarzem duszy i ciała. Tak jak zdrowie nie jest celem życia, tak i cud nie jest celem Chrystusowej Ewangelii. Nie negując doczesnej wartości uzdrowienia, cuda w dynamicznym wymiarze posiadają o wiele głębszą treść niż to, co widzi nasze oko i rejestruje nasz umysł. Zasadniczą i jedyną treścią chrześcijaństwa jest śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa rozpatrywane w nieustannej perspektywie Bożego planu zbawienia, o którym mówi nam prawda o życiodajnej Trójcy Św.
Centralnym wątkiem nauczania Jezusa z Nazaretu było głoszenie Królestwa Bożego nie tylko w sensie w Nim spełnionej już rzeczywistości (Jan 1,9; Mt 10,7b), lecz także w wymiarze eschatologicznym, a więc odnoszącym się do czasów ostatecznych, a konkretnie zmartwychwstania umarłych, jak wyznajemy w trzecim artykule wiary. To przekonanie bierze swój początek w trzech wydarzeniach: w narodzinach Zbawiciela, odkupieniu Wielkiego Piątku i radości poranka wielkanocnego.
Uzdrowienie jest widzialnym i szczególnym znakiem Bożej obecności, którą jednak nie wszyscy doświadczają (Iz 55,8n.). W swojej właściwej wymowie jest zapowiedzią cudu zmartwychwstania podczas ponownego przyjścia Jezusa Chrystusa. Jest to więc niezłomna i pewna nadzieja, którą każdy z łaski Trójjedynego Boga może doświadczyć. Sensem takiej interpretacji nie jest relatywizowanie cudów jako takich, wyjaśnianiu ich tylko w aspekcie symbolicznym, bowiem nikt nie ma prawa ograniczać działania Ducha Św. Jednakże w tym Bożym działaniu pozostaje ukryta treść, która swoją wielkością przewyższa to, czego w bezpośredni sposób doświadczamy.
Teolog luterański z Heidelbergu prof. Wilfried Härle w swojej „Dogmatyce”, a konkretnie w rozdziale poświeconemu właśnie pneumatologii (dyscyplina teologiczna, zajmująca się Duchem Św.), tak oto opisuje rolę cudu w praktyce i pobożności Kościoła:„Wychodząc z perspektywy własnego przesłania, dogmatyka chrześcijańska nie posiada możliwości zanegowania uzdrowień poprzez działanie Ducha Św. Tam gdzie ludziom darowany jest ten charyzmat, należy fakt ten uznać z wdzięcznością i w sposób odpowiedzialny wykorzystać (…) jednakże nie każde uzdrowienie i nie każdy dar uzdrawiania innych musi być owocem działania Ducha Św. O tym czy i kiedy taka sytuacja ma miejsce nie jest łatwo zdecydować i wszelkie wyroki domagają się dokładnej oceny po to, by żadne uzdrowienie nie było odizolowane od swojego właściwego kontekstu. Należy przeciw wstawić się przekonaniu, iż między wiarą chrześcijańską a uzdrawianiem chorych istnieje konieczny związek, Gdyby takie powiązanie istniało, to choroba byłaby skutkiem niewiary, a nieuleczalnie chory, którym z pewnością każdy z nas będzie na krotko przed śmiercią, musiałby popaść w zwątpienie. Apostoł, który mimo swej modlitwy nie został uzdrowiony (2. Kor. 12,7–10) jest nieustannym przypomnieniem tego, że uzdrowienie jest możliwym, ale w żadnym wypadku koniecznym działaniem Ducha Świętego.”
Zacytowana wypowiedź niemieckiego teologa jest ostrzeżeniem zarówno dla programowych sceptyków jak i entuzjastycznych marzycieli, oraz dla tych, którzy próbują chorobę tłumaczyć na zasadzie odwetu, fałszywego myślenia przyczynowo-skutkowego: człowiek zgrzeszył, Bóg-Sędzia karze. Już starotestamentowa historia Hioba przestrzega przed ferowaniem jedynosłusznych wyroków w obliczu cierpienia i śmierci, wzywa do powściągliwości i pokory (por. Hi 42,7), do odwagi milczenia przed misterium świętego Boga.
W odniesieniu do cudu uzdrowienia, jak i mu podobnych, wymagana jest roztropność. Szczególnie w dzisiejszych czasach, wobec duchowego zagubienia i dezorientacji wielu ludzi, istnieje niebezpieczeństwo niewłaściwej interpretacji cudów, których nie można odłączać od zbawczego działania Boga. Prof. W. Härle mówiąc o istocie Ducha Św. jako Tego, który ożywia Kościół i prowadzi go przez całą historię, zauważa, iż z chrześcijańskiego punktu widzenia zalecana jest największa ostrożność wobec każdego uzdrowienia, jeśli i kiedy połączone jest ono z sugestywnymi praktykami, przez które ludzie mogą być manipulowani lub od których mogą się uzależnić, kiedy dokonywane jest w celu uzyskania materialnego zysku lub sławy (zawłaszczenie daru Ducha Św.), lub kiedy choroba i upośledzenie przedstawiane jest jako niezgodne z wiarą chrześcijańską. Na kartach Pisma Św. odnajdujemy różne relacje o uzdrowieniach. Większość jednak zostaje przed nami ukryta (por. Jan 20,30; 21,25).
Grzech jest tym, co oddziela nas od świętego Boga. Grzech to stan, w którym trwamy, a pojedyncze czyny przeciwko Bożemu Prawu miłości są jego bezpośrednią konsekwencją. Owa przepaść między Bogiem a człowiekiem nie jest stanem naturalnym, a skutkiem niewłaściwego wykorzystania darowanej wolności. Grzech możemy przyrównać do choroby i jest to porównanie umocowane w rzeczywistości biblijnej, ale także w patrystycznej tradycji Ojców Kościoła, którzy wielokrotnie Jezusa nazywali lekarzem duszy. I tak na przykład dla św. Ignacego z Antiochii Sakrament Ołtarza jest „lekiem na nieśmiertelność”, gdyż umożliwia szczególną, osobistą społeczność z Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym Chrystusem, jest przedsmakiem Królestwa Bożego na ziemi, zapowiedzią zmartwychwstania tu i teraz!
Ten wielki cud wiary, o jakim mówi nam Ewangelia doświadczać możemy na różne sposoby, często bardzo niepozorne. Bogactwo działania Ducha Św. jest nieustającym zdumieniem, że oto cuda się zdarzają, i to codziennie wokół nas i w nas! Możemy się cieszyć z tego ponieważ: „Jezus Chrystus śmierć zniszczył, a żywot i nieśmiertelność na jaśnię wywiódł przez Ewangelię.” (2 Tm 1,10).