Magazyn

Daj nam swe jarzmo


Przyjdź­cie do Mnie wszy­scy, któ­rzy utru­dze­ni i obcią­że­ni jeste­ście, a Ja was pokrze­pię. Weź­cie moje jarz­mo na sie­bie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagod­ny i pokor­ny ser­cem, a znaj­dzie­cie uko­je­nie dla dusz waszych. Albo­wiem jarz­mo moje jest słod­kie, a moje brze­mię lek­kie (Mt 11, 28–30).


Po prze­czy­ta­niu tej krót­kiej i jed­no­znacz­nej wypo­wie­dzi Jezu­sa chcia­ło­by się za ucznia­mi, któ­rzy wysłu­cha­li Jego „mowy eucha­ry­stycz­nej”, powtó­rzyć: Trud­na jest ta mowa. Któż jej może słu­chać? (J 6, 60). Jak­że bowiem jarz­mo może być słod­kie, a brze­mię lek­kie?


Sły­sząc podob­ne sło­wa wie­lu spo­śród Jego uczniów i dzi­siaj odcho­dzi. Mówią oni, że wyma­ga­nia Jezu­sa są zbyt duże. W poszu­ki­wa­niu praw­dzi­we­go szczę­ścia odcho­dzą cza­sem bar­dzo dale­ko. Jed­nak­że im dalej odcho­dzą, tym bar­dziej przy­zna­ją Jezu­so­wi rację. Czy­nią to oczy­wi­ście nie­świa­do­mie. Tym­cza­sem klu­czem do roz­wią­za­nia tajem­ni­cy życia jest wła­ści­we zro­zu­mie­nie uży­te­go przez Nauczy­cie­la sło­wa „jarz­mo”.


W pew­nym przy­bli­że­niu pol­skie­mu poję­ciu „jarz­ma” odpo­wia­da san­skryc­kie sło­wo „joga”. Mir­cea Elia­de, nie­kwe­stio­no­wa­ny auto­ry­tet w dzie­dzi­nie reli­gio­znaw­stwa, przy­po­mi­na, że ety­mo­lo­gicz­nie ter­min „joga” pocho­dzi od pier­wiast­ka słow­ne­go „juj”, co ozna­cza: „wią­zać razem”, „trzy­mać moc­no ści­śnię­te”, „zaprzę­gać”, „ujarz­mić”. Sło­wo „joga” koja­rzy się prze­waż­nie z róż­ny­mi tech­ni­ka­mi asce­zy i meto­da­mi medy­ta­cji. Zatem upra­wiać jogę, iść dro­gą jogi, to dobro­wol­nie wziąć na sie­bie jarz­mo, sta­rać się poskro­mić cia­ło z jego namięt­no­ścia­mi, by następ­nie prze­jąć cał­ko­wi­tą kon­tro­lę nad psy­chi­ką i tak dopro­wa­dzić wła­sne jeste­stwo do peł­nej har­mo­nii, któ­ra jest źró­dłem szczę­ścia.


Joga to rze­czy­wi­stość bar­dzo odle­gła, a jed­no­cze­śnie bar­dzo nam bli­ska. Odle­gła, bo wyro­sła na Dale­kim Wscho­dzie, w Indiach, w łonie reli­gii dale­kiej od pro­sto­ty i czy­sto­ści Obja­wie­nia jude­ochrze­ści­jań­skie­go. Jest to zara­zem rze­czy­wi­stość nam bli­ska, gdyż obec­na w naszej kul­tu­rze, zapra­sza­na nie tyl­ko do spe­cjal­nie dla niej przy­go­to­wa­nych ośrod­ków, ale i do chrze­ści­jań­skich domów i klasz­to­rów, w wyni­ku cze­go łatwo współ­cze­sne­mu chrze­ści­ja­ni­no­wi wybie­rać pomię­dzy jarz­mem Chry­stu­sa, a tym, któ­rym jest joga.


Indie i inne kra­je Dale­kie­go Wscho­du są zna­ne z wie­lu osób, któ­re pod­ję­ły bez­względ­ną asce­zę, żyjąc w samot­no­ści i ubó­stwie, aby osią­gnąć osta­tecz­ne szczę­ście. Przy­ję­cie takiej posta­wy wyra­sta z ogól­no­ludz­kiej mądro­ści, z powszech­ne­go prze­świad­cze­nia, że praw­dzi­we szczę­ście — nie zaś jego namiast­ki — moż­na zna­leźć w ciszy, spo­ko­ju, umia­rze, a nie w zaspo­ka­ja­niu namięt­no­ści i nie­ustan­nej pogo­ni za przy­jem­no­ścią. Pra­gnie­nie rodzi cier­pie­nie. Wyzbądź się więc wszel­kich pra­gnień, a prze­sta­niesz cier­pieć. W ten spo­sób zdo­bę­dziesz nie­prze­mi­ja­ją­ce szczę­ście. Oto stresz­cze­nie nauki same­go Bud­dy, być może naj­bar­dziej wybit­ne­go mędr­ca Indii i w ogó­le nie­chrze­ści­jań­skie­go świa­ta. Nałóż jarz­mo na swo­je cia­ło i umysł, wyco­faj się ze świa­ta zja­wisk, ze wszyst­kie­go, co prze­mi­ja, a osią­gniesz trwa­ły pokój.


Wie­lu chrze­ści­jan przyj­mu­je to zapro­sze­nie, wkła­da­jąc na swe bar­ki bar­dzo cięż­kie jarz­mo. Zamie­rza­ją je dźwi­gać przez całe życie, bo joga — owo jarz­mo, któ­re ma dać peł­ne szczę­ście — to nie wyłącz­nie seria ćwi­czeń rano czy wie­czo­rem, to nie tyl­ko die­ta, lecz okre­ślo­ny styl życia, filo­zo­fia, a nawet — jeśli się nią prze­jąć do koń­ca — reli­gia. Mało powie­dzieć, że jarz­mo to jest bar­dzo cięż­kie — ono jest prak­tycz­nie nie do unie­sie­nia. Żeby jed­nak to zro­zu­mieć, pozby­wa­jąc się wszel­kich złu­dzeń, trze­ba uwie­rzyć Chry­stu­so­wi, przy­jąć od Nie­go klucz do szczę­ścia, któ­rym jest poko­ra.


Weź­cie moje jarz­mo… uczcie się ode Mnie, bo jestem… pokor­ny… Jeże­li poko­ra jest praw­dą, jeże­li czło­wiek pokor­ny, to czło­wiek wła­ści­wie oce­nia­ją­cy swo­ją sytu­ację w świe­cie i rela­cję do Boga, to trze­ba stwier­dzić, że joga i cała filo­zo­fia, któ­rej ona jest „ucie­le­śnie­niem”, poko­ry nie uczy. Moż­na nawet powie­dzieć, że taka filo­zo­fia unie­moż­li­wia bycie pokor­nym, czy­li popraw­nie oce­nia­ją­cym swo­ją sytu­ację. Jeże­li bowiem poko­ra jest praw­dą, to trze­ba zazna­czyć, że joga sprze­ci­wia się fun­da­men­tal­nej praw­dzie onto­lo­gicz­nej, zgod­nie z któ­rą nie moż­na posta­wić zna­ku rów­no­ści pomię­dzy Bytem Boga, a bytem czło­wie­ka. Czło­wiek jest stwo­rzo­ny, jed­nak filo­zo­fia jogi tego fak­tu nie uwzględ­nia, gło­sząc, że każ­dy może — poprzez ujarz­mie­nie, powścią­gnię­cie wszel­kich tre­ści psy­chicz­nych — osią­gnąć świa­do­mość trans­cen­den­tal­ną, a więc Boską. Według tej filo­zo­fii nasze „ja” to Boskie „Ja”, lecz uwa­run­ko­wa­ne poprzez czas, prze­strzeń i mate­rię. Zatem joga to nic inne­go, jak tyl­ko stop­nio­we docho­dze­nie do uświa­do­mie­nia sobie wła­snej bosko­ści. W filo­zo­fii indyj­skiej Boga okre­śla się mia­nem Sac­ci­da­nan­da (Sat — Byt, Cid — Świa­do­mość, Anan­da — Szczę­śli­wość), a więc — ana­li­zu­jąc te pod­sta­wo­we Boskie przy­mio­ty — łatwo się zgo­dzić z twier­dze­niem, że 1) praw­dzi­we, Boskie Szczę­ście sta­je się udzia­łem tego, kto 2) osią­gnął Świa­do­mość uczest­ni­cze­nia w 3) Boskim Bycie.


Pró­ba osią­gnię­cia takie­go szczy­tu jest przed­się­wzię­ciem bar­dzo ambit­nym, lecz z punk­tu widze­nia poko­ry rozu­mia­nej po chrze­ści­jań­sku — nie­moż­li­wym. Bowiem pod­sta­wo­wa praw­da Obja­wie­nia chrze­ści­jań­skie­go, któ­ra jest jed­no­cze­śnie źró­dłem poko­ry, mówi o nie­skoń­czo­nej róż­ni­cy mię­dzy Bytem Bożym a ludz­kim, mię­dzy Stwór­cą a stwo­rze­niem. Poko­nać tę prze­paść może tyl­ko Bóg, sta­jąc się czło­wie­kiem (Wcie­le­nie Syna Boże­go) i nie prze­sta­jąc jed­no­cze­śnie być Bogiem. Czło­wiek nato­miast, choć­by nie wiem jak cięż­kie jarz­mo wziął na swe ramio­na na dro­dze do ubó­stwie­nia same­go sie­bie, tej róż­ni­cy poko­nać nie zdo­ła. Zatem jarz­mo, któ­re na sie­bie bio­rą jogi­ni, choć bar­dzo cięż­kie, to jed­nak nie przy­no­si ocze­ki­wa­ne­go owo­cu. Na koń­cu tej jak­że cięż­kiej dro­gi cze­ka więc roz­cza­ro­wa­nie. Śmierć jed­nak — jak wie­rzy­my — roz­wie­wa wszyst­kie złu­dze­nia. Za nią stoi Chry­stus, któ­ry, owszem, wyna­gro­dzi „w dobrej wie­rze” pod­ję­ty trud, ale też powtó­rzy wypo­wie­dzia­ne nie­gdyś przez sie­bie sło­wa, że bez Nie­go nic nie może­my uczy­nić (por. J 15, 5).


Jak­że inna jest per­spek­ty­wa chrze­ści­jań­ska w porów­na­niu z tą, któ­rą roz­ta­cza­ją przed nami reli­gie Wscho­du! Przyjdź­cie do Mnie wszy­scy, któ­rzy utru­dze­ni i obcią­że­ni jeste­ście, a Ja was pokrze­pię. Chrze­ści­ja­nin nie jest, jak wyznaw­ca hin­du­izmu, bud­dy­zmu czy New Age, czło­wie­kiem zmie­rza­ją­cym od tego, co uwa­run­ko­wa­ne, do abso­lut­nej wol­no­ści; od tego, co cząst­ko­we, do tego, co uni­wer­sal­ne i wresz­cie od tego, co led­wie świa­do­me do czy­stej świa­do­mo­ści, lecz… synem podą­ża­ją­cym do Ojca. Chrze­ści­ja­nin nie jest kimś, kto uświa­do­mił sobie swo­je boskie moż­li­wo­ści i zapra­gnął je zre­ali­zo­wać, lecz kimś, kto został przez same­go Boga zapro­szo­ny do wspól­no­ty życia: Przyjdź­cie do Mnie wszy­scy… Chrze­ści­ja­nin — w prze­ci­wień­stwie do jogi­na — nie podej­mu­je tru­du na wła­sną rękę, z nikąd nie ocze­ku­jąc pomo­cy, lecz z rado­ścią chwy­ta dłoń wycią­gnię­tą doń przez Boga: Ja was pokrze­pię. Takie spo­tka­nie ludz­kie­go tru­du z Bożą pomo­cą nazy­wa się w chrze­ści­jań­skiej teo­lo­gii współ­pra­cą z łaską. Jed­nak­że tej rze­czy­wi­sto­ści czło­wiek idą­cy dro­gą jogi nie uwzględ­nia w swo­im życiu. 


Dla­cze­go więc to jarz­mo, któ­re chrze­ści­ja­nin bie­rze od Chry­stu­sa, jest słod­kie i dla­cze­go brze­mię lek­kie? War­to zauwa­żyć, że to, co dla dziec­ka jest cię­ża­rem, dla doro­słe­go wyda­je się lek­kie. Ana­lo­gicz­nie co cięż­kie dla czło­wie­ka, lek­kim jest dla Boga. Brze­mię dźwi­ga­ne przez chrze­ści­ja­ni­na jest jed­no­cze­śnie uno­szo­ne przez Boga, jogin nato­miast wszyst­ko czy­ni sam. Pra­gnie on z tym obcią­że­niem, któ­rym są wszyst­kie sła­bo­ści wyra­sta­ją­ce z ludz­kiej natu­ry, wdra­pać się na szczyt, któ­rym jest boskość. Jed­nak­że to, co stwo­rzo­ne, a przez to skoń­czo­ne, samo­dziel­nie nigdy nie dosię­gnie Wiecz­no­ści.


Brze­mię chrze­ści­ja­ni­na jest lek­kie, bo uno­si je Bóg. Lecz dla­cze­go jarz­mo jest słod­kie? Dla­cze­go to, co dźwi­ga jogin, jest ana­lo­gicz­nie cięż­kie i zapew­ne gorz­kie? Odpo­wiedź jest taka, że chrze­ści­ja­nin bie­rze na sie­bie jarz­mo i brze­mię z miło­ści do Chry­stu­sa, do swe­go Oblu­bień­ca: Weź­cie Moje jarz­mo… Czy­ni to z miło­ści, więc i Jezus miło­ścią mu odwza­jem­nia. Wysi­łek, jaki w to wszyst­ko wkła­da chrze­ści­ja­nin, jest wysił­kiem ludz­kim, miłość nato­miast, któ­rą za ten trud zosta­je wyna­gro­dzo­ny, jest miło­ścią Boską. Czym­że więc może być to, cze­go doświad­cza chrze­ści­ja­nin, jeśli nie sło­dy­czą?


Jogin nato­miast dźwi­ga brze­mię swe­go życia i namięt­no­ści, któ­re nale­ży uga­sić, ze wzglę­du na… miłość do sie­bie same­go. On już otrzy­mał swo­ją nagro­dę (por. Mt 6, 2). Tą nagro­dą jest owo skrom­ne, ziem­skie i nama­cal­ne szczę­ście, jakie uda­je się mu osią­gnąć postę­pu­jąc zgod­nie z zasa­da­mi jogi. Jak­że to szczę­ście nikłe jest w porów­na­niu z tym, któ­re Bóg przy­go­to­wał dla miłu­ją­cych Go (por. 1Kor 2, 9). I sło­dycz też, w porów­na­niu z tą, któ­ra od Boga pocho­dzi, wyda­je się być gorz­ka.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.