Daj nam swe jarzmo
- 14 maja, 2003
- przeczytasz w 7 minut
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie (Mt 11, 28–30).
Po przeczytaniu tej krótkiej i jednoznacznej wypowiedzi Jezusa chciałoby się za uczniami, którzy wysłuchali Jego „mowy eucharystycznej”, powtórzyć: Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać? (J 6, 60). Jakże bowiem jarzmo może być słodkie, a brzemię lekkie?
Słysząc podobne słowa wielu spośród Jego uczniów i dzisiaj odchodzi. Mówią oni, że wymagania Jezusa są zbyt duże. W poszukiwaniu prawdziwego szczęścia odchodzą czasem bardzo daleko. Jednakże im dalej odchodzą, tym bardziej przyznają Jezusowi rację. Czynią to oczywiście nieświadomie. Tymczasem kluczem do rozwiązania tajemnicy życia jest właściwe zrozumienie użytego przez Nauczyciela słowa „jarzmo”.
W pewnym przybliżeniu polskiemu pojęciu „jarzma” odpowiada sanskryckie słowo „joga”. Mircea Eliade, niekwestionowany autorytet w dziedzinie religioznawstwa, przypomina, że etymologicznie termin „joga” pochodzi od pierwiastka słownego „juj”, co oznacza: „wiązać razem”, „trzymać mocno ściśnięte”, „zaprzęgać”, „ujarzmić”. Słowo „joga” kojarzy się przeważnie z różnymi technikami ascezy i metodami medytacji. Zatem uprawiać jogę, iść drogą jogi, to dobrowolnie wziąć na siebie jarzmo, starać się poskromić ciało z jego namiętnościami, by następnie przejąć całkowitą kontrolę nad psychiką i tak doprowadzić własne jestestwo do pełnej harmonii, która jest źródłem szczęścia.
Joga to rzeczywistość bardzo odległa, a jednocześnie bardzo nam bliska. Odległa, bo wyrosła na Dalekim Wschodzie, w Indiach, w łonie religii dalekiej od prostoty i czystości Objawienia judeochrześcijańskiego. Jest to zarazem rzeczywistość nam bliska, gdyż obecna w naszej kulturze, zapraszana nie tylko do specjalnie dla niej przygotowanych ośrodków, ale i do chrześcijańskich domów i klasztorów, w wyniku czego łatwo współczesnemu chrześcijaninowi wybierać pomiędzy jarzmem Chrystusa, a tym, którym jest joga.
Indie i inne kraje Dalekiego Wschodu są znane z wielu osób, które podjęły bezwzględną ascezę, żyjąc w samotności i ubóstwie, aby osiągnąć ostateczne szczęście. Przyjęcie takiej postawy wyrasta z ogólnoludzkiej mądrości, z powszechnego przeświadczenia, że prawdziwe szczęście — nie zaś jego namiastki — można znaleźć w ciszy, spokoju, umiarze, a nie w zaspokajaniu namiętności i nieustannej pogoni za przyjemnością. Pragnienie rodzi cierpienie. Wyzbądź się więc wszelkich pragnień, a przestaniesz cierpieć. W ten sposób zdobędziesz nieprzemijające szczęście. Oto streszczenie nauki samego Buddy, być może najbardziej wybitnego mędrca Indii i w ogóle niechrześcijańskiego świata. Nałóż jarzmo na swoje ciało i umysł, wycofaj się ze świata zjawisk, ze wszystkiego, co przemija, a osiągniesz trwały pokój.
Wielu chrześcijan przyjmuje to zaproszenie, wkładając na swe barki bardzo ciężkie jarzmo. Zamierzają je dźwigać przez całe życie, bo joga — owo jarzmo, które ma dać pełne szczęście — to nie wyłącznie seria ćwiczeń rano czy wieczorem, to nie tylko dieta, lecz określony styl życia, filozofia, a nawet — jeśli się nią przejąć do końca — religia. Mało powiedzieć, że jarzmo to jest bardzo ciężkie — ono jest praktycznie nie do uniesienia. Żeby jednak to zrozumieć, pozbywając się wszelkich złudzeń, trzeba uwierzyć Chrystusowi, przyjąć od Niego klucz do szczęścia, którym jest pokora.
Weźcie moje jarzmo… uczcie się ode Mnie, bo jestem… pokorny… Jeżeli pokora jest prawdą, jeżeli człowiek pokorny, to człowiek właściwie oceniający swoją sytuację w świecie i relację do Boga, to trzeba stwierdzić, że joga i cała filozofia, której ona jest „ucieleśnieniem”, pokory nie uczy. Można nawet powiedzieć, że taka filozofia uniemożliwia bycie pokornym, czyli poprawnie oceniającym swoją sytuację. Jeżeli bowiem pokora jest prawdą, to trzeba zaznaczyć, że joga sprzeciwia się fundamentalnej prawdzie ontologicznej, zgodnie z którą nie można postawić znaku równości pomiędzy Bytem Boga, a bytem człowieka. Człowiek jest stworzony, jednak filozofia jogi tego faktu nie uwzględnia, głosząc, że każdy może — poprzez ujarzmienie, powściągnięcie wszelkich treści psychicznych — osiągnąć świadomość transcendentalną, a więc Boską. Według tej filozofii nasze „ja” to Boskie „Ja”, lecz uwarunkowane poprzez czas, przestrzeń i materię. Zatem joga to nic innego, jak tylko stopniowe dochodzenie do uświadomienia sobie własnej boskości. W filozofii indyjskiej Boga określa się mianem Saccidananda (Sat — Byt, Cid — Świadomość, Ananda — Szczęśliwość), a więc — analizując te podstawowe Boskie przymioty — łatwo się zgodzić z twierdzeniem, że 1) prawdziwe, Boskie Szczęście staje się udziałem tego, kto 2) osiągnął Świadomość uczestniczenia w 3) Boskim Bycie.
Próba osiągnięcia takiego szczytu jest przedsięwzięciem bardzo ambitnym, lecz z punktu widzenia pokory rozumianej po chrześcijańsku — niemożliwym. Bowiem podstawowa prawda Objawienia chrześcijańskiego, która jest jednocześnie źródłem pokory, mówi o nieskończonej różnicy między Bytem Bożym a ludzkim, między Stwórcą a stworzeniem. Pokonać tę przepaść może tylko Bóg, stając się człowiekiem (Wcielenie Syna Bożego) i nie przestając jednocześnie być Bogiem. Człowiek natomiast, choćby nie wiem jak ciężkie jarzmo wziął na swe ramiona na drodze do ubóstwienia samego siebie, tej różnicy pokonać nie zdoła. Zatem jarzmo, które na siebie biorą jogini, choć bardzo ciężkie, to jednak nie przynosi oczekiwanego owocu. Na końcu tej jakże ciężkiej drogi czeka więc rozczarowanie. Śmierć jednak — jak wierzymy — rozwiewa wszystkie złudzenia. Za nią stoi Chrystus, który, owszem, wynagrodzi „w dobrej wierze” podjęty trud, ale też powtórzy wypowiedziane niegdyś przez siebie słowa, że bez Niego nic nie możemy uczynić (por. J 15, 5).
Jakże inna jest perspektywa chrześcijańska w porównaniu z tą, którą roztaczają przed nami religie Wschodu! Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Chrześcijanin nie jest, jak wyznawca hinduizmu, buddyzmu czy New Age, człowiekiem zmierzającym od tego, co uwarunkowane, do absolutnej wolności; od tego, co cząstkowe, do tego, co uniwersalne i wreszcie od tego, co ledwie świadome do czystej świadomości, lecz… synem podążającym do Ojca. Chrześcijanin nie jest kimś, kto uświadomił sobie swoje boskie możliwości i zapragnął je zrealizować, lecz kimś, kto został przez samego Boga zaproszony do wspólnoty życia: Przyjdźcie do Mnie wszyscy… Chrześcijanin — w przeciwieństwie do jogina — nie podejmuje trudu na własną rękę, z nikąd nie oczekując pomocy, lecz z radością chwyta dłoń wyciągniętą doń przez Boga: Ja was pokrzepię. Takie spotkanie ludzkiego trudu z Bożą pomocą nazywa się w chrześcijańskiej teologii współpracą z łaską. Jednakże tej rzeczywistości człowiek idący drogą jogi nie uwzględnia w swoim życiu.
Dlaczego więc to jarzmo, które chrześcijanin bierze od Chrystusa, jest słodkie i dlaczego brzemię lekkie? Warto zauważyć, że to, co dla dziecka jest ciężarem, dla dorosłego wydaje się lekkie. Analogicznie co ciężkie dla człowieka, lekkim jest dla Boga. Brzemię dźwigane przez chrześcijanina jest jednocześnie unoszone przez Boga, jogin natomiast wszystko czyni sam. Pragnie on z tym obciążeniem, którym są wszystkie słabości wyrastające z ludzkiej natury, wdrapać się na szczyt, którym jest boskość. Jednakże to, co stworzone, a przez to skończone, samodzielnie nigdy nie dosięgnie Wieczności.
Brzemię chrześcijanina jest lekkie, bo unosi je Bóg. Lecz dlaczego jarzmo jest słodkie? Dlaczego to, co dźwiga jogin, jest analogicznie ciężkie i zapewne gorzkie? Odpowiedź jest taka, że chrześcijanin bierze na siebie jarzmo i brzemię z miłości do Chrystusa, do swego Oblubieńca: Weźcie Moje jarzmo… Czyni to z miłości, więc i Jezus miłością mu odwzajemnia. Wysiłek, jaki w to wszystko wkłada chrześcijanin, jest wysiłkiem ludzkim, miłość natomiast, którą za ten trud zostaje wynagrodzony, jest miłością Boską. Czymże więc może być to, czego doświadcza chrześcijanin, jeśli nie słodyczą?
Jogin natomiast dźwiga brzemię swego życia i namiętności, które należy ugasić, ze względu na… miłość do siebie samego. On już otrzymał swoją nagrodę (por. Mt 6, 2). Tą nagrodą jest owo skromne, ziemskie i namacalne szczęście, jakie udaje się mu osiągnąć postępując zgodnie z zasadami jogi. Jakże to szczęście nikłe jest w porównaniu z tym, które Bóg przygotował dla miłujących Go (por. 1Kor 2, 9). I słodycz też, w porównaniu z tą, która od Boga pochodzi, wydaje się być gorzka.