Głos niemych: krzyk gardłowy — homoseksualizm, demoliberalizm i religia
- 14 stycznia, 2006
- przeczytasz w 30 minut
Dramat przemilczanej konfrontacji homoseksualistów z mężczyznami heteroseksualnymi polega na tym, że wszyscy są jak postać z obrazu Műncha “Krzyk”. Nie mogą wypowiedzieć i nazwać tego, co w nich głęboko tkwi. Niezdolność zakomunikowania siebie skazuje na alienację. Jest to wina kultury, która zamiast budować mosty wewnątrz samego człowieka i między ludźmi, szerzy antagonizmy i pogardza człowiekiem. Uwikłana w liberalne inspiracje polityczne i kulturowe tożsamość mężczyzny, kobiety i rodziny ulega relatywizacji. Męska tożsamość przestaje być czymś jedynym, absolutnym, niepowtarzalnym. Pozbawiona znaczenia daru miłości rodziców i Boga, staje się powoli samokreacją, produktem kultury masowej lub innych demonicznych laboratoriów współczesności.
„Wyższość” męskiej tożsamości ujmowanej klasycznie wcale nie musi implikować poczucia niższości u osób homoseksualnych, pod warunkiem, że dramat ludzki znajdzie swoje przedłużenie w historii zbawienia. Wszyscy dźwigamy zranienia, a sensem naszego istnienia jest pomagać sobie wzajemnie w ich uleczaniu i znoszeniu. Za detronizacją heteroseksualnej „pełni – wyższości” (unikalnej wyłączności, pewnego rodzaju monopolu), ale też wyjątkowości, jaka od wieków przynależała kobiecie – jedynej partnerce mężczyzny, kryje się aspiracja do odczytania homoseksualizmu jako daru miłości, a nie tragicznego w konsekwencjach braku. Istnieje teologiczna inklinacja u homoseksualistów do zastąpienia dopustu Bożego Bożą wolą. Bóg w tym układzie stawałby się nie tylko zakładnikiem pożądania pozbawionego głębokich odniesień, ale i bezpośrednią przyczyną ludzkiego cierpienia, jakim w swej istocie homoseksualizm jest. Być może owa teologiczna symplifikacja stanowi największą przesłankę dla utraty nadziei przez homoseksualistów i diabolicznego wykluczenia.
Stosunek homoseksualistów do mężczyzn heteroseksualnych, którzy dają się pochłonąć bezrefleksyjnemu algorytmowi społecznego postrzegania płci, jest amalgamatem pożądania, zazdrości i nienawiści. Mężczyźni „straight”, stojący po drugiej stronie barykady, pozostają dla nich mitologiczną wyspą szczęśliwości, gdzie mają nadzieję ukoić swój ból i tęsknoty. Równie nieosiągalni, co pożądani przez homoseksualistów, mężczyźni „straight” budują swoją tożsamość wokół różnicowania w dół i w górę. „Gej jak kobieta stoi niżej” – podpowiada odwieczny instynkt algolu płciowego, który jest echem biblijnej hierarchii według starszeństwa (mężczyzna w porządku stworzenia jest starszy niż kobieta, w porządku budowania swojej tożsamości od kobiety zależy).
Kluczem do harmonijnego współistnienia jest zrozumienie natury ambiwalencji tkwiącej w homo- i heteroseksualistach. Z homoseksualistami i heterykami jest tak jak z ekumenizmem, nie można pomijać różnic i tego, co łączy. Uszanowanie heteroseksualnej tożsamości, wyklucza pozostawienie jej na tym samym poziomie, co homoseksualizm. Dlaczego męska tożsamość jest tak zacięcie, w o wiele większym stopniu aniżeli kobieca, poddana naciskowi redefinicji. Czy tylko, dlatego, że jej konstrukcja jest o wiele subtelniejsza i wybiega poza instynktowne złożenie biologiczno – psychospołeczne? Znaczyłoby to, że jej kruchość prowokuje przemoc. Homoseksualizm kryje zaś pytanie o miejsce w relacjach z mężczyznami i kobietami dla zmagania się o ostateczny kształt swojej tożsamości seksualnej?
Normalni, nieakceptowani?
Zainteresowanie świata demoliberalnej kultury i polityki promocją homoseksualizmu nie jest przypadkowe ani bezinteresowne. Mniejszości homoseksualne są bezkrytycznymi zwolennikami systemu demoliberalnego i murem stoją za politykami lewicy. Takiego sojusznika nie tylko należy włączać w debatę publiczną, ale wskazane jest go reprodukować. Homoseksualiści nie widzą zagrożeń w globalizacji, nie protestują przeciw ograniczaniu wolności słowa w Internecie, nie widzą problemu w koncentracji mediów. Są więc idealnym społeczeństwem w społeczeństwie, modelowym dla demoliberalizmu, zafiksowanym na swojej wolności zewnętrznej do tego stopnia, że intencjonalnie plantują złożony bagaż uwarunkowań szczęścia i realiów występujących poza ich „kawiarnią”. Na tę uproszczoną wizję świata pracują liczne zespoły naukowców i publicystów, kooperujących z ideologią poprawności politycznej. Zadaniem publicystów jest wykluczenie pytania, dlaczego homoseksualizm jest normalny, jakim jest dobrem.
„Osoby homoseksualne, deklarujące publicznie swój homoseksualizm, to zazwyczaj właśnie te, które uznają aktywność homoseksualną i taki styl życia “za obojętny lub, co więcej, za dobry” i stąd zasługujący na aprobatę społeczną” (Kongregacja Nauki i Wiary). Zadaniem części skorumpowanych naukowców, podporządkowanych ideologii, jest symulacja normalności, która siłą rzeczy pozostaje na poziomie wrażenia i osadzenie jej na fundamencie wątpliwych, ale skrzętnie podchwytywanych przez „propagandę” dowodach naukowych.
Dramatycznie zawyżona potrzeba samoakceptacji u homoseksualistów dodatkowo napędza próby wtargnięcia w delikatne przestrzenie społecznej eudajmonii. Piramidalnie ustrukturowane racjonalizacje, głębszych niż społeczne interakcje (bo pochodzące najczęściej z dzieciństwa) urazów, generują wielkie kłamstwo o normalności i szczęściu homoseksualnym, któremu stoi na przeszkodzie – według środowisk gejowskich — społeczna obstrukcja „katoprawicy”, braki edukacyjne w szkole (skrzętnie nadrabiane przez subkulturę i organizacje gejowskie), tudzież brak szlifu wolnościowego na miarę demokracji zachodnich.
Wychodząc od składanej w demoliberalnych fabrykach nowej wizji osoby ludzkiej, definiują się jako społeczność równorzędna heteroseksualnej i posuwają się do rozwiązań siłowych (m. in. manipulacja, kreowanie restrykcyjnego wobec innych światopoglądów kodeksu karnego, infamia osób nie podzielających ich poglądów, sterowanie debatą publiczną) w pozyskiwaniu przywilejów. Osoby homoseksualne jako jednostki mają swoje niezbywalne prawa w państwie demokratycznym, ale dążą do wykształcenia wizerunku społecznego, który definiowałby ich jako grupę pozytywną i kreatywną. Dalej, stawiają znak równości między prawami obywatelskimi jednostki a przywilejami grupy pozytywnie zdefiniowanej i kluczowej dla strategii życia społecznego. Symulują w oparciu o to równanie odmowę praw obywatelskich przez większość i przywołują mechanizm dyskryminacji.
Zabieg ten miałby ich stawiać na równi z mniejszościami etnicznymi i rasowymi oraz służyłby ochronie prawnej zachowań homoseksualnych i wymuszeniu zmian w postrzeganiu homoseksualizmu drogą ustawową (w sferze edukacji i prawa), kosztem wolności wyznania i światopoglądu (jak łatwo o nadużycia, wykazał casus pastora Aake w Szwecji). Ale – jak podkreśla Kongregacja Nauki i Wiary – ochrona mniejszości seksualnych nie ma sensu: jednostka nie generalizuje swoich preferencji seksualnych, zatem nie konkretyzuje w społeczeństwie swojego nieporządku wewnętrznego. Włączenie “skłonności homoseksualnej” do zespołu kryteriów, które nie mogą stanowić podstawy dyskryminacji, może łatwo doprowadzić do uznania homoseksualizmu za pozytywne źródło praw człowieka, na przykład za podstawę tzw. affirmative action lub uprzywilejowanego traktowania w chwili przyjęcia do pracy” — ostrzega kongregacja.
Symplifikacje kulturowe pomijają rozróżnienie pomiędzy jednostką a grupą, przywilejem a prawem i obowiązkiem społecznym, antropologią idealistyczną (prawo do dowolnego definiowania osoby ludzkiej) a realistyczną (poznanie osoby ludzkiej w oparciu o założenie istnienia prawdy obiektywnej o człowieku).
Mężczyźni zapytywani w jednym z sondaży, jak rozumieją swoją tożsamość, odpowiadali bez chwili wahania: odnajdują ją w kobiecie. Jeden z nich powiedział: kobieta jest dla mnie lustrem, w którym dopiero widzę siebie. Sugerowali, że pełnię siebie odnaleźli w partnerce. Dopiero na drugim miejscu w definiowaniu swojej tożsamości stawiali system wartości, cnotę męstwa, zdolność do ponoszenia odpowiedzialności za rodzinę. Męskie cnoty wywodzili ze swojej relacji z kobietą. Mężczyzna nigdy nie otworzy się przed drugim mężczyzną w takim stopniu jak przed kobietą – twierdzili. I dodawali: intymne pokłady męskiej psychiki są dostępne tylko poznaniu przez kobietę.
Homoseksualizm w najbardziej wyszukanej symulacji nie implikuje tak pozytywnych interakcji, z jakimi mamy do czynienia w seksie heteroseksualnym. A to w prosty sposób rzutuje na różnicę w jakości i trwałości związków homo- i heteroseksualnych. W związki homoseksualne partnerzy wnoszą swoje deficyty emocjonalne i liczą, że zredukują je dzięki osobie partnera. Jeżeli jeden z partnerów ma więcej cech mężczyzny, wówczas drugi szuka w nim swojego męskiego pierwiastka, co stanowi logiczne odbicie relacji kobieta – mężczyzna. Im bardziej „męski” partner, tym więcej może „dać” homoseksualiście. Niedostępność najbardziej pożądanych z nich – heteryków — uruchamia cały nieszczęśliwy mechanizm korupcji.
Relacja gej – gej jest swoistą kapitulacją w stosunku do strategicznej potrzeby uzupełnienia deficytów tożsamościowych. Relacja gej – heteryk, albo wykazujący silne cechy heteryckie mężczyzna, jest satysfakcjonująca dla homoseksualisty. Heteryka trzeba kupić. Paradoks tkwi w tym, że heteryk kupiony przestaje być stuprocentowym heretykiem. Kolejne szczeble jego degradacji to biseksualizm i rosnące zainteresowanie aktywnością homoseksualną. Ponieważ nie ma idealnej równowagi między tendencją hetero — a homoseksualną, to jedyną alternatywą czekającą heteryka decydującego się na sex z homoseksualistą jest zawsze spadek tendencji heteroseksualnej, ze szkodą dla związku z kobietą i dla rodziny, jeśli ją posiada.
Poszukiwanie siebie w mężczyźnie skazane jest na niepowodzenie. Silne męskie „ja” kryje się w samym homoseksualiście. Jest ono uśpione i nierozwinięte, ale jest w nim, a nie na zewnątrz. Jest uśpione iluzorycznie — jako motywowane zapomnienie. Motywowane przez obraz siebie, „kupiony” od bliskich. W tym obrazie nie ma miejsca na męskość zrealizowaną, dokończoną, pełną psychicznie. Siła sugestii zawarta w komunikatach kierowanych do dziecka wpływa na poziom jego akceptacji dla siebie. Tak więc komórki psychologiczne odpowiedzialne za postrzeganie swojej męskiej sprawczości są subtelnie zakodowane (kluczem) w postaci zaniżonej samoakceptacji i afirmacji.
Mechanizmy te działają w sektorach powiązanych z pierwotną zależnością od matki, toteż ich odkrycie jest niemożliwe na poziomie świadomości. Wydaje się, że bliscy, zazwyczaj matka (Bert Hellinger), kastrują psychicznie homoseksualistę z powodu własnych wewnętrznych lęków. Aktywność seksualna mężczyzn wobec siebie działa na niekorzyść owego męskiego „ja”, blokując jeszcze bardziej dostęp do niego. Odwrotnie dzieje się w relacji mężczyzna – kobieta. W tej relacji nie chodzi o wyrównywanie deficytów, ponieważ mężczyzna i kobieta uzupełniają się z pozycji partnerskiej. Związek taki jest zwieńczeniem subtelnego dzieła, jakim jest męska i kobieca tożsamość. W związku z kobietą, pisze Bert Hellinger, mężczyzna rezygnuje z poszukiwania swojego pierwiastka żeńskiego na rzecz poszukiwania go w partnerce, wtedy następuje ostateczne okrzepnięcie męskiej tożsamości. W związku heteroseksualnym chodzi o uzupełnianie się na zasadzie dwóch idealnie pasujących połówek.
W relacji homoseksualnej mamy do czynienia z utopią; poszukujący swojej wypartej cząstki mężczyzna nie może jej odnaleźć w drugim mężczyźnie, musi ją znaleźć w sobie. Nie ma mowy o komplementarności psychicznej, bo jeśli partner homoseksualisty również jest homoseksualistą, to niesie w sobie te same deficyty. Obaj nie mają tych cząstek, których w sobie poszukują. Jeśli partner homoseksualisty jest mężczyzną spełnionym, posiada atrybuty poszukiwane przez homoseksualistę, to nigdy nie zgodzi się na związek z gejem. Będąc prawdziwym mężczyzną, będzie swoje pragnienia kierował w stronę kobiet. Każdy kompromis (np. na poziomie biseksualności) zabierze coś z jego miłości do kobiet, a tym samym osłabi jego relację z męskim „ja” (mężczyzna definiuje się w odniesieniu do kobiety), co implikuje brak atrakcyjności dla geja. Homoseksualista znajduje się w błędnym recyclingu, którego wyczerpywanie się oznacza degradację uczuciową, utratę wiary w miłość, wypalenie się więzi z ludźmi i samotność.
W tym kontekście musimy posłużyć się dwiema definicjami orientacji seksualnej, biorąc pod uwagę fakt kompromisów dokonanych w ich polach. Wspólny obszar obu to pożądanie, pociąg fizyczny. Ale już na poziomie pociągu psychicznego dotykamy istotnych różnic. Homoseksualista dąży do czegoś, co istnieje w nim samym, tylko zostało wyparte. Możemy więc mówić o dążeniu do wyrównania deficytów emocjonalnych.
Tak głębokie zespolenie mężczyzny z kobietą jest nieosiągalne dla homoseksualnych partnerów, gdyż psychika kobiety i mężczyzny wyrasta z poziomu biologicznej symbiozy panującej między matką a dzieckiem. Fizycznym negatywem owej jedności są narządy płciowe, doskonale zestrojone w kopulacji heteroseksualnej. Zakochanie chłopca w matce, realizowane w późniejszych fazach rozwoju w odniesieniu do płci żeńskiej, bierze się z poziomu instynktu i subtelnych procesów rozwojowych. Fundamentalna jedność z obiektem (symbioza), proces odróżniania się i identyfikowania w kontraście do matki, potem quasi-erotyczna fascynacja matką z pozycji wykształconej już indywidualności, zostaje przeniesiona na inne kobiety, stając się fundamentem dojrzałych relacji z mężczyznami i kobietami. Między dzieckiem (chłopcem, mężczyzną) a mężczyzną nie może być tak silnego związku zakorzenionego w instynkcie. Mężczyzna nigdy nie będzie „pierwszym” obiektem dziecka, zawsze będzie nim matka.
Pierwsza miłość mężczyzny – matka – będzie nicią Ariadny w labiryntach męsko-damskich powiązań i ewoluuje w pożądanie seksualne w stosunku do kobiet. Ta perspektywa psychologiczna relacji mężczyzna – kobieta – mężczyzna biegnie linearnie do wizji biblijnej, na co zwrócił uwagę Joseph Ratzinger w omawianym żywo na forum EAI Ekumenizm.pl dokumencie “O współdziałaniu mężczyzny i kobiety”. Psychologiczny opis kształtowania się tożsamości mężczyzny jest parafrazą biblijnego opisu stworzenia. Kobieta bierze się z jego ciała i odtąd są jedno („przeglądam się w kobiecie jak w lustrze”). Podniesienie rangi macierzyństwa, w dokumencie Ratzingera, przenosi gorące dyskusje o homoseksualizmie na bardziej wysublimowane poziomy. „Kobieta, zachowując bardzo silną intuicję, że to, co najlepsze w jej bycie stanowią działania skierowane na zradzanie drugiego, jego wzrost i ochronę” w zasadniczy sposób wpływa na poczucie męskiej tożsamości i wartości. Odkrycie relacji pomiędzy kryzysem macierzyństwa (eskalacją wygody i rozumieniem obecności dziecka jako przykrego obowiązku) a męską frustracją, poczuciem niepewności i wiary w siebie jest kluczem do zrozumienia wyboru homoseksualnej aktywności w zachodniej cywilizacji.
Odnosząc się do teorii psychologii społecznej, można powiedzieć, że rozwój męskiej tożsamości ewidentnie pochodzi z czegoś ponadspołecznego i ponadkulturowego. Jest to poziom biologii i nieświadomych procesów psychicznych w interakcjach matka — dziecko. Co najwyżej, utwierdzane z pozycji służebnej przez procesy społeczne. Subtelność procesów identyfikacyjnych zasadza się na swoistej współpracy z matrycami socjalnymi. Zawsze należy pamiętać, że jest to drugi etap, skorelowany z pierwszym i podporządkowany mu. I tak jak w pierwszym etapie kształtowania się tożsamości męskiej główną rolę odgrywa matka, tak w drugim głównym rozgrywającym jest ojciec lub męskie wzorce społeczne (stąd tak ostra rywalizacja pomiędzy wzorcami, które nadzwyczaj efektywnie przenoszą się na postrzeganie i koncepcję rodziny i małżeństwa). Wzorce pozostaną w życiu mężczyzny istotne permanentnie.
Mężczyzna będzie ich potrzebował do końca życia, będzie się porównywał z innymi mężczyznami, rywalizował z nimi i relacjonował poprzez rywalizację. Męska tożsamość jest więc niezwykle podatna na wzorce i silnie je selekcjonuje, stąd m. in. bierze się odruch pozornie homofobiczny. Stąd też zabiegi kultury o zmianę wzorców i jej drapieżny rys transgresyjny, generujący pewien gatunek degeneracji opakowanej przewrotnie w postęp. Jak przyznaje B. Margueritte: “Wyśmienitym sposobem zagwarantowania władzy pewnych grup, pewnych elit, jest podejmowana szeroko próba deprawowania ludzi, co czyni ich podatnymi na wszelkie manipulacje”.
Odrywanie działań socjalizacyjnych od fundamentu biopsychicznego jest poważnym błędem, gdyż muszą one korespondować ze sobą. Określone urazy mogą spowodować zaburzenie procesów tożsamościowych. W ich rozpatrywaniu nauka jest podzielona, ponieważ każda dyscyplina rości sobie pretensje do holistycznego ujęcia problemu tożsamości płci i roli społecznej.
Prawda jest taka, że procesy tożsamościowe są istotne z poziomu wszystkich perspektyw (głównie chodzi o perspektywę rozwoju psychoseksualnego, biologiczną i społeczno-poznawczą, a także społecznego uczenia się — behawioralną), aczkolwiek wyraźnie zauważalna jest kolejność przejść od biologicznych uwarunkowań, poprzez psychoseksualne (procesy nieświadome, w tym nieświadome uczenie się) do funkcji socjalizujących (świadome). Np. ostatni dokument papieski o weryfikacji powołań kapłańskich bazował na perspektywie psychologicznej, gdzie homoseksualizm jest uznawany za niedojrzałość (konkretnie mówi o tym psychologia rozwoju, papież zasięgał opinii u wybitnych przedstawicieli tego kierunku), ale miał silne odniesienia do biologicznych uwarunkowań płci oraz socjalnych reperkusji afirmacji kapłana jako społecznego wzorca męskiej tożsamości w świecie.
Znajomość różnic między pożądaniem homoseksualnym a orientacją heteroseksualną nie powinno prowadzić do konkluzji o dewiacji czy nienormalności homoseksualizmu. Są to określenia pejoratywne, nie oddające istoty problemu homoseksualnego. Unikanie definicji negatywnych poskutkowało jednak błędnym rozumieniem homoseksualizmu jako czegoś w pełni normalnego. Psychologia posługuje się terminem osobowości borderline. Jest on — obok niedojrzałości — najbardziej adekwatnym dla homoseksualizmu terminem. Z drugiej strony, osoby heteroseksualne mają prawo do rezerwowania sobie przymiotnika „normalny”, ponieważ oddaje on istotę heteroseksualności jako spełnienia i zwieńczenia procesu rozwoju psychoseksualnego.
Tożsamość płciowa jest koherentna wówczas, gdy po pierwsze — rozwój płciowy przebiegał w sposób niezakłócony i doprowadził do „złożenia” obu poziomów, tzn. biologicznego i psychospołecznego (Wiesław Sokoluk), a po drugie — gdy oba te poziomy osiągają swoją dojrzałość w gotowości do aktywności heteroseksualnej. Fiksacja na relacji homoseksualnej, bez przejścia do heteroseksualnej, ucina rozwój psychoseksualny, hamuje go. Twierdzenie, że nie można być w pełni mężczyzną poza heteroseksualnym spełnieniem albo gotowością, potencjalną możliwością spełnienia się w relacji heteroseksualnej, jest podważane w kontekście perspektywy seksuologicznej, a nie psychologicznej.
Seksuologia rozdziela inklinację seksualną od tożsamości płciowej. I robi to bez głębszych podstaw, arbitralnie. Człowiek jest jednością. Badania potwierdzają, że aktywność seksualna ma zdecydowany wpływ na tożsamość płciową, a więc obszar, który organizuje płeć w wymiarze jakości (już nie „czy jestem mężczyzną”, ale „jak bardzo jestem mężczyzną”, a więc „jak bardzo akceptuję siebie jako mężczyzna”). Stopień akceptacji siebie rzutuje z kolei na aktywność seksualną. Mężczyźni, którzy doświadczyli wystarczająco silnie afirmacji swojej płci w dzieciństwie i mieli pozytywne wzorce męskości, przejawiali silniejsze inklinacje heteroseksualne. Tak więc oba obszary: tożsamość płciowa i oczywista inklinacja heteroseksualna są powiązane wzajemnym oddziaływaniem. Relacja pomiędzy tożsamością płciową a dojrzałością do heteroseksualnej aktywności jest ścisła i wzajemnie warunkowana. Dlatego też tożsamość płciowa może być zniekształcana, zarówno przez aktywność homoseksualną, jak wczesne procesy psychoseksualne.
Seksualność jest więc kluczem do rozumienia siebie na poziomie tożsamości płciowej, identyfikacji płciowej, jak i dojrzałości seksualnej, rozumianej jako pociąg do pożycia heteroseksualnego. Wszystkie te zjawiska (tożsamość płciowa i kierunek aktywności seksualnej) tworzą całość w człowieku i nie jest obojętna zgodność pomiędzy nimi. Zgoda na swoją płeć jest punktem wyjścia dla procesu, który kreuje fenomen mężczyzny. To, jak mężczyzna siebie postrzega i jak bardzo czuje się mężczyzną, jest koniecznym warunkiem dla fenomenu kontinuum. Osoby, które nie mają wystarczająco silnie ukształtowanych cech osobowościowych — ani kobiecych, ani męskich, ujawniają wiele deficytów w różnych sytuacjach społecznych i mogą mieć problemy z przystosowaniem. Osoby te przyznają się do znacznych deficytów poznawczo-emocjonalnych w relacjach z rodzicami. Wiele badań wskazuje, że grupą podwyższonego ryzyka dla tego syndromu są właśnie homoseksualiści. Brak ukierunkowania pociągu seksualnego na osobę płci przeciwnej jest nie tylko brakiem istotnego dla męskiej tożsamości komponentu, ale implikuje osłabienie męskiej typologii cech.
Wiele badań naukowych potwierdza słuszność tendencji do odczytywania skłonności homoseksualnej w świetle urazu. Np. badania kanadyjskie wyraźnie wskazują na relatywnie wyższy procent osób ulegających molestowaniu seksualnemu w dzieciństwie wśród osób homoseksualnych. Interesujące są analizy wywiadów przeprowadzonych z homoseksualistami przez polskie grupy badawcze. „Regułą stało się w naszych działaniach wysłuchiwanie historii, w której występował jeden z trzech schematów przemocowych: ojciec alkoholik lub nieobecny, uwiedzenie w wieku dorastania, represjonująca (wiążąca ze sobą) matka” — czytamy w jednej z prac doktorskich poświęconych homoseksualizmowi.
Badania na neurotyzm wśród homoseksualistów potwierdzają rozpoznanie homoseksualizmu jako syndromu pourazowego, nabytego we wczesnych fazach rozwoju psychoseksualnego (Jerzy Aleksandrowicz 2002).”Osoby o dużym nasileniu neurotyczności będą częściej skłonne do przejawiania skłonności homoseksualnych” (Zawadzki 1998). „W Holandii homoseksualizm jest powszechnie akceptowany i prawnie usankcjonowany, a jednak skala problemów neurotycznych wśród gejów wcale się nie zmniejszyła. Zdaniem wielu holenderskich psychologów, to znak, że źródło niepokojów tkwi nie w otoczeniu, ale we wnętrzu osoby”.
Obiecujące wydają się wyniki badań longituidalnych przeprowadzonych w Nowej Zelandii. Przeprowadzano je na grupie 1007 osób, w ciągu całego ich życia. Pierwszy pomiar — w wieku 4 miesięcy po urodzeniu, potem co roku, do wieku 16 lat, a następnie w wieku lat 18 i 21. 2,8 % badanych osób deklarowało w wieku 21 lat orientację homoseksualną. Mieli oni 4–5 razy więcej klinicznej depresji, objawów uogólnionego lęku, zaburzeń zachowania, uzależnienia od nikotyny i innych substancji, znacznie częściej dochodziło do myśli i prób samobójczych, objawów złożonych zaburzeń psychicznych. Te trzy ostatnie czynniki były najsilniejsze. Zgromadzone dane pochodziły z wywiadów od rodziny, rozmowy z badanym, obserwacji dokonywanych w różnych okresach życia, jeszcze zanim doszło do deklaracji typu orientacji seksualnej. Wniosek: osoby, które w życiu dorosłym opisują siebie jako homoseksualistów, mają więcej problemów psychicznych – ogólnie wiążących się ze skłonnościami neurotycznymi – niż osoby heteroseksualne.
Skłonności neurotyczne i zaburzenia psychiczne u osób homoseksualnych miałyby zatem w większości źródło w dzieciństwie. Dodajmy do tego klasyczne już badania Siegelmana, a także wyniki badań testami projekcyjnymi Riessa iSafera. Poziom lęku u homoseksualistów badał Werner. Schnabl wykazał korelację pomiędzy narcyzmem, lękiem a neurotycznością u homoseksualistów. Bardzo precyzyjnie zjawisko relacji między neurotycznością a homoseksualizmemopisuje Karen Horney.
Przewrotu w amerykańskiej psychiatrii dokonał ostatnio dr Spitzer, który spowodował skreślenie homoseksualizmu z listy zaburzeń w 1973 r. Spitzer sprawdził, „w ilu przypadkach wyzwolenie się z homoseksualizmu zaowocowało czymś, co określa jako “dobre funkcjonowanie heteroseksualne”. Chodzi tu o utrzymywanie regularnych stosunków z osobą płci przeciwnej i o odczuwanie fizycznej oraz emocjonalnej satysfakcji z tych kontaktów. Taki bowiem był w rzeczywistości cel osób, które poddały się terapii. Niektóre z nich chciały np. ratować swoje małżeństwa, inne zaś marzyły, by małżeństwo zawrzeć. Okazuje się, że przed terapią żadna z kobiet i zaledwie 2,1 proc. mężczyzn spełniało kryteria “dobrego funkcjonowania heteroseksualnego”. Po zakończeniu leczenia procenty te wynosiły odpowiednio — 66 dla mężczyzn i 44 dla kobiet.”
Znaczyłoby to, że homoseksualizm jest tendencją odwracalną. Nie chcą się z tym zgodzić aktywiści ruchu gejowskiego, bowiem homoseksualizm nabyty radykalnie podważałby prawo homoseksualistów do definicji pozytywnej, traktowania ich na równi z heteroseksualistami, odbierałby im status mniejszości i związaną z tym ochronę przed dyskryminacją. Jeśli wykluczyć interakcję homoseksualną z przestrzeni dobra społecznego osadzonego w realiach rodziny, której homoseksualiści nie kreują, to czy homoseksualizm może być nazwany dobrem psychologicznym? Homoseksualizm uznany za dobro psychologiczne siłą rzeczy implementuje dobro społeczne.
Szansa na społeczną akceptację homoseksualizmu w przestrzeni publicznej wzrasta wraz z psychologicznym przekonaniem, że homoseksualizm jest normalny. Dlatego przekaźniki demoliberalne, z pomocą samych homoseksualistów, krzyczą w dzień i w nocy, zagłuszając inne głosy — że homoseksualizm jest normalny i podpierają się przy tym dowodami naukowymi. „57 % osób, które uważają homoseksualizm za akceptowalny styl życia, twierdzą, że jest to cecha wrodzona, podczas gdy tak uważa tylko 18 % osób nie akceptujących tych zachowań”. „Jeśli uznamy, że „takimi się urodzili”, to społeczeństwo zaakceptuje taki styl życia, twierdząc, że jest to skłonność naturalna i niezależna od człowieka – pisze Paweł Jagiełło na forum ESI. Ci, którzy w tej sytuacji nie akceptowaliby homozachowań, uznani byliby za „niepostępowych homofobów”.
Według homoseksualnego lobby, średnia liczba gejów i lesbijek w europejskich krajach to 14 – 16%. Według innych źródeł, jest ich 2 – 3 %. „Żaden człowiek przyzwoity i wykształcony nie powie, że homoseksualizm to zboczenie seksualne, jeśli uzna, iż odsetek osób homoseksualnych ma charakter stały – twierdzą, zwolennicy tezy, że homoseksualizm jest wrodzony. Z kolei zwolennicy tezy o nabytej skłonności homoseksualnej zwracają uwagę na znaczną rozbieżność procentową obecności homoseksualistów w środowiskach wiejskich i miejskich, krajach wysoko rozwiniętych i biednych, rodzin religijnych i bezwyznaniowych. Przyzwolenie społeczne eskalowałoby zatem obecność homoseksualizmu. Zwraca się też uwagę na zjawisko prostytucji męskiej. W miastach, gdzie jest ona coraz bardziej akceptowanym sposobem zarobkowania, odsetek homoseksualistów kształtuje się na poziomie kilkunastu procent i odbiega od przyjętej średniej.
Eksperymenty na ludzkiej płciowości, przeprowadzane w setkach laboratoriów pornograficznych, dobitnie dowodzą, że struktura heteroseksualna, aczkolwiek niezwykle głęboko zakorzeniona biologicznie, może łatwo ulec aberracji i jest czymś bardziej kruchym, może nawet subtelniejszym, aniżeli identyfikacja seksualna kobiet. Badania metodą archiwalną i obserwacyjną dowodzą, że profesjonalne oddziaływania na psychofizykę mężczyzn heteroseksualnych, podejmujących aktywność seksualną z partnerami tej samej płci, warunkują ich orientację negatywnie. I tak 70% mężczyzn dopuszczających się seksu analnego deklarowało się po pierwszych trzech sesjach jeszcze jako heterycy, po następnych trzech mówili o biseksualnej naturze. Po roku zaś aktywności homoseksualnej deklarowali wyraźny spadek zainteresowania płcią przeciwną. Po trzech latach wreszcie większość z tych osób mówiła o przewadze tendencji homoseksualnej. Byłby to więc drugi biegun tej samej kondycji psychofizycznej, którą interpretował dr Spiter.
Instytut Kinsey’a przeprowadził dwa badania. Pierwsze odbyło się w latach 40. XX w. (obejmowało 1700 osób), drugie – w roku (zbadano 979 gejów i lesbijek). W obu badaniach zdecydowana większość odpowiedziała, że ich homoseksualizm jest rezultatem wpływów społecznych i środowiskowych. Inne badanie, przeprowadzone przez Family Research Institute, pokazuje, że 91 % osób homoseksualnych uważa, iż jest to cecha nabyta. Tylko 9% badanych twierdzi, że takimi się urodzili.
Wpływy społeczno-kulturowe interesująco analizuje autor Lubiewa, Michał Witkowski: ”Jak obserwuje się młodych gejów, można dojść do wniosku, że staje się to dopiero wtedy, kiedy wchodzą w środowisko. Tyle że niektórzy są na to bardziej podatni, inni mniej. Wcześniej człowiek nawet nie wie, że tak można i wolno się bawić, choć wielu gejów w dzieciństwie robiło sobie z prześcieradła sukienkę i przeginało się przed lustrem. Przychodzi np. do baru gejowskiego we Wrocławiu, po raz pierwszy, 16-latek. Przyjechał ze wsi, wygląda jak każdy inny chłopak, ma szary sweterek i czuje się obco, bo nie jest ani przesadnie męski, ani kobiecy. Bardzo szybko zaczyna przejmować wzorce, musi się ubrać, poruszać tak jak inni, śmiać z tych samych zblazowanych kawałów…”.
Różnice pomiędzy poszczególnymi perspektywami w spojrzeniu interdyscyplinarnym są skwapliwie podchwytywane przez media, które uporczywie powtarzają nieprawdę o rzekomej nieznajomości przyczyn homoseksualizmu. Media nie rejestrują znaczącej tendencji reprezentowanej przez wiodące ośrodki naukowe, zmierzające do ujmowania problemu homoseksualizmu w kategoriach interdyscyplinarnych. Z perspektywy psychologicznej wiemy, że nieprawidłowości w rozwoju psychoseksualnym, czyli zaburzenie na linii trójkąta dziecko – matka – ojciec, implikują zachwiania i aberracje identyfikacji płci. W różnym stopniu są one skorelowane z wpływami socjalnymi i aberracjami biologicznymi. Nie ma więc jednej przyczyny, która wyjaśniałaby zjawisko homoseksualizmu u wszystkich. Jednakże postulat indywidualizacji w diagnozie nie znosi prawdy o przyczynach homoseksualizmu, tak jak chciałyby ją widzieć ośrodki naukowe przyporządkowane ideologii demoliberalnej. Wydaje się, że centralnym punktem nabywania tożsamości jest obszar eksplanowany przez psychologię rozwojową.
Określenie dobra, zwłaszcza dobra społecznego, kompletnie nie przystaje do wiedzy o homoseksualizmie jako pewnym braku, niedokończeniu, skrzywieniu rozwoju psychoseksualnego. Próba zaklasyfikowania homoseksualizmu w kategoriach normalności jest reakcją na pejoratywne skojarzenie homoseksualizmu z patologią, dokonane przez wczesne szkoły psychoanalityczne. Kinsey „odczarował” homoseksualizm w ten sposób, że pozbawił go ujęcia analitycznego, a umieścił w kontekście szerokiego fenomenu zachowań seksualnych.
Seksuologia aspirująca do roli nauki integrującej różne dziedziny rozłożyła nazbyt arbitralnie akcenty i rozbiła holistyczne ujęcie męskiej tożsamości na identyfikację płciową i woluntarystyczne spectrum męskich cech, oderwane od biopsychicznego podłoża. Wygląda to tak, jakby różne komponenty męskiej tożsamości były rozpatrywane niezależnie, w oderwaniu od siebie i ze szkodą dla całości. Wiodącym motywem seksuologicznej perspektywy jest prymitywne założenie, że rozładowanie napięcia seksualnego jest dobrem wyższym aniżeli duchowe i psychologiczne priorytety, a seksualność człowieka może w ostateczności realizować się poza nimi.
Chrześcijańskie spojrzenie na homoseksualizm ma wiele wspólnego z psychologią humanistyczną i analityczną, pod warunkiem że zgodzą się one na pewien kompromis: aktywność seksualna ma te same znamiona i konsekwencje co dojrzałość psychoseksualna i gotowość do jej konsumpcji. W ten sposób najbardziej cywilizacyjnie szkodliwy spór pomiędzy psychoanalizą a religią mógłby znaleźć swoje szczęśliwe zakończenie dla dobra człowieka, małżeństwa i rodziny.
Polak “homoliteracki”
Pracownik misji ONZ-owskiej opowiada o dzieciach ze slumsów, które nie umieją czytać, ale znają techniki współżycia homoseksualnego. Dwunastu uczniów szkoły podstawowej robi sobie widowisko: skłania do spłaty długu kolegę poprzez świadczenie usługi „seksu oralnego” (całe zdarzenie jest filmowane). Policja mówi, że nie było przymusu, nie doszło do złamania prawa.
Uczniowie z Tych dokumentują podobne zdarzenie na kliszy fotograficznej. „Markowanie stosunków oralnych i analnych, udawanie homoseksualistów — “Fakt” zdobył film z niby-otrzęsin, jakie uczniowie klas drugich elitarnego II LO w Raciborzu zrobili swym młodszym kolegom”. Prasa lokalna przytacza dziesiątki podobnych incydentów. 26 lipca późnym popołudniem Damian Sz., uczeń gimnazjum, znalazł chwilkę czasu w przerwie między zajęciami szkolnymi a korepetycjami z angielskiego, by obejrzeć program „Randka” emitowany na młodzieżowym kanale MTV. Bohater każdego z trzech epizodów „Randki”, pojawiających się w programie, wybiera jedną z dwóch kandydatek — w przypadku mężczyzny lub dwóch kandydatów — w przypadku kobiety. Tego po południa biały chłopak – bohater programu miał wybrać partnera na spędzenie wspólnego wieczoru spośród dwóch kandydatów płci męskiej. Po obejrzeniu programu Damian zdecydował: „Nie jestem taki i gdzieś o tym chcę opowiedzieć”. Damian Sz. nie skandował na kontrmanifestacjach ani nie czuł nienawiści w środku. Przyszedł tam, bo czuł potrzebę wyrażenia sprzeciwu wobec czegoś, co „zmienia mężczyzn i zagraża im”.
Eksperyment producentów show „Miriam” (emitowany w TVN) przeprowadzony został na tożsamości seksualnej kilkunastu młodych mężczyzn, przed którymi zatajono fakt, że obiekt ich westchnień jest przebranym za kobietę mężczyzną. Znalazł swój epilog w sądzie. Biegli psychiatrzy wykażą pojawienie się syndromu pourazowego u uczestników programu. „Obciągnij mi”, „wejdź we mnie”, to już „zwyczajne” dialogi męskich bohaterów popularnego serialu „6 stóp pod ziemią”, reżyserowanego przez zdeklarowanego homoseksualistę. Film wyższych lotów “Brokeback Mountain” opowiada o miłości dwóch kowbojów z pozoru niewinnie, ale z mocnym akcentem przesłania, które młodzież traktuje bardzo serio: miłość homoseksualna jest tak samo piękna jak miłość osób heteroseksualnych, a to znaczy dla młodzieży to samo, co alternatywna (jeśli coś jest dobre równie jak coś innego, to jest alternatywą dla innego dobra).
W MTV mamy już dziesiątki programów przesyconych aluzjami do seksu homoseksualnego, produkowanych w centralnych montażowniach, nadrzędnych wobec lokalnych stacji. Licytują się one pod względem brutalności, cynizmu, permisywizmu i okrucieństwa. Spośród dziesiątków propozycji wybrałem jedną. „Miś koala” kojarzy nam się z przytulanką, w programie jest cynicznym mordercą. Bohater wdziera się na stopnie ołtarza i zrywa ornat z kapłana celebrującego Eucharystię pod postacią krakersów. Obnażony celebrans nosi damskie majtki i biustonosz. Następna scenka (nie ma między nimi związku): odziany w białe szaty mężczyzna wyraźnie kojarzący się z Chrystusem wchodzi do sklepu i paranoicznie wykłada na ladę przebite gwoźdźmi ręce. Przez dłuższą chwilę eksponuje je ekspedientce, po czym z płaczem wychodzi. Całość „Misia koala” podsumowana jest monologiem więźnia, który wzdycha do tyłka kolegi: „przyjemnie byłoby cię spenetrować”.
Programów o nakreślonym profilu jest kilka dziennie, aluzji do seksu homoseksualnego już dziesiątki. Konsekwentnym przedłużeniem tez stawianych w popkulturze są brutalne produkcje pornograficzne, w których mężczyźni heteroseksualni — poddawani profesjonalnej presji psychologicznej — eksperymentują ze swoją płciowością. Behawioralne (warunkowanie przyjemności orgazmu bodźcami neutralnymi) i społeczne metody oddziaływań (przykład kolegów, presja grupy, klimat dobrej zabawy), a także finansowa motywacja kreują potrzebę homoseksualnej aktywności.
Dziesiątki tysięcy mężczyzn odbiło w ten sposób od swojej orientacji heteroseksualnej w kierunku homoseksualizmu, inni przenoszą w swoje heteroseksualne związki poważne destrukcyjne obciążenia. W tym kontekście potwierdza się teoria Kinseya, że orientacja seksualna jest pewnym elastycznym continuum, z którym za żadną cenę eksperymentować nie wolno. Wzorce kulturowe taką tendencję do eksperymentowania nachalnie promują jako zachowanie modne, wyzwolone i atrakcyjne. Wspomniana transgresja kultury bazuje na permanentnej potrzebie afirmowania swojej subtelnej tożsamości poprzez rywalizację, zachwyt i porównania z wzorcami męskości skorelowanymi z fundamentem biopsychicznym, które powinna dostarczać m. in. kultura.
Wysyp treści homoseksualnych w kulturze był nagły, jakby centralnie programowany niewidzialną ręką. Dialogi wkładane w usta bohaterów, zewnętrzne wobec konstrukcji fabuły, skrojone nie na miarę, jakby zeskanowane z innych scenariuszy. Zaaranżowane pod dyktat poprawności politycznej i ordynowane jako wzorcowe modele myślenia, prywatne zachowania gwiazd popkultury wydają się sztuczne tak samo, jak wygłaszane przez nie mądre tezy na temat równouprawnienia mniejszości seksualnych. Weszliśmy w nowy etap rewolucji demoliberalnej.
Włączenie zachowań homoseksualnych w debatę i przestrzeń publiczną ma być wyrazem równości obywatelskiej i jest witane z entuzjazmem przez środowiska homoseksualne. Nie wiemy jednakże, jakie niesie ze sobą skutki uboczne w organizmie społecznym. Nawet jeśli są one znane decydentom socjotechnicznej manipulacji, to i tak społeczeństwo się o tym nie dowie. Tragicznie rozchwiany — przez ideologicznie implantowane programy telewizyjne i treści „kulturowe”- paradygmat płci coraz wyraziściej zaznacza się w zachowaniach młodzieży. Oczywiście można tłumaczyć te zdarzenia w różny sposób, ale jedno nie ulega wątpliwości: perwersja wzorców dopuszczanych przez społeczeństwo w środkach masowego przekazu idealnie koresponduje z masowym, plastycznie linearnym kopiowaniem ich przez młodzież.
Zwolennicy równouprawnienia muszą zadać sobie pytanie, czy w sferze kultury nie toczy się walka o wzorce i pomiędzy wzorcami, której efektem jest najbardziej zasadnicze przekształcenie wizji mężczyzny i małżeństwa w jej najbardziej intymnych, relacyjnych postaciach: dzieci – rodzice, mąż – żona, rodzeństwo — rodzeństwo. Równouprawnienie jest tym samym, co usankcjonowanie wzorca odniesień homoseksualnych lub przesiąkniętych wszechobecną aluzją homoseksualną komunikatów kulturowych, a także podniesienie ich do rangi atraktywnego i alternatywnego konstruktu relacji międzyludzkich. Jest to wzorzec wymykający się wszelkiej odpowiedzialności, oderwany od definicji dobra, wybitnie hedonistyczny, rozbijający koherentność aktu małżeńskiego, w rzeczy samej unieszczęśliwiający kobietę i pozbawiający ją w równym stopniu monopolu na partnerstwo z mężczyzną, co mężczyznę monopolu na heteroseksualną tożsamość. I nawet jeśli wzorzec nie jest tym samym co wybór, to klimat zstępujący z ich nagromadzenia i przenikliwej dynamiki ma wewnętrzną siłę modelowania zachowań ludzkich – w poprzek deterministycznych i predestynacyjnych słojów natury.
„Absolutnie niczym nieusprawiedliwiona ingerencja współczesnej kultury, polegająca na redefinicji płci i zachowań płciowych, wywiera bezpośredni wpływ na koncepcję, jaką ma społeczność na temat natury i praw rodziny.” Kultura — powołana do wspierania naszego człowieczeństwa, a tym samym tworzenia klimatu sprzyjającego odnalezieniu się mężczyzn i kobiet w rolach płciowych korespondujących z ich biologicznymi uwarunkowaniami – umiera w objęciach ideologii demoliberalnej.
„Myślę tu raczej o literaturze odważniej grającej z rozmaitymi kombinacjami orientacji seksualnej. Odważniej dobierającej się do tradycyjnej rodziny, krytycznie odnoszącej się do podstaw panującej kultury.” – planuje Kinga Dunin, najbardziej „bolszewicka” z liberalnego parnasu intelektualistka — socjolog. Z jej programowego referatu, wygłoszonego w Łodzi, zaczerpnąłem śródtytuł: Polak „homoliteracki”.
Król jest nihilistą, czy to ważne?
Demonstracja nicości może wywołać efekt rezonansu społecznego, o czym poucza mądrość andersenowskiej bajki o nagim królu. Społeczeństwa, jak pokazuje bieżąca historia demokracji, są nad wyraz skutecznie organizowane wokół różnorakich „nagości” i nihilizmów, z całą powagą afirmowanych przez mechanizmy demokratyczne. Temu absurdowi sprzyja funkcja demonstracji przekonań, będąca bodaj najskuteczniejszym narzędziem kreowania praw pozytywnych w opozycji do prawa naturalnego.
Rozróżnienie między prawami jednostek o orientacji homoseksualnej a przywilejem grupy zdefiniowanej pozytywnie w kontekście dobra wspólnego, istnienie dobra wspólnego oraz prawo demokracji do działań preferencyjnych w dziedzinie dobra wspólnego, rozróżnienie pomiędzy dobrem heteroseksualizmu a brakami homoseksualizmu – to przesłanki, którymi kierował się parlament łotewski przy uchwalaniu ustawy o zakazie małżeństw homoseksualistów. Debatę parlamentu poprzedziły bezprecedensowe wydarzenia na ulicach Tallina. Grupa 70 demonstrantów spotkała się z wielotysięczną rzeszą opozycji. Łotysze zdecydowanie sprzeciwiają się obecności homoseksualistów w przestrzeni publicznej. Jest to bezpośrednia reakcja na proceder prostytucji homoseksualnej prowokowany przez szwedzkich turystów.
Suwerenna decyzja bałtów, upodmiotowiająca obywateli, wzbudziła panikę w środowiskach homoseksualnych Polski; robi wyłom w monopolu demokracji liberalnej i odsyła do jej wartości i celów. Największe niebezpieczeństwo środowiska homoseksualne widzą w warstwie jurydycznej – PiS-owska konsekwencja zdolna jest replikować rozwiązanie łotewskie. Ucięłoby to wszelkie manipulacje środowisk liberalnych, zmierzające do unifikacji małżeństw hetero- i homoseksualnych i dawałoby uzasadnienie dla delegalizacji żądań sprzecznych z fundamentalnym dobrem społecznym.
Uprzedzając taki bieg wypadków, organizacje gejowskie składają skargę do trybunału praw człowieka w Strasburgu. Uzasadnia ją członkini komitetu helsińskiego: Halina Bortnowska (jest to też jej osobista rehabilitacja w oczach środowisk homoseksualnych, które zarzucały Bortnowskiej nieskuteczność): „Nie można zakazywać tego rodzaju demonstracji, bo są to demonstracje obywateli w sprawach, które ich dotyczą i oni sami oceniają ich sensowność i celowość”. Charakterystyczna dla demoliberalizmu symulacja jedynie słusznej, obowiązującej i istniejącej formy demokracji jest zasadniczą częścią argumentacji Bortnowskiej. Polemika z Bortnowską w obrębie owej symulacji z góry skazana jest na niepowodzenie.
Nieważny jest — według Bortnowskiej — cel demonstracji i cel demokracji, najważniejszy jest mechanizm demokratyczny. Metaliczna forma, chirurgicznie wytrybowana z treści, miałaby zapewnić pokój społeczny i szczęście… Utopia owej kalkulacji zasadza się na próbie wyzwolenia człowieka z wszelkich uwarunkowań, jakby człowiek był istotą ponadnaturalną. Dla podeszłej wiekiem Bortnowskiej walka o prawa mniejszości homoseksualnej jest jutrem demokracji. Zatrzymana w czasie, jakby nie zdawała sobie sprawy, że jutro to dziś, a wizji przyszłości nie jest się w stanie ogarnąć z pominięciem perspektywy ponadliberalnej. Demonstrowanie absolutnie wszelkich przekonań jest tym samym, co efekt pilota z dostępem do 700 kanałów: dobro zrelatywizowane, „zrównane” hałasem demonstracji jest żadnym dobrem, bowiem nie można podążać za wszystkimi wyborami. Aby zrealizować dobro, dokonujemy wyboru spośród wielu propozycji. Demonstracja zatrzymuje nas na wielu z nich i w wymiarze wspólnotowym przestajemy realizować jakiekolwiek — poza materialnym kształtem bytu.
Na ile skutecznie demonstracja zatrzymuje społeczeństwo przed dokonaniem wyboru dobra, na tyle jest ona niepożądana w sektorze publicznym. Pożądana jest jedynie ta demonstracja, która jest głosem w dyskusji o dobru wspólnym. Resekcja „ad hoc” dobra wspólnego i wykluczenie asocjacji między dobrem wspólnym a demokracją wyklucza korzystną społecznie rekognitywną funkcję demonstracji. W rezultacie spłaszcza ją do narzędzia manipulacji społeczeństwem, na co przyzwolenia dać nie można. Bortnowska egzemplifikuje tragiczną dychotomię pomiędzy sposobem uprawiania demokracji a celem i dobrem demokracji.
Społeczeństwo polskie – na szczęście – ma świadomość istnienia alternatywnych modeli demokracji, zasadzających się na obiektywnym poznaniu dobra wspólnego. Dokonało ono wyboru demokracji wartości. Nikt — łącznie z Haliną Bortnowską — nie ma kompetencji delegalizowania modelu demokracji kształtowanego przez autorytet Jana Pawła II. Realizm demokracji wartości bierze się stąd, że docenia ona znaczenie gry wolnościowej, nie absolutyzując jej, a wręcz odwrotnie: rozumie, że jest ona skazana na niepowodzenie w kontekście jej rywalizacyjnego rysu. Gra ludzkich wolności, proponowana przez liberalizm, ma to do siebie, że uprzywilejowuje silniejszych, a pozostałych równa w dół.
Tak się dzieje nie tylko na poziomie życia jednostek (rosnące przepaści między bogatymi a biednymi), ale i na poziomie realizacji dobra wspólnego. Prawo do demonstracji wszelkich przekonań jest pochodną zabiegu redukcji dobra do subiektywnego przekonania jednostki i materializacji tezy, że dobra obiektywnego nie ma. Ma ono w sobie taką samą destrukcyjną siłę, jak wpływ hiperliberalnych rozwiązań społecznych na poziom solidarności międzyludzkiej albo kulturowych wzorców na ludzkie zachowania. Nie pozostaje więc bez wpływu na rozumienie i realizację dobra wspólnego.
Wpływ demonstracji przekonań na demokratyczne państwo ma swoją rację bytu w polu mechanizmów wolnościowych korespondujących z dobrem wspólnym, a nie stawianych w jaskrawej opozycji do niego. Prawo do demonstracji absolutnie wszelkich przekonań warunkuje dobro wspólne fikcyjnymi tabu z poziomu poprawności politycznej i całym widmem bagażu liberalnego do tego stopnia, że może je zniekształcić.
Magia elit, banału, uproszczeń, zaburzenia komunikacji i przepływu informacji — to niektóre z barw owej palety, w której znajduje się często niedemokratyczny nacisk „demonstracji” (proszę zwrócić uwagę na notoryczne zaburzenie proporcji statystycznych w ich relacjonowaniu). Jeśli demonstracja jest głosem owego platońskiego demagoga manipulującego agorą, to nie spełnia ona kryterium narzędzia obywatelskiego. Tak o tym mechanizmie pisze Adam Michnik: „Wolność słowa — wedle mojej opinii — jest wartością absolutną, ale nie jest to zasada absurdalna. Co odróżnia absolut od absurdu? Zdrowy rozsądek. Każdy człowiek może mówić, co chce — takie jest pierwsze przykazanie ładu demokratycznego. Jeśli jednak ktoś wykrzykuje kłamliwie: “Pali się!” w tłumie zapełniającym kino, a ten tłum rzuca się ku wyjściu, tratując się wzajemnie, to ten człowiek zasługuje na karę. I ta kara, wedle mojej opinii, nie jest zamachem na wolność słowa, lecz jest rozumną obroną ładu publicznego.”
Rolland Tetler