Magazyn

Głos niemych: krzyk gardłowy — homoseksualizm, demoliberalizm i religia


Magazyn EkumenizmDra­mat prze­mil­cza­nej kon­fron­ta­cji homo­sek­su­ali­stów z męż­czy­zna­mi hete­ro­sek­su­al­ny­mi pole­ga na tym, że wszy­scy są jak postać z obra­zu Műn­cha “Krzyk”. Nie mogą wypo­wie­dzieć i nazwać tego, co w nich głę­bo­ko tkwi. Nie­zdol­ność zako­mu­ni­ko­wa­nia sie­bie ska­zu­je na alie­na­cję. Jest to wina kul­tu­ry, któ­ra zamiast budo­wać mosty wewnątrz same­go czło­wie­ka i mię­dzy ludź­mi, sze­rzy anta­go­ni­zmy i pogar­dza czło­wie­kiem. Uwi­kła­na w libe­ral­ne inspi­ra­cje poli­tycz­ne i kul­tu­ro­we toż­sa­mość męż­czy­zny, kobie­ty i rodzi­ny ule­ga rela­ty­wi­za­cji. Męska toż­sa­mość prze­sta­je być czymś jedy­nym, abso­lut­nym, nie­po­wta­rzal­nym. Pozba­wio­na zna­cze­nia daru miło­ści rodzi­ców i Boga, sta­je się powo­li samo­kre­acją, pro­duk­tem kul­tu­ry maso­wej lub innych demo­nicz­nych labo­ra­to­riów współ­cze­sno­ści.


„Wyż­szość” męskiej toż­sa­mo­ści ujmo­wa­nej kla­sycz­nie wca­le nie musi impli­ko­wać poczu­cia niż­szo­ści u osób homo­sek­su­al­nych, pod warun­kiem, że dra­mat ludz­ki znaj­dzie swo­je prze­dłu­że­nie w histo­rii zba­wie­nia. Wszy­scy dźwi­ga­my zra­nie­nia, a sen­sem nasze­go ist­nie­nia jest poma­gać sobie wza­jem­nie w ich ule­cza­niu i zno­sze­niu. Za detro­ni­za­cją hete­ro­sek­su­al­nej „peł­ni – wyż­szo­ści” (uni­kal­nej wyłącz­no­ści, pew­ne­go rodza­ju mono­po­lu), ale też wyjąt­ko­wo­ści, jaka od wie­ków przy­na­le­ża­ła kobie­cie – jedy­nej part­ner­ce męż­czy­zny, kry­je się aspi­ra­cja do odczy­ta­nia homo­sek­su­ali­zmu jako daru miło­ści, a nie tra­gicz­ne­go w kon­se­kwen­cjach bra­ku. Ist­nie­je teo­lo­gicz­na inkli­na­cja u homo­sek­su­ali­stów do zastą­pie­nia dopu­stu Boże­go Bożą wolą. Bóg w tym ukła­dzie sta­wał­by się nie tyl­ko zakład­ni­kiem pożą­da­nia pozba­wio­ne­go głę­bo­kich odnie­sień, ale i bez­po­śred­nią przy­czy­ną ludz­kie­go cier­pie­nia, jakim w swej isto­cie homo­sek­su­alizm jest. Być może owa teo­lo­gicz­na sym­pli­fi­ka­cja sta­no­wi naj­więk­szą prze­słan­kę dla utra­ty nadziei przez homo­sek­su­ali­stów i dia­bo­licz­ne­go wyklu­cze­nia.


Sto­su­nek homo­sek­su­ali­stów do męż­czyzn hete­ro­sek­su­al­nych, któ­rzy dają się pochło­nąć bez­re­flek­syj­ne­mu algo­ryt­mo­wi spo­łecz­ne­go postrze­ga­nia płci, jest amal­ga­ma­tem pożą­da­nia, zazdro­ści i nie­na­wi­ści. Męż­czyź­ni „stra­ight”, sto­ją­cy po dru­giej stro­nie bary­ka­dy, pozo­sta­ją dla nich mito­lo­gicz­ną wyspą szczę­śli­wo­ści, gdzie mają nadzie­ję uko­ić swój ból i tęsk­no­ty. Rów­nie nie­osią­gal­ni, co pożą­da­ni przez homo­sek­su­ali­stów, męż­czyź­ni „stra­ight” budu­ją swo­ją toż­sa­mość wokół róż­ni­co­wa­nia w dół i w górę. „Gej jak kobie­ta stoi niżej” – pod­po­wia­da odwiecz­ny instynkt algo­lu płcio­we­go, któ­ry jest echem biblij­nej hie­rar­chii według star­szeń­stwa (męż­czy­zna w porząd­ku stwo­rze­nia jest star­szy niż kobie­ta, w porząd­ku budo­wa­nia swo­jej toż­sa­mo­ści od kobie­ty zale­ży).


Klu­czem do har­mo­nij­ne­go współ­ist­nie­nia jest zro­zu­mie­nie natu­ry ambi­wa­len­cji tkwią­cej w homo- i hete­ro­sek­su­ali­stach. Z homo­sek­su­ali­sta­mi i hete­ry­ka­mi jest tak jak z eku­me­ni­zmem, nie moż­na pomi­jać róż­nic i tego, co łączy. Usza­no­wa­nie hete­ro­sek­su­al­nej toż­sa­mo­ści, wyklu­cza pozo­sta­wie­nie jej na tym samym pozio­mie, co homo­sek­su­alizm. Dla­cze­go męska toż­sa­mość jest tak zacię­cie, w o wie­le więk­szym stop­niu ani­że­li kobie­ca, pod­da­na naci­sko­wi rede­fi­ni­cji. Czy tyl­ko, dla­te­go, że jej kon­struk­cja jest o wie­le sub­tel­niej­sza i wybie­ga poza instynk­tow­ne zło­że­nie bio­lo­gicz­no – psy­cho­spo­łecz­ne? Zna­czy­ło­by to, że jej kru­chość pro­wo­ku­je prze­moc. Homo­sek­su­alizm kry­je zaś pyta­nie o miej­sce w rela­cjach z męż­czy­zna­mi i kobie­ta­mi dla zma­ga­nia się o osta­tecz­ny kształt swo­jej toż­sa­mo­ści sek­su­al­nej?


Nor­mal­ni, nie­ak­cep­to­wa­ni?


Zain­te­re­so­wa­nie świa­ta demo­li­be­ral­nej kul­tu­ry i poli­ty­ki pro­mo­cją homo­sek­su­ali­zmu nie jest przy­pad­ko­we ani bez­in­te­re­sow­ne. Mniej­szo­ści homo­sek­su­al­ne są bez­kry­tycz­ny­mi zwo­len­ni­ka­mi sys­te­mu demo­li­be­ral­ne­go i murem sto­ją za poli­ty­ka­mi lewi­cy. Takie­go sojusz­ni­ka nie tyl­ko nale­ży włą­czać w deba­tę publicz­ną, ale wska­za­ne jest go repro­du­ko­wać. Homo­sek­su­ali­ści nie widzą zagro­żeń w glo­ba­li­za­cji, nie pro­te­stu­ją prze­ciw ogra­ni­cza­niu wol­no­ści sło­wa w Inter­ne­cie, nie widzą pro­ble­mu w kon­cen­tra­cji mediów. Są więc ide­al­nym spo­łe­czeń­stwem w spo­łe­czeń­stwie, mode­lo­wym dla demo­li­be­ra­li­zmu, zafik­so­wa­nym na swo­jej wol­no­ści zewnętrz­nej do tego stop­nia, że inten­cjo­nal­nie plan­tu­ją zło­żo­ny bagaż uwa­run­ko­wań szczę­ścia i realiów wystę­pu­ją­cych poza ich „kawiar­nią”. Na tę uprosz­czo­ną wizję świa­ta pra­cu­ją licz­ne zespo­ły naukow­ców i publi­cy­stów, koope­ru­ją­cych z ide­olo­gią popraw­no­ści poli­tycz­nej. Zada­niem publi­cy­stów jest wyklu­cze­nie pyta­nia, dla­cze­go homo­sek­su­alizm jest nor­mal­ny, jakim jest dobrem.


„Oso­by homo­sek­su­al­ne, dekla­ru­ją­ce publicz­nie swój homo­sek­su­alizm, to zazwy­czaj wła­śnie te, któ­re uzna­ją aktyw­ność homo­sek­su­al­ną i taki styl życia “za obo­jęt­ny lub, co wię­cej, za dobry” i stąd zasłu­gu­ją­cy na apro­ba­tę spo­łecz­ną” (Kon­gre­ga­cja Nauki i Wia­ry). Zada­niem czę­ści sko­rum­po­wa­nych naukow­ców, pod­po­rząd­ko­wa­nych ide­olo­gii, jest symu­la­cja nor­mal­no­ści, któ­ra siłą rze­czy pozo­sta­je na pozio­mie wra­że­nia i osa­dze­nie jej na fun­da­men­cie wąt­pli­wych, ale skrzęt­nie pod­chwy­ty­wa­nych przez „pro­pa­gan­dę” dowo­dach nauko­wych.


Dra­ma­tycz­nie zawy­żo­na potrze­ba samo­ak­cep­ta­cji u homo­sek­su­ali­stów dodat­ko­wo napę­dza pró­by wtar­gnię­cia w deli­kat­ne prze­strze­nie spo­łecz­nej eudaj­mo­nii. Pira­mi­dal­nie ustruk­tu­ro­wa­ne racjo­na­li­za­cje, głęb­szych niż spo­łecz­ne inte­rak­cje (bo pocho­dzą­ce naj­czę­ściej z dzie­ciń­stwa) ura­zów, gene­ru­ją wiel­kie kłam­stwo o nor­mal­no­ści i szczę­ściu homo­sek­su­al­nym, któ­re­mu stoi na prze­szko­dzie – według śro­do­wisk gejow­skich — spo­łecz­na obstruk­cja „kato­pra­wi­cy”, bra­ki edu­ka­cyj­ne w szko­le (skrzęt­nie nad­ra­bia­ne przez sub­kul­tu­rę i orga­ni­za­cje gejow­skie), tudzież brak szli­fu wol­no­ścio­we­go na mia­rę demo­kra­cji zachod­nich.


Wycho­dząc od skła­da­nej w demo­li­be­ral­nych fabry­kach nowej wizji oso­by ludz­kiej, defi­niu­ją się jako spo­łecz­ność rów­no­rzęd­na hete­ro­sek­su­al­nej i posu­wa­ją się do roz­wią­zań siło­wych (m. in. mani­pu­la­cja, kre­owa­nie restryk­cyj­ne­go wobec innych świa­to­po­glą­dów kodek­su kar­ne­go, infa­mia osób nie podzie­la­ją­cych ich poglą­dów, ste­ro­wa­nie deba­tą publicz­ną) w pozy­ski­wa­niu przy­wi­le­jów. Oso­by homo­sek­su­al­ne jako jed­nost­ki mają swo­je nie­zby­wal­ne pra­wa w pań­stwie demo­kra­tycz­nym, ale dążą do wykształ­ce­nia wize­run­ku spo­łecz­ne­go, któ­ry defi­nio­wał­by ich jako gru­pę pozy­tyw­ną i kre­atyw­ną. Dalej, sta­wia­ją znak rów­no­ści mię­dzy pra­wa­mi oby­wa­tel­ski­mi jed­nost­ki a przy­wi­le­ja­mi gru­py pozy­tyw­nie zde­fi­nio­wa­nej i klu­czo­wej dla stra­te­gii życia spo­łecz­ne­go. Symu­lu­ją w opar­ciu o to rów­na­nie odmo­wę praw oby­wa­tel­skich przez więk­szość i przy­wo­łu­ją mecha­nizm dys­kry­mi­na­cji.


Zabieg ten miał­by ich sta­wiać na rów­ni z mniej­szo­ścia­mi etnicz­ny­mi i raso­wy­mi oraz słu­żył­by ochro­nie praw­nej zacho­wań homo­sek­su­al­nych i wymu­sze­niu zmian w postrze­ga­niu homo­sek­su­ali­zmu dro­gą usta­wo­wą (w sfe­rze edu­ka­cji i pra­wa), kosz­tem wol­no­ści wyzna­nia i świa­to­po­glą­du (jak łatwo o nad­uży­cia, wyka­zał casus pasto­ra Aake w Szwe­cji). Ale – jak pod­kre­śla Kon­gre­ga­cja Nauki i Wia­ry – ochro­na mniej­szo­ści sek­su­al­nych nie ma sen­su: jed­nost­ka nie gene­ra­li­zu­je swo­ich pre­fe­ren­cji sek­su­al­nych, zatem nie kon­kre­ty­zu­je w spo­łe­czeń­stwie swo­je­go nie­po­rząd­ku wewnętrz­ne­go. Włą­cze­nie “skłon­no­ści homo­sek­su­al­nej” do zespo­łu kry­te­riów, któ­re nie mogą sta­no­wić pod­sta­wy dys­kry­mi­na­cji, może łatwo dopro­wa­dzić do uzna­nia homo­sek­su­ali­zmu za pozy­tyw­ne źró­dło praw czło­wie­ka, na przy­kład za pod­sta­wę tzw. affir­ma­ti­ve action lub uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go trak­to­wa­nia w chwi­li przy­ję­cia do pra­cy” — ostrze­ga kon­gre­ga­cja.


Sym­pli­fi­ka­cje kul­tu­ro­we pomi­ja­ją roz­róż­nie­nie pomię­dzy jed­nost­ką a gru­pą, przy­wi­le­jem a pra­wem i obo­wiąz­kiem spo­łecz­nym, antro­po­lo­gią ide­ali­stycz­ną (pra­wo do dowol­ne­go defi­nio­wa­nia oso­by ludz­kiej) a reali­stycz­ną (pozna­nie oso­by ludz­kiej w opar­ciu o zało­że­nie ist­nie­nia praw­dy obiek­tyw­nej o czło­wie­ku).


Męż­czyź­ni zapy­ty­wa­ni w jed­nym z son­da­ży, jak rozu­mie­ją swo­ją toż­sa­mość, odpo­wia­da­li bez chwi­li waha­nia: odnaj­du­ją ją w kobie­cie. Jeden z nich powie­dział: kobie­ta jest dla mnie lustrem, w któ­rym dopie­ro widzę sie­bie. Suge­ro­wa­li, że peł­nię sie­bie odna­leź­li w part­ner­ce. Dopie­ro na dru­gim miej­scu w defi­nio­wa­niu swo­jej toż­sa­mo­ści sta­wia­li sys­tem war­to­ści, cno­tę męstwa, zdol­ność do pono­sze­nia odpo­wie­dzial­no­ści za rodzi­nę. Męskie cno­ty wywo­dzi­li ze swo­jej rela­cji z kobie­tą. Męż­czy­zna nigdy nie otwo­rzy się przed dru­gim męż­czy­zną w takim stop­niu jak przed kobie­tą – twier­dzi­li. I doda­wa­li: intym­ne pokła­dy męskiej psy­chi­ki są dostęp­ne tyl­ko pozna­niu przez kobie­tę.


Homo­sek­su­alizm w naj­bar­dziej wyszu­ka­nej symu­la­cji nie impli­ku­je tak pozy­tyw­nych inte­rak­cji, z jaki­mi mamy do czy­nie­nia w sek­sie hete­ro­sek­su­al­nym. A to w pro­sty spo­sób rzu­tu­je na róż­ni­cę w jako­ści i trwa­ło­ści związ­ków homo- i hete­ro­sek­su­al­nych. W związ­ki homo­sek­su­al­ne part­ne­rzy wno­szą swo­je defi­cy­ty emo­cjo­nal­ne i liczą, że zre­du­ku­ją je dzię­ki oso­bie part­ne­ra. Jeże­li jeden z part­ne­rów ma wię­cej cech męż­czy­zny, wów­czas dru­gi szu­ka w nim swo­je­go męskie­go pier­wiast­ka, co sta­no­wi logicz­ne odbi­cie rela­cji kobie­ta – męż­czy­zna. Im bar­dziej „męski” part­ner, tym wię­cej może „dać” homo­sek­su­ali­ście. Nie­do­stęp­ność naj­bar­dziej pożą­da­nych z nich – hete­ry­ków — uru­cha­mia cały nie­szczę­śli­wy mecha­nizm korup­cji.


Rela­cja gej – gej jest swo­istą kapi­tu­la­cją w sto­sun­ku do stra­te­gicz­nej potrze­by uzu­peł­nie­nia defi­cy­tów toż­sa­mo­ścio­wych. Rela­cja gej – hete­ryk, albo wyka­zu­ją­cy sil­ne cechy hete­ryc­kie męż­czy­zna, jest satys­fak­cjo­nu­ją­ca dla homo­sek­su­ali­sty. Hete­ry­ka trze­ba kupić. Para­doks tkwi w tym, że hete­ryk kupio­ny prze­sta­je być stu­pro­cen­to­wym here­ty­kiem. Kolej­ne szcze­ble jego degra­da­cji to bisek­su­alizm i rosną­ce zain­te­re­so­wa­nie aktyw­no­ścią homo­sek­su­al­ną. Ponie­waż nie ma ide­al­nej rów­no­wa­gi mię­dzy ten­den­cją hete­ro — a homo­sek­su­al­ną, to jedy­ną alter­na­ty­wą cze­ka­ją­cą hete­ry­ka decy­du­ją­ce­go się na sex z homo­sek­su­ali­stą jest zawsze spa­dek ten­den­cji hete­ro­sek­su­al­nej, ze szko­dą dla związ­ku z kobie­tą i dla rodzi­ny, jeśli ją posia­da.


Poszu­ki­wa­nie sie­bie w męż­czyź­nie ska­za­ne jest na nie­po­wo­dze­nie. Sil­ne męskie „ja” kry­je się w samym homo­sek­su­ali­ście. Jest ono uśpio­ne i nie­roz­wi­nię­te, ale jest w nim, a nie na zewnątrz. Jest uśpio­ne ilu­zo­rycz­nie — jako moty­wo­wa­ne zapo­mnie­nie. Moty­wo­wa­ne przez obraz sie­bie, „kupio­ny” od bli­skich. W tym obra­zie nie ma miej­sca na męskość zre­ali­zo­wa­ną, dokoń­czo­ną, peł­ną psy­chicz­nie. Siła suge­stii zawar­ta w komu­ni­ka­tach kie­ro­wa­nych do dziec­ka wpły­wa na poziom jego akcep­ta­cji dla sie­bie. Tak więc komór­ki psy­cho­lo­gicz­ne odpo­wie­dzial­ne za postrze­ga­nie swo­jej męskiej spraw­czo­ści są sub­tel­nie zako­do­wa­ne (klu­czem) w posta­ci zani­żo­nej samo­ak­cep­ta­cji i afir­ma­cji.


Mecha­ni­zmy te dzia­ła­ją w sek­to­rach powią­za­nych z pier­wot­ną zależ­no­ścią od mat­ki, toteż ich odkry­cie jest nie­moż­li­we na pozio­mie świa­do­mo­ści. Wyda­je się, że bli­scy, zazwy­czaj mat­ka (Bert Hel­lin­ger), kastru­ją psy­chicz­nie homo­sek­su­ali­stę z powo­du wła­snych wewnętrz­nych lęków. Aktyw­ność sek­su­al­na męż­czyzn wobec sie­bie dzia­ła na nie­ko­rzyść owe­go męskie­go „ja”, blo­ku­jąc jesz­cze bar­dziej dostęp do nie­go. Odwrot­nie dzie­je się w rela­cji męż­czy­zna – kobie­ta. W tej rela­cji nie cho­dzi o wyrów­ny­wa­nie defi­cy­tów, ponie­waż męż­czy­zna i kobie­ta uzu­peł­nia­ją się z pozy­cji part­ner­skiej. Zwią­zek taki jest zwień­cze­niem sub­tel­ne­go dzie­ła, jakim jest męska i kobie­ca toż­sa­mość. W związ­ku z kobie­tą, pisze Bert Hel­lin­ger, męż­czy­zna rezy­gnu­je z poszu­ki­wa­nia swo­je­go pier­wiast­ka żeń­skie­go na rzecz poszu­ki­wa­nia go w part­ner­ce, wte­dy nastę­pu­je osta­tecz­ne okrzep­nię­cie męskiej toż­sa­mo­ści. W związ­ku hete­ro­sek­su­al­nym cho­dzi o uzu­peł­nia­nie się na zasa­dzie dwóch ide­al­nie pasu­ją­cych połó­wek.


W rela­cji homo­sek­su­al­nej mamy do czy­nie­nia z uto­pią; poszu­ku­ją­cy swo­jej wypar­tej cząst­ki męż­czy­zna nie może jej odna­leźć w dru­gim męż­czyź­nie, musi ją zna­leźć w sobie. Nie ma mowy o kom­ple­men­tar­no­ści psy­chicz­nej, bo jeśli part­ner homo­sek­su­ali­sty rów­nież jest homo­sek­su­ali­stą, to nie­sie w sobie te same defi­cy­ty. Obaj nie mają tych czą­stek, któ­rych w sobie poszu­ku­ją. Jeśli part­ner homo­sek­su­ali­sty jest męż­czy­zną speł­nio­nym, posia­da atry­bu­ty poszu­ki­wa­ne przez homo­sek­su­ali­stę, to nigdy nie zgo­dzi się na zwią­zek z gejem. Będąc praw­dzi­wym męż­czy­zną, będzie swo­je pra­gnie­nia kie­ro­wał w stro­nę kobiet. Każ­dy kom­pro­mis (np. na pozio­mie bisek­su­al­no­ści) zabie­rze coś z jego miło­ści do kobiet, a tym samym osła­bi jego rela­cję z męskim „ja” (męż­czy­zna defi­niu­je się w odnie­sie­niu do kobie­ty), co impli­ku­je brak atrak­cyj­no­ści dla geja. Homo­sek­su­ali­sta znaj­du­je się w błęd­nym recyc­lin­gu, któ­re­go wyczer­py­wa­nie się ozna­cza degra­da­cję uczu­cio­wą, utra­tę wia­ry w miłość, wypa­le­nie się wię­zi z ludź­mi i samot­ność.


W tym kon­tek­ście musi­my posłu­żyć się dwie­ma defi­ni­cja­mi orien­ta­cji sek­su­al­nej, bio­rąc pod uwa­gę fakt kom­pro­mi­sów doko­na­nych w ich polach. Wspól­ny obszar obu to pożą­da­nie, pociąg fizycz­ny. Ale już na pozio­mie pocią­gu psy­chicz­ne­go doty­ka­my istot­nych róż­nic. Homo­sek­su­ali­sta dąży do cze­goś, co ist­nie­je w nim samym, tyl­ko zosta­ło wypar­te. Może­my więc mówić o dąże­niu do wyrów­na­nia defi­cy­tów emo­cjo­nal­nych.


Tak głę­bo­kie zespo­le­nie męż­czy­zny z kobie­tą jest nie­osią­gal­ne dla homo­sek­su­al­nych part­ne­rów, gdyż psy­chi­ka kobie­ty i męż­czy­zny wyra­sta z pozio­mu bio­lo­gicz­nej sym­bio­zy panu­ją­cej mię­dzy mat­ką a dziec­kiem. Fizycz­nym nega­ty­wem owej jed­no­ści są narzą­dy płcio­we, dosko­na­le zestro­jo­ne w kopu­la­cji hete­ro­sek­su­al­nej. Zako­cha­nie chłop­ca w mat­ce, reali­zo­wa­ne w póź­niej­szych fazach roz­wo­ju w odnie­sie­niu do płci żeń­skiej, bie­rze się z pozio­mu instynk­tu i sub­tel­nych pro­ce­sów roz­wo­jo­wych. Fun­da­men­tal­na jed­ność z obiek­tem (sym­bio­za), pro­ces odróż­nia­nia się i iden­ty­fi­ko­wa­nia w kon­tra­ście do mat­ki, potem quasi-ero­tycz­na fascy­na­cja mat­ką z pozy­cji wykształ­co­nej już indy­wi­du­al­no­ści, zosta­je prze­nie­sio­na na inne kobie­ty, sta­jąc się fun­da­men­tem doj­rza­łych rela­cji z męż­czy­zna­mi i kobie­ta­mi. Mię­dzy dziec­kiem (chłop­cem, męż­czy­zną) a męż­czy­zną nie może być tak sil­ne­go związ­ku zako­rze­nio­ne­go w instynk­cie. Męż­czy­zna nigdy nie będzie „pierw­szym” obiek­tem dziec­ka, zawsze będzie nim mat­ka.


Pierw­sza miłość męż­czy­zny – mat­ka – będzie nicią Ariad­ny w labi­ryn­tach męsko-dam­skich powią­zań i ewo­lu­uje w pożą­da­nie sek­su­al­ne w sto­sun­ku do kobiet. Ta per­spek­ty­wa psy­cho­lo­gicz­na rela­cji męż­czy­zna – kobie­ta – męż­czy­zna bie­gnie line­ar­nie do wizji biblij­nej, na co zwró­cił uwa­gę Joseph Rat­zin­ger oma­wia­nym żywo na forum EAI Ekumenizm.pl doku­men­cie “O współ­dzia­ła­niu męż­czy­zny i kobie­ty”. Psy­cho­lo­gicz­ny opis kształ­to­wa­nia się toż­sa­mo­ści męż­czy­zny jest para­fra­zą biblij­ne­go opi­su stwo­rze­nia. Kobie­ta bie­rze się z jego cia­ła i odtąd są jed­no („prze­glą­dam się w kobie­cie jak w lustrze”). Pod­nie­sie­nie ran­gi macie­rzyń­stwa, w doku­men­cie Rat­zin­ge­ra, prze­no­si gorą­ce dys­ku­sje o homo­sek­su­ali­zmie na bar­dziej wysu­bli­mo­wa­ne pozio­my. „Kobie­ta, zacho­wu­jąc bar­dzo sil­ną intu­icję, że to, co naj­lep­sze w jej bycie sta­no­wią dzia­ła­nia skie­ro­wa­ne na zra­dza­nie dru­gie­go, jego wzrost i ochro­nę” w zasad­ni­czy spo­sób wpły­wa na poczu­cie męskiej toż­sa­mo­ści i war­to­ści. Odkry­cie rela­cji pomię­dzy kry­zy­sem macie­rzyń­stwa (eska­la­cją wygo­dy i rozu­mie­niem obec­no­ści dziec­ka jako przy­kre­go obo­wiąz­ku) a męską fru­stra­cją, poczu­ciem nie­pew­no­ści i wia­ry w sie­bie jest klu­czem do zro­zu­mie­nia wybo­ru homo­sek­su­al­nej aktyw­no­ści w zachod­niej cywi­li­za­cji.


Odno­sząc się do teo­rii psy­cho­lo­gii spo­łecz­nej, moż­na powie­dzieć, że roz­wój męskiej toż­sa­mo­ści ewi­dent­nie pocho­dzi z cze­goś ponad­spo­łecz­ne­go i ponad­kul­tu­ro­we­go. Jest to poziom bio­lo­gii i nie­świa­do­mych pro­ce­sów psy­chicz­nych w inte­rak­cjach mat­ka — dziec­ko. Co naj­wy­żej, utwier­dza­ne z pozy­cji słu­żeb­nej przez pro­ce­sy spo­łecz­ne. Sub­tel­ność pro­ce­sów iden­ty­fi­ka­cyj­nych zasa­dza się na swo­istej współ­pra­cy z matry­ca­mi socjal­ny­mi. Zawsze nale­ży pamię­tać, że jest to dru­gi etap, sko­re­lo­wa­ny z pierw­szym i pod­po­rząd­ko­wa­ny mu. I tak jak w pierw­szym eta­pie kształ­to­wa­nia się toż­sa­mo­ści męskiej głów­ną rolę odgry­wa mat­ka, tak w dru­gim głów­nym roz­gry­wa­ją­cym jest ojciec lub męskie wzor­ce spo­łecz­ne (stąd tak ostra rywa­li­za­cja pomię­dzy wzor­ca­mi, któ­re nad­zwy­czaj efek­tyw­nie prze­no­szą się na postrze­ga­nie i kon­cep­cję rodzi­ny i mał­żeń­stwa). Wzor­ce pozo­sta­ną w życiu męż­czy­zny istot­ne per­ma­nent­nie.


Męż­czy­zna będzie ich potrze­bo­wał do koń­ca życia, będzie się porów­ny­wał z inny­mi męż­czy­zna­mi, rywa­li­zo­wał z nimi i rela­cjo­no­wał poprzez rywa­li­za­cję. Męska toż­sa­mość jest więc nie­zwy­kle podat­na na wzor­ce i sil­nie je selek­cjo­nu­je, stąd m. in. bie­rze się odruch pozor­nie homo­fo­bicz­ny. Stąd też zabie­gi kul­tu­ry o zmia­nę wzor­ców i jej dra­pież­ny rys trans­gre­syj­ny, gene­ru­ją­cy pewien gatu­nek dege­ne­ra­cji opa­ko­wa­nej prze­wrot­nie w postęp. Jak przy­zna­je B. Mar­gu­erit­te: “Wyśmie­ni­tym spo­so­bem zagwa­ran­to­wa­nia wła­dzy pew­nych grup, pew­nych elit, jest podej­mo­wa­na sze­ro­ko pró­ba depra­wo­wa­nia ludzi, co czy­ni ich podat­ny­mi na wszel­kie mani­pu­la­cje”.


Odry­wa­nie dzia­łań socja­li­za­cyj­nych od fun­da­men­tu biop­sy­chicz­ne­go jest poważ­nym błę­dem, gdyż muszą one kore­spon­do­wać ze sobą. Okre­ślo­ne ura­zy mogą spo­wo­do­wać zabu­rze­nie pro­ce­sów toż­sa­mo­ścio­wych. W ich roz­pa­try­wa­niu nauka jest podzie­lo­na, ponie­waż każ­da dys­cy­pli­na rości sobie pre­ten­sje do holi­stycz­ne­go uję­cia pro­ble­mu toż­sa­mo­ści płci i roli spo­łecz­nej.


Praw­da jest taka, że pro­ce­sy toż­sa­mo­ścio­we są istot­ne z pozio­mu wszyst­kich per­spek­tyw (głów­nie cho­dzi o per­spek­ty­wę roz­wo­ju psy­cho­sek­su­al­ne­go, bio­lo­gicz­ną i spo­łecz­no-poznaw­czą, a tak­że spo­łecz­ne­go ucze­nia się — beha­wio­ral­ną), acz­kol­wiek wyraź­nie zauwa­żal­na jest kolej­ność przejść od bio­lo­gicz­nych uwa­run­ko­wań, poprzez psy­cho­sek­su­al­ne (pro­ce­sy nie­świa­do­me, w tym nie­świa­do­me ucze­nie się) do funk­cji socja­li­zu­ją­cych (świa­do­me). Np. ostat­ni doku­ment papie­ski o wery­fi­ka­cji powo­łań kapłań­skich bazo­wał na per­spek­ty­wie psy­cho­lo­gicz­nej, gdzie homo­sek­su­alizm jest uzna­wa­ny za nie­doj­rza­łość (kon­kret­nie mówi o tym psy­cho­lo­gia roz­wo­ju, papież zasię­gał opi­nii u wybit­nych przed­sta­wi­cie­li tego kie­run­ku), ale miał sil­ne odnie­sie­nia do bio­lo­gicz­nych uwa­run­ko­wań płci oraz socjal­nych reper­ku­sji afir­ma­cji kapła­na jako spo­łecz­ne­go wzor­ca męskiej toż­sa­mo­ści w świe­cie.


Zna­jo­mość róż­nic mię­dzy pożą­da­niem homo­sek­su­al­nym a orien­ta­cją hete­ro­sek­su­al­ną nie powin­no pro­wa­dzić do kon­klu­zji o dewia­cji czy nie­nor­mal­no­ści homo­sek­su­ali­zmu. Są to okre­śle­nia pejo­ra­tyw­ne, nie odda­ją­ce isto­ty pro­ble­mu homo­sek­su­al­ne­go. Uni­ka­nie defi­ni­cji nega­tyw­nych poskut­ko­wa­ło jed­nak błęd­nym rozu­mie­niem homo­sek­su­ali­zmu jako cze­goś w peł­ni nor­mal­ne­go. Psy­cho­lo­gia posłu­gu­je się ter­mi­nem oso­bo­wo­ści bor­der­li­ne. Jest on — obok nie­doj­rza­ło­ści — naj­bar­dziej ade­kwat­nym dla homo­sek­su­ali­zmu ter­mi­nem. Z dru­giej stro­ny, oso­by hete­ro­sek­su­al­ne mają pra­wo do rezer­wo­wa­nia sobie przy­miot­ni­ka „nor­mal­ny”, ponie­waż odda­je on isto­tę hete­ro­sek­su­al­no­ści jako speł­nie­nia i zwień­cze­nia pro­ce­su roz­wo­ju psy­cho­sek­su­al­ne­go.


Toż­sa­mość płcio­wa jest kohe­rent­na wów­czas, gdy po pierw­sze — roz­wój płcio­wy prze­bie­gał w spo­sób nie­za­kłó­co­ny i dopro­wa­dził do „zło­że­nia” obu pozio­mów, tzn. bio­lo­gicz­ne­go i psy­cho­spo­łecz­ne­go (Wie­sław Soko­luk), a po dru­gie — gdy oba te pozio­my osią­ga­ją swo­ją doj­rza­łość w goto­wo­ści do aktyw­no­ści hete­ro­sek­su­al­nej. Fik­sa­cja na rela­cji homo­sek­su­al­nej, bez przej­ścia do hete­ro­sek­su­al­nej, uci­na roz­wój psy­cho­sek­su­al­ny, hamu­je go. Twier­dze­nie, że nie moż­na być w peł­ni męż­czy­zną poza hete­ro­sek­su­al­nym speł­nie­niem albo goto­wo­ścią, poten­cjal­ną moż­li­wo­ścią speł­nie­nia się w rela­cji hete­ro­sek­su­al­nej, jest pod­wa­ża­ne w kon­tek­ście per­spek­ty­wy sek­su­olo­gicz­nej, a nie psy­cho­lo­gicz­nej.


Sek­su­olo­gia roz­dzie­la inkli­na­cję sek­su­al­ną od toż­sa­mo­ści płcio­wej. I robi to bez głęb­szych pod­staw, arbi­tral­nie. Czło­wiek jest jed­no­ścią. Bada­nia potwier­dza­ją, że aktyw­ność sek­su­al­na ma zde­cy­do­wa­ny wpływ na toż­sa­mość płcio­wą, a więc obszar, któ­ry orga­ni­zu­je płeć w wymia­rze jako­ści (już nie „czy jestem męż­czy­zną”, ale „jak bar­dzo jestem męż­czy­zną”, a więc „jak bar­dzo akcep­tu­ję sie­bie jako męż­czy­zna”). Sto­pień akcep­ta­cji sie­bie rzu­tu­je z kolei na aktyw­ność sek­su­al­ną. Męż­czyź­ni, któ­rzy doświad­czy­li wystar­cza­ją­co sil­nie afir­ma­cji swo­jej płci w dzie­ciń­stwie i mie­li pozy­tyw­ne wzor­ce męsko­ści, prze­ja­wia­li sil­niej­sze inkli­na­cje hete­ro­sek­su­al­ne. Tak więc oba obsza­ry: toż­sa­mość płcio­wa i oczy­wi­sta inkli­na­cja hete­ro­sek­su­al­na są powią­za­ne wza­jem­nym oddzia­ły­wa­niem. Rela­cja pomię­dzy toż­sa­mo­ścią płcio­wą a doj­rza­ło­ścią do hete­ro­sek­su­al­nej aktyw­no­ści jest ści­sła i wza­jem­nie warun­ko­wa­na. Dla­te­go też toż­sa­mość płcio­wa może być znie­kształ­ca­na, zarów­no przez aktyw­ność homo­sek­su­al­ną, jak wcze­sne pro­ce­sy psy­cho­sek­su­al­ne.


Sek­su­al­ność jest więc klu­czem do rozu­mie­nia sie­bie na pozio­mie toż­sa­mo­ści płcio­wej, iden­ty­fi­ka­cji płcio­wej, jak i doj­rza­ło­ści sek­su­al­nej, rozu­mia­nej jako pociąg do poży­cia hete­ro­sek­su­al­ne­go. Wszyst­kie te zja­wi­ska (toż­sa­mość płcio­wa i kie­ru­nek aktyw­no­ści sek­su­al­nej) two­rzą całość w czło­wie­ku i nie jest obo­jęt­na zgod­ność pomię­dzy nimi. Zgo­da na swo­ją płeć jest punk­tem wyj­ścia dla pro­ce­su, któ­ry kreu­je feno­men męż­czy­zny. To, jak męż­czy­zna sie­bie postrze­ga i jak bar­dzo czu­je się męż­czy­zną, jest koniecz­nym warun­kiem dla feno­me­nu kon­ti­nu­um. Oso­by, któ­re nie mają wystar­cza­ją­co sil­nie ukształ­to­wa­nych cech oso­bo­wo­ścio­wych — ani kobie­cych, ani męskich, ujaw­nia­ją wie­le defi­cy­tów w róż­nych sytu­acjach spo­łecz­nych i mogą mieć pro­ble­my z przy­sto­so­wa­niem. Oso­by te przy­zna­ją się do znacz­nych defi­cy­tów poznaw­czo-emo­cjo­nal­nych w rela­cjach z rodzi­ca­mi. Wie­le badań wska­zu­je, że gru­pą pod­wyż­szo­ne­go ryzy­ka dla tego syn­dro­mu są wła­śnie homo­sek­su­ali­ści. Brak ukie­run­ko­wa­nia pocią­gu sek­su­al­ne­go na oso­bę płci prze­ciw­nej jest nie tyl­ko bra­kiem istot­ne­go dla męskiej toż­sa­mo­ści kom­po­nen­tu, ale impli­ku­je osła­bie­nie męskiej typo­lo­gii cech.


Wie­le badań nauko­wych potwier­dza słusz­ność ten­den­cji do odczy­ty­wa­nia skłon­no­ści homo­sek­su­al­nej w świe­tle ura­zu. Np. bada­nia kana­dyj­skie wyraź­nie wska­zu­ją na rela­tyw­nie wyż­szy pro­cent osób ule­ga­ją­cych mole­sto­wa­niu sek­su­al­ne­mu w dzie­ciń­stwie wśród osób homo­sek­su­al­nych. Inte­re­su­ją­ce są ana­li­zy wywia­dów prze­pro­wa­dzo­nych z homo­sek­su­ali­sta­mi przez pol­skie gru­py badaw­cze. „Regu­łą sta­ło się w naszych dzia­ła­niach wysłu­chi­wa­nie histo­rii, w któ­rej wystę­po­wał jeden z trzech sche­ma­tów prze­mo­co­wych: ojciec alko­ho­lik lub nie­obec­ny, uwie­dze­nie w wie­ku dora­sta­nia, repre­sjo­nu­ją­ca (wią­żą­ca ze sobą) mat­ka” — czy­ta­my w jed­nej z prac dok­tor­skich poświę­co­nych homo­sek­su­ali­zmo­wi.


Bada­nia na neu­ro­tyzm wśród homo­sek­su­ali­stów potwier­dza­ją roz­po­zna­nie homo­sek­su­ali­zmu jako syn­dro­mu poura­zo­we­go, naby­te­go we wcze­snych fazach roz­wo­ju psy­cho­sek­su­al­ne­go (Jerzy Alek­san­dro­wicz 2002).”Osoby o dużym nasi­le­niu neu­ro­tycz­no­ści będą czę­ściej skłon­ne do prze­ja­wia­nia skłon­no­ści homo­sek­su­al­nych” (Zawadz­ki 1998). „W Holan­dii homo­sek­su­alizm jest powszech­nie akcep­to­wa­ny i praw­nie usank­cjo­no­wa­ny, a jed­nak ska­la pro­ble­mów neu­ro­tycz­nych wśród gejów wca­le się nie zmniej­szy­ła. Zda­niem wie­lu holen­der­skich psy­cho­lo­gów, to znak, że źró­dło nie­po­ko­jów tkwi nie w oto­cze­niu, ale we wnę­trzu oso­by”.


Obie­cu­ją­ce wyda­ją się wyni­ki badań lon­gi­tu­idal­nych prze­pro­wa­dzo­nych w Nowej Zelan­dii. Prze­pro­wa­dza­no je na gru­pie 1007 osób, w cią­gu całe­go ich życia. Pierw­szy pomiar — w wie­ku 4 mie­się­cy po uro­dze­niu, potem co roku, do wie­ku 16 lat, a następ­nie w wie­ku lat 18 i 21. 2,8 % bada­nych osób dekla­ro­wa­ło w wie­ku 21 lat orien­ta­cję homo­sek­su­al­ną. Mie­li oni 4–5 razy wię­cej kli­nicz­nej depre­sji, obja­wów uogól­nio­ne­go lęku, zabu­rzeń zacho­wa­nia, uza­leż­nie­nia od niko­ty­ny i innych sub­stan­cji, znacz­nie czę­ściej docho­dzi­ło do myśli i prób samo­bój­czych, obja­wów zło­żo­nych zabu­rzeń psy­chicz­nych. Te trzy ostat­nie czyn­ni­ki były naj­sil­niej­sze. Zgro­ma­dzo­ne dane pocho­dzi­ły z wywia­dów od rodzi­ny, roz­mo­wy z bada­nym, obser­wa­cji doko­ny­wa­nych w róż­nych okre­sach życia, jesz­cze zanim doszło do dekla­ra­cji typu orien­ta­cji sek­su­al­nej. Wnio­sek: oso­by, któ­re w życiu doro­słym opi­su­ją sie­bie jako homo­sek­su­ali­stów, mają wię­cej pro­ble­mów psy­chicz­nych – ogól­nie wią­żą­cych się ze skłon­no­ścia­mi neu­ro­tycz­ny­mi – niż oso­by hete­ro­sek­su­al­ne.


Skłon­no­ści neu­ro­tycz­ne i zabu­rze­nia psy­chicz­ne u osób homo­sek­su­al­nych mia­ły­by zatem w więk­szo­ści źró­dło w dzie­ciń­stwie. Dodaj­my do tego kla­sycz­ne już bada­nia Sie­gel­ma­na, a tak­że wyni­ki badań testa­mi pro­jek­cyj­ny­mi Ries­sa iSa­fe­ra. Poziom lęku u homo­sek­su­ali­stów badał Wer­ner. Schnabl wyka­zał kore­la­cję pomię­dzy nar­cy­zmem, lękiem a neu­ro­tycz­no­ścią u homo­sek­su­ali­stów. Bar­dzo pre­cy­zyj­nie zja­wi­sko rela­cji mię­dzy neu­ro­tycz­no­ścią a homo­sek­su­ali­zme­mo­pi­su­je Karen Hor­ney.


Prze­wro­tu w ame­ry­kań­skiej psy­chia­trii doko­nał ostat­nio dr Spit­zer, któ­ry spo­wo­do­wał skre­śle­nie homo­sek­su­ali­zmu z listy zabu­rzeń w 1973 r. Spit­zer spraw­dził, „w ilu przy­pad­kach wyzwo­le­nie się z homo­sek­su­ali­zmu zaowo­co­wa­ło czymś, co okre­śla jako “dobre funk­cjo­no­wa­nie hete­ro­sek­su­al­ne”. Cho­dzi tu o utrzy­my­wa­nie regu­lar­nych sto­sun­ków z oso­bą płci prze­ciw­nej i o odczu­wa­nie fizycz­nej oraz emo­cjo­nal­nej satys­fak­cji z tych kon­tak­tów. Taki bowiem był w rze­czy­wi­sto­ści cel osób, któ­re pod­da­ły się tera­pii. Nie­któ­re z nich chcia­ły np. rato­wać swo­je mał­żeń­stwa, inne zaś marzy­ły, by mał­żeń­stwo zawrzeć. Oka­zu­je się, że przed tera­pią żad­na z kobiet i zale­d­wie 2,1 proc. męż­czyzn speł­nia­ło kry­te­ria “dobre­go funk­cjo­no­wa­nia hete­ro­sek­su­al­ne­go”. Po zakoń­cze­niu lecze­nia pro­cen­ty te wyno­si­ły odpo­wied­nio — 66 dla męż­czyzn i 44 dla kobiet.”


Zna­czy­ło­by to, że homo­sek­su­alizm jest ten­den­cją odwra­cal­ną. Nie chcą się z tym zgo­dzić akty­wi­ści ruchu gejow­skie­go, bowiem homo­sek­su­alizm naby­ty rady­kal­nie pod­wa­żał­by pra­wo homo­sek­su­ali­stów do defi­ni­cji pozy­tyw­nej, trak­to­wa­nia ich na rów­ni z hete­ro­sek­su­ali­sta­mi, odbie­rał­by im sta­tus mniej­szo­ści i zwią­za­ną z tym ochro­nę przed dys­kry­mi­na­cją. Jeśli wyklu­czyć inte­rak­cję homo­sek­su­al­ną z prze­strze­ni dobra spo­łecz­ne­go osa­dzo­ne­go w realiach rodzi­ny, któ­rej homo­sek­su­ali­ści nie kreu­ją, to czy homo­sek­su­alizm może być nazwa­ny dobrem psy­cho­lo­gicz­nym? Homo­sek­su­alizm uzna­ny za dobro psy­cho­lo­gicz­ne siłą rze­czy imple­men­tu­je dobro spo­łecz­ne.


Szan­sa na spo­łecz­ną akcep­ta­cję homo­sek­su­ali­zmu w prze­strze­ni publicz­nej wzra­sta wraz z psy­cho­lo­gicz­nym prze­ko­na­niem, że homo­sek­su­alizm jest nor­mal­ny. Dla­te­go prze­kaź­ni­ki demo­li­be­ral­ne, z pomo­cą samych homo­sek­su­ali­stów, krzy­czą w dzień i w nocy, zagłu­sza­jąc inne gło­sy — że homo­sek­su­alizm jest nor­mal­ny i pod­pie­ra­ją się przy tym dowo­da­mi nauko­wy­mi. „57 % osób, któ­re uwa­ża­ją homo­sek­su­alizm za akcep­to­wal­ny styl życia, twier­dzą, że jest to cecha wro­dzo­na, pod­czas gdy tak uwa­ża tyl­ko 18 % osób nie akcep­tu­ją­cych tych zacho­wań”. „Jeśli uzna­my, że „taki­mi się uro­dzi­li”, to spo­łe­czeń­stwo zaak­cep­tu­je taki styl życia, twier­dząc, że jest to skłon­ność natu­ral­na i nie­za­leż­na od czło­wie­ka – pisze Paweł Jagieł­ło na forum ESI. Ci, któ­rzy w tej sytu­acji nie akcep­to­wa­li­by homo­za­cho­wań, uzna­ni byli­by za „nie­po­stę­po­wych homo­fo­bów”.


Według homo­sek­su­al­ne­go lob­by, śred­nia licz­ba gejów i les­bi­jek w euro­pej­skich kra­jach to 14 – 16%. Według innych źró­deł, jest ich 2 – 3 %. „Żaden czło­wiek przy­zwo­ity i wykształ­co­ny nie powie, że homo­sek­su­alizm to zbo­cze­nie sek­su­al­ne, jeśli uzna, iż odse­tek osób homo­sek­su­al­nych ma cha­rak­ter sta­ły – twier­dzą, zwo­len­ni­cy tezy, że homo­sek­su­alizm jest wro­dzo­ny. Z kolei zwo­len­ni­cy tezy o naby­tej skłon­no­ści homo­sek­su­al­nej zwra­ca­ją uwa­gę na znacz­ną roz­bież­ność pro­cen­to­wą obec­no­ści homo­sek­su­ali­stów w śro­do­wi­skach wiej­skich i miej­skich, kra­jach wyso­ko roz­wi­nię­tych i bied­nych, rodzin reli­gij­nych i bez­wy­zna­nio­wych. Przy­zwo­le­nie spo­łecz­ne eska­lo­wa­ło­by zatem obec­ność homo­sek­su­ali­zmu. Zwra­ca się też uwa­gę na zja­wi­sko pro­sty­tu­cji męskiej. W mia­stach, gdzie jest ona coraz bar­dziej akcep­to­wa­nym spo­so­bem zarob­ko­wa­nia, odse­tek homo­sek­su­ali­stów kształ­tu­je się na pozio­mie kil­ku­na­stu pro­cent i odbie­ga od przy­ję­tej śred­niej.


Eks­pe­ry­men­ty na ludz­kiej płcio­wo­ści, prze­pro­wa­dza­ne w set­kach labo­ra­to­riów por­no­gra­ficz­nych, dobit­nie dowo­dzą, że struk­tu­ra hete­ro­sek­su­al­na, acz­kol­wiek nie­zwy­kle głę­bo­ko zako­rze­nio­na bio­lo­gicz­nie, może łatwo ulec aber­ra­cji i jest czymś bar­dziej kru­chym, może nawet sub­tel­niej­szym, ani­że­li iden­ty­fi­ka­cja sek­su­al­na kobiet. Bada­nia meto­dą archi­wal­ną i obser­wa­cyj­ną dowo­dzą, że pro­fe­sjo­nal­ne oddzia­ły­wa­nia na psy­cho­fi­zy­kę męż­czyzn hete­ro­sek­su­al­nych, podej­mu­ją­cych aktyw­ność sek­su­al­ną z part­ne­ra­mi tej samej płci, warun­ku­ją ich orien­ta­cję nega­tyw­nie. I tak 70% męż­czyzn dopusz­cza­ją­cych się sek­su anal­ne­go dekla­ro­wa­ło się po pierw­szych trzech sesjach jesz­cze jako hete­ry­cy, po następ­nych trzech mówi­li o bisek­su­al­nej natu­rze. Po roku zaś aktyw­no­ści homo­sek­su­al­nej dekla­ro­wa­li wyraź­ny spa­dek zain­te­re­so­wa­nia płcią prze­ciw­ną. Po trzech latach wresz­cie więk­szość z tych osób mówi­ła o prze­wa­dze ten­den­cji homo­sek­su­al­nej. Był­by to więc dru­gi bie­gun tej samej kon­dy­cji psy­cho­fi­zycz­nej, któ­rą inter­pre­to­wał dr Spi­ter.


Insty­tut Kinsey’a prze­pro­wa­dził dwa bada­nia. Pierw­sze odby­ło się w latach 40. XX w. (obej­mo­wa­ło 1700 osób), dru­gie – w roku (zba­da­no 979 gejów i les­bi­jek). W obu bada­niach zde­cy­do­wa­na więk­szość odpo­wie­dzia­ła, że ich homo­sek­su­alizm jest rezul­ta­tem wpły­wów spo­łecz­nych i śro­do­wi­sko­wych. Inne bada­nie, prze­pro­wa­dzo­ne przez Fami­ly Rese­arch Insti­tu­te, poka­zu­je, że 91 % osób homo­sek­su­al­nych uwa­ża, iż jest to cecha naby­ta. Tyl­ko 9% bada­nych twier­dzi, że taki­mi się uro­dzi­li.


Wpły­wy spo­łecz­no-kul­tu­ro­we inte­re­su­ją­co ana­li­zu­je autor Lubie­wa, Michał Wit­kow­ski: ”Jak obser­wu­je się mło­dych gejów, moż­na dojść do wnio­sku, że sta­je się to dopie­ro wte­dy, kie­dy wcho­dzą w śro­do­wi­sko. Tyle że nie­któ­rzy są na to bar­dziej podat­ni, inni mniej. Wcze­śniej czło­wiek nawet nie wie, że tak moż­na i wol­no się bawić, choć wie­lu gejów w dzie­ciń­stwie robi­ło sobie z prze­ście­ra­dła sukien­kę i prze­gi­na­ło się przed lustrem. Przy­cho­dzi np. do baru gejow­skie­go we Wro­cła­wiu, po raz pierw­szy, 16-latek. Przy­je­chał ze wsi, wyglą­da jak każ­dy inny chło­pak, ma sza­ry swe­te­rek i czu­je się obco, bo nie jest ani prze­sad­nie męski, ani kobie­cy. Bar­dzo szyb­ko zaczy­na przej­mo­wać wzor­ce, musi się ubrać, poru­szać tak jak inni, śmiać z tych samych zbla­zo­wa­nych kawa­łów…”.


Róż­ni­ce pomię­dzy poszcze­gól­ny­mi per­spek­ty­wa­mi w spoj­rze­niu inter­dy­scy­pli­nar­nym są skwa­pli­wie pod­chwy­ty­wa­ne przez media, któ­re upo­rczy­wie powta­rza­ją nie­praw­dę o rze­ko­mej nie­zna­jo­mo­ści przy­czyn homo­sek­su­ali­zmu. Media nie reje­stru­ją zna­czą­cej ten­den­cji repre­zen­to­wa­nej przez wio­dą­ce ośrod­ki nauko­we, zmie­rza­ją­ce do ujmo­wa­nia pro­ble­mu homo­sek­su­ali­zmu w kate­go­riach inter­dy­scy­pli­nar­nych. Z per­spek­ty­wy psy­cho­lo­gicz­nej wie­my, że nie­pra­wi­dło­wo­ści w roz­wo­ju psy­cho­sek­su­al­nym, czy­li zabu­rze­nie na linii trój­ką­ta dziec­ko – mat­ka – ojciec, impli­ku­ją zachwia­nia i aber­ra­cje iden­ty­fi­ka­cji płci. W róż­nym stop­niu są one sko­re­lo­wa­ne z wpły­wa­mi socjal­ny­mi i aber­ra­cja­mi bio­lo­gicz­ny­mi. Nie ma więc jed­nej przy­czy­ny, któ­ra wyja­śnia­ła­by zja­wi­sko homo­sek­su­ali­zmu u wszyst­kich. Jed­nak­że postu­lat indy­wi­du­ali­za­cji w dia­gno­zie nie zno­si praw­dy o przy­czy­nach homo­sek­su­ali­zmu, tak jak chcia­ły­by ją widzieć ośrod­ki nauko­we przy­po­rząd­ko­wa­ne ide­olo­gii demo­li­be­ral­nej. Wyda­je się, że cen­tral­nym punk­tem naby­wa­nia toż­sa­mo­ści jest obszar eks­pla­no­wa­ny przez psy­cho­lo­gię roz­wo­jo­wą.


Okre­śle­nie dobra, zwłasz­cza dobra spo­łecz­ne­go, kom­plet­nie nie przy­sta­je do wie­dzy o homo­sek­su­ali­zmie jako pew­nym bra­ku, nie­do­koń­cze­niu, skrzy­wie­niu roz­wo­ju psy­cho­sek­su­al­ne­go. Pró­ba zakla­sy­fi­ko­wa­nia homo­sek­su­ali­zmu w kate­go­riach nor­mal­no­ści jest reak­cją na pejo­ra­tyw­ne sko­ja­rze­nie homo­sek­su­ali­zmu z pato­lo­gią, doko­na­ne przez wcze­sne szko­ły psy­cho­ana­li­tycz­ne. Kin­sey „odcza­ro­wał” homo­sek­su­alizm w ten spo­sób, że pozba­wił go uję­cia ana­li­tycz­ne­go, a umie­ścił w kon­tek­ście sze­ro­kie­go feno­me­nu zacho­wań sek­su­al­nych.


Sek­su­olo­gia aspi­ru­ją­ca do roli nauki inte­gru­ją­cej róż­ne dzie­dzi­ny roz­ło­ży­ła nazbyt arbi­tral­nie akcen­ty i roz­bi­ła holi­stycz­ne uję­cie męskiej toż­sa­mo­ści na iden­ty­fi­ka­cję płcio­wą i wolun­ta­ry­stycz­ne spec­trum męskich cech, ode­rwa­ne od biop­sy­chicz­ne­go pod­ło­ża. Wyglą­da to tak, jak­by róż­ne kom­po­nen­ty męskiej toż­sa­mo­ści były roz­pa­try­wa­ne nie­za­leż­nie, w ode­rwa­niu od sie­bie i ze szko­dą dla cało­ści. Wio­dą­cym moty­wem sek­su­olo­gicz­nej per­spek­ty­wy jest pry­mi­tyw­ne zało­że­nie, że roz­ła­do­wa­nie napię­cia sek­su­al­ne­go jest dobrem wyż­szym ani­że­li ducho­we i psy­cho­lo­gicz­ne prio­ry­te­ty, a sek­su­al­ność czło­wie­ka może w osta­tecz­no­ści reali­zo­wać się poza nimi.


Chrze­ści­jań­skie spoj­rze­nie na homo­sek­su­alizm ma wie­le wspól­ne­go z psy­cho­lo­gią huma­ni­stycz­ną i ana­li­tycz­ną, pod warun­kiem że zgo­dzą się one na pewien kom­pro­mis: aktyw­ność sek­su­al­na ma te same zna­mio­na i kon­se­kwen­cje co doj­rza­łość psy­cho­sek­su­al­na i goto­wość do jej kon­sump­cji. W ten spo­sób naj­bar­dziej cywi­li­za­cyj­nie szko­dli­wy spór pomię­dzy psy­cho­ana­li­zą a reli­gią mógł­by zna­leźć swo­je szczę­śli­we zakoń­cze­nie dla dobra czło­wie­ka, mał­żeń­stwa i rodzi­ny.


Polak “homo­li­te­rac­ki”


Pra­cow­nik misji ONZ-owskiej opo­wia­da o dzie­ciach ze slum­sów, któ­re nie umie­ją czy­tać, ale zna­ją tech­ni­ki współ­ży­cia homo­sek­su­al­ne­go. Dwu­na­stu uczniów szko­ły pod­sta­wo­wej robi sobie wido­wi­sko: skła­nia do spła­ty dłu­gu kole­gę poprzez świad­cze­nie usłu­gi „sek­su oral­ne­go” (całe zda­rze­nie jest fil­mo­wa­ne). Poli­cja mówi, że nie było przy­mu­su, nie doszło do zła­ma­nia pra­wa.


Ucznio­wie z Tych doku­men­tu­ją podob­ne zda­rze­nie na kli­szy foto­gra­ficz­nej. „Mar­ko­wa­nie sto­sun­ków oral­nych i anal­nych, uda­wa­nie homo­sek­su­ali­stów — “Fakt” zdo­był film z niby-otrzę­sin, jakie ucznio­wie klas dru­gich eli­tar­ne­go II LO w Raci­bo­rzu zro­bi­li swym młod­szym kole­gom”. Pra­sa lokal­na przy­ta­cza dzie­siąt­ki podob­nych incy­den­tów. 26 lip­ca póź­nym popo­łu­dniem Damian Sz., uczeń gim­na­zjum, zna­lazł chwil­kę cza­su w prze­rwie mię­dzy zaję­cia­mi szkol­ny­mi a kore­pe­ty­cja­mi z angiel­skie­go, by obej­rzeć pro­gram „Rand­ka” emi­to­wa­ny na mło­dzie­żo­wym kana­le MTV. Boha­ter każ­de­go z trzech epi­zo­dów „Rand­ki”, poja­wia­ją­cych się w pro­gra­mie, wybie­ra jed­ną z dwóch kan­dy­da­tek — w przy­pad­ku męż­czy­zny lub dwóch kan­dy­da­tów — w przy­pad­ku kobie­ty. Tego po połu­dnia bia­ły chło­pak – boha­ter pro­gra­mu miał wybrać part­ne­ra na spę­dze­nie wspól­ne­go wie­czo­ru spo­śród dwóch kan­dy­da­tów płci męskiej. Po obej­rze­niu pro­gra­mu Damian zde­cy­do­wał: „Nie jestem taki i gdzieś o tym chcę opo­wie­dzieć”. Damian Sz. nie skan­do­wał na kontr­ma­ni­fe­sta­cjach ani nie czuł nie­na­wi­ści w środ­ku. Przy­szedł tam, bo czuł potrze­bę wyra­że­nia sprze­ci­wu wobec cze­goś, co „zmie­nia męż­czyzn i zagra­ża im”.


Eks­pe­ry­ment pro­du­cen­tów show „Miriam” (emi­to­wa­ny w TVN) prze­pro­wa­dzo­ny został na toż­sa­mo­ści sek­su­al­nej kil­ku­na­stu mło­dych męż­czyzn, przed któ­ry­mi zata­jo­no fakt, że obiekt ich wes­tchnień jest prze­bra­nym za kobie­tę męż­czy­zną. Zna­lazł swój epi­log w sądzie. Bie­gli psy­chia­trzy wyka­żą poja­wie­nie się syn­dro­mu poura­zo­we­go u uczest­ni­ków pro­gra­mu. „Obcią­gnij mi”, „wejdź we mnie”, to już „zwy­czaj­ne” dia­lo­gi męskich boha­te­rów popu­lar­ne­go seria­lu „6 stóp pod zie­mią”, reży­se­ro­wa­ne­go przez zde­kla­ro­wa­ne­go homo­sek­su­ali­stę. Film wyż­szych lotów “Bro­ke­back Moun­ta­in” opo­wia­da o miło­ści dwóch kow­bo­jów z pozo­ru nie­win­nie, ale z moc­nym akcen­tem prze­sła­nia, któ­re mło­dzież trak­tu­je bar­dzo serio: miłość homo­sek­su­al­na jest tak samo pięk­na jak miłość osób hete­ro­sek­su­al­nych, a to zna­czy dla mło­dzie­ży to samo, co alter­na­tyw­na (jeśli coś jest dobre rów­nie jak coś inne­go, to jest alter­na­ty­wą dla inne­go dobra).


W MTV mamy już dzie­siąt­ki pro­gra­mów prze­sy­co­nych alu­zja­mi do sek­su homo­sek­su­al­ne­go, pro­du­ko­wa­nych w cen­tral­nych mon­ta­żow­niach, nad­rzęd­nych wobec lokal­nych sta­cji. Licy­tu­ją się one pod wzglę­dem bru­tal­no­ści, cyni­zmu, per­mi­sy­wi­zmu i okru­cień­stwa. Spo­śród dzie­siąt­ków pro­po­zy­cji wybra­łem jed­ną. „Miś koala” koja­rzy nam się z przy­tu­lan­ką, w pro­gra­mie jest cynicz­nym mor­der­cą. Boha­ter wdzie­ra się na stop­nie ołta­rza i zry­wa ornat z kapła­na cele­bru­ją­ce­go Eucha­ry­stię pod posta­cią kra­ker­sów. Obna­żo­ny cele­brans nosi dam­skie majt­ki i biu­sto­nosz. Następ­na scen­ka (nie ma mię­dzy nimi związ­ku): odzia­ny w bia­łe sza­ty męż­czy­zna wyraź­nie koja­rzą­cy się z Chry­stu­sem wcho­dzi do skle­pu i para­no­icz­nie wykła­da na ladę prze­bi­te gwoźdź­mi ręce. Przez dłuż­szą chwi­lę eks­po­nu­je je eks­pe­dient­ce, po czym z pła­czem wycho­dzi. Całość „Misia koala” pod­su­mo­wa­na jest mono­lo­giem więź­nia, któ­ry wzdy­cha do tył­ka kole­gi: „przy­jem­nie było­by cię spe­ne­tro­wać”.


Pro­gra­mów o nakre­ślo­nym pro­fi­lu jest kil­ka dzien­nie, alu­zji do sek­su homo­sek­su­al­ne­go już dzie­siąt­ki. Kon­se­kwent­nym prze­dłu­że­niem tez sta­wia­nych w popkul­tu­rze są bru­tal­ne pro­duk­cje por­no­gra­ficz­ne, w któ­rych męż­czyź­ni hete­ro­sek­su­al­ni — pod­da­wa­ni pro­fe­sjo­nal­nej pre­sji psy­cho­lo­gicz­nej — eks­pe­ry­men­tu­ją ze swo­ją płcio­wo­ścią. Beha­wio­ral­ne (warun­ko­wa­nie przy­jem­no­ści orga­zmu bodź­ca­mi neu­tral­ny­mi) i spo­łecz­ne meto­dy oddzia­ły­wań (przy­kład kole­gów, pre­sja gru­py, kli­mat dobrej zaba­wy), a tak­że finan­so­wa moty­wa­cja kreu­ją potrze­bę homo­sek­su­al­nej aktyw­no­ści.


Dzie­siąt­ki tysię­cy męż­czyzn odbi­ło w ten spo­sób od swo­jej orien­ta­cji hete­ro­sek­su­al­nej w kie­run­ku homo­sek­su­ali­zmu, inni prze­no­szą w swo­je hete­ro­sek­su­al­ne związ­ki poważ­ne destruk­cyj­ne obcią­że­nia. W tym kon­tek­ście potwier­dza się teo­ria Kin­seya, że orien­ta­cja sek­su­al­na jest pew­nym ela­stycz­nym con­ti­nu­um, z któ­rym za żad­ną cenę eks­pe­ry­men­to­wać nie wol­no. Wzor­ce kul­tu­ro­we taką ten­den­cję do eks­pe­ry­men­to­wa­nia nachal­nie pro­mu­ją jako zacho­wa­nie mod­ne, wyzwo­lo­ne i atrak­cyj­ne. Wspo­mnia­na trans­gre­sja kul­tu­ry bazu­je na per­ma­nent­nej potrze­bie afir­mo­wa­nia swo­jej sub­tel­nej toż­sa­mo­ści poprzez rywa­li­za­cję, zachwyt i porów­na­nia z wzor­ca­mi męsko­ści sko­re­lo­wa­ny­mi z fun­da­men­tem biop­sy­chicz­nym, któ­re powin­na dostar­czać m. in. kul­tu­ra.


Wysyp tre­ści homo­sek­su­al­nych w kul­tu­rze był nagły, jak­by cen­tral­nie pro­gra­mo­wa­ny nie­wi­dzial­ną ręką. Dia­lo­gi wkła­da­ne w usta boha­te­rów, zewnętrz­ne wobec kon­struk­cji fabu­ły, skro­jo­ne nie na mia­rę, jak­by zeska­no­wa­ne z innych sce­na­riu­szy. Zaaran­żo­wa­ne pod dyk­tat popraw­no­ści poli­tycz­nej i ordy­no­wa­ne jako wzor­co­we mode­le myśle­nia, pry­wat­ne zacho­wa­nia gwiazd popkul­tu­ry wyda­ją się sztucz­ne tak samo, jak wygła­sza­ne przez nie mądre tezy na temat rów­no­upraw­nie­nia mniej­szo­ści sek­su­al­nych. Weszli­śmy w nowy etap rewo­lu­cji demo­li­be­ral­nej.


Włą­cze­nie zacho­wań homo­sek­su­al­nych w deba­tę i prze­strzeń publicz­ną ma być wyra­zem rów­no­ści oby­wa­tel­skiej i jest wita­ne z entu­zja­zmem przez śro­do­wi­ska homo­sek­su­al­ne. Nie wie­my jed­nak­że, jakie nie­sie ze sobą skut­ki ubocz­ne w orga­ni­zmie spo­łecz­nym. Nawet jeśli są one zna­ne decy­den­tom socjo­tech­nicz­nej mani­pu­la­cji, to i tak spo­łe­czeń­stwo się o tym nie dowie. Tra­gicz­nie roz­chwia­ny — przez ide­olo­gicz­nie implan­to­wa­ne pro­gra­my tele­wi­zyj­ne i tre­ści „kul­tu­ro­we”- para­dyg­mat płci coraz wyra­zi­ściej zazna­cza się w zacho­wa­niach mło­dzie­ży. Oczy­wi­ście moż­na tłu­ma­czyć te zda­rze­nia w róż­ny spo­sób, ale jed­no nie ule­ga wąt­pli­wo­ści: per­wer­sja wzor­ców dopusz­cza­nych przez spo­łe­czeń­stwo w środ­kach maso­we­go prze­ka­zu ide­al­nie kore­spon­du­je z maso­wym, pla­stycz­nie line­ar­nym kopio­wa­niem ich przez mło­dzież.


Zwo­len­ni­cy rów­no­upraw­nie­nia muszą zadać sobie pyta­nie, czy w sfe­rze kul­tu­ry nie toczy się wal­ka o wzor­ce i pomię­dzy wzor­ca­mi, któ­rej efek­tem jest naj­bar­dziej zasad­ni­cze prze­kształ­ce­nie wizji męż­czy­zny i mał­żeń­stwa w jej naj­bar­dziej intym­nych, rela­cyj­nych posta­ciach: dzie­ci – rodzi­ce, mąż – żona, rodzeń­stwo — rodzeń­stwo. Rów­no­upraw­nie­nie jest tym samym, co usank­cjo­no­wa­nie wzor­ca odnie­sień homo­sek­su­al­nych lub prze­siąk­nię­tych wszech­obec­ną alu­zją homo­sek­su­al­ną komu­ni­ka­tów kul­tu­ro­wych, a tak­że pod­nie­sie­nie ich do ran­gi atrak­tyw­ne­go i alter­na­tyw­ne­go kon­struk­tu rela­cji mię­dzy­ludz­kich. Jest to wzo­rzec wymy­ka­ją­cy się wszel­kiej odpo­wie­dzial­no­ści, ode­rwa­ny od defi­ni­cji dobra, wybit­nie hedo­ni­stycz­ny, roz­bi­ja­ją­cy kohe­rent­ność aktu mał­żeń­skie­go, w rze­czy samej uniesz­czę­śli­wia­ją­cy kobie­tę i pozba­wia­ją­cy ją w rów­nym stop­niu mono­po­lu na part­ner­stwo z męż­czy­zną, co męż­czy­znę mono­po­lu na hete­ro­sek­su­al­ną toż­sa­mość. I nawet jeśli wzo­rzec nie jest tym samym co wybór, to kli­mat zstę­pu­ją­cy z ich nagro­ma­dze­nia i prze­ni­kli­wej dyna­mi­ki ma wewnętrz­ną siłę mode­lo­wa­nia zacho­wań ludz­kich – w poprzek deter­mi­ni­stycz­nych i pre­de­sty­na­cyj­nych sło­jów natu­ry.


„Abso­lut­nie niczym nie­uspra­wie­dli­wio­na inge­ren­cja współ­cze­snej kul­tu­ry, pole­ga­ją­ca na rede­fi­ni­cji płci i zacho­wań płcio­wych, wywie­ra bez­po­śred­ni wpływ na kon­cep­cję, jaką ma spo­łecz­ność na temat natu­ry i praw rodzi­ny.” Kul­tu­ra — powo­ła­na do wspie­ra­nia nasze­go czło­wie­czeń­stwa, a tym samym two­rze­nia kli­ma­tu sprzy­ja­ją­ce­go odna­le­zie­niu się męż­czyzn i kobiet w rolach płcio­wych kore­spon­du­ją­cych z ich bio­lo­gicz­ny­mi uwa­run­ko­wa­nia­mi – umie­ra w obję­ciach ide­olo­gii demo­li­be­ral­nej.


„Myślę tu raczej o lite­ra­tu­rze odważ­niej gra­ją­cej z roz­ma­ity­mi kom­bi­na­cja­mi orien­ta­cji sek­su­al­nej. Odważ­niej dobie­ra­ją­cej się do tra­dy­cyj­nej rodzi­ny, kry­tycz­nie odno­szą­cej się do pod­staw panu­ją­cej kul­tu­ry.” – pla­nu­je Kin­ga Dunin, naj­bar­dziej „bol­sze­wic­ka” z libe­ral­ne­go par­na­su inte­lek­tu­alist­ka — socjo­log. Z jej pro­gra­mo­we­go refe­ra­tu, wygło­szo­ne­go w Łodzi, zaczerp­ną­łem śród­ty­tuł: Polak „homo­li­te­rac­ki”.


Król jest nihi­li­stą, czy to waż­ne?


Demon­stra­cja nico­ści może wywo­łać efekt rezo­nan­su spo­łecz­ne­go, o czym poucza mądrość ander­se­now­skiej baj­ki o nagim kró­lu. Spo­łe­czeń­stwa, jak poka­zu­je bie­żą­ca histo­ria demo­kra­cji, są nad wyraz sku­tecz­nie orga­ni­zo­wa­ne wokół róż­no­ra­kich „nago­ści” i nihi­li­zmów, z całą powa­gą afir­mo­wa­nych przez mecha­ni­zmy demo­kra­tycz­ne. Temu absur­do­wi sprzy­ja funk­cja demon­stra­cji prze­ko­nań, będą­ca bodaj naj­sku­tecz­niej­szym narzę­dziem kre­owa­nia praw pozy­tyw­nych w opo­zy­cji do pra­wa natu­ral­ne­go.


Roz­róż­nie­nie mię­dzy pra­wa­mi jed­no­stek o orien­ta­cji homo­sek­su­al­nej a przy­wi­le­jem gru­py zde­fi­nio­wa­nej pozy­tyw­nie w kon­tek­ście dobra wspól­ne­go, ist­nie­nie dobra wspól­ne­go oraz pra­wo demo­kra­cji do dzia­łań pre­fe­ren­cyj­nych w dzie­dzi­nie dobra wspól­ne­go, roz­róż­nie­nie pomię­dzy dobrem hete­ro­sek­su­ali­zmu a bra­ka­mi homo­sek­su­ali­zmu – to prze­słan­ki, któ­ry­mi kie­ro­wał się par­la­ment łotew­ski przy uchwa­la­niu usta­wy o zaka­zie mał­żeństw homo­sek­su­ali­stów. Deba­tę par­la­men­tu poprze­dzi­ły bez­pre­ce­den­so­we wyda­rze­nia na uli­cach Tal­li­na. Gru­pa 70 demon­stran­tów spo­tka­ła się z wie­lo­ty­sięcz­ną rze­szą opo­zy­cji. Łoty­sze zde­cy­do­wa­nie sprze­ci­wia­ją się obec­no­ści homo­sek­su­ali­stów w prze­strze­ni publicz­nej. Jest to bez­po­śred­nia reak­cja na pro­ce­der pro­sty­tu­cji homo­sek­su­al­nej pro­wo­ko­wa­ny przez szwedz­kich tury­stów.


Suwe­ren­na decy­zja bał­tów, upodmio­to­wia­ją­ca oby­wa­te­li, wzbu­dzi­ła pani­kę w śro­do­wi­skach homo­sek­su­al­nych Pol­ski; robi wyłom w mono­po­lu demo­kra­cji libe­ral­nej i odsy­ła do jej war­to­ści i celów. Naj­więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwo śro­do­wi­ska homo­sek­su­al­ne widzą w war­stwie jury­dycz­nej – PiS-owska kon­se­kwen­cja zdol­na jest repli­ko­wać roz­wią­za­nie łotew­skie. Ucię­ło­by to wszel­kie mani­pu­la­cje śro­do­wisk libe­ral­nych, zmie­rza­ją­ce do uni­fi­ka­cji mał­żeństw hete­ro- i homo­sek­su­al­nych i dawa­ło­by uza­sad­nie­nie dla dele­ga­li­za­cji żądań sprzecz­nych z fun­da­men­tal­nym dobrem spo­łecz­nym.


Uprze­dza­jąc taki bieg wypad­ków, orga­ni­za­cje gejow­skie skła­da­ją skar­gę do try­bu­na­łu praw czło­wie­ka w Stras­bur­gu. Uza­sad­nia ją człon­ki­ni komi­te­tu hel­siń­skie­go: Hali­na Bort­now­ska (jest to też jej oso­bi­sta reha­bi­li­ta­cja w oczach śro­do­wisk homo­sek­su­al­nych, któ­re zarzu­ca­ły Bort­now­skiej nie­sku­tecz­ność): „Nie moż­na zaka­zy­wać tego rodza­ju demon­stra­cji, bo są to demon­stra­cje oby­wa­te­li w spra­wach, któ­re ich doty­czą i oni sami oce­nia­ją ich sen­sow­ność i celo­wość”. Cha­rak­te­ry­stycz­na dla demo­li­be­ra­li­zmu symu­la­cja jedy­nie słusz­nej, obo­wią­zu­ją­cej i ist­nie­ją­cej for­my demo­kra­cji jest zasad­ni­czą czę­ścią argu­men­ta­cji Bort­now­skiej. Pole­mi­ka z Bort­now­ską w obrę­bie owej symu­la­cji z góry ska­za­na jest na nie­po­wo­dze­nie.


Nie­waż­ny jest — według Bort­now­skiej — cel demon­stra­cji i cel demo­kra­cji, naj­waż­niej­szy jest mecha­nizm demo­kra­tycz­ny. Meta­licz­na for­ma, chi­rur­gicz­nie wytry­bo­wa­na z tre­ści, mia­ła­by zapew­nić pokój spo­łecz­ny i szczę­ście… Uto­pia owej kal­ku­la­cji zasa­dza się na pró­bie wyzwo­le­nia czło­wie­ka z wszel­kich uwa­run­ko­wań, jak­by czło­wiek był isto­tą ponadna­tu­ral­ną. Dla pode­szłej wie­kiem Bort­now­skiej wal­ka o pra­wa mniej­szo­ści homo­sek­su­al­nej jest jutrem demo­kra­cji. Zatrzy­ma­na w cza­sie, jak­by nie zda­wa­ła sobie spra­wy, że jutro to dziś, a wizji przy­szło­ści nie jest się w sta­nie ogar­nąć z pomi­nię­ciem per­spek­ty­wy ponad­li­be­ral­nej. Demon­stro­wa­nie abso­lut­nie wszel­kich prze­ko­nań jest tym samym, co efekt pilo­ta z dostę­pem do 700 kana­łów: dobro zre­la­ty­wi­zo­wa­ne, „zrów­na­ne” hała­sem demon­stra­cji jest żad­nym dobrem, bowiem nie moż­na podą­żać za wszyst­ki­mi wybo­ra­mi. Aby zre­ali­zo­wać dobro, doko­nu­je­my wybo­ru spo­śród wie­lu pro­po­zy­cji. Demon­stra­cja zatrzy­mu­je nas na wie­lu z nich i w wymia­rze wspól­no­to­wym prze­sta­je­my reali­zo­wać jakie­kol­wiek — poza mate­rial­nym kształ­tem bytu.


Na ile sku­tecz­nie demon­stra­cja zatrzy­mu­je spo­łe­czeń­stwo przed doko­na­niem wybo­ru dobra, na tyle jest ona nie­po­żą­da­na w sek­to­rze publicz­nym. Pożą­da­na jest jedy­nie ta demon­stra­cja, któ­ra jest gło­sem w dys­ku­sji o dobru wspól­nym. Resek­cja „ad hoc” dobra wspól­ne­go i wyklu­cze­nie aso­cja­cji mię­dzy dobrem wspól­nym a demo­kra­cją wyklu­cza korzyst­ną spo­łecz­nie reko­gni­tyw­ną funk­cję demon­stra­cji. W rezul­ta­cie spłasz­cza ją do narzę­dzia mani­pu­la­cji spo­łe­czeń­stwem, na co przy­zwo­le­nia dać nie moż­na. Bort­now­ska egzem­pli­fi­ku­je tra­gicz­ną dycho­to­mię pomię­dzy spo­so­bem upra­wia­nia demo­kra­cji a celem i dobrem demo­kra­cji.


Spo­łe­czeń­stwo pol­skie – na szczę­ście – ma świa­do­mość ist­nie­nia alter­na­tyw­nych mode­li demo­kra­cji, zasa­dza­ją­cych się na obiek­tyw­nym pozna­niu dobra wspól­ne­go. Doko­na­ło ono wybo­ru demo­kra­cji war­to­ści. Nikt — łącz­nie z Hali­ną Bort­now­ską — nie ma kom­pe­ten­cji dele­ga­li­zo­wa­nia mode­lu demo­kra­cji kształ­to­wa­ne­go przez auto­ry­tet Jana Paw­ła II. Realizm demo­kra­cji war­to­ści bie­rze się stąd, że doce­nia ona zna­cze­nie gry wol­no­ścio­wej, nie abso­lu­ty­zu­jąc jej, a wręcz odwrot­nie: rozu­mie, że jest ona ska­za­na na nie­po­wo­dze­nie w kon­tek­ście jej rywa­li­za­cyj­ne­go rysu. Gra ludz­kich wol­no­ści, pro­po­no­wa­na przez libe­ra­lizm, ma to do sie­bie, że uprzy­wi­le­jo­wu­je sil­niej­szych, a pozo­sta­łych rów­na w dół.


Tak się dzie­je nie tyl­ko na pozio­mie życia jed­no­stek (rosną­ce prze­pa­ści mię­dzy boga­ty­mi a bied­ny­mi), ale i na pozio­mie reali­za­cji dobra wspól­ne­go. Pra­wo do demon­stra­cji wszel­kich prze­ko­nań jest pochod­ną zabie­gu reduk­cji dobra do subiek­tyw­ne­go prze­ko­na­nia jed­nost­ki i mate­ria­li­za­cji tezy, że dobra obiek­tyw­ne­go nie ma. Ma ono w sobie taką samą destruk­cyj­ną siłę, jak wpływ hiper­li­be­ral­nych roz­wią­zań spo­łecz­nych na poziom soli­dar­no­ści mię­dzy­ludz­kiej albo kul­tu­ro­wych wzor­ców na ludz­kie zacho­wa­nia. Nie pozo­sta­je więc bez wpły­wu na rozu­mie­nie i reali­za­cję dobra wspól­ne­go.


Wpływ demon­stra­cji prze­ko­nań na demo­kra­tycz­ne pań­stwo ma swo­ją rację bytu w polu mecha­ni­zmów wol­no­ścio­wych kore­spon­du­ją­cych z dobrem wspól­nym, a nie sta­wia­nych w jaskra­wej opo­zy­cji do nie­go. Pra­wo do demon­stra­cji abso­lut­nie wszel­kich prze­ko­nań warun­ku­je dobro wspól­ne fik­cyj­ny­mi tabu z pozio­mu popraw­no­ści poli­tycz­nej i całym wid­mem baga­żu libe­ral­ne­go do tego stop­nia, że może je znie­kształ­cić.


Magia elit, bana­łu, uprosz­czeń, zabu­rze­nia komu­ni­ka­cji i prze­pły­wu infor­ma­cji — to nie­któ­re z barw owej pale­ty, w któ­rej znaj­du­je się czę­sto nie­de­mo­kra­tycz­ny nacisk „demon­stra­cji” (pro­szę zwró­cić uwa­gę na noto­rycz­ne zabu­rze­nie pro­por­cji sta­ty­stycz­nych w ich rela­cjo­no­wa­niu). Jeśli demon­stra­cja jest gło­sem owe­go pla­toń­skie­go dema­go­ga mani­pu­lu­ją­ce­go ago­rą, to nie speł­nia ona kry­te­rium narzę­dzia oby­wa­tel­skie­go. Tak o tym mecha­ni­zmie pisze Adam Mich­nik: „Wol­ność sło­wa — wedle mojej opi­nii — jest war­to­ścią abso­lut­ną, ale nie jest to zasa­da absur­dal­na. Co odróż­nia abso­lut od absur­du? Zdro­wy roz­są­dek. Każ­dy czło­wiek może mówić, co chce — takie jest pierw­sze przy­ka­za­nie ładu demo­kra­tycz­ne­go. Jeśli jed­nak ktoś wykrzy­ku­je kłam­li­wie: “Pali się!” w tłu­mie zapeł­nia­ją­cym kino, a ten tłum rzu­ca się ku wyj­ściu, tra­tu­jąc się wza­jem­nie, to ten czło­wiek zasłu­gu­je na karę. I ta kara, wedle mojej opi­nii, nie jest zama­chem na wol­ność sło­wa, lecz jest rozum­ną obro­ną ładu publicz­ne­go.”


Rol­land Tetler

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.