Kościół według o. Bede Griffithsa
- 26 września, 2003
- przeczytasz w 8 minut
Katolickim teologom często zarzuca się eklezjalny ekskluzywizm, zamknięcie, niechęć do innych wyznań. Myśl o Kościele o. Bede Griffithsa, benedyktyna, wieloletniego praktyka dialogu międzyreligijnego jest całkowitym zaprzeczeniem takich zarzutów. Jego eklezjologia jest całkowicie otwarta, według niektórych nawet za bardzo.
Kościół kosmiczny
O. Bede Griffits rozpoczyna swoje rozważania na temat Kościoła od jasnej deklaracji. Kościół jest rzeczywistością wieczną, kosmiczną, a nie tylko historyczną. Jako taki jest więc rzeczywistością wieczną, choć stworzoną. To ze względu na nią stworzony został świat — podkreśla Griffits. “Kościół, jako taki jest wieczną Matką, jest stworzonym aspektem niestworzonego Ducha”[1] — wskazuje benedyktyn i dodaje, że Kościół to natura świadoma swego celu. Doktryna taka, jak podejrzewam zresztą zupełnie nieświadomie, bliska jest sofiologicznej eklezjologii Sergiusza Bułgakowa, dla którego Kościół jest w pewnym sensie Sofią — Mądrością Bożą, czyli stworzoną Boską Mądrością[2].
Początkiem Kościoła antropologicznego jest stan tuż po upadku. Adam grzesząc zdradza swoje powołanie “syna Bożego” i hamuje ewolucję od materii do Ducha Absolutnego. “Jednocześnie jednak w tym samym momencie rozpoczyna się tajemnica zbawienia. W stworzenie wkracza nowa moc Ducha, śakti, i zaczyna z powrotem przyciągać człowieka do życia w Duchu. Taki jest początek Kościoła, ludzkość zostaje wyciągnięta z grzechu mocą Ducha i odpowiada na Słowo Boże. W takim sensie Kościół jest obecny w ludziach od początku historii. Ilekroć człowiek budzi się i poznaje siebie dzięki swej podstawowej intuicyjnej świadomością jako otwartego na transcendentną tajemnicą istnienia, jest w nim moc Ducha, która kieruje go ku wiecznemu życiu”[3]. To zaś oznacza mówiąc najogólniej, że Duch przenika wszelką religię, wszelki kult, każdą modlitwę. Każde ludzkie działanie religijne inspirowane jest przez Ducha, jest działaniem Ducha w człowieku, a zatem jest ostatecznie właśnie Kościołem.
Griffiths podkreśla, że owo działanie dokonuje się nie tylko w człowieku, ale w całej materii ożywionej i nieożywionej. Ten sam Duch działa w materii i w człowieku, ten sam Duch tworzy Kościół w materii i w człowieku.
Kulminacją rozwoju Ducha w materii i świadomości jest Jezus Chrystus. “W Nim boska świadomość zawładnęła świadomością ludzką, a ciało i dusza, materia i świadomość zostały przemienione. W Nim wypełniły się zaślubiny Boga i Człowieka, Natury i Ducha”[4]. To zjednoczenie Boga z człowiekiem w Jezusie dotyczy całego stworzenia. Poprzez zmartwychwstanie Jezus stał się głową całego stworzenia, całej jedności wszechświata, a kosmos stał się jego ciałem. “Właśnie to ciało stworzenia, uwolnione z mocy grzechu i podziału, tworzy Kościół”[5] — podsumowuje Griffiths.
Kościół historyczny
Kościół kosmiczny ma jednak oczywiście również wymiar historyczny. Jego początkiem jest wspólnota apostołów — dwunastu uczniów Chrystusa, którzy mają głosić światu, że “bliskie jest Królestwo Boże”. To właśnie uczniowie Chrystusa, pod wpływem nieustannego działania Ducha Świętego ukształtują historyczne oblicze Kościoła. Trzeba mieć jednak świadomość, że oblicze to nie czerpie bezpośrednio z nauczania Chrystusa. “Sam Jezus nie dał żadnego systemu zarządzania Kościołem. Stworzył go [Kościół] w oparciu o dwunastu uczniów, aby reprezentowali Nowy Izrael, Nowy Lud Boży, i zgodnie z najwcześniejszą tradycją dał Piotrowi, jako Opoce, pozycję przywódcy; przekazał także ludowi sakramentalne ryty chrztu i Eucharystii”[6]. I nic więcej. Cała reszta jest już wytworem działania Ducha Świętego, ale także ludzkich wypaczeń, grzechów i zaniedbań. Jezus zorganizował więc nie tyle Kościół instytucjonalny, ile Kościół końca czasów, Kościół wspólnotę eschatologiczną.
Griffiths jest przekonany, że z faktu, iż Piotr został wyznaczony na przywódcę pierwszej wspólnoty chrześcijańskich nie da się wyprowadzić wniosku o przywódczej roli Rzymu, czy biskupstwa Rzymu. Jego zdaniem nie da się historycznie udowodnić ani tego, że Piotr założył Kościół w Rzymie, ani tego, że był jego pierwszym biskupem. “W rzeczywistości jest wiele argumentów za tym, że tak nie było”[7] — podkreśla teolog i mnich. Dowodów jest wiele, ale jednym z najważniejszych jest fakt, że apostoł Paweł pisząc list do Rzymian nie wymienia w nim Piotra.
Co więcej, dodaje mnich, Piotr nie mógł być biskupem Rzymu, bowiem w I wieku nie było w Kościele biskupów. Oczywiście pojawiają się na kartach Nowego Testamentu osoby określane biskupami, prezbiterami czy starszymi, ale określenia te nie mają znaczenia, jakie nadała im późniejsza tradycja. Biskupi, rozumiani, jako zwierzchnicy Kościołów pojawili się dopiero w II wieku, wcześniej ich po prostu nie było — wskazuje Griffiths. W I wieku nie było też kapłanów-prezbiterów, którzy mieliby prawo do sprawowania Eucharystii. To wszystko dopiero wytwór II i kolejnych wieków. Podobnie kształtowała się doktryna o szczególnej roli biskupa Rzymu[8].
Takie podejście ma kolosalne skutki dla rozumienia wartości obecnych struktur eklezjalnych (co ważne nie tylko rzymskokatolickiej, bowiem wszystkie struktury są przez Griffithsa oceniane tak samo — jako powstałe w wyniku działania Ducha Świętego, ale również czasem szkodliwych uwarunkowań społecznych).
“Fakt, że Rzym stał się centrum chrześcijaństwa, jest tylko historycznym przypadkiem, a biskup Rzymu uzyskał swoją obecną pozycję dopiero po wielu wiekach. Ktoś może uważać, że taki rozwój był opatrznościowy, ale nie ma powodów wierzyć, że obecna struktura papiestwa jest stała lub że Kościół nie może w przyszłości stworzyć nowej struktury.
Podobnie episkopat jako system rządzenia ustalał się stopniowo i nie ma powodów utrzymywać, że obecna struktura, obojętnie czy w swojej rzymskiej, greckiej, anglikańskiej czy luterańskiej formie, powinna pozostać na zawsze. Wszystkie kościelne struktury podlegają prawu historycznego rozwoju,
Podobnie struktury doktrynalne, zbudowane przez zachodni umysł na założeniach wiary apostołów, są uwarunkowane historycznie i noszą znamiona ograniczeń zachodniego umysłu”[9]
Ostatecznie owe zachodnie ograniczenia powinny zostać przezwyciężone w pełnej syntezie katolickości — rozumianej, jako otwarcie na wszystko, co dobre, prawdziwe i piękne w każdej religii. Katolickości rozumianej w pewnym sensie dynamicznie, jako pogłębiającej się, a nie już pełnej.
Zjednoczenie chrześcijaństwa
Zjednoczenie chrześcijaństwa może się dokonać, zdaniem Griffithsa, wyłącznie przy pełnej świadomości powyższych założeń. Zjednoczone chrześcijaństwo, chrześcijaństwo przyszłości musi przezwyciężyć ograniczenia zachodniego umysłu i otworzyć się na bogactwo religijnego doświadczenia Wschodu. Dokonać się to powinno przede wszystkim przez przyswojenie ducha i myśli chrześcijańskiego Wschodu. I nie chodzi tu tylko o zaakceptowanie swoistej wschodniej liturgii, ale o przyjęcie, jako w pełni akceptowalnej teologii, duchowości i systemu władzy Kościołów Wschodnich. “Zjednoczenie z nimi dałoby nam okazję odzyskania tych cennych elementów tradycji chrześcijańskiej, które zostały przygaszone w trakcie rozwoju Kościoła na Zachodzie”[10] — podkreśla teolog.
Aby to zjednoczenie stało się jednak możliwe konieczne jest głębokie wyznanie win Kościoła zachodniego. W swojej historii — przyłączając do siebie Kościoły wschodnie poddawał on je głębokiej latynizacji, która niszczyła ich specyfikę, odbierała godność ich zwyczajom, pozbawiała znaczenia ich własnej tradycji, czyniąc je całkowicie zależnymi od latynizmu. W ten sposób Portugalczycy zniszczyli pełnię katolickości Kościoła syromalabarskiego — podkreśla Griffiths. Tylko wyrzeczenie się tej zbrodniczej, ostatecznie, tradycji może być podstawą prawdziwego ekumenizmu.
Dialog ekumeniczny, czy zjednoczenie Kościołów wymaga także przepracowania dotychczasowej wizji papiestwa i episkopatu. “Nic bardziej nie przeszkadza w przekazaniu światu prawdziwie katolickiego Kościoła, jak wyobrażenie ogromnego monolitu z papieżem na szczycie i biskupami zajmującymi niższe pozycje podwładnych, całkowicie mu podporządkowanych”[11] — podkreśla teolog. I dodaje, że konieczny jest powrót do ideału papiestwa z pierwszych wieków. Papież powinien powrócić do zwyczaju jednoczenia biskupów w synody i sobory, które wiele decyzji mogłyby podejmować samodzielnie, albo w porozumieniu ze swoimi patriarchatami (przede wszystkim starożytnymi, ale również bardziej współczesnymi) oraz konferencjami. Oczywiście, przypomina Griffiths, biskupi ci powinni znajdować się w jedności z Rzymem, i posiadać w nim stały punkt oparcia[12]. “Kiedy (…) ostatecznie zostanie ustalona zasada kolegialności biskupów jako następców apostołów i zostanie potwierdzone, że najwyższy autorytet Kościoła posiada zarówno zgromadzenie biskupów z papieżem, jako swoją głową, jak i papież, jako głowa kolegium biskupów, ale nigdy jedno bez drugiego, realna stanie się możliwość przyjęcia takiego stanowiska przez Kościoły Wschodu”[13] — podsumowuje Griffiths.
Zasadą przyszłej jedności musi być — i to również jest niezwykle ważne zaakceptowanie różnorodności nie tylko w duchowości, ale także doktrynie, dogmatyce czy organizacji. Aby stało się ono możliwe konieczne jest jednak odrzucenie racjonalistycznej ideologii Zachodu, i otwarcie się na intuicyjność prawdy zawartej w Biblii, ale i kulturach, religiach Wschodu. Chrześcijaństwo prawdziwie otwarte, prawdziwie ekumeniczne — musi bowiem przyjąć, że “chrześcijanin obojętnie do jakiego Kościoła należy nie ma monopolu na prawdę. Wszyscy jesteśmy pielgrzymami w poszukiwaniu Prawdy, rzeczywistości, końcowego spełnienia. Musimy (…) zauważyć, że Prawda zawsze pozostanie poza zasięgiem naszego pojmowania. Żadna nauka, filozofia, teologia nie zawrze w sobie Prawdy. Nie jest w stanie jej ucieleśnić żadna poezja, sztuka czy ludzka instytucja. Wielkie mity są zaledwie odbiciem w ludzkiej wyobraźni tej transcendentnej Tajemnicy. Nawet mit Chrystusa należy tylko do świata znaków, a my musimy wyjść poza mit ku samej tajemnicy, poza słowo i myśl, poza życie i śmierć. Ponieważ ostateczne Tajemnica może być poznana tylko dzięki przejściu przez śmierć”[14] ‑wskazuje Griffiths.
I to jest jedyne miejsce, gdzie trudno mi się z Griffithsem zgodzić. Bowiem trudno sobie wyobrazić, by skończony umysł ludzki, kiedykolwiek był w stanie poznać nieskończoną Boską Prawdę, Nieskończoność, Nicość i Pełnie Boga.
[1] B. Griffiths, Zaślubiny Wschodu z Zachodem, tłum. G. Jasiński, Poznań1996, s. 168[2] S. Bulgakov, Svet neveczernyj, Moskva 1994.[3] B. Griffiths, Zaślubiny, s. 169.[4] tamże, s. 170.[5] jw.[6] tamże, s. 175.[7] B. Griffiths, The Church (Part I), cyt. Za: The Bede Griffiths Sangha Newsletter: www.bedegriffiths.com [8] B. Griffiths, The Church (Part II).[9] B. Griffiths, Zaślubiny, s. 175–176.[10] B. Griffiths, Chrześcijański Aśram, tłum. J. Mroczkowska, Kraków 1993, s. 213.[11] tamże, s. 217.[12] B. Griffiths, The Church (Part III).[13] B. Griffiths, Chrześcijański Aśram, s. 217.[14] B. Griffiths, Zaślubiny, s. 177.