Magazyn

Krzyż i koło


Krzyż jest sym­bo­lem miło­ści do Boga i bliź­nie­go, stresz­cze­niem dwóch przy­ka­zań miło­ści. Bel­ka pio­no­wa ozna­cza miłość do Boga: Będziesz miło­wał Pana Boga swe­go z całe­go ser­ca swe­go, z całej duszy swo­jej i ze wszyst­kich sił swo­ich… Bel­ka pozio­ma ozna­cza miłość do bliź­nie­go: Będziesz miło­wał bliź­nie­go swe­go jak sie­bie same­go.


Jeste­śmy stwo­rze­ni w kształ­cie krzy­ża: nasz „pion” odróż­nia nas od zwie­rząt, któ­re żyją tyl­ko w „pozio­mie”. Tyl­ko czło­wiek zwró­co­ny jest do Boga. Nasze ręce two­rzą nasz „poziom” i nie tak bar­dzo waż­ne jest, czy są one wznie­sio­ne do Boga (kto kocha Boga, ten też auten­tycz­nie kocha bliź­nie­go), czy też otwar­te na potrze­by ludzi (kto kocha bliź­nie­go, ten rów­nież kocha Boga). Jeże­li tyl­ko nasze ręce są otwar­te, to wszyst­ko jest w porząd­ku: jeste­śmy otwar­ci na dru­gie­go — na Boga w czło­wie­ku i na czło­wie­ka w Bogu.


Tak więc tyl­ko wte­dy nasze życia ma sens, gdy wpi­su­je­my je w „for­mę” krzy­ża. Jeże­li to życie nie speł­nia się w tym sym­bo­lu, jest zakła­ma­ne. Krzyż jest sym­bo­lem tej podwój­nej miło­ści, ale też i tru­du. Miłość jest trud­na. Miłość bez krzy­ża nie jest praw­dzi­wa. Wresz­cie krzyż jest sym­bo­lem reli­gii chrze­ści­jań­skiej, a chrze­ści­jań­stwo jest reli­gią miło­ści. Tym­cza­sem sym­bo­lem reli­gij­nym, opo­zy­cyj­nym wobec krzy­ża, jest koło. Moż­na powie­dzieć, że jest ono sym­bo­lem reli­gii Wscho­du, zwłasz­cza bud­dy­zmu. Bud­dyzm zaś jest reli­gią rady­kal­nie róż­ną od chrze­ści­jań­stwa.


Celem każ­dej reli­gii jest zba­wie­nie, prze­zwy­cię­że­nie naszej obec­nej kon­dy­cji. Bud­dyzm jest reli­gią, któ­ra gło­si abso­lut­ną samo­dziel­ność czło­wie­ka w kwe­stii zba­wie­nia. Chrze­ści­jań­stwo w tej samej kwe­stii gło­si abso­lut­ną zależ­ność czło­wie­ka od Boga. Każ­dy czło­wiek, bazu­jąc na wła­snym doświad­cze­niu, musi doko­nać wybo­ru, kim chce być — chrze­ści­ja­ni­nem czy bud­dy­stą. Wszyst­kie inne for­my reli­gij­ne zawie­ra­ją się pomię­dzy bud­dy­zmem i chrze­ści­jań­stwem: jed­ne są bar­dziej chrze­ści­jań­skie, inne bar­dziej bud­dyj­skie. Wybór jest koniecz­ny, trze­ba go doko­nać teraz, a będzie on miał wpływ na cała naszą przy­szłość. Odda­la­nie decy­zji pogar­sza naszą sytu­ację, a za błęd­ny wybór trze­ba, nie­ste­ty, zapła­cić życiem.


Nasze świa­do­me, a co za tym idzie reli­gij­ne życie zaczy­na się od pyta­nia: kim jestem? Jeże­li tego pyta­nia nie zada­je­my, uni­ka­my go, to wte­dy nasze życie jest płyt­kie, powierz­chow­ne i z pew­no­ścią nie jest też reli­gij­ne. Na to pyta­nie prze­wi­dzia­ne są dwie odpo­wie­dzi, z któ­rych jed­na pro­wa­dzi do zba­wie­nia, a dru­ga do nie­koń­czą­cej się życio­wej (ducho­wej) tułacz­ki. Jed­na z tych odpo­wie­dzi, bud­dyj­ska, brzmi: jestem isto­tą samo­wy­star­czal­ną, gdy cho­dzi o moje osta­tecz­ne szczę­ście, zba­wie­nie. Dru­ga z nich, chrze­ści­jań­ska, mówi: praw­dzi­we szczę­ście, zba­wie­nie może dać mi tyl­ko Bóg. Każ­dy czło­wiek musi zadać sobie pyta­nie, któ­ra odpo­wiedź sta­ła się jego udzia­łem: bud­dyj­ska, czy chrze­ści­jań­ska? Bud­dyj­ska z domiesz­ką chrze­ści­jań­stwa, czy chrze­ści­jań­ska z domiesz­ką bud­dy­zmu?


Wyda­je się, że dla niko­go ta odpo­wiedź nie jest jed­no­znacz­na. Praw­do­po­dob­nie nikt kry­tycz­ny wzglę­dem wła­snej wia­ry nie powie: z całą pew­no­ścią jestem bud­dy­stą, ani też nikt nie będzie miał chy­ba odwa­gi powie­dzieć: moja posta­wa jest w peł­ni chrze­ści­jań­ska. Każ­dy jed­nak musi się sta­rać swo­ją odpo­wiedź pogłę­bić, to zna­czy jak naj­bar­dziej ją ujed­no­znacz­nić. Każ­dy powi­nien tak prze­ży­wać swój czas, aby odejść z tego świa­ta jako zde­kla­ro­wa­ny chrze­ści­ja­nin lub bud­dy­sta. Na tym pole­ga reli­gij­ne nawró­ce­nie, nie­za­leż­nie od kie­run­ku, w któ­rym się roz­wi­ja.


Żad­ne­mu chrze­ści­ja­ni­no­wi nie jest do koń­ca obca poku­sa samo­zba­wie­nia. Każ­dy więc, na pyta­nie, czy jest chrze­ści­ja­ni­nem, nie może odpo­wie­dzieć, że zde­cy­do­wa­nie tak, ale powi­nien z każ­dym dniem coraz bar­dziej (chcieć) się nim sta­wać, to zna­czy oczysz­czać się wewnętrz­nie z bud­dy­zmu, choć­by for­mal­nie nigdy bud­dy­stą nie był. Sta­wać się coraz bar­dziej chrze­ści­ja­ni­nem, to zna­czy oczysz­czać się stop­nio­wo z poku­sy samo­zba­wie­nia, wie­rząc coraz bar­dziej, że tyl­ko Bóg, Jezus Chry­stus może dać czło­wie­ko­wi zba­wie­nie, czy­li odpo­wie­dzieć na naj­głęb­szą potrze­bę jego życia. Nie może tej  potrze­by zaspo­ko­ić żad­na tech­ni­ka ducho­wa, tyl­ko Boża łaska.


Wra­ca­jąc do sym­bo­li­ki krzy­ża i koła trze­ba zauwa­żyć, że krzyż wska­zu­je cel pro­sto, koło zaś krę­ci się… w koło. „Reli­gia koła” już na samym począt­ku infor­mu­je każ­de­go, co go cze­ka: rein­kar­na­cja, nie­ustan­ne prze­cho­dze­nie z cia­ła do cia­ła za poku­tę, a koń­ca tego pro­ce­su nie widać. „Reli­gia krzy­ża” wska­zu­je na Tego, któ­ry na nim umarł i któ­ry czło­wie­ka tą samą dro­gą (gdyż On sam jest „dro­gą” — J 14, 6), czy­li przez cier­pie­nie złą­czo­ne z Jego cier­pie­niem pro­wa­dzi do jasno okre­ślo­ne­go celu. Moż­na powie­dzieć, że chrze­ści­jań­stwo jest „dro­gą”, a bud­dyzm — „wędrów­ką”. Na dro­dze, któ­rą jest chrze­ści­jań­stwo, prze­wod­ni­kiem jest Jezus, nato­miast bud­dyj­ską wędrów­kę trze­ba pod­jąć samo­dziel­nie: sam jesteś kowa­lem swe­go losu. Z pew­no­ścią w cza­sie ducho­wej „wędrów­ki” nie­jed­no­krot­nie zda­rza się wie­lu przejść w poprzek „dro­gi”, nie roz­po­zna­ją jej jed­nak ze wzglę­du na uprzed­nie pod­ję­cie decy­zji o samo­dziel­nym zdo­by­wa­niu zba­wie­nia. Pod­czas zmie­rza­nia do celu raz wybra­ną „dro­gą” mogą się rów­nież poja­wiać chwi­le „wędrów­ki”. Każ­dy chrze­ści­ja­nin sta­ra się innych prze­ko­nać, aby prze­sta­li „wędro­wać”, a zaczę­li iść „dro­gą”, bud­dy­sta prze­ko­nu­je do zmia­ny w prze­ciw­nym kie­run­ku.


Wybór „dro­gi” jako spo­so­bu samo­re­ali­za­cji wpi­su­je nasze życie w krzyż, a tym samym otwie­ra na miłość do Boga i bliź­nie­go. Ana­lo­gicz­ny wybór „wędrów­ki” wpi­su­je nasze życie w koło, a tym samym zamy­ka na Boga i bliź­nie­go. W prak­ty­ce wyglą­da to tak: Mat­ka Tere­sa pochy­la­ła się nad każ­dym umie­ra­ją­cym, na wzór miło­sier­ne­go Sama­ry­ta­ni­na; nato­miast medy­tu­ją­cy jogin nie może tego czy­nić, gdyż uwa­ża, że każ­dy sam zasłu­żył na swój los i każ­dy sam musi go prze­zwy­cię­żyć, jeśli zaś on zaj­mie się tym umie­ra­ją­cym, to zakłó­ci pro­ces jego samo­oczysz­cze­nia, a i sam stra­ci cen­ny czas, któ­ry powi­nien wyko­rzy­stać na pra­cę nad wła­snym udo­sko­na­le­niem. Mat­ka Tere­sa, otwar­ta na dru­gie­go czło­wie­ka i cier­pią­ca z tego powo­du oraz medy­tu­ją­cy jogin zamknię­ty na potrze­by świa­ta i nie­wraż­li­wy na cudze cier­pie­nie to sym­bo­le dwóch postaw reli­gij­nych: „dro­gi” i „wędrów­ki”. W tej per­spek­ty­wie każ­dy musi zadać sobie pyta­nie: kim ja obec­nie jestem i  kim chcę doce­lo­wo być? Czy chcę pomóc innym, a przez to rów­nież sobie, bo tak to wszyst­ko Jezus urzą­dził, czy też przede wszyst­kim sta­rać się o wła­sne zba­wie­nie nie wia­do­mo z jakim skut­kiem? Te dwie wizje są bar­dzo jaskra­we, ale tyl­ko wte­dy, gdy ma się takie jasne roz­róż­nie­nie, moż­na doko­nać wybo­ru, a potem się w nim utwier­dzić, ugrun­to­wać.


Krzyż i koło. Każ­dy z tych sym­bo­li, każ­da z tych „figur” — co koniecz­nie trze­ba zauwa­żyć — ma dwie stro­ny. Krzyż odkry­wa przed nami obec­ność Chry­stu­sa (krzyż zawsze koja­rzy nam się z Chry­stu­sem, a bez Nie­go nie ma zna­cze­nia), koło nato­miast ukry­wa obec­ność sza­ta­na. Chry­stus wisi na krzy­żu, ale w ten spo­sób, że jest mię­dzy krzy­żem, a nami. Nato­miast dia­beł ukry­wa się za kołem: ono jest mię­dzy nim, a nami. Koło jest jego zasło­ną, nie widzi­my go. Tak więc krzyż jest „dowo­dem” otwar­cia, otwar­to­ści, zaś koło „zna­kiem” zamknię­cia, kamu­fla­żu.


Czy to pew­ne, że za kołem ukry­wa się sza­tan? Jakie mamy na to dowo­dy? Czy to spra­wie­dli­we oskar­żać go o to? Czy to zna­czy, że reli­gie Wscho­du są sata­ni­stycz­ne? Na wszyst­kie te pyta­nia moż­na odpo­wie­dzieć prze­czą­co, a jed­nak uza­sad­nio­ne jest prze­ko­na­nie, że on rze­czy­wi­ście za nimi się ukry­wa. Dla­cze­go? Na jakiej pod­sta­wie? Wyznaw­cy reli­gii Wscho­du z pew­no­ścią mają dobrą wolę i nie (zawsze) moż­na ich oskar­żać o świa­do­me i dobro­wol­ne związ­ki z sza­ta­nem, podob­nie jak św. Piotr chciał dla Chry­stu­sa „dobrze”, a jed­nak usły­szał sło­wa: Zejdź Mi z oczu, sza­ta­nie! Jesteś Mi zawa­dą, bo myślisz nie na spo­sób Boży, lecz ludz­ki (Mt 16, 23). Nie trze­ba więc być zde­kla­ro­wa­nym sata­ni­stą, żeby słu­żyć sza­ta­no­wi, wystar­czy tyl­ko myśleć na spo­sób ludz­ki i szu­kać tyl­ko ludz­kich roz­wią­zań. A czym­że są te wszyst­kie kon­cep­cje reli­gij­ne, jeśli nie ludz­ki­mi recep­ta­mi na zba­wie­nie? Sza­tan chęt­nie wyko­rzy­stu­je te idee, posłu­gu­je się nimi, ukry­wa się za tym kołem, a my myśli­my, że ono krę­ci się samo, ewen­tu­al­nie że jest sty­mu­lo­wa­ne przez nas samych. Rze­czy­wi­ście my krę­ci­my tym kołem, ale on „sma­ru­je”, żeby ruch spraw­nie się odby­wał. Na tym pole­ga jego udział w reli­gij­nej „wędrów­ce”.


Chry­stus dla nasze­go dobra zawisł na krzy­żu, dia­beł dla naszej zgu­by ukrył się za kołem. Mówiąc krót­ko dia­beł chce nas „wyko­ło­wać”, a Chry­stus, ana­lo­gicz­nie, „ukrzy­żo­wać”. Dia­beł zachę­ca nas do samo­dziel­no­ści w spra­wie zba­wie­nia, pró­bu­je nas prze­ko­nać, że damy sobie radę, że nas na to stać; prze­ko­nu­je, że będzie to sto­sun­ko­wo łatwe do osią­gnię­cia. Chry­stus nato­miast nie ukry­wa, że dla zba­wie­nia koniecz­ne jest pod­ję­cie tru­du i zło­że­nie w Nim nadziei. Uprze­dza, że bez tego tru­du nic nie osią­gnie­my. Mówi: Kto nie bie­rze swe­go krzy­ża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien (Mt 10, 38).


Na „dro­dze” mamy więc jed­ne­go Prze­wod­ni­ka, któ­rym jest Jezus Chry­stus. „Wędrów­ka” nato­miast jest orga­ni­zo­wa­na przez wie­lu ducho­wych „prze­wod­ni­ków” róż­nej jako­ści, któ­rzy słu­żą swe­mu nie­wi­dzial­ne­mu i ano­ni­mo­we­mu kie­row­nic­twu (przy­wód­cy). Każ­dy czło­wiek może zna­leźć się w sytu­acji kie­row­cy zagu­bio­ne­go w wiel­kim i nie zna­nym sobie mie­ście. Pyta kogoś o „dro­gę”. Jeże­li pyta­na oso­ba jest zorien­to­wa­na, udzie­li kon­kret­nych infor­ma­cji. Jeże­li nie, to z pew­no­ścią obaj zapy­ta­ją innych prze­chod­niów. Po wysłu­cha­niu ich wszyst­kich i jed­no­cze­snym bra­ku pew­nej infor­ma­cji, kie­row­ca ska­za­ny jest na „wędrów­kę”. Dokład­nie tak samo jest w życiu ducho­wym, reli­gij­nym.


Jezus naucza z kate­dry, któ­rą jest krzyż. Dia­beł udzie­la instruk­cji zza koła, twier­dząc, że każ­da ze szprych jest tak samo dobrą dro­gą do celu, do „cen­trum”. Prze­ko­nu­je nas, że wszyst­kie reli­gie są jed­na­ko­wo war­to­ścio­we, wystar­czy jedy­nie dobrze wypeł­niać zasa­dy któ­rejś z nich, a wszyst­ko będzie w porząd­ku. Ile razy sły­sze­li­śmy już taki głos, ile razy pró­bo­wa­no wsz­cze­pić w nas tego rodza­ju prze­ko­na­nia?


Pier­wot­nie — w „raju” — był tyl­ko krzyż. Był tam w swo­jej „figu­rze”, w swo­jej zapo­wie­dzi, któ­rą było raj­skie drze­wo życia. Było tam jed­nak rów­nież inne drze­wo, drze­wo pozna­nia dobra i zła. I wła­śnie z tego drze­wa sza­tan zro­bił koło. W ten spo­sób obok chrze­ści­jań­stwa poja­wił się bud­dyzm. Kolej­ność histo­rycz­na nie ma tu zna­cze­nia. Nie­waż­ne czy bud­dyzm jest wcze­śniej­szy od chrze­ści­jań­stwa, czy odwrot­nie. Waż­ne, by widzieć te reli­gie jako „odwiecz­ną” alter­na­ty­wę, bowiem bud­dyzm i chrze­ści­jań­stwo to nie­ko­niecz­nie dwie histo­rycz­ne reli­gie, lecz przede wszyst­kim dwie ducho­we posta­wy, któ­re mogą w życiu kon­kret­ne­go czło­wie­ka wystę­po­wać naprze­mien­nie.


Dzię­ki krzy­żo­wi czło­wiek jest otwar­ty, bo nie może ina­czej. Musi być otwar­ty, gdyż nie może się sku­lić, ponie­waż jest przy­bi­ty. Gdy się praw­dzi­wie kocha, bolą ręce, gdyż są one wycią­gnię­te do Boga w geście modli­twy, albo do czło­wie­ka w geście miło­ści. Z ręka­mi opusz­czo­ny­mi nie moż­na zro­bić nic. Gdy się ma opusz­czo­ne ręce, lepiej nie mówić o miło­ści, bo będą to tyl­ko puste sło­wa.


Moż­na też przy­jąć inną posta­wę: ode­rwać ręce od krzy­ża (trze­ba pamię­tać, że nasz zwią­zek z krzy­żem Chry­stu­sa jest dobro­wol­ny) i sku­lić się. „Sku­lić się”, to zna­czy przy­jąć posta­wę bli­ską kuli. W ten spo­sób może­my przy­jąć posta­wę embrio­nu, zamknąć się na wszyst­kich i na wszyst­ko, sku­pić się tyl­ko na sobie, oto­czyć się jakąś cystą, dokład­nie odgro­dzić się od śro­do­wi­ska, zamknąć się na wszel­kie wpły­wy zewnętrz­ne. Czyż nie taką posta­wę wewnętrz­ną pro­po­nu­ją nam reli­gie Wscho­du?


“Reli­gia koła” sta­ra się „wkrę­cić” w naszą świa­do­mość poprzez nie­ustan­ne powta­rza­nie (w koło) takich tre­ści, „prawd”, któ­re są alter­na­tyw­ne wzglę­dem wia­ry chrze­ści­jań­skiej. To zaś, co sta­no­wi alter­na­ty­wę dla chrze­ści­jań­stwa, jest w kon­se­kwen­cji kłam­stwem, a za każ­dym kłam­stwem stoi sza­tan, „ojciec kłam­stwa”. Lecz jak roz­po­znać jego dzia­ła­nie? Jak ujaw­nić jego obec­ność za „reli­gią koła”? Roz­wią­za­nie jest pro­ste, co jed­nak nie zna­czy, że łatwe: trze­ba znać praw­dę. Koniecz­nie nale­ży pamię­tać, że praw­da jest punk­tem odnie­sie­nia dla kłam­stwa. Gdy­by nie było praw­dy, nie moż­na by było kła­mać. Kłam­stwo ist­nie­je tyl­ko dzię­ki praw­dzie, ono z niej „żyje”. Dla­te­go żeby móc sku­tecz­nie kła­mać, trze­ba naj­pierw dobrze poznać praw­dę. Zna­jo­mość praw­dy jest koniecz­na dla kłam­cy, żeby się jej przez przy­pa­dek nie przy­słu­żył. Dla­te­go w każ­dym pro­gra­mo­wym prze­mó­wie­niu, w każ­dej instruk­cji kła­ma­nia sza­tan za punkt wyj­ścia musi przy­jąć praw­dę. Spró­buj­my więc przy­słu­chać się, co ma on do powie­dze­nia w kwe­stii ide­olo­gii i stra­te­gii dzia­ła­nia na rzecz „reli­gii koła”. Posłu­chaj­my więc jego „orę­dzia”, aby­śmy dobrze zro­zu­mie­li nie­któ­re idee, z któ­ry­mi, być może, jeste­śmy na tyle oswo­je­ni, że nie pod­da­je­my ich już „testo­wi praw­dy”. Nie waż­ne, w jaki spo­sób dosta­li­śmy się na ten wykład. Waż­ne, że na nim jeste­śmy i może­my posłu­chać słów nowej, alter­na­tyw­nej „mądro­ści”. Nie wol­no nam zmar­no­wać takiej oka­zji.


Sza­now­ni Pań­stwo! Żyje­my w sprzy­ja­ją­cym dla nas cza­sie. Otwie­ra­ją się przed nami nowe moż­li­wo­ści. Może­my opa­no­wać ludz­kie umy­sły, ogła­sza­jąc koniec chrze­ści­jań­stwa przez prze­ciw­sta­wie­nie mu alter­na­tyw­nej reli­gij­no­ści. Nie trud­no nam będzie prze­ko­nać ludzi, że chrze­ści­jań­stwo nie speł­ni­ło swo­jej roli, gdyż nie wnio­sło w ich życie nic dobre­go, lecz prze­ciw­nie: woj­ny i nie­spra­wie­dli­wość. Jed­nym z sym­bo­li chrze­ści­jań­stwa jest ryba. Trze­ba ten fakt wyko­rzy­stać, prze­ko­nu­jąc, że reli­gia ta na rów­ni z Oso­bą Jezu­sa zwią­za­na jest z rze­czy­wi­sto­ścią astro­lo­gii. Erze chrze­ści­jań­skiej, erze Ryby-Chry­stu­sa prze­ciw­staw­my więc erę Wod­ni­ka, erę poko­ju, dobro­by­tu, postę­pu, pod każ­dym wzglę­dem od chrze­ści­jań­stwa dosko­nal­szą. Ludzie nam uwie­rzą, gdyż auto­ry­tet Kościo­ła znacz­nie osłabł. Co praw­da ten — jak go nazy­wa­ją — „sakra­ment zba­wie­nia” nie stra­cił (i nigdy nie stra­ci) swo­jej mocy, ale już mało kto w nią wie­rzy, a tym bar­dziej z niej korzy­sta. Dla­te­go chrze­ści­ja­nie będą bez­rad­ni wobec naszych dzia­łań, jeśli tyl­ko przyj­mą one pozo­ry słusz­no­ści.


Pro­szę Pań­stwa! Oto dwu­stu­zło­to­wy bank­not — naj­więk­szy w tej chwi­li w Pol­sce nomi­nał. Ale muszę od razu dodać, że jest to bank­not fał­szy­wy. Jest pod­ro­bio­ny nie­mal dosko­na­le. Tyl­ko spe­cja­li­sta mógł­by odróż­nić go od bank­no­tu auten­tycz­ne­go. Prze­cięt­ny czło­wiek, nawet sprze­daw­ca, tego nie potra­fi. I na tym wła­śnie pole­ga siła tego bank­no­tu. Jeże­li wpro­wa­dzi­my tro­chę takich pie­nię­dzy w obieg, gospo­dar­ka pań­stwa za bar­dzo nie ucier­pi, ale my odnie­sie­my wymier­ną korzyść. Jeże­li wpro­wa­dzi­my ich dużo, gospo­dar­ka ule­gnie  desta­bi­li­za­cji. Ale uwa­żaj­cie! Jeże­li ktoś to spo­strze­że, wie­lu ludzi zacznie zwra­cać uwa­gę na pie­nią­dze. Będą jed­nak i tacy, któ­rzy wolą wszyst­kie­go do koń­ca nie  wie­dzieć, dla­te­go na wszel­ki wypa­dek nie będą spraw­dzać posia­da­nych pie­nię­dzy, lecz posta­ra­ją się szyb­ko je wydać i zamie­nić na inne dobra. Tacy ludzie są dla nas bar­dzo cen­ni. Ostroż­ność jed­nak trze­ba zacho­wać wobec spe­cja­li­stów i ludzi wni­kli­wych.


Pro­szę Pań­stwa! Przyj­mij­my, że praw­dzi­we pie­nią­dze są obra­zem chrze­ści­jań­stwa — jego idei i fak­tów. Idee to cała spu­ści­zna wia­ry, a fak­ty to zba­wie­nie ludzi przez Jezu­sa, Jego cuda oraz cuda, któ­re dzie­ją się poprzez ludzi Mu odda­nych. Te war­to­ści chrze­ści­jań­skie my musi­my zrów­no­wa­żyć naszy­mi, któ­re będą do nich łudzą­co podob­ne. Naj­waż­niej­sze jed­nak, żeby ich było dużo. Mówiąc krót­ko, musi­my wpro­wa­dzić na rynek fał­szy­we pie­nią­dze, fał­szy­we idee i fak­ty, któ­re chrze­ści­ja­nie przyj­mą za praw­dzi­we. Wska­za­ne jest, aby pod­kre­ślać, że to, co im daje­my, pocho­dzi od same­go Jezu­sa. I trze­ba, aby tego było dużo. Wie­lu nie roz­róż­nia ory­gi­na­łów od imi­ta­cji. Inni nie zechcą tego spraw­dzić z wro­dzo­ne­go lęku przed myśle­niem, a poza tym wyj­dą z pro­ste­go zało­że­nia, że za pie­nią­dze fał­szy­we mogą kupo­wać tak, jak za praw­dzi­we, pod warun­kiem, że nikt tego nie zauwa­ży — ani kupu­ją­cy, ani sprze­da­ją­cy. Strzeż­cie się jed­nak tych, któ­rzy potra­fią roz­róż­niać. Oni będą się sta­rać prze­strzec przed tym innych. Tak czy ina­czej zawsze może­my liczyć na suk­ce­sy, zresz­tą już mamy ich za sobą wie­le dzię­ki zasto­so­wa­niu tej meto­dy. Osta­tecz­nie moż­na spro­wa­dzić wszyst­ko do jed­nej zasa­dy jaką jest imi­ta­cja chrze­ści­jań­stwa.


Sza­now­ni Pań­stwo! Oto Pismo świę­te, jedy­ne źró­dło praw­dy. Ponie­waż jest to źró­dło praw­dy, to my wszy­scy, kłam­cy, musi­my znać je na pamięć. Wszy­scy obo­wiąz­ko­wo muszą znać na pamięć naj­waż­niej­sze frag­men­ty, a jeże­li ktoś jest gor­li­wy, będzie znał dokład­nie wszyst­ko. Cho­dzi o to, aby nasze kłam­stwo było peł­ne, a tym samym dosko­na­łe. Aby móc praw­dzie zaprze­czyć w cało­ści, trze­ba ją w cało­ści znać. Jeśli mamy się uka­zy­wać jako anio­ło­wie świa­tło­ści, musi­my znać to, co jest dla chrze­ści­jan świa­tło­ścią i praw­dą. Musi­my dobrze znać naukę Jezu­sa.


Pismo św. mówi o zbaw­czej śmier­ci Jezu­sa na krzy­żu. Dzię­ki temu znak krzy­ża stał się dla wszyst­kich sym­bo­lem zwy­cię­stwa nad nami. Wia­ra w jego moc spra­wia, że znak ten jest dla nas rze­czy­wi­ście nie­bez­piecz­ny. Wobec nie­go jeste­śmy napraw­dę bez­sil­ni. Trze­ba więc koniecz­nie dopro­wa­dzić do rela­ty­wi­za­cji zna­cze­nia krzy­ża. Posta­raj­my się prze­ko­nać chrze­ści­jan, że to tyl­ko jeden z wie­lu sym­bo­li reli­gij­nych. Oprócz nie­go są jesz­cze inne zna­ki i gesty, pocho­dzą­ce z takich tra­dy­cji, jak choć­by indyj­ska. Jeże­li prze­ko­na­my ich, że wszyst­kie te zna­ki mają taką samą war­tość i moc, to tym samym zma­le­je — w ich życiu —  moc praw­dzi­we­go, Chry­stu­so­we­go krzy­ża. Podob­nie trze­ba zała­twić spra­wę z meda­li­ka­mi, czy inny­mi tego typu rze­cza­mi. Moż­na je prze­cież zastą­pić amu­le­ta­mi, tali­zma­na­mi, czy zna­ka­mi zodia­ku. Trze­ba tyl­ko prze­ko­nać chrze­ści­jan, że wszyst­kie one mogą mieć taką samą moc, jeśli się tyl­ko w nią uwie­rzy.


Jed­nak cen­tral­ną ideą chrze­ści­jań­stwa (i nie tyl­ko ideą, bo z ide­ami moż­na sobie łatwo pora­dzić), ale i fak­tem jest Zmar­twych­wsta­nie Jezu­sa, a co za tym idzie — zmar­twych­wsta­nie każ­de­go czło­wie­ka. Nie będę się w tym miej­scu odwo­ły­wał do cyta­tów, bo jest ich zbyt wie­le. Mówi o tym każ­da Ewan­ge­lia, Dzie­je Apo­stol­skie i pozo­sta­łe tek­sty Nowe­go Testa­men­tu. Zmar­twych­wsta­nie jest ser­cem chrze­ści­jań­stwa. Musi­my więc doko­nać swo­istej „trans­plan­ta­cji” w ducho­wym życiu chrze­ści­jan, dla­te­go ideę zmar­twych­wsta­nia trze­ba zastą­pić ideą rein­kar­na­cji i prze­ko­nać ludzi, że to nie tyl­ko idea, lecz udo­wod­nio­ny fakt.  Nie będzie to takie trud­ne. Już w tej chwi­li co trze­ci, albo co czwar­ty chrze­ści­ja­nin w Euro­pie nie wyklu­cza takiej moż­li­wo­ści. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych ludz­kie umy­sły są na nią jesz­cze bar­dziej otwar­te. Jed­nym z naj­lep­szych spo­so­bów ugrun­to­wa­nia tej idei w spo­łe­czeń­stwie, zwłasz­cza pośród ludzi inte­li­gent­nych i myślą­cych, jest unau­ko­wie­nie jej. Cho­dzi o dostar­cze­nie jak naj­więk­szej ilo­ści dowo­dów, że ten czy tam­ten czło­wiek żył już wie­lo­krot­nie pod róż­ny­mi posta­cia­mi. Szcze­gól­nie uży­tecz­na jest w tym wzglę­dzie regre­sja hip­no­tycz­na. Otóż wte­dy, gdy kon­kret­ny czło­wiek zosta­nie pod­da­ny hip­no­zie, ten z was, któ­ry jest za nie­go „odpo­wie­dzial­ny”, ma za zada­nie wpro­wa­dzić w jego świa­do­mość jak naj­wię­cej róż­nych obra­zów jak naj­bar­dziej odle­głych tema­tycz­nie od tego, co on aktu­al­nie prze­ży­wa. W ten spo­sób czło­wiek ten ule­gnie złu­dze­niu życia w innym cza­sie i w innym świe­cie. Korę mózgo­wą tego czło­wie­ka moż­na potrak­to­wać jako „ekran kino­wy”. Wy macie wyświe­tlić mu odpo­wied­ni „film”, któ­re­go ist­nie­nie zosta­nie zare­je­stro­wa­ne przez elek­tro­en­ce­fa­lo­graf, a treść — w for­mie wyznań hip­no­ty­zo­wa­nej oso­by —  przez magne­to­fo­ny i inne urzą­dze­nia towa­rzy­szą­ce hip­no­tycz­ne­mu sean­so­wi. Idea rein­kar­na­cji zakła­da, że dusza ludz­ka wcie­la się w róż­ne cia­ła. Oczy­wi­ście kry­tycz­ny chrze­ści­ja­nin z łatwo­ścią może zauwa­żyć — na przy­kła­dzie Jezu­sa — że po zmar­twych­wsta­niu był On tym samym czło­wie­kiem, a mówiąc ści­ślej — tą samą duszą w tym samym cie­le. Nie może­cie dopu­ścić, żeby kto­kol­wiek ana­li­zo­wał ideę rein­kar­na­cji w odnie­sie­niu do Oso­by Jezu­sa, bo wszyst­ko zosta­nie zde­ma­sko­wa­ne. Koniecz­nie trze­ba od tego odwra­cać uwa­gę ludzi poprzez nie­ustan­ne odwo­ły­wa­nie się do doświad­czeń pocho­dzą­cych z hip­no­zy.


Sko­ro już mowa o rein­kar­na­cji, trze­ba się sta­rać pod­su­nąć ludziom prze­ko­na­nie, że i w Piśmie św. są bar­dzo wyraź­ne śla­dy wia­ry w nią. Na począt­ku naj­le­piej odwo­łać się do Ewan­ge­lii według św. Jana (J 9). Jest tam mowa o czło­wie­ku nie­wi­do­mym od uro­dze­nia, któ­re­go uzdro­wił Jezus. Dla nas bar­dzo waż­ne jest, że czło­wiek ten był nie­wi­do­my od uro­dze­nia. Ucznio­wie zapy­ta­li wte­dy Jezu­sa: Rab­bi, kto zgrze­szył, że się uro­dził nie­wi­do­mym — on czy jego rodzi­ce? (J 9, 2). Waż­na jest ta alter­na­ty­wa — on, czy jego rodzi­ce. Jeże­li odpo­wie­my, że jego rodzi­ce, to nic nie uzy­ska­my, gdyż tak wie­rzy­li żydzi i nie moż­na jesz­cze odwo­ły­wać się do wia­ry w rein­kar­na­cję. Ale jeże­li on, to musiał zgrze­szyć w poprzed­nim życiu, bo nie­wi­do­mym był od uro­dze­nia! To praw­da, że Jezus oba­la jed­ną i dru­gą moż­li­wość, mówiąc, że: Ani on nie zgrze­szył, ani jego rodzi­ce, ale [sta­ło się tak], aby się na nim obja­wi­ły spra­wy Boże (J 9, 3). Ale to pozo­sta­je tyl­ko do waszej wia­do­mo­ści. Tę wypo­wiedź Jezu­sa nale­ży prze­mil­czeć, a skon­cen­tro­wać się na tej rein­kar­na­cyj­nej moż­li­wo­ści inter­pre­ta­cji. Przy czym nale­ży pod­kre­ślać, że nie jest to moż­li­wość, lecz nie­za­prze­czal­ny fakt.


W podob­ny spo­sób moż­na wyko­rzy­stać stwier­dze­nie Jezu­sa skie­ro­wa­ne do  Niko­de­ma (opi­sa­ne w J 3). Jezus powie­dział wte­dy: Zapraw­dę, zapraw­dę powia­dam ci, jeśli się ktoś nie naro­dzi powtór­nie, nie może ujrzeć kró­le­stwa Boże­go (J 3, 3). Jezus mówił o chrzcie, co zresz­tą uści­ślił póź­niej, ale to też może­cie umie­jęt­nie prze­mil­czeć. Waż­ne, żeby się skon­cen­tro­wać na tych „powtór­nych naro­dzi­nach”. Zawsze moż­na mówić, że Jeże­li Jezus chciał przez to powie­dzieć coś inne­go i nie życzy sobie takiej inter­pre­ta­cji, to mógł mówić w spo­sób bar­dziej pre­cy­zyj­ny. A sko­ro nie mówił, to zna­czy, że takiej moż­li­wo­ści nie wyklu­czał. Jasne jest, że wszyst­ko, co Jezus mówił, sprze­ci­wia się cał­ko­wi­cie rein­kar­na­cji. Gdy­by bowiem dopusz­czał taką moż­li­wość, to nie pod­kre­ślał­by tak moc­no przy­go­to­wa­nia na śmierć. A prze­cież mówił, że przyj­dzie ona jak zło­dziej w nocy i nie będzie moż­li­wo­ści popra­wy. Do tego same­go wnio­sku pro­wa­dzi przy­po­wieść o sądzie osta­tecz­nym. Ale to są fak­ty, o któ­rych macie wie­dzieć, żeby o nich nie mówić.


Podob­ny uży­tek nale­ży zro­bić ze słów Jezu­sa doty­czą­cych Jana Chrzci­cie­la. Swo­ją wypo­wiedź o nim zakoń­czył On takim zda­niem: A jeśli chce­cie przy­jąć, to on jest Elia­szem, któ­ry ma przyjść. Kto ma uszy, nie­chaj słu­cha! (Mt 11, 14–15). Czyż to nie jest cudow­ne wyra­że­nie?! Powta­rzam — cudow­ne ze wzglę­du na nasze cele, ide­al­ne do rein­kar­na­cyj­nej inter­pre­ta­cji. Zwróć­cie uwa­gę na to, że Jezus mówi o Janie Chrzci­cie­lu, a na koń­cu doda­je, że on jest Elia­szem, któ­ry ma przyjść. I pod­kre­śla jesz­cze: kto ma uszy, nie­chaj słu­cha. Inny­mi sło­wy: kto może zro­zu­mieć, nie­chaj rozu­mie. Prze­cież gdy­by to było takie oczy­wi­ste, Jezus nie mówił­by w ten spo­sób.


Sza­now­ni Pań­stwo! Zatrzy­ma­łem się dłu­żej przy idei rein­kar­na­cji, gdyż ona może nam oddać naj­więk­sze usłu­gi, a to głów­nie z tego powo­du, że jest w cało­ści anty­chrze­ści­jań­ska, w peł­ni alter­na­tyw­na wzglę­dem nie­go. Poza tym sta­wia na pew­ną samo­dziel­ność czło­wie­ka, któ­rą sobie każ­dy ceni, a chrze­ści­ja­nie nie są od tego wol­ni. Chrze­ści­jań­stwo bowiem zakła­da cał­ko­wi­tą zależ­ność czło­wie­ka od Boga, rein­kar­na­cja nato­miast cał­ko­wi­tą od Nie­go nie­za­leż­ność. Będzie wie­lu takich, któ­rzy w swej naiw­no­ści połą­czą rein­kar­na­cję z wia­rą w Chry­stu­sa, czy­li w ich prze­ko­na­niu nie odej­dą od Nie­go, w prak­ty­ce jed­nak będzie to odej­ście, gdyż On nie będzie już dla nich naj­waż­niej­szy. Akcent ze Zba­wi­cie­la zosta­nie prze­nie­sio­ny na samo­zba­wie­nie.


Pozo­sta­jąc dalej przy Piśmie św. war­to zauwa­żyć coś jesz­cze. Wie­lu współ­cze­snych mło­dych chrze­ści­jan na nowo odkry­wa jego war­tość. Jest ono dla nich ducho­wym pokar­mem, przy jego pomo­cy sta­ra­ją się roz­wią­zy­wać wszyst­kie swo­je pro­ble­my. Koniecz­nie trze­ba im wska­zać inne źró­dła mądro­ści i mocy. Wie­le gazet dla zwy­kłe­go zysku pozwo­li nam codzien­nie na swych łamach dru­ko­wać horo­sko­py. Jesz­cze lepiej będzie, gdy horo­sko­py będą wyzna­cza­ne przy pomo­cy spe­cjal­nie do tego przy­go­to­wa­nych pro­gra­mów kom­pu­te­ro­wych. Odsu­nie się przez to zarzut, że zacho­dzi tu moż­li­wość mani­pu­la­cji. Jeże­li ludzie zaczną sto­so­wać się do wska­zań astro­lo­gii i gdy prze­ko­na­ją się, że „to dzia­ła”, to wkrót­ce cał­ko­wi­cie uza­leż­nią się od nas, a tym samym odej­dą od Chry­stu­sa, choć­by nadal dekla­ro­wa­li przy­na­leż­ność do Nie­go. Horo­sko­py powin­ny mieć jak naj­wię­cej pozo­rów nauko­wo­ści. Moż­na też prze­ko­ny­wać ich, że wszyst­ko, co Biblia przed­sta­wia jako zja­wi­ska nad­przy­ro­dzo­ne, moż­na wyja­śnić przy pomo­cy parap­sy­cho­lo­gii. Takie „zra­cjo­na­li­zo­wa­nie” cudów będzie ludziom bar­dzo pochle­bia­ło, gdyż w ich prze­ko­na­niu to, co jest nie­wy­tłu­ma­czal­ne, prze­ra­sta czło­wie­ka, jeże­li nato­miast coś rozu­mie­ją, to mają wra­że­nie, że nad tym panu­ją.


Następ­nie trze­ba wyeli­mi­no­wać naj­więk­szą siłę chrze­ści­jan, któ­rą jest wia­ra. Nowy Testa­ment, jak rów­nież histo­ria Kościo­ła daje wie­le dowo­dów mocy wia­ry. Sam Jezus tę praw­dę moc­no pod­kre­ślał. Prze­ko­ny­wał ludzi, że jeże­li Go o coś z ufno­ścią i wia­rą pro­sić będą, to otrzy­ma­ją od Nie­go. Tak wie­lo­krot­nie bywa­ło i tak też jest nadal. Ale Jezus sta­wiał i nadal sta­wia współ­cze­snym chrze­ści­ja­nom pew­ne warun­ki. Jed­nym z nich jest nawró­ce­nie i czy­stość ser­ca. Jezus pod­kre­śla moc­no, że ten, kto nie chce zmie­nić swe­go życia, nie powi­nien Go pro­sić. Ten fakt musi­my bez­względ­nie wyko­rzy­stać. Zatem — po pierw­sze — wia­rę trze­ba zastą­pić pozy­tyw­nym myśle­niem i — po dru­gie — nale­ży prze­ko­nać ludzi, że prze­mia­na moral­na nie jest wyma­ga­na, a może nawet w ogó­le nie wcho­dzi w rachu­bę.  Spra­wi­my wte­dy wra­że­nie, że moż­na osią­gnąć szyb­ki i duży suk­ces prak­tycz­nie za żad­ną cenę. Wystar­czy tyl­ko tre­ning świa­do­mo­ści, tro­chę auto­su­ge­stii, wła­śnie — pozy­tyw­ne myśle­nie. Moż­na przy tym oskar­żyć chrze­ści­jań­stwo, a co za tym idzie — Jezu­sa, że wyra­bia w czło­wie­ku prze­świad­cze­nie o jego niskiej war­to­ści, pod­czas gdy „w rze­czy­wi­sto­ści” jest on kimś wiel­kim, stwór­czym, kre­atyw­nym. Opra­co­wa­no już wie­le tech­nik pozy­tyw­ne­go myśle­nia, trze­ba je tyl­ko roz­po­wszech­nić. Nie muszę doda­wać, że to my sty­mu­lu­je­my te wewnętrz­ne prze­mia­ny, dla­te­go efek­ty są szyb­ko widocz­ne. W rezul­ta­cie prak­ty­ki te pro­wa­dzą do roz­bi­cia oso­bo­wo­ści, ale zawsze wte­dy moż­na prze­ko­nać ludzi, że były źle zasto­so­wa­ne, czy­li zrzu­cić winę na nich samych. Naj­waż­niej­sze jest to, że pozy­tyw­ne myśle­nie cał­ko­wi­cie zamy­ka na Boga, a o to prze­cież nam cho­dzi. Gdy ktoś przyj­mie taki styl życia, to Bóg prze­sta­nie mu być potrzeb­ny, gdyż oswoi się z prze­ko­na­niem, że sam wszyst­ko potra­fi. Tak spraw­dza się ta filo­zo­fia w prak­ty­ce.


Pozy­tyw­ne myśle­nie win­no zna­leźć szcze­gól­ne zasto­so­wa­nie w pro­ce­sie uzdra­wia­nia czło­wie­ka. Jezus uzdro­wił wie­lu ludzi tyl­ko dla­te­go, że oni uwie­rzy­li w Jego moc. W rezul­ta­cie uwie­rzy­li, że może im pomóc inter­wen­cja „z zewnątrz”, jeśli tyl­ko na nią się otwo­rzą. Trze­ba tę wia­rę „prze­pro­gra­mo­wać”. Trze­ba wpo­ić ludziom prze­ko­na­nie o moż­li­wo­ści samo­le­cze­nia, a wte­dy prze­sta­ną pro­sić Boga o pomoc. Trze­ba ich prze­ko­nać do idei holi­zmu. Mówi ona o lecze­niu cało­ścio­wym. Zakła­da, że czło­wiek jest mikro­ko­smo­sem w makro­ko­smo­sie. Wszyst­kie potrzeb­ne siły znaj­dzie więc w sobie, albo w ota­cza­ją­cym świe­cie, czy­li w pew­ne­go rodza­ju „ukła­dzie zamknię­tym”. Nie musi więc pro­sić o pomoc Kogoś „z zewnątrz”, czy­li Boga. Taka oko­licz­ność schle­bia ludziom, dla­te­go trze­ba ją bez­względ­nie wyko­rzy­stać. Kie­dy już kon­kret­ny czło­wiek zauwa­ży efek­ty samo­le­cze­nia, wte­dy powin­ni­śmy wkro­czyć, aby je wzmoc­nić. To go jesz­cze bar­dziej pod­bu­du­je i utwier­dzi w słusz­no­ści pod­ję­tych prak­tyk. Trze­ba tego rodza­ju klien­tom wpo­ić prze­ko­na­nie, że samo­uz­dra­wia­nie nie jest jed­no­ra­zo­wym aktem, lecz cza­sem dłu­go­trwa­łym pro­ce­sem. W ten spo­sób cał­ko­wi­cie uza­leż­nią się od tych prak­tyk, a tym samym od nas, za każ­dą bowiem pomoc muszą nam zapła­cić. W jaki spo­sób? Jeże­li dzię­ki naszej inter­wen­cji prze­sta­ną kogoś boleć oczy i będzie miał soko­li wzrok, to po pew­nym cza­sie ode­zwie się ból na przy­kład w kola­nie lub w innej czę­ści cia­ła. To się facho­wo nazy­wa „prze­nie­sie­niem obja­wów”: jeden organ jest ule­czo­ny, dru­gi zaczy­na cho­ro­wać. Wte­dy znów będzie musiał zasto­so­wać inną tech­ni­kę samo­uz­dra­wia­nia, albo pójść do inne­go uzdro­wi­cie­la. W rezul­ta­cie jego zdro­wie będzie słab­nąć, a on nawet tego nie zauwa­ży, nie mówiąc już o tym, żeby o cokol­wiek podej­rze­wać nas. Tu jesz­cze muszę zauwa­żyć, że uzdro­wie­nia chrze­ści­jań­skie, nad­przy­ro­dzo­ne, czy­li Chry­stu­so­we są jako­ścio­wo lep­sze: cał­ko­wi­te, bez nawro­tów cho­ro­by. Tej jako­ści nie spro­sta­my, ale może­my wie­le zdzia­łać ilo­ścią, zwłasz­cza, że Jezu­sa trze­ba o pomoc popro­sić, a my przy­cho­dzi­my nie pro­sze­ni.


Samo­uz­dra­wia­nie bazu­je na prze­ko­na­niu o potę­dze jaź­ni czło­wie­ka, potę­dze jego nad­świa­do­mo­ści. Trze­ba ludziom mówić dużo o moż­li­wo­ści roz­wo­ju ich psy­chicz­ne­go poten­cja­łu. W rezul­ta­cie trze­ba w nich roz­wi­nąć prze­ko­na­nie o wła­snej, lecz do koń­ca nie uświa­do­mio­nej bosko­ści. Cho­dzi o to, żeby nakło­nić ich do kul­tu swej jaź­ni i jej poten­cjal­nych mocy. Jeże­li tak będzie, ludzie sta­ną się prak­tycz­ny­mi ate­ista­mi, choć­by dekla­ro­wa­li, że są chrze­ści­ja­na­mi. Bóg nie będzie im już potrzeb­ny. A tak w ogó­le jeże­li cho­dzi o Boga, to trze­ba — zanim nie stra­cą wia­ry zupeł­nie — pod­kre­ślać, że jest On w nich, że jest ich naj­głęb­szą isto­tą i tak dalej. Ale uwa­ga: Jezus rów­nież nauczał o Bogu prze­by­wa­ją­cym w ser­cu czło­wie­ka, pod­kre­ślał jed­nak — co dla chrze­ści­jań­stwa jest bar­dzo istot­ne — że miesz­ka On przede wszyst­kim „w nie­bie”, to zna­czy „na zewnątrz”, że jest Isto­tą Trans­cen­dent­ną, że nie­skoń­cze­nie prze­ra­sta czło­wie­ka, że jest jego Stwór­cą. Naszym zada­niem jest wyak­cen­to­wa­nie tyl­ko jed­nej stro­ny praw­dy o Bogu, a zatem pół­praw­dy, tej mia­no­wi­cie, że Bóg prze­by­wa wyłącz­nie wewnątrz isto­ty ludz­kiej. To dowar­to­ściu­je czło­wie­ka, ale „ogra­ni­czy” Boga: w prze­ko­na­niu ludzi nie będzie On już stwór­cą wszyst­kie­go, począt­kiem i koń­cem, lecz tyl­ko jakąś zasa­dą oży­wia­ją­cą świat od wewnątrz, jakąś bez­oso­bo­wą siłą, któ­rą moż­na i jak naj­bar­dziej trze­ba wyko­rzy­stać. Koniecz­nie też nale­ży wpro­wa­dzić nowe imio­na Boga, takie jak: Naj­wyż­sza Isto­ta, Uni­wer­sum, albo jesz­cze inne. Trze­ba za wszel­ką cenę wyeli­mi­no­wać te imio­na Boga, któ­re mówią o Jego miło­ści, wier­no­ści i dzia­ła­niu dla dobra czło­wie­ka. Wystar­czy się ogra­ni­czyć do Jego obec­no­ści. Potem przyj­dzie kolej na Jego cał­ko­wi­te wyeli­mi­no­wa­nie z ludz­kiej świa­do­mo­ści.


Ide­ałem życia chrze­ści­jań­skie­go zawsze była świę­tość. Żeby być świę­tym, trze­ba kochać Boga i bliź­nie­go. Przed­staw­my chrze­ści­ja­nom inną war­tość reli­gij­ną. Niech uwie­rzą, że czło­wiek nie musi być świę­tym, ale powi­nien być misty­kiem, powi­nien doświad­czać głę­bo­kich prze­żyć wewnętrz­nych. Każ­dy się zgo­dzi, że świę­tość bar­dzo trud­no osią­gnąć. Trze­ba prze­ko­nać ludzi, że jeśli cho­dzi o doświad­cza­nie nie­zwy­kłych sta­nów, to nie jest to aż tak trud­ne i nie wyma­ga moral­nej prze­mia­ny. Wystar­czy tyl­ko zasto­so­wać odpo­wied­nią psy­cho­tech­ni­kę. Mów­cie jak naj­wię­cej o „odmien­nych sta­nach świa­do­mo­ści” i o tym, jak je osią­gnąć. Zauwa­ży­cie, że wkrót­ce będzie­cie mie­li wie­lu adep­tów. Prze­ko­naj­cie ich, że wewnętrz­ne doświad­cze­nie nie jest darem  Boga, lecz owo­cem ludz­kich wysił­ków, samo­kon­tro­li, samo­dy­scy­pli­ny. Przy czym, jeśli cho­dzi o misty­kę, nie odwo­łuj­cie się do chrze­ści­jań­stwa, lecz do reli­gii Wscho­du. Pod­kre­ślaj­cie, że tam już daw­no wypra­co­wa­no odpo­wied­nie meto­dy prze­mia­ny świa­do­mo­ści i odwo­łuj­cie się do kon­kret­nych przy­kła­dów. Jeśli tyl­ko ktoś zre­zy­gnu­je ze swe­go natu­ral­ne­go sta­nu świa­do­mo­ści, dane­go mu przez Boga i wpro­wa­dzi się w trans, win­ni­ście mu pod­su­wać jak naj­wię­cej obra­zów suge­ru­ją­cych jed­ność z wszech­świa­tem, a nie z Bogiem, jak to ma miej­sce w życiu chrze­ści­jań­skich świę­tych. To doświad­cze­nie tak ich wcią­gnie, że zechcą je wie­lo­krot­nie powta­rzać i tym samym wpro­wa­dzać się w stan auto­hip­no­zy. Wymier­ny efekt dla nas będzie z tego taki, że ludzie ci nie będą aktyw­nie poma­gać bliź­nim, jak to robią świę­ci chrze­ści­jań­scy, lecz będą się izo­lo­wać od spo­łe­czeń­stwa w celu samo­re­ali­za­cji. Fan­ta­stycz­nie!


Świę­ty, to czło­wiek, któ­ry kocha, nato­miast mistyk to ten, któ­ry doświad­cza głę­bo­kich prze­żyć, któ­ry ma „roz­wi­nię­tą” świa­do­mość. Miłość jest naj­waż­niej­szą war­to­ścią chrze­ści­jań­ską. Ponie­waż jest war­to­ścią, jest trud­na. Trze­ba chrze­ści­ja­nom przed­sta­wić inną war­tość, prze­ko­nu­jąc — o czym już mówi­łem —  że bar­dzo łatwo ją zdo­być. Tą kon­ku­ren­cyj­ną war­to­ścią jest świa­do­mość. Zapew­niam was, że zwa­riu­ją na punk­cie świa­do­mo­ści, podob­nie jak fascy­nu­je ich medy­ta­cja, któ­ra do niej pro­wa­dzi. Trze­ba ich prze­ko­nać, że wszyst­ko jest świa­do­me: od mine­ra­łów, poprzez czło­wie­ka, aż do istot boskich. Wszyst­ko zatem zale­ży jedy­nie od „stę­że­nia” świa­do­mo­ści. W tej per­spek­ty­wie czło­wiek jest na śred­nim pozio­mie świa­do­mo­ści. Zapew­niaj­cie usil­nie, że dzię­ki pew­nym ćwi­cze­niom, wytrwa­le upra­wia­nym, moż­na osią­gnąć naj­wyż­szy, boski poziom świa­do­mo­ści. Dzię­ki temu nie będzie trze­ba dłu­go prze­ko­ny­wać chrze­ści­jan, że zba­wie­nie moż­na osią­gnąć nie poprzez nawró­ce­nie, lecz poprzez odpo­wied­nie ćwi­cze­nia umy­słu. To już będzie prak­tycz­ne odwró­ce­nie się od Chry­stu­sa. Trze­ba usil­nie prze­ko­ny­wać ludzi, że zba­wie­nie jest osią­ga­ne poprzez uzy­ska­nie boskiej świa­do­mo­ści, a nie że jest darem Boga.


Chrze­ści­jań­stwo ma swo­ją głę­bię i moc. Jed­no i dru­gie pocho­dzi od Jezu­sa. Dla­te­go jed­no i dru­gie trze­ba zastą­pić war­to­ścia­mi alter­na­tyw­ny­mi. Czym jest ta chrze­ści­jań­ska głę­bia i moc? Głę­bia to doświad­cze­nie Boga. Jest ono tak głę­bo­kie i tak wspa­nia­łe, że nie mogę na ten temat nic powie­dzieć, bo nie mamy do tej głę­bi dostę­pu. A moc? To siła modli­twy i moż­li­wość czy­nie­nia cudów. O tym, co może­my zaofe­ro­wać zamiast głę­bi, któ­rą daje Jezus, mówi­łem przed chwi­lą. Chrze­ści­jań­skie doświad­cze­nie Boga mają zastą­pić odmien­ne sta­ny świa­do­mo­ści uzy­ski­wa­ne dzię­ki medy­ta­cji. „Medy­ta­cja” to dziś pra­wie magicz­ne sło­wo i trze­ba tę magię bez­względ­nie wyko­rzy­sty­wać. Na każ­dym miej­scu powin­no być umiesz­czo­ne jakieś ogło­sze­nie o nowej tech­ni­ce medy­ta­cji, któ­ra roz­wi­ja inte­li­gen­cję, popra­wia pamięć, przy­wra­ca zdro­wie, jed­nym sło­wem daje szczę­ście. Trze­ba też pod­kre­ślać, że nie­któ­re tech­ni­ki medy­ta­cji mogą wypo­sa­żyć ludzi w nie­zwy­kłą moc, jak choć­by moż­li­wość lewi­ta­cji, cho­dze­nia po roz­pa­lo­nych węglach, odga­dy­wa­nia cudzych myśli i tak dalej. To powin­no odwró­cić uwa­gę chrze­ści­jan od rze­czy­wi­stych cudów i mocy pły­ną­cej z sakra­men­tów, przede wszyst­kim zaś z Eucha­ry­stii.


Być może odno­si­cie Pań­stwo wra­że­nie, że wciąż mówię o tym samym. Fak­tycz­nie jest to doty­ka­nie tego same­go zagad­nie­nia z róż­nych punk­tów widze­nia. W rze­czy­wi­sto­ści bowiem cho­dzi o zaprze­cze­nie tyl­ko jed­nej praw­dzie, mówią­cej, że Jezus jest jedy­nym Zba­wi­cie­lem czło­wie­ka. Cho­dzi o to, aby prze­ko­nać czło­wie­ka, że jest w sta­nie sam zatrosz­czyć się o to naj­więk­sze dobro. Pod­su­mo­wu­jąc ten wywód odwo­łam się, gdy cho­dzi o zna­cze­nie sakra­men­tu pojed­na­nia i Eucha­ry­stii w porów­na­niu z pro­po­no­wa­ny­mi przez nas tech­ni­ka­mi zbaw­czy­mi, do obra­zu pla­ste­li­ny. Wyobraź­my sobie dwa wał­ki jasnej pla­ste­li­ny. Przyj­mij­my, że to są dwie oso­by. Roz­miękcz­my tę pla­ste­li­nę. A teraz dodaj­my do jed­ne­go i dru­gie­go wał­ka odro­bi­nę czar­nej pla­ste­li­ny. Ta czar­na pla­ste­li­na sym­bo­li­zu­je grzech, zło i wszel­kie sła­bo­ści, któ­rych czło­wiek chciał­by się wyzbyć. Są na to dwa spo­so­by: jeden sku­tecz­ny, a dru­gi bar­dziej… pocią­ga­ją­cy. Łatwo się zno­wu domy­ślić, że tym sku­tecz­nym środ­kiem, któ­ry gła­dzi ludz­ki grzech, jest śmierć Jezu­sa na krzy­żu, tyl­ko trze­ba w to uwie­rzyć. Ale moż­na mu prze­ciw­sta­wić spo­sób bar­dziej pocią­ga­ją­cy, „dowar­to­ścio­wu­ją­cy” czło­wie­ka. Zamiast wia­ry pro­po­nu­je­my więc doświad­cze­nie. Mam na myśli wszyst­kie nasze tech­ni­ki medy­ta­cyj­ne, któ­re suge­ru­ją, że czło­wiek sam wszyst­ko potra­fi, jeśli tyl­ko zechce odpo­wied­nio się do tego przy­ło­żyć. A jak to wyglą­da na przy­kła­dzie pla­ste­li­ny? Gdy się wciąż gnie­cie pla­ste­li­nę i mie­sza ciem­ne z jasnym, to potem w rezul­ta­cie zni­ka jaskra­wo czar­ny kolor. Może się więc wyda­wać, że zło znik­nę­ło, tym­cza­sem ono się tyl­ko ukry­ło. I na tym pole­ga nasz suk­ces. Zło sta­je się nie­wi­docz­ne, ale nadal jest obec­ne, chrze­ści­ja­nin zaś wie­rzy, że je wyeli­mi­no­wał, że przez te róż­ne prak­ty­ki uda­ło mu się odnieść nad nimi zwy­cię­stwo. W ten spo­sób czło­wiek prze­ży­wa namiast­kę samo­zba­wie­nia, a my go prze­ko­nu­je­my, że osią­gnął wszyst­ko.


Jest bar­dzo waż­ne, aby pod­wa­żyć praw­dę, że Jezus jest Zba­wi­cie­lem czło­wie­ka. Daw­niej pró­bo­wa­li­śmy wmó­wić chrze­ści­ja­nom, zwłasz­cza w Pol­sce i innych kra­jach blo­ku komu­ni­stycz­ne­go, że Jezus nigdy nie ist­niał, że Jego postać zosta­ła wymy­ślo­na. To jed­nak nie zda­ło egza­mi­nu, bowiem takie prze­ko­na­nia łatwo oba­lić przy pomo­cy pro­stej logi­ki: jeże­li Jezus nie ist­nie­je, to dla­cze­go się z Nim wal­czy? dla kogo groź­ny jest mit? Na szczę­ście i my się uczy­my. Teraz nie nale­ży wal­czyć z Jezu­sem w ten spo­sób. Trze­ba Go jak naj­bar­dziej uznać, ale ode­brać Mu wła­ści­we zna­cze­nie. To zna­czy trze­ba mówić, że owszem był, był nawet bar­dzo wie­ki i mądry, ale nie więk­szy od innych ducho­wych nauczy­cie­li. Gło­sił uni­wer­sal­ną mądrość, taką, jaką moż­na zna­leźć w Indiach czy innych ducho­wych ośrod­kach. Był wysłan­ni­kiem Boga, ale tak, jak na przy­kład Bud­da, z pew­no­ścią nie bar­dziej. Poja­wi­ło się już wie­le ksią­żek mówią­cych o poby­cie Jezu­sa w Tybe­cie czy w Indiach. Oczy­wi­ście, że w tre­ści Ewan­ge­lii nic na to nie wska­zu­je, wprost prze­ciw­nie, ale chrze­ści­ja­nie wie­rzą teraz bar­dzo chęt­nie w róże rze­czy. Nie są zanad­to kry­tycz­ni i ten fakt musi­my bez­względ­nie wyko­rzy­stać.


Chrze­ści­jań­ski depo­zyt wia­ry zawie­ra praw­dę o „świę­tych obco­wa­niu”. Zna­czy to, że ludzie, jeśli chcą, mogą być — poprzez wia­rę i w taki spo­sób, na jaki Bóg pozwo­li — w kon­tak­cie ze świę­ty­mi, z anio­ła­mi i z dusza­mi w czyść­cu cier­pią­cy­mi. Mogą przy­zy­wać ich pomo­cy.  Wyda­je się, że wia­rę w anio­łów dość łatwo będzie­my mogli zastą­pić prze­ko­na­niem o ist­nie­niu wie­lu innych życz­li­wych „istot ducho­wych” — o nie­życz­li­wych nawet mowy być nie może. Anio­ło­wie mogą być zastą­pie­ni nowy­mi prze­wod­ni­ka­mi ducho­wy­mi, bóstwa­mi i ducha­mi opie­kuń­czy­mi, bowiem potrze­ba takich opie­ku­nów jest w ludz­kich ser­cach zako­rze­nio­na głę­bo­ko. Jeże­li chrze­ści­ja­nie przyj­mą pomoc ze stro­ny innych istot ducho­wych, o któ­rych nie mówi ich reli­gia, to wte­dy dla nas otwo­rzy się pole do dzia­ła­nia: wte­dy będzie­my mogli stać się ich „opie­ku­na­mi” i „stró­ża­mi”.


Wszyst­ko da się pod­ro­bić. Oczy­wi­ście to, co fał­szy­we nigdy nie będzie takie jak praw­dzi­we, ale nikt nas nie spraw­dzi: ludzi napraw­dę ambit­nych i kry­tycz­nych jest mało. Naj­waż­niej­sze, żeby owo­ców nasze­go dzia­ła­nia było dużo. Trze­ba wydru­ko­wać dużo ksią­żek, nagrać mnó­stwo kaset, wypro­du­ko­wać wie­le magicz­nych przed­mio­tów i zasy­pać tym wszyst­kim „reli­gij­ny rynek”, aby ludzie mogli odnieść wra­że­nie, że bez tego nie da się żyć. Wte­dy też trud­no im będzie odróż­nić to, co dobre i praw­dzi­we od fal­sy­fi­ka­tów, a o to prze­cież cho­dzi. Naszej dzia­łal­no­ści prze­szka­dza­ją róż­ne reko­lek­cje, kon­fe­ren­cje, spo­tka­nia, dni sku­pie­nia, modli­twy, jed­nak mało chrze­ści­jan jest do tego prze­ko­na­nych, tak więc tego rodza­ju ini­cja­ty­wy powin­ny odnieść zamie­rzo­ny  sku­tek.


Chciał­bym to wszyst­ko pod­su­mo­wać, posłu­gu­jąc się ideą walk­ma­na. Moż­na by nawet poku­sić się o stwo­rze­nie jakiejś „reli­gii walk­ma­na”, czy cze­goś w tym rodza­ju. Sami to, Pań­stwo, oceń­cie, a jeśli­by ktoś był tym bar­dziej zain­te­re­so­wa­ny, niech się sta­ra roz­wi­nąć tę idę i udo­stęp­nić innym dla nasze­go wspól­ne­go „dobra”. Do osią­gnię­cia tego celu przy­da nam się coraz bar­dziej pogłę­bia­na zna­jo­mość ludz­kiej ana­to­mii. Otóż mózg każ­de­go czło­wie­ka skła­da się z dwóch pół­kul: lewej i pra­wej. Lewa odpo­wia­da za inte­lekt, myśle­nie logicz­ne, jest ona jak­by bar­dziej „tech­nicz­na”. Pra­wa nato­miast odpo­wia­da za intu­icję, myśle­nie sym­bo­licz­ne, obra­zo­we, jest jak­by bar­dziej „arty­stycz­na”. Lewa pół­ku­la jest teo­re­tycz­na, pra­wa — prak­tycz­na. Koniecz­nie trze­ba prze­ko­nać ludzi, że wystar­czy zsyn­chro­ni­zo­wać oby­dwie pół­ku­le, a wte­dy osią­gnie­my wszyst­ko, naj­wyż­sze sta­ny świa­do­mo­ści, czy­li zba­wie­nie już tu, na zie­mi. War­to zauwa­żyć, że ana­to­mia ludz­kie­go mózgu odpo­wia­da w przy­bli­że­niu „ana­to­mii” glo­bu ziem­skie­go: jest Wschód i jest Zachód. Zachód jest ana­li­tycz­ny, abs­trak­cyj­ny i tech­nicz­ny. Na Zacho­dzie roz­wi­nę­ła się nauka dzię­ki wyko­rzy­sta­niu lewej pół­ku­li mózgu. Wschód nato­miast jest syn­te­tycz­ny, kon­kret­ny i mistycz­ny dzię­ki roz­wi­nię­ciu pra­wej pół­ku­li mózgu. Zachód ma tech­ni­kę, a Wschód ducho­wość. Wie­lu ludzi przy­ję­ło już ten podział za jedy­nie słusz­ny. War­to ten fakt wyko­rzy­stać, odwo­ły­wać się do tej ana­lo­gii. Jeże­li ludzie przej­mą się tymi ide­ami, Bóg nie będzie im potrzeb­ny. Zaczną łączyć Wschód z Zacho­dem, będą się zaj­mo­wać roz­wi­ja­niem swe­go umy­sło­we­go poten­cja­łu, stwo­rzą wie­le klu­bów, warsz­ta­tów, gdzie to, co chrze­ści­jań­skie, uzna­ne zosta­nie za prze­sta­rza­łe i nie dowar­to­ścio­wu­ją­ce czło­wie­ka w stop­niu dosta­tecz­nym. W ten spo­sób dzię­ki walk­ma­no­wi czło­wiek pogrą­ży się cał­ko­wi­cie w swym imma­nent­nym świe­cie, zamy­ka­jąc się cał­ko­wi­cie na Trans­cen­den­cję.


To urzą­dze­nie nale­ży wyko­rzy­stać zgod­nie z jego prze­zna­cze­niem. Z każ­dej stro­ny będzie­my więc wsą­czać naszym słu­cha­czom inne tre­ści, róż­ne od sie­bie, ale uzu­peł­nia­ją­ce się jeśli cho­dzi o opo­zy­cję wzglę­dem chrze­ści­jań­stwa. Mówiąc krót­ko, trze­ba połą­czyć naukę z misty­ką, oczy­wi­ście nie­chrze­ści­jań­ską. Z jed­nej stro­ny będzie­my więc nasze­mu odda­ne­mu słu­cha­czo­wi pod­su­wać tre­ści „nauko­we”, a z dru­giej „mistycz­ne”. W ten spo­sób prze­ko­na­my go, że to, co fizycz­ne, moż­na rozu­mieć w spo­sób mistycz­ny i na odwrót. Połą­cze­nie nauki z misty­ką Wscho­du spra­wi, że z życia chrze­ści­jan zosta­nie wyeli­mi­no­wa­na praw­dzi­wa wia­ra w Boga. Wyda­je się, że naj­lep­szym narzę­dziem, dzię­ki któ­re­mu moż­na to osią­gnąć, czy­li wpro­wa­dzić w ludz­ki umysł naszą reli­gię, „reli­gię koła” jest wła­śnie walk­man, a raczej idea walk­ma­na. Dzię­ki temu urzą­dze­niu, któ­re nie­jed­no­krot­nie cał­ko­wi­cie izo­lu­je (zwłasz­cza mło­dych) ludzi od świa­ta i pod­da­je wpły­wom wie­lo­krot­nie prze­słu­chi­wa­ne­go nagra­nia, my może­my oddzie­lić chrze­ści­jan od świa­ta Praw­dy i zamknąć ich na wpływ Ducha Świę­te­go. Bowiem Duch Świę­ty, aby obja­wić ludziom praw­dę, posłu­gu­je się ich umy­słem, musi­my więc spra­wić, aby przez odpo­wied­nią „syn­chro­ni­za­cję pół­kul” mózgo­wych zakłó­cić  pra­cę umy­słu czło­wie­ka. Z połą­cze­nia bowiem zachod­nie­go racjo­na­li­zmu z wschod­nim misty­cy­zmem rodzi się New Age, filo­zo­fia, któ­ra jest dla współ­cze­sne­go świa­ta takim wła­śnie walk­ma­nem, dla nas bar­dzo uży­tecz­nym, gdyż spra­wia pozo­ry nauko­wo­ści i spraw­dzal­no­ści. Tym wła­śnie narzę­dziem może­my się sku­tecz­nie posłu­gi­wać, bez oba­wy, że zosta­nie­my roz­po­zna­ni.


Myślę, Sza­now­ni Słu­cha­cze, że na dziś wystar­czy. To oczy­wi­ście nie wszyst­ko. Cho­dzi­ło mi raczej o przed­sta­wie­nie pew­ne­go sty­lu, pew­nej meto­dy dzia­ła­nia. Resz­ta zale­ży od waszej inwen­cji. Nie na dar­mo jeste­ście isto­ta­mi inte­li­gent­ny­mi. Trze­ba tę war­tość wyko­rzy­stać. Idź­cie zatem, Sza­now­ni Pań­stwo, dokład­nie wszę­dzie: do wydaw­nictw, wytwór­ni fil­mo­wych, stu­diów tele­wi­zyj­nych, szkół, uni­wer­sy­te­tów i fabryk. Wszę­dzie trze­ba gło­sić, że nad­cho­dzą nowe cza­sy, że chrze­ści­jań­stwo nie speł­ni­ło dobrze wyzna­czo­nej mu roli i dla­te­go nale­ży je zastą­pić dosko­nal­szą for­ma­cją ducho­wą.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.