Magazyn

Miej dla nas litość


A Bóg czyż nie weź­mie w obro­nę swo­ich wybra­nych, któ­rzy dniem i nocą woła­ją do Nie­go, i czy będzie zwle­kał w ich spra­wie? Powia­dam wam, że pręd­ko weź­mie ich w obro­nę (Łk 18, 7–8).


…cel­nik stał z dale­ka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku nie­bu, lecz bił się w pier­si i mówił: „Boże, miej litość dla mnie, grzesz­ni­ka!” (Łk 18, 13).


Sło­wa Jezu­sa jesz­cze raz skła­nia­ją nas do pod­ję­cia reflek­sji nad modli­twą. Czę­sto moż­na sły­szeć stwier­dze­nie, że modli­twa prze­ży­wa dzi­siaj kry­zys. To doświad­cze­nie kry­zy­su jest nie­ob­ce wie­lu współ­cze­snym chrze­ści­ja­nom. Z dru­giej jed­nak stro­ny zauwa­ża­my, jak wie­le roz­wi­ja się na naszych oczach nowych nur­tów modli­tew­nych, osa­dzo­nych nie koniecz­nie na chrze­ści­jań­skim fun­da­men­cie. Moż­na też czę­sto usły­szeć bar­dziej lub mniej słusz­ny zarzut, że w Koście­le nie uczy się modli­twy.


Obec­ne cza­sy doma­ga­ją się, aby pro­blem modli­twy ujmo­wać w kon­tek­ście mię­dzy­re­li­gij­nym, bowiem oddzia­ły­wa­nie na sie­bie róż­nych kul­tur jest dzi­siaj znacz­ne, a każ­da z ducho­wych tra­dy­cji wypra­co­wa­ła wła­sną teo­rię na temat modli­twy, wypro­wa­dza­jąc z niej kon­kret­ne prak­ty­ki. W ostat­nich latach rów­nież w Pol­sce nie brak róż­nych mistrzów ze Wscho­du, któ­rzy uczą takiej czy innej for­my modli­twy. W takiej sytu­acji nie spo­sób unik­nąć fun­da­men­tal­nych pytań na temat modli­twy.


Wszy­scy ofe­ru­ją­cy róż­ne wschod­nie tech­ni­ki medy­ta­cyj­ne gwa­ran­tu­ją nam szyb­kie rezul­ta­ty. Chrze­ści­ja­nin nato­miast nigdy nie może być pew­ny skut­ków swej modli­twy, wola Boża może być bowiem inna. Nie­jed­no­krot­nie ludzie modlą się dłu­go i wytrwa­le, nie dostrze­ga­jąc ocze­ki­wa­nych rezul­ta­tów. I w ten spo­sób nasze wąt­pli­wo­ści na temat modli­twy mogą się pogłę­bić. Spró­buj­my jesz­cze raz zasta­no­wić się nad chrze­ści­jań­skim i wschod­nim rozu­mie­niem modli­twy.


Zakli­nacz chmur jest w moim prze­ko­na­niu sztan­da­ro­wym przy­kła­dem wschod­niej prak­ty­ki modli­tew­nej. Ponie­waż już się do tego przy­kła­du odwo­ły­wa­łem (Wszech­moc miło­ści), więc tu nie będę go powta­rzał. W jego modli­twie dostrze­gam „typo­wą” for­mę wschod­niej medy­ta­cji: wyci­sze­nie, zhar­mo­ni­zo­wa­nie odde­chu, wyco­fa­nie ze świa­ta zja­wisk w celu nawią­za­nia kon­tak­tu z wła­sną głę­bią, któ­ra z kolei sta­no­wi jed­ność z jądrem rze­czy­wi­sto­ści. Tyl­ko w ten spo­sób zmia­ny, któ­re zaist­nia­ły w nim, mogły pocią­gnąć za sobą prze­mia­nę w kosmo­sie.


Nato­miast przy­kła­dem alter­na­tyw­nym, na któ­ry rów­nież się powo­ły­wa­łem, jest posta­wa św. Scho­la­sty­ki. Nie myśla­ła ona o wewnętrz­nej inte­gra­cji, żeby wywo­łać zmia­ny na zewnątrz sie­bie. Nie wcho­dzi­ła też w głąb sie­bie, lecz zwró­ci­ła się na zewnątrz, do Boga, w któ­re­go ludzie repre­zen­to­wa­ni przez „zakli­na­cza chmur” nie wie­rzą (przy­naj­mniej w taki sam spo­sób jak ona i inni chrze­ści­ja­nie). Jej dro­gą nie była medy­ta­cja, lecz inwo­ka­cja, gorą­ca proś­ba skie­ro­wa­na do Boga.


Te dwa przy­kła­dy dla­te­go tak chęt­nie zesta­wiam razem, ponie­waż suge­ru­ją one, iż zewnętrz­ny sku­tek róż­nych co do natu­ry prak­tyk ducho­wych jest taki sam. W wyni­ku tego nie­któ­rzy ludzie uwa­ża­ją, iż nie ma zna­cze­nia, któ­rą dro­gą roz­wo­ju ducho­we­go podą­ży­my, sko­ro może­my osią­gnąć takie same rezul­ta­ty. Fakt ten jesz­cze bar­dziej pogłę­bia nasze trud­no­ści. Powsta­je bowiem dyle­mat, któ­rą dro­gą dalej iść, w jaki spo­sób się modlić.


Pierw­szej dro­gi uczy nas zna­na na całym świe­cie zachod­nim, jak rów­nież w Pol­sce, tech­ni­ka Medy­ta­cji Trans­cen­den­tal­nej. Sama nazwa brzmi bar­dzo gór­no­lot­nie, w prak­ty­ce jed­nak ta for­ma medy­ta­cji jest bar­dzo pro­sta. Nale­ży tyl­ko dwa razy dzien­nie wyci­szyć się zupeł­nie, o niczym nie myśleć, powta­rza­jąc jedy­nie — w cza­sie prze­zna­czo­nym na medy­ta­cję — jed­no krót­kie sło­wo, man­trę, któ­re ma adep­ta wpro­wa­dzić w sku­pie­nie.


Co ten spo­sób modli­twy nam ofe­ru­je? Zwo­len­ni­cy Medy­ta­cji Trans­cen­den­tal­nej twier­dzą, że nie­mal wszyst­ko. Dzię­ki tej prak­ty­ce dosko­na­li się inte­li­gen­cja czło­wie­ka, zdo­by­wa­ne są umie­jęt­no­ści szyb­kiej relak­sa­cji, roz­wi­ja­ją się zdol­no­ści parap­sy­chicz­ne. Krót­ko mówiąc wszyst­ko to, czym się współ­cze­sny czło­wiek tak bar­dzo fascy­nu­je. Medy­ta­cja Trans­cen­den­tal­na jest — w prze­ko­na­niu jej zwo­len­ni­ków — lekar­stwem na wszel­kie dole­gli­wo­ści i zło­tym środ­kiem do osią­gnię­cia każ­de­go ambit­ne­go celu. Przede wszyst­kim jed­nak daje ona moż­li­wość pene­tra­cji róż­nych sta­nów świa­do­mo­ści, któ­rych — zgod­nie z prze­ko­na­niem wschod­nich guru — jest wie­le. Gdy­by zaś nie uda­ło się nam przejść przez wszyst­kie moż­li­we stop­nie wta­jem­ni­cze­nia, to jed­nak „czwar­ty stan świa­do­mo­ści” — poza czu­wa­niem, snem i snem z marze­nia­mi — moż­na ponoć osią­gnąć sto­sun­ko­wo łatwo. A to już bar­dzo wie­le: sta­je­my się wte­dy inny­mi ludź­mi, prze­kra­cza­my nasze codzien­ne uwa­run­ko­wa­nia. Jest to ponie­kąd przed­smak doświad­cze­nia wła­snej nie­śmier­tel­no­ści, wiecz­no­ści, bosko­ści.


Trud­no jed­nak nie zapy­tać o meta­fi­zycz­ne „tło” tak poję­tej prak­ty­ki medy­ta­cyj­nej. Jakie więc jest jej źró­dło? Otóż wyła­nia się ona z tego nur­tu filo­zo­fii indyj­skiej, któ­ry gło­si, że Abso­lut pozba­wio­ny jest oso­bo­wo­ści. Zatem czło­wiek, jeśli chce się połą­czyć z tak poję­tym Bogiem, kon­se­kwent­nie rów­nież musi się sta­rać zatra­cić swo­ją oso­bo­wość.


Ktoś, kto upra­wia Medy­ta­cję Trans­cen­den­tal­ną, o nic Boga nie pro­si, gdyż zasa­dy, do któ­rych ta tech­ni­ka się odwo­łu­je, Boską pomoc wyklu­cza­ją. Bowiem jedy­ną oso­bą, od któ­rej w tej prak­ty­ce cokol­wiek zale­ży, jest sam medy­tu­ją­cy. War­to w tym miej­scu przed­sta­wić frag­ment modli­twy bud­dy­stów, któ­ra zosta­ła przez nich wybra­na na dzień modli­twy o pokój w Asy­żu, w 1986 roku. Ponie­waż przed­sta­wi­cie­le naj­waż­niej­szych świa­to­wych reli­gii zapre­zen­to­wa­li wte­dy to, co jest dla nich naj­bar­dziej istot­ne, więc modli­twa ta może być uzna­na za repre­zen­ta­tyw­ną dla bud­dy­zmu.


Nie­chaj wszyst­ko, co żyje, poprzez ten wysi­łek, pod­ję­ty po to, aże­by wejść na dro­gi świa­tła, na te dro­gi wej­dzie.


Niech nagi znaj­dzie ubra­nie, głod­ny — pokarm, zroz­pa­czo­ny niech znaj­dzie nadzie­ję, powo­dze­nie i nie­usta­ją­ce szczę­ście.


Niech wszy­scy ci, któ­rzy cier­pią i któ­rzy są cho­rzy, zosta­ną uzdro­wie­ni ze swych cier­pień i na świe­cie niech wię­cej nie będzie już cho­rób.


Wszy­scy ludzie niech będą wol­ni od żądzy dobro­by­tu, niech bez sprze­cza­nia się oraz wyrzą­dza­nia sobie krzyw­dy zawsze radu­ją się tak, jak tego pra­gną.


Taka modli­twa z pew­no­ścią jest świa­dec­twem szcze­rych pra­gnień, chrze­ści­ja­nin jed­nak zada pyta­nie o jej adre­sa­ta. Do kogo więc jest ona skie­ro­wa­na? Odpo­wie­dzi udzie­la jesz­cze jed­no z wezwań tej modli­twy:


Niech każ­dy byt, gdzie­kol­wiek jest, cier­pią­cy na cie­le lub duszy, zanu­rzy się mocą moich zasług (pod­kreśl. J.K.) w oce­anie szczę­ścia.


Modli­twa ta nie odwo­łu­je się więc do Boga, lecz wyłącz­nie do ludz­kiej siły ducha, któ­ra naj­wy­raź­niej jest nie­skoń­czo­na, sko­ro może zanu­rzyć każ­dą isto­tę w oce­anie szczę­ścia. Treść tej modli­twy, wyra­żo­na jest w sło­wach, win­na zostać urze­czy­wist­nio­na dzię­ki medy­ta­cji. A wszyst­ko ma pro­wa­dzić do utwier­dze­nia się w prze­ko­na­niu, że to jed­nak czło­wiek jest mia­rą wszech­rze­czy.


Zupeł­nie inne­go rozu­mie­nia modli­twy uczy nas Jezus. Wzor­co­wą dla chrze­ści­ja­ni­na jest modli­twa Ojcze nasz, któ­ra zawie­ra naj­bar­dziej pod­sta­wo­we proś­by czło­wie­ka. Ten, kto modli się w ten spo­sób, zakła­da, że jest Bóg, od któ­re­go wszyst­ko zale­ży — wie­rzy w Boga wszech­mo­gą­ce­go i kocha­ją­ce­go, speł­nia­ją­ce­go ludz­kie proś­by, zgod­ne z Jego wolą. Św. Scho­la­sty­ka popro­si­ła i otrzy­ma­ła.


War­to więc przed­sta­wić pod­sta­wo­we róż­ni­ce pomię­dzy ducho­wo­ścią reli­gii Wscho­du a chrze­ści­jań­ską. I tak na pod­sta­wie przy­to­czo­nej modli­twy bud­dyj­skiej łatwo zauwa­żyć, że modli­twa Wscho­du to przede wszyst­kim medy­ta­cja, afir­ma­cja, pole­ce­nie, roz­kaz wyda­wa­ny natu­rze czy też same­mu sobie. Modli­twa chrze­ści­jań­ska nato­miast to proś­ba, bła­ga­nie wyra­żo­ne w sło­wach, myślach czy uczu­ciach, zawsze skie­ro­wa­ne do wszech­mo­gą­ce­go Boga.


Każ­da reli­gia ukształ­to­wa­ła też wła­sny wzo­rzec zewnętrz­nej posta­wy modli­tew­nej. Posta­wa pre­fe­ro­wa­na na Wscho­dzie to „kwiat loto­su”, czy­li sie­dze­nie z wypro­sto­wa­nym krę­go­słu­pem i ze skrzy­żo­wa­ny­mi noga­mi. Ma ona okre­ślo­ną wymo­wę filo­zo­ficz­ną: medy­tu­ją­cy czło­wiek sym­bo­li­zu­je cen­trum kosmo­su, inte­gru­jąc w sobie wszyst­kie siły natu­ry. Zakli­nacz chmur praw­do­po­dob­nie naj­pierw dokład­nie posprzą­tał cha­tę, a następ­nie usiadł w przed­sta­wio­nej pozy­cji. Tym­cza­sem „kla­sycz­na” modli­tew­na posta­wa chrze­ści­jań­ska to posta­wa klę­czą­ca, wyra­ża­ją­ca zależ­ność od Boga, któ­ry wszyst­ko może. Św. Scho­la­sty­ka uklę­kła i zło­ży­ła ręce.


Wschod­nie modli­twy medy­ta­cyj­ne mają osta­tecz­nie dopro­wa­dzić do cał­ko­wi­te­go zapa­no­wa­nia nad natu­rą, nad kosmo­sem. Modli­twa chrze­ści­jań­ska — jeśli jest taka potrze­ba — daje takie same rezul­ta­ty. Wyni­ka to z bło­go­sła­wień­stwa udzie­lo­ne­go przez Boga czło­wie­ko­wi już u począt­ków jego ist­nie­nia, aby mógł „czy­nić sobie zie­mię pod­da­ną” (por. Rdz 1, 28). Przy­kła­dem reali­za­cji tego bło­go­sła­wień­stwa są cuda licz­nych świę­tych chrze­ści­jań­skich, tak­że ten, któ­ry miał miej­sce w życiu św. Scho­la­sty­ki. Chrze­ści­jań­ska proś­ba może spra­wić wię­cej od wschod­niej medy­ta­cji, gdyż odpo­wia­da na nią Wszech­mo­gą­cy.


Kościół od same­go począt­ku swe­go ist­nie­nia naucza o modli­twie i zachę­ca do niej. Tak też jest obec­nie. Bar­dzo czę­sto moż­na się jed­nak spo­tkać z zarzu­tem, że Kościół mówiąc dużo o modli­twie, tej modli­twy prak­tycz­nie nie uczy. Tym­cza­sem wszyst­kie nur­ty reli­gij­ne, wywo­dzą­ce się z Dale­kie­go Wscho­du, pod­cho­dzą do tego zagad­nie­nia jak­by z dru­giej stro­ny — zaczy­na­ją od prak­ty­ki. Nie jest waż­ne — uczą róż­ni guru — kim jest Bóg, co o nas myśli, co dla nas zna­czy. Waż­ne jest nato­miast, by zacząć się modlić, medy­to­wać — prak­ty­ko­wać. Roz­wa­ża­nia meta­fi­zycz­ne nie mają — według nich — istot­ne­go zna­cze­nia. Liczy się tyl­ko to, co czło­wiek sam uczy­ni. Takie wła­śnie jest prze­sła­nie wspo­mi­na­nej już Medy­ta­cji Trans­cen­den­tal­nej. I znów powra­ca pyta­nie o to, któ­rą dro­gą pójść dalej, kto ma rację.


Czy moż­na w jakiś spo­sób uspra­wie­dli­wić tych, któ­rzy bar­dziej się kon­cen­tru­ją na teo­rii, niż na prak­ty­ce? Czy war­to mówić czym jest modli­twa, nie ucząc prak­tycz­ne­go podej­ścia do niej? Żeby na to pyta­nie odpo­wie­dzieć, wypa­da zadać inne: czy koniecz­nie nale­ży jak naj­wię­cej wie­dzieć o Bogu, żeby się dobrze modlić?


Naj­kró­cej mówiąc modli­twa to oka­zy­wa­nie Bogu miło­ści. Siła naszej modli­twy jest więc mia­rą naszej miło­ści. Będzie nam to łatwiej zro­zu­mieć, porów­nu­jąc miłość do Boga z miło­ścią mię­dzy­ludz­ką. Tyl­ko wte­dy może­my w peł­ni oka­zać miłość dru­giej oso­bie, jeśli dobrze zna­my wszyst­kie jej ocze­ki­wa­nia. Zna­jąc dru­gą oso­bę wie­my, czym może­my spra­wić jej radość. Nale­ży zatem jak naj­le­piej poznać dru­gie­go czło­wie­ka, a wte­dy gesty miło­ści będą się rodzić spon­ta­nicz­nie i zawsze będą wła­ści­we. Nato­miast oka­zy­wa­nie miło­ści, choć­by bar­dzo zaan­ga­żo­wa­ne, ale wyłącz­nie według wła­sne­go uzna­nia, bez uwzględ­nie­nia ocze­ki­wań dru­giej oso­by, może jedy­nie pro­wa­dzić do jej roz­cza­ro­wa­nia.


Na pod­sta­wie tych wnio­sków moż­na poku­sić się o stwier­dze­nie, że mówie­nie o modli­twie, o tym, czym ona jest, nie jest koniecz­ne. Wystar­czy „jedy­nie” wie­dzieć kim jest dla nas Bóg, a wte­dy modli­twa spon­ta­nicz­nie sama się poja­wi i będzie zawsze wła­ści­wa. Tak więc jakość naszej modli­twy zale­ży od tego, kim jest dla nas Bóg. Jeśli tyl­ko tym, od kogo może­my coś uzy­skać — wte­dy Go wyłącz­nie pro­si­my. Jeśli zaś oprócz naszych potrzeb dostrze­ga­my coś wię­cej: nasze nie­wła­ści­we postę­po­wa­nie wobec Boga — wte­dy Go prze­pra­sza­my. Gdy stać nas na to, by zauwa­żyć, co On dla nas uczy­nił — wte­dy Mu dzię­ku­je­my. A gdy jeste­śmy zafa­scy­no­wa­ni Jego dzie­łem stwo­rze­nia i odku­pie­nia świa­ta, przede wszyst­kim zaś gdy jeste­śmy zachwy­ce­ni Nim samym — wte­dy Go uwiel­bia­my.


Jak więc moż­na oce­nić modli­twę, któ­ra nie wyni­ka ze zna­jo­mo­ści Boga, ani nie uwzględ­nia Jego życzeń? Taka modli­twa na pew­no nie jest for­mą oka­zy­wa­nia Bogu miło­ści — nie bie­rze­my prze­cież pod uwa­gę Jego ocze­ki­wań — lecz jedy­nie wysił­kiem zmie­rza­ją­cym do osią­gnię­cia oso­bi­stej dosko­na­ło­ści. Jeśli więc nie bie­rze­my pod uwa­gę Boga, musi­my liczyć wyłącz­nie na wła­sne siły, a te, jak wie­my, są — mówiąc deli­kat­nie — dosyć skrom­ne.


Oso­by fary­ze­usza i cel­ni­ka z przy­po­wie­ści opo­wie­dzia­nej przez Jezu­sa to w powszech­nym prze­ko­na­niu sym­bo­le pychy i poko­ry. Moż­na jed­nak tych posta­ciach dostrzec rów­nież dwa róż­ne typy postaw reli­gij­nych. Z jed­nej stro­ny będzie to posta­wa wyra­ża­ją­ca prze­ko­na­nie, że czło­wiek sam sobie wystar­cza. Czło­wiek „wie­rzą­cy” w ten spo­sób nigdy nie będzie się odwo­ły­wał do Mocy Trans­cen­den­tal­nej, do Boga, lecz będzie szu­kał wyzwo­le­nia w zgłę­bia­niu wła­snej jaź­ni, gdzie tkwią ukry­te, nie­wy­ko­rzy­sta­ne poten­cja­ły. Z dru­giej zaś stro­ny będzie to posta­wa cał­ko­wi­te­go zda­nia się i otwar­cia na Boga, wycze­ki­wa­nia na Jego oczysz­cza­ją­ce dzia­ła­nie. Będzie to więc z jed­nej stro­ny medy­ta­cja trans­cen­den­tal­nej (ale prze­cież mimo wszyst­ko ludz­kiej) jaź­ni, a z dru­giej proś­ba skie­ro­wa­na do Boga.


Oce­ny każ­dej z tych postaw doko­nał zresz­tą sam Jezus: Ten (cel­nik) odszedł do domu uspra­wie­dli­wio­ny, nie tam­ten (Łk 18, 14). Świa­do­mość wypeł­nie­nia pra­wa w przy­pad­ku fary­ze­usza dała mu poczu­cie speł­nie­nia. Uczy­nił wszyst­ko, co nale­ża­ło, więc zba­wie­nie winien mieć zagwa­ran­to­wa­ne. Do podob­ne­go prze­świad­cze­nia pro­wa­dzi wschod­nia prak­ty­ka medy­ta­cyj­na. Jeże­li zba­wie­nie czło­wie­ka jest dzie­łem jego same­go, a medy­ta­cja i asce­za do zba­wie­nia pro­wa­dzi, to moż­na, a nawet trze­ba w koń­cu tego sta­nu doświad­czyć. Cel­nik nato­miast jest prze­ko­na­ny o swo­jej grzesz­no­ści, choć w rze­czy­wi­sto­ści „odszedł uspra­wie­dli­wio­ny”. Tak wyglą­da doświad­cze­nie misty­ków chrze­ści­jań­skich: trwa­ją w „ciem­nej nocy” przy­tło­cze­ni świa­do­mo­ścią wła­snej grzesz­no­ści, peł­ni obaw o swe zba­wie­nie, a prze­cież w tym sta­nie są bli­żej Boga i zba­wie­nia niż kto­kol­wiek inny; bli­żej niż ci, któ­rzy „się­ga­ją” atma­na.


Dają się jed­nak zauwa­żyć pew­ne zewnętrz­ne podo­bień­stwa mię­dzy modli­twą chrze­ści­jań­ską, a prak­ty­ka­mi medy­ta­cyj­ny­mi pocho­dzą­cy­mi z Dale­kie­go Wscho­du. I tak do Medy­ta­cji Trans­cen­den­tal­nej na grun­cie chrze­ści­jań­skim moż­na porów­nać modli­twę imie­nia, prze­cho­dzą­cą z cza­sem w modli­twę ser­ca. Naj­po­pu­lar­niej­szą jej for­mą jest wzy­wa­nie imie­nia Jezu­sa włą­czo­ne­go w proś­bę nawią­zu­ją­cą mię­dzy inny­mi do modli­twy cel­ni­ka. Oto treść tego wezwa­nia: Panie, Jezu Chry­ste, Synu Boży, zmi­łuj się nade mną, grzesz­ni­kiem. Nie­któ­rzy posłu­gu­ją się inną for­mu­łą, a nawet ogra­ni­cza­ją się do powta­rza­nia same­go imie­nia, wystę­pu­ją­ce­go tu w roli man­try. Podob­nie jak w Medy­ta­cji Trans­cen­den­tal­nej (któ­ra nawią­zu­je do for­my medy­ta­cji zna­nej w Indiach od wie­lu wie­ków) cho­dzi o to, aby przez okre­ślo­ny, a naj­le­piej przez cały czas powta­rzać imię Boże lub jakąś for­mu­łę, w któ­rą to imię zosta­nie wple­cio­ne. Bywa, że jest to jedy­na modli­twa ludzi cał­ko­wi­cie odda­nych Bogu. Wspo­mnia­łem jed­nak wcze­śniej, że jest to tyl­ko „zewnętrz­ne” podo­bień­stwo jed­nej prak­ty­ki do dru­giej. O ile bowiem w prak­ty­ce modli­twy Jezu­so­wej naj­waż­niej­sza jest wia­ra, a „tech­ni­ka” wtór­na, o tyle w Medy­ta­cji Trans­cen­den­tal­nej odwrot­nie — naj­waż­niej­sza jest „tech­ni­ka”, medy­tu­ją­cy zaś wca­le nie musi rozu­mieć zna­cze­nia sło­wa, któ­re wypo­wia­da, a nawet lepiej — oczy­wi­ście z punk­tu widze­nia guru naucza­ją­cych TM — żeby nie wie­dział.


Jak w każ­dej innej, tak i w modli­twie Jezu­so­wej moż­na wyróż­nić „czas sie­wu” i „czas żni­wa”. Cza­sem sie­wu, pra­cy, jest okres świa­do­me­go zaan­ga­żo­wa­nia, wytrwa­łe­go wysił­ku ze stro­ny czło­wie­ka. Nato­miast cza­sem żni­wa jest już dzia­ła­nie Boga w ludz­kim ser­cu. Stąd nazwa „modli­twa ser­ca”. Czło­wiek tra­ci wte­dy świa­do­mość modli­tew­ne­go wysił­ku, gdyż zauwa­ża, iż „coś” modli się w nim. Owym „czymś”, a raczej Kimś jest oczy­wi­ście Duch Świę­ty. Daje temu świa­dec­two jeden z Ojców Kościo­ła, św. Iza­ak Syryj­czyk: Tak przy­zwy­cza­iłem się do modli­twy ser­ca, że prak­ty­ko­wa­łem ją bez prze­rwy i w koń­cu poczu­łem, że ona sama z sie­bie się odby­wa, bez żad­nej czyn­no­ści z mojej stro­ny. Wytry­sku­je w moim umy­śle i ser­cu nie tyl­ko kie­dy czu­wam, ale tak­że w cza­sie snu.


Tego rodza­ju doświad­cze­nia są dosyć czę­sto spo­ty­ka­ne u ludzi modlą­cych się w ten spo­sób. Jean Lafran­ce opo­wia­da o pew­nej kobie­cie, któ­ra mia­ła zwy­czaj odma­wiać róża­niec. Pyta­ła więc, czy ma nadal wyma­wiać sło­wa, gdyż rano, budząc się, przy­ła­pu­je swo­je ser­ce odma­wia­ją­ce Ave Maria. Tak więc nawet sen nie może być dla modli­twy sku­tecz­ną prze­szko­dą, jeśli wła­śnie modli­twie odda­my całe swo­je ser­ce: Ja śpię, lecz ser­ce me czu­wa (Pnp 5, 2).


Ze wzglę­du na te podo­bień­stwa nie wol­no twier­dzić, że Medy­ta­cja Trans­cen­den­tal­na i modli­twa ser­ca są tym samym. Moż­na jedy­nie zauwa­żyć pew­ną ana­lo­gię. Przede wszyst­kim modli­twa ser­ca jest darem Bożym, choć my sami win­ni­śmy zro­bić wszyst­ko, żeby się na przy­ję­cie tego daru przy­go­to­wać. Poza tym dzia­ła­nia Ducha Świę­te­go w duszy, Jego modli­twy w ser­cu czło­wie­ka nie moż­na porów­ny­wać z jakimś „czwar­tym sta­nem świa­do­mo­ści”. Jest to stan o wie­le dosko­nal­szy, doświad­cza­ny dzię­ki wie­rze, będą­cy przed­sma­kiem cał­ko­wi­te­go prze­bó­stwie­nia (zba­wie­nia). Jest to wresz­cie doświad­cze­nie trans­cen­dent­ne­go, oso­bo­we­go Boga, a nie „czy­stej jaź­ni”.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.