Magazyn

Misterium zbawienia w liturgii chrześcijańskiej


Wie­lo­krot­nie i wie­lo­ma spo­so­ba­mi prze­ma­wiał Bóg daw­ny­mi cza­sy do ojców przez pro­ro­ków; ostat­nio, u kre­su tych dni, prze­mó­wił do nas przez Syna, któ­re­go usta­no­wił dzie­dzi­cem wszech­rze­czy, przez któ­re­go tak­że wszech­świat stwo­rzył. On, któ­ry jest odbla­skiem chwa­ły i odbi­ciem Jego isto­ty i pod­trzy­mu­je wszyst­ko sło­wem swo­jej mocy, doko­naw­szy oczysz­cze­nia z grze­chów, zasiadł po pra­wi­cy maje­sta­tu na wyso­ko­ściach” (Hbr 1,1–3).


W teo­lo­gii ewan­ge­lic­kiej w cen­trum nabo­żeń­stwa zawsze stoi Sło­wo Boże. Obja­wia się ono na róż­ne spo­so­by: poprzez frag­men­ty Pisma, kaza­nie, aż po sakra­men­ty. Dla­te­go też na mot­to niniej­szych roz­wa­żań wybra­łem wcze­sno­chrze­ści­jań­skie wyzna­nie wia­ry, otwie­ra­ją­ce List do Hebraj­czy­ków, a mówią­ce o wie­lu spo­so­bach prze­ma­wia­nia Boga do ludzi na prze­strze­ni histo­rii. Jak w soczew­ce frag­ment ten sku­pia cały kon­cept litur­gii chrze­ści­jań­skiej.


 


Źró­dła


W kul­tu­rze semic­kiej, z krę­gu któ­rej wyra­sta cała Biblia, sło­wo Boga nigdy nie jest abs­trak­tem słu­żą­cym myślo­wym spe­ku­la­cjom. Zawsze dąży Ono do swe­go wypeł­nie­nia jako kon­kret­nej rze­czy­wi­sto­ści. Już w pierw­szych wier­szach Gene­sis czy­ta­my: „I rzekł Bóg: Niech sta­nie się… I sta­ło się…” Wszyst­ko ze Sło­wa powsta­ło i to Ono pod­trzy­mu­je świat w ist­nie­niu.


Prze­ma­wia­jąc bez­po­śred­nio (jak do Abra­ha­ma, Jaku­ba czy Moj­że­sza) czy też przez pro­ro­ków, Jah­we wypeł­nia to, co zapo­wie­dział. Obiet­ni­ca dana Abra­ha­mo­wi owo­cu­je w naro­dzi­nach Iza­aka, z któ­re­go póź­niej weź­mie począ­tek lud Izra­ela; posła­niu Moj­że­sza towa­rzy­szy wyzwa­la­ją­ca z ucie­mię­że­nia moc Boga. Jak mówi pro­rok Iza­jasz: „jak deszcz i śnieg spa­da z nie­ba i już tam nie wra­ca, a raczej zra­sza zie­mię i czy­ni ją uro­dzaj­ną, tak iż pora­sta roślin­no­ścią i daje siew­cy ziar­no, a jedzą­cym chleb, tak jest z moim sło­wem, któ­re wycho­dzi z moich ust: nie wra­ca do mnie puste, lecz wyko­nu­je moją wolę i speł­nia pomyśl­nie to, z czym je wysła­łem.” (Iz 55, 10–11).


Osta­tecz­nie Sło­wo Boga zawsze jest wyda­rze­niem, któ­re zba­wia: przej­ściem z nie­wo­li do wol­no­ści, ze śmier­ci do życia. Wresz­cie, „u kre­su tych dni”, sta­je się Ono wyda­rze­niem Jezu­sa Chry­stu­sa. Rab­bi z Naza­re­tu, wier­ny syn Izra­ela, pozo­sta­je inte­gral­ną czę­ścią tej tra­dy­cji. Jego prze­sła­nie nie skła­da się jedy­nie z poucza­ją­cych mów. Jezus „prze­ma­wia wie­lo­ma spo­so­ba­mi”. Nie­mniej waż­ne niż sło­wa są doko­ny­wa­ne przez Nie­go „zna­ki”. Wręcz daje się zauwa­żyć sta­ran­ność, z jaką Jezus demon­stru­je swym słu­cha­czom, iż sło­wa Jego nie są puste, lecz noszą w sobie bar­dzo real­ną rze­czy­wi­stość – rze­czy­wi­stość „Kró­le­stwa Nie­bios”. Gdy z dachu domu Żydzi spusz­cza­ją do stóp Jezu­sa spa­ra­li­żo­wa­ne­go czło­wie­ka wraz z posła­niem, ten nie ogra­ni­cza się do zwia­sto­wa­nia odpusz­cze­nia grze­chów cho­re­go, lecz uwie­rzy­tel­nia swe sło­wa uzdro­wie­niem (Mk 2, 1–12). Chry­stus nazy­wa sie­bie „świa­tło­ścią świa­ta” i wypeł­nia te sło­wa uzdra­wia­jąc nie­wi­do­me­go od uro­dze­nia (J 9, 1–7); mówi, że jest „zmar­twych­wsta­niem i życiem” i w chwi­lę potem wypro­wa­dza z gro­bu swe­go przy­ja­cie­la Łaza­rza (J 11, 1–44). Czy­ny na rów­ni ze sło­wa­mi two­rzą uni­kal­ny, mesjań­ski język Jezu­sa.


Litur­gia w Koście­le chrze­ści­jań­skim powin­na uobec­niać „tu i teraz” wyda­rze­nie Chry­stu­sa. On sam, poprzez Ducha Świę­te­go, ma prze­ma­wiać na róż­ne spo­so­by w zgro­ma­dze­niu wie­rzą­cych: począw­szy od słów Pisma, poprzez kaza­nia, na sakra­men­tach koń­cząc. Szczy­tem litur­gii jest pozo­sta­wio­na przez Jezu­sa Wie­cze­rza Pań­ska, w któ­rej Sło­wo sta­je się rze­czy­wi­sto­ścią Cia­ła i Krwi Pana.


Wyda­rze­nie nie jest mitem, lecz ze swej isto­ty osa­dzo­ne jest głę­bo­ko w cza­sie i kon­kret­nym miej­scu. Jako takie zawsze pozo­sta­je ono w rela­cji do egzy­sten­cji okre­ślo­nych ludzi. Rów­nież Jezus zwra­cał się do kon­kret­nych osób. Kar­ty Ewan­ge­lii zapeł­nia tłu­mek róż­no­rod­nych posta­ci, któ­rych spo­tka­nie z Jezu­sem nie pozo­sta­wi­ło obo­jęt­ny­mi. Przy­wo­łaj­my tu Mar­tę i Marię, Piła­ta, Szy­mo­na Pio­tra, Juda­sza, Zache­usza i tylu innych.


Jak sądzę, wyda­rze­nie Chry­stu­sa win­no być źró­dłem i mistrzow­skim wzo­rem dla każ­dej chrze­ści­jań­skiej litur­gii. Jej egzy­sten­cjal­ne zna­cze­nie dla uczest­ni­czą­cych w świę­tych obrzę­dach ludzi, jest — moim zda­niem — jed­nym z waż­niej­szych kry­te­riów ich auten­tycz­no­ści. Chrze­ści­ja­nin trak­tu­ją­cy nabo­żeń­stwo w spo­sób for­mal­ny, nie widzą­cy związ­ku mię­dzy życiem a tym, co dzie­je się w koście­le, jest świa­dec­twem wyalie­no­wa­nia litur­gii wobec Ewan­ge­lii.

Wta­jem­ni­cze­nie

Sło­wo ist­nie­ją­ce jedy­nie w posta­ci dźwię­ku lub zna­ku gra­ficz­ne­go zawsze wyra­ża poję­cia rodem ze świa­ta ludzi, tych, któ­rzy są jego twór­ca­mi. Dla­te­go uży­te do opi­su spraw boskich, zasto­so­wa­ne w teo­lo­gii, nastrę­cza wie­le pro­ble­mów. Przede wszyst­kim jest nie­ade­kwat­ne do wyra­ża­nej rze­czy­wi­sto­ści. Po dru­gie, zarzu­ca­jąc na Boga sieć utka­ną z pojęć jak naj­bar­dziej z tego świa­ta, wię­zi­my Go w cia­snych ramach nie­uchron­nych antro­po­mor­fi­zmów.


Jezus w swym naucza­niu wyraź­nie stro­nił od dosłow­no­ści, lubu­jąc się w przy­po­wie­ściach i porów­na­niach. Ponad­to sło­wa łączył w inte­gral­ną jed­ność ze zna­ka­mi. Te ostat­nie nada­wa­ły prze­ka­zo­wi nie­zrów­na­ną głę­bię, otwie­ra­jąc go na prze­strzeń tajem­ni­cy, w któ­rej przy­cho­dzi do nas sam Bóg. Sło­wo i znak (chcia­ło­by się rzec: sło­wo i cia­ło) w wyda­rze­niu Chry­stu­sa wcho­dzi nie­ustan­nie we wza­jem­ny dia­log, two­rząc wprost nie­skoń­czo­ne pokła­dy zna­czeń. W tym nie­wy­czer­pa­nym bogac­twie każ­dy czło­wiek może odna­leźć bez­po­śred­nie odnie­sie­nie do swej egzy­sten­cji.


Z począt­ku jed­nak sło­wa i czy­ny Jezu­sa nader czę­sto pozo­sta­wa­ły dla uczniów nie­zro­zu­mia­łe. Cza­sa­mi Nauczy­ciel podej­mo­wał trud ich wyja­śnie­nia (Mt 13, 18–23. 36–43; J 13, 12–20). Peł­nia sen­su tych wyda­rzeń uka­zu­je się dopie­ro w bla­sku zmar­twych­wsta­nia (J 2, 19–22; 7, 39). Widać wyraź­nie, że Chry­stus pro­wa­dzi swych uczniów dro­gą stop­nio­we­go wpro­wa­dza­nia w zro­zu­mie­nie tajem­nic wia­ry. Temu słu­ży mesjań­ska kate­che­za oraz egzy­sten­cjal­ne doświad­cze­nie zawar­te w zna­kach, poprzez któ­re dzia­ła w wie­rzą­cych Duch Świę­ty. Taką też dro­gą podą­ża każ­dy chrze­ści­ja­nin.


W życiu wszyst­kich współ­cze­snych Kościo­łów chrze­ści­jań­skich mniej lub bar­dziej obec­ne są zna­ki sakra­men­tal­ne. To, cze­go jak sądzę naj­czę­ściej bra­ku­je to wła­ści­wa kate­che­za, dzię­ki któ­rej sym­bo­le zawar­te w litur­gii sta­ją się zro­zu­mia­łe, a w kon­se­kwen­cji prze­ży­te w doświad­cze­niu. To dla­te­go nabo­żeń­stwa tak czę­sto postrze­ga­ne są przez ich uczest­ni­ków jak obce, nie­zro­zu­mia­łe obrzę­dy.


Kościół pierw­szych wie­ków znał insty­tu­cję kate­chu­me­na­tu: przy­go­to­wa­nia ludzi doro­słych do przy­ję­cia chrztu i uczest­nic­twa w Wie­cze­rzy Pań­skiej. Była to praw­dzi­wa dro­ga chrze­ści­jań­skie­go wta­jem­ni­cze­nia, opar­ta na żywych przy­kła­dach z Ewan­ge­lii, a pro­wa­dzą­ca do doj­rza­łej wia­ry. W mia­rę upo­wszech­nia­nia się chrze­ści­jań­stwa i prak­ty­ki chrztu dzie­ci kate­chu­me­nat stop­nio­wo zani­kał. Kościół swój wysi­łek kate­che­tycz­ny sku­pił na dzie­ciach i mło­dzie­ży, ludzi doro­słych pozo­sta­wia­jąc w dużej mie­rze samym sobie. Ten pro­ces, obok maso­wych nawró­ceń, pro­wa­dził do spły­ca­nia i infan­ty­li­za­cji wia­ry poszcze­gól­nych jed­no­stek i naro­dów. Myślę, że jego osta­tecz­ne kon­se­kwen­cje oglą­da­my teraz w posta­ci tzw. seku­la­ry­za­cji spo­łe­czeństw nie­gdyś chrze­ści­jań­skich.


Myślę, że współ­cze­śni chrze­ści­ja­nie potrze­bu­ją jakiejś nowej for­my sta­ro­żyt­ne­go kate­chu­me­na­tu, wpro­wa­dze­nia w naj­głęb­sze tajem­ni­ce wia­ry, obec­ne w zna­kach sakra­men­tal­nych. Sło­wo musi prze­ma­wiać róż­ny­mi dro­ga­mi: nie tyl­ko w kaza­niu czy poprzez Pismo, lecz rów­nież w nie­ustan­nym ucie­le­śnie­niu. Chry­stus wyra­żał sie­bie na wie­le spo­so­bów: jako „źró­dło wody żywej” (J 7,37–38), „świa­tłość świa­ta” (J 8,12; 9,5), „chleb życia” (J 6,35), „krzew win­ny” (J 15,1). Kościół winien w litur­gii wciąż na nowo czer­pać z tego bogac­twa zna­ków, reflek­tu­jąc w świę­tych obrzę­dach tajem­ni­cę wcie­lo­ne­go Sło­wa. Dobrym, a zara­zem eku­me­nicz­nym przy­kła­dem takiej reflek­sji jest sta­ro­żyt­na litur­gia świa­tła, otwie­ra­ją­ca pas­chę Wiel­kiej Nocy, a prak­ty­ko­wa­na przez Kościół Rzym­sko­ka­to­lic­ki, Pra­wo­sław­ny i wie­le Kościo­łów lute­rań­skich. Oto wśród pogrą­żo­ne­go w ciem­no­ści zgro­ma­dze­nia roz­bły­ska świa­tło świe­cy pas­chal­nej. Ci, któ­rzy są pogrą­że­ni w mro­ku śmier­ci, oglą­da­ją blask zmar­twych­wsta­nia (Łk 1, 78–79). Znak ciem­no­ści i świa­tła nawią­zu­je do keno­tycz­ne­go doświad­cze­nia egzy­sten­cji każ­de­go z nas, zapo­wia­da­jąc miste­rium przej­ścia ze śmier­ci do życia – zara­zem w rze­czy­wi­sto­ści litur­gii i nasze­go ist­nie­nia.


 

Dro­ga do Emaus

 


Wia­ra jest czymś nie­zwy­kle dyna­micz­nym. Św. Łukasz w „Dzie­jach Apo­stol­skich” nazy­wa ją „dro­gą’ lub „dro­gą Pań­ską”. Wła­śnie w dro­gę, praw­dzi­wą podróż wia­ry, wyru­sza­ją dwaj ucznio­wie w „pierw­szy dzień tygo­dnia”. Ich punk­tem wyj­ścia jest Jero­zo­li­ma, mia­sto, w któ­rym ukrzy­żo­wa­no ich Nauczy­cie­la. Wyru­sza­ją w lęku i nie­pew­no­ści, nie rozu­mie­jąc tego, co się sta­ło. W dro­dze dołą­cza do nich Jezus, choć jesz­cze nie­roz­po­zna­ny. Idąc roz­ma­wia z nimi o ostat­nich wyda­rze­niach, zara­zem obja­śnia­jąc im zna­cze­nie Pisma. Ser­ca uczniów są poru­szo­ne tym, co usły­sze­li. W takim sta­nie docie­ra­ją do Emaus i zasia­da­ją do wie­cze­rzy z Nie­zna­jo­mym.


Tam po łama­niu chle­ba roz­po­zna­ją zmar­twych­wsta­łe­go Pana. Ich dro­ga dobie­gła koń­ca w wiel­ka­noc­nej rado­ści i poko­ju. To zna­ne opo­wia­da­nie jest pięk­ną meta­fo­rą chrze­ści­jań­skiej dro­gi wia­ry. Zara­zem opi­su­je ono isto­tę chrze­ści­jań­skiej nie­dzie­li. Idąc tego dnia na nabo­żeń­stwo Wie­cze­rzy Pań­skiej, wyru­sza­my w dro­gę do Emaus. Na począt­ku sły­szy­my sło­wa Pisma, któ­re sam Chry­stus obec­ny pośród zgro­ma­dze­nia nam obja­śnia. Z pała­ją­cy­mi ser­ca­mi wyzna­je­my naszą wia­rę, by wresz­cie roz­po­znać zmar­twych­wsta­łe­go Chry­stu­sa w łama­nym chle­bie i roz­dzie­la­nym winie. Prze­ży­wa­my przed­smak uczty mesjań­skiej w Kró­le­stwie Nie­bios. Taka jest dro­ga naszej wia­ry, taka jest rów­nież nasza litur­gia.


Jacek Szy­mań­ski


Tytu­ło­we zdję­cie pocho­dzi z litur­gii wiel­ka­noc­nej Para­fii Ewan­ge­lic­ko-Lute­rań­skiej św. Łuka­sza w Nowym Jor­ku (Man­hat­tan)


Maga­zyn SR: Isto­ta litur­gii w Koście­le Jezu­sa Chry­stu­sa

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.