Misterium zbawienia w liturgii chrześcijańskiej
- 6 listopada, 2003
- przeczytasz w 7 minut
„Wielokrotnie i wieloma sposobami przemawiał Bóg dawnymi czasy do ojców przez proroków; ostatnio, u kresu tych dni, przemówił do nas przez Syna, którego ustanowił dziedzicem wszechrzeczy, przez którego także wszechświat stworzył. On, który jest odblaskiem chwały i odbiciem Jego istoty i podtrzymuje wszystko słowem swojej mocy, dokonawszy oczyszczenia z grzechów, zasiadł po prawicy majestatu na wysokościach” (Hbr 1,1–3).
W teologii ewangelickiej w centrum nabożeństwa zawsze stoi Słowo Boże. Objawia się ono na różne sposoby: poprzez fragmenty Pisma, kazanie, aż po sakramenty. Dlatego też na motto niniejszych rozważań wybrałem wczesnochrześcijańskie wyznanie wiary, otwierające List do Hebrajczyków, a mówiące o wielu sposobach przemawiania Boga do ludzi na przestrzeni historii. Jak w soczewce fragment ten skupia cały koncept liturgii chrześcijańskiej.
Źródła
W kulturze semickiej, z kręgu której wyrasta cała Biblia, słowo Boga nigdy nie jest abstraktem służącym myślowym spekulacjom. Zawsze dąży Ono do swego wypełnienia jako konkretnej rzeczywistości. Już w pierwszych wierszach Genesis czytamy: „I rzekł Bóg: Niech stanie się… I stało się…” Wszystko ze Słowa powstało i to Ono podtrzymuje świat w istnieniu.
Przemawiając bezpośrednio (jak do Abrahama, Jakuba czy Mojżesza) czy też przez proroków, Jahwe wypełnia to, co zapowiedział. Obietnica dana Abrahamowi owocuje w narodzinach Izaaka, z którego później weźmie początek lud Izraela; posłaniu Mojżesza towarzyszy wyzwalająca z uciemiężenia moc Boga. Jak mówi prorok Izajasz: „jak deszcz i śnieg spada z nieba i już tam nie wraca, a raczej zrasza ziemię i czyni ją urodzajną, tak iż porasta roślinnością i daje siewcy ziarno, a jedzącym chleb, tak jest z moim słowem, które wychodzi z moich ust: nie wraca do mnie puste, lecz wykonuje moją wolę i spełnia pomyślnie to, z czym je wysłałem.” (Iz 55, 10–11).
Ostatecznie Słowo Boga zawsze jest wydarzeniem, które zbawia: przejściem z niewoli do wolności, ze śmierci do życia. Wreszcie, „u kresu tych dni”, staje się Ono wydarzeniem Jezusa Chrystusa. Rabbi z Nazaretu, wierny syn Izraela, pozostaje integralną częścią tej tradycji. Jego przesłanie nie składa się jedynie z pouczających mów. Jezus „przemawia wieloma sposobami”. Niemniej ważne niż słowa są dokonywane przez Niego „znaki”. Wręcz daje się zauważyć staranność, z jaką Jezus demonstruje swym słuchaczom, iż słowa Jego nie są puste, lecz noszą w sobie bardzo realną rzeczywistość – rzeczywistość „Królestwa Niebios”. Gdy z dachu domu Żydzi spuszczają do stóp Jezusa sparaliżowanego człowieka wraz z posłaniem, ten nie ogranicza się do zwiastowania odpuszczenia grzechów chorego, lecz uwierzytelnia swe słowa uzdrowieniem (Mk 2, 1–12). Chrystus nazywa siebie „światłością świata” i wypełnia te słowa uzdrawiając niewidomego od urodzenia (J 9, 1–7); mówi, że jest „zmartwychwstaniem i życiem” i w chwilę potem wyprowadza z grobu swego przyjaciela Łazarza (J 11, 1–44). Czyny na równi ze słowami tworzą unikalny, mesjański język Jezusa.
Liturgia w Kościele chrześcijańskim powinna uobecniać „tu i teraz” wydarzenie Chrystusa. On sam, poprzez Ducha Świętego, ma przemawiać na różne sposoby w zgromadzeniu wierzących: począwszy od słów Pisma, poprzez kazania, na sakramentach kończąc. Szczytem liturgii jest pozostawiona przez Jezusa Wieczerza Pańska, w której Słowo staje się rzeczywistością Ciała i Krwi Pana.
Wydarzenie nie jest mitem, lecz ze swej istoty osadzone jest głęboko w czasie i konkretnym miejscu. Jako takie zawsze pozostaje ono w relacji do egzystencji określonych ludzi. Również Jezus zwracał się do konkretnych osób. Karty Ewangelii zapełnia tłumek różnorodnych postaci, których spotkanie z Jezusem nie pozostawiło obojętnymi. Przywołajmy tu Martę i Marię, Piłata, Szymona Piotra, Judasza, Zacheusza i tylu innych.
Jak sądzę, wydarzenie Chrystusa winno być źródłem i mistrzowskim wzorem dla każdej chrześcijańskiej liturgii. Jej egzystencjalne znaczenie dla uczestniczących w świętych obrzędach ludzi, jest — moim zdaniem — jednym z ważniejszych kryteriów ich autentyczności. Chrześcijanin traktujący nabożeństwo w sposób formalny, nie widzący związku między życiem a tym, co dzieje się w kościele, jest świadectwem wyalienowania liturgii wobec Ewangelii.
WtajemniczenieSłowo istniejące jedynie w postaci dźwięku lub znaku graficznego zawsze wyraża pojęcia rodem ze świata ludzi, tych, którzy są jego twórcami. Dlatego użyte do opisu spraw boskich, zastosowane w teologii, nastręcza wiele problemów. Przede wszystkim jest nieadekwatne do wyrażanej rzeczywistości. Po drugie, zarzucając na Boga sieć utkaną z pojęć jak najbardziej z tego świata, więzimy Go w ciasnych ramach nieuchronnych antropomorfizmów.
Jezus w swym nauczaniu wyraźnie stronił od dosłowności, lubując się w przypowieściach i porównaniach. Ponadto słowa łączył w integralną jedność ze znakami. Te ostatnie nadawały przekazowi niezrównaną głębię, otwierając go na przestrzeń tajemnicy, w której przychodzi do nas sam Bóg. Słowo i znak (chciałoby się rzec: słowo i ciało) w wydarzeniu Chrystusa wchodzi nieustannie we wzajemny dialog, tworząc wprost nieskończone pokłady znaczeń. W tym niewyczerpanym bogactwie każdy człowiek może odnaleźć bezpośrednie odniesienie do swej egzystencji.
Z początku jednak słowa i czyny Jezusa nader często pozostawały dla uczniów niezrozumiałe. Czasami Nauczyciel podejmował trud ich wyjaśnienia (Mt 13, 18–23. 36–43; J 13, 12–20). Pełnia sensu tych wydarzeń ukazuje się dopiero w blasku zmartwychwstania (J 2, 19–22; 7, 39). Widać wyraźnie, że Chrystus prowadzi swych uczniów drogą stopniowego wprowadzania w zrozumienie tajemnic wiary. Temu służy mesjańska katecheza oraz egzystencjalne doświadczenie zawarte w znakach, poprzez które działa w wierzących Duch Święty. Taką też drogą podąża każdy chrześcijanin.
W życiu wszystkich współczesnych Kościołów chrześcijańskich mniej lub bardziej obecne są znaki sakramentalne. To, czego jak sądzę najczęściej brakuje to właściwa katecheza, dzięki której symbole zawarte w liturgii stają się zrozumiałe, a w konsekwencji przeżyte w doświadczeniu. To dlatego nabożeństwa tak często postrzegane są przez ich uczestników jak obce, niezrozumiałe obrzędy.
Kościół pierwszych wieków znał instytucję katechumenatu: przygotowania ludzi dorosłych do przyjęcia chrztu i uczestnictwa w Wieczerzy Pańskiej. Była to prawdziwa droga chrześcijańskiego wtajemniczenia, oparta na żywych przykładach z Ewangelii, a prowadząca do dojrzałej wiary. W miarę upowszechniania się chrześcijaństwa i praktyki chrztu dzieci katechumenat stopniowo zanikał. Kościół swój wysiłek katechetyczny skupił na dzieciach i młodzieży, ludzi dorosłych pozostawiając w dużej mierze samym sobie. Ten proces, obok masowych nawróceń, prowadził do spłycania i infantylizacji wiary poszczególnych jednostek i narodów. Myślę, że jego ostateczne konsekwencje oglądamy teraz w postaci tzw. sekularyzacji społeczeństw niegdyś chrześcijańskich.
Myślę, że współcześni chrześcijanie potrzebują jakiejś nowej formy starożytnego katechumenatu, wprowadzenia w najgłębsze tajemnice wiary, obecne w znakach sakramentalnych. Słowo musi przemawiać różnymi drogami: nie tylko w kazaniu czy poprzez Pismo, lecz również w nieustannym ucieleśnieniu. Chrystus wyrażał siebie na wiele sposobów: jako „źródło wody żywej” (J 7,37–38), „światłość świata” (J 8,12; 9,5), „chleb życia” (J 6,35), „krzew winny” (J 15,1). Kościół winien w liturgii wciąż na nowo czerpać z tego bogactwa znaków, reflektując w świętych obrzędach tajemnicę wcielonego Słowa. Dobrym, a zarazem ekumenicznym przykładem takiej refleksji jest starożytna liturgia światła, otwierająca paschę Wielkiej Nocy, a praktykowana przez Kościół Rzymskokatolicki, Prawosławny i wiele Kościołów luterańskich. Oto wśród pogrążonego w ciemności zgromadzenia rozbłyska światło świecy paschalnej. Ci, którzy są pogrążeni w mroku śmierci, oglądają blask zmartwychwstania (Łk 1, 78–79). Znak ciemności i światła nawiązuje do kenotycznego doświadczenia egzystencji każdego z nas, zapowiadając misterium przejścia ze śmierci do życia – zarazem w rzeczywistości liturgii i naszego istnienia.
Droga do Emaus
Wiara jest czymś niezwykle dynamicznym. Św. Łukasz w „Dziejach Apostolskich” nazywa ją „drogą’ lub „drogą Pańską”. Właśnie w drogę, prawdziwą podróż wiary, wyruszają dwaj uczniowie w „pierwszy dzień tygodnia”. Ich punktem wyjścia jest Jerozolima, miasto, w którym ukrzyżowano ich Nauczyciela. Wyruszają w lęku i niepewności, nie rozumiejąc tego, co się stało. W drodze dołącza do nich Jezus, choć jeszcze nierozpoznany. Idąc rozmawia z nimi o ostatnich wydarzeniach, zarazem objaśniając im znaczenie Pisma. Serca uczniów są poruszone tym, co usłyszeli. W takim stanie docierają do Emaus i zasiadają do wieczerzy z Nieznajomym.
Tam po łamaniu chleba rozpoznają zmartwychwstałego Pana. Ich droga dobiegła końca w wielkanocnej radości i pokoju. To znane opowiadanie jest piękną metaforą chrześcijańskiej drogi wiary. Zarazem opisuje ono istotę chrześcijańskiej niedzieli. Idąc tego dnia na nabożeństwo Wieczerzy Pańskiej, wyruszamy w drogę do Emaus. Na początku słyszymy słowa Pisma, które sam Chrystus obecny pośród zgromadzenia nam objaśnia. Z pałającymi sercami wyznajemy naszą wiarę, by wreszcie rozpoznać zmartwychwstałego Chrystusa w łamanym chlebie i rozdzielanym winie. Przeżywamy przedsmak uczty mesjańskiej w Królestwie Niebios. Taka jest droga naszej wiary, taka jest również nasza liturgia.
Jacek Szymański
Tytułowe zdjęcie pochodzi z liturgii wielkanocnej Parafii Ewangelicko-Luterańskiej św. Łukasza w Nowym Jorku (Manhattan)
Magazyn SR: Istota liturgii w Kościele Jezusa Chrystusa