Moja Reformacja — mój cichy radykalizm
- 2 listopada, 2003
- przeczytasz w 2 minuty
O Reformacji można pisać wielotomowe dzieła, niezliczoną ilość traktatów teologicznych, wykluczających się nawzajem analiz, które roszczą sobie prawo do tej jedynej, obiektywnie słusznej wizji Reformacji. Jednakże Reformacja jako złożony w swej strukturze dziejowej fenomen wymyka się jednoznacznym ocenom, przesuwając się w obszar subiektywnych doznań, związanych nie tylko z doświadczeniem religijnym, ale także horyzontem poznawczym, rozciągającym się na najbardziej istotne aspekty życia ludzkiego.
Moja Reformacja nie jest romantycznie wystylizowaną bajką, opowiadająca o legendach sprzed 500 lat, kiedy to odważny i nieco krnąbrny mnich z zakonu augustianów frater Marcin Luter przeciwstawił się rażącym nadużyciom w Kościele średniowiecznym, nie mając najmniejszego pojęcia, jakie skutki teologiczne i, mówiąc najogólniej, kulturotwórcze spowoduje jego wystąpienie przeciwko odpustom i deprecjonowaniu prawdziwej pokuty.
Reformacja, jeśli chce się do niej podchodzić w sposób odpowiedzialny, nie może ograniczać się do corocznych celebracji i peanów na cześć Lutra i innych Reformatorów, lecz powinna być nieustannym symbolem i wewnętrznym nakazem do przejmowania odpowiedzialności za losy Kościoła, a więc za społeczność wierzących grzeszników.
Oczywiście Reformacja to początek kolejnego rozłamu w łonie i tak już mocno podzielonego chrześcijaństwa. Bezpośrednim skutkiem Reformacji było złamanie uniwersalnej potęgi wszechwładnego Kościoła Rzymskiego w aspekcie religijnym i społecznym. Ciągle na nowo podkreśla się, że Luter nie chciał stwarzać nowego Kościoła i właśnie dlatego Reformację należałoby postrzegać jako nieudaną. Jest to bardzo zawężone podejście do fenomenu Reformacji, kiedy troskę o reformę Kościoła rozumiemy jako jednorazowy akt, powierzchowną dbałość o tanią zgodność i mundurkowy formalizm kultu, to wówczas rzeczywiście Reformację należy uznać za nieudaną.
Dlatego też Reformacja jest dla mnie wciąż nieustającą refleksją nad moim miejscem w Kościele, a przede wszystkim nad rolą chrześcijaństwa we współczesnym świecie, który coraz częściej uważa „kwestię Boga” za załatwioną lub w najlepszym przypadku za zbędną. Kiedy obchodzę Święto Reformacji to przypominam sobie o istotnym, cichym radykalizmie.
Nie chodzi o nihilistyczny radykalizm, który w rewolucyjnym amoku niszczy wszystko i wszystkich, ale który w twórczym procesie duchowej i intelektualnej afirmacji, nieraz nie do końca uświadomionej, pozwala nie tylko na zdrowy i konieczny dystans do własnej religijności i jej instytucjonalnych manifestacji, ale i na skok w głębie wiary, w przestrzeń zdumiewającego spotkania z Bogiem we wszystkich uwarunkowaniach otaczającego świata. Cichy radykalizm to także nieufność, a przynajmniej zapobiegawcza roztropność wobec ferowania jednoznacznych wyroków lub przywłaszczania języka religii, krytyczne nastawienie wobec własnej pobożności i niezwykle trudna sztuka empatii w stosunku do inaczej wierzących są nieodłącznymi elementami Mojej Reformacji.
Moja Reformacja to wreszcie i przede wszystkim powrót do Kościoła wszystkich czasów, Kościoła prawdziwie powszechnego (katolickiego), który pielgrzymuje w grzechu i świętości na Golgotę swojego Zbawiciela, który w zdumiewającej ciągle na nowo łasce i miłości wyciąga do ręce, zaprasza do pojednania i przyjacielskiego spotkania w Słowie i Sakramencie.
Link: DEKADA LUTRA
Ekumenizm.pl: Kościół Ewangelicko-Augsburski obchodzi Święto Reformacji