Magazyn

Naszyjnik dla Leszna — ks. Johann Heermann


Czy­tel­ni­kom Maga­zy­nu Teo­lo­gicz­ne­go Sem­per Refor­man­da pre­zen­tu­je­my tekst Anny Swo­jak, uczen­ni­cy dru­giej kla­sy Gim­na­zjum nr 8 w Lesz­nie, poświę­co­ny pamię­ci ewan­ge­lic­kie­go poety i duchow­ne­go ks. Johan­na Heer­man­na. Esej został wyróż­nio­ny przez pre­zy­den­ta mia­sta Lesz­na oraz Miej­ską Biblio­te­kę Publicz­ną. Mamy nadzie­ję, że w ten skrom­ny spo­sób przy­czy­ni­my się do pro­mo­wa­nia sze­ro­ko rozu­mia­nej wie­dzy reli­gij­nej wśród mło­de­go poko­le­nia. Annie Swo­jak ser­decz­nie gra­tu­lu­je­my.


***


NASZYJNIK DLA LESZNA


W histo­rii boha­te­ra mojej pra­cy odnaj­dzie­cie okru­chy wła­snych uczuć i myśli. Nani­żę je jak kora­li­ki na nić mojej opo­wie­ści. Przez pal­ce prze­wi­nę pacior­ki  ludz­kich wspo­mnień o nie­zna­nym mi dotych­czas czło­wie­ku. Jeśli wola i wy posłu­chaj­cie opo­wie­ści o losach baro­ko­we­go poety, pasto­ra, pisa­rza Johan­na Heer­man­na.


W Rud­nej, w księ­stwie wołow­skim, przy­cho­dzi na świat kolej­ne dziec­ko pew­ne­go kuśnie­rza. Chy­ba nie­trud­no zro­zu­mieć, dla­cze­go po stra­cie czwór­ki dzie­ci, mar­twią­ca się o zdro­wie syna mat­ka, ślu­bu­je, że jeśli Bóg zacho­wa maleń­kie­go Johan­na przy życiu, poświę­ci się on służ­bie kościel­nej.


I prze­żył, a jego edu­ka­cyj­na dro­ga była trud­na i wybo­ista. Jak nie­stru­dzo­ny Ody­se­usz tułał się od Woło­wa po Wscho­wę, Wro­cław i Brzeg. Prze­ciw­no­ści zdro­wot­ne zmu­sza­ły go cza­sem do prze­ry­wa­nia nauki poza rodzin­nym mia­stem. Nie było mu jed­nak dane, tak jak mito­lo­gicz­ne­mu boha­te­ro­wi powró­cić do swej Rud­nej.


Czy tyl­ko wątłe zdro­wie leży jak kło­da na dro­dze jego życia ? Choć miał twór­czy talent odkry­ty przez Gre­go­riu­sa Fie­bin­ga i został uho­no­ro­wa­ny tytu­łem Poeta Lau­re­atus Caesa­rius, to ani jed­no, ani dru­gie nie  wystar­cza­ło w tam­tych cza­sach do utrzy­ma­nia się w szko­le. Czy prze­sta­ła już nad nim czu­wać Boża opatrz­ność?


Zaczął zara­biać jako nauczy­ciel domo­wy, a wkrót­ce los pchnął go na stu­dia teo­lo­gicz­ne do Strass­bur­ga. Liche zdro­wie i tym razem zmu­si­ło go do prze­rwa­nia nauki. Nasu­wa się pyta­nie: Czy wybrał złą dro­gę ? Czy był to test jego wia­ry?


Losy ludz­kie­go żywo­ta są nie­od­gad­nio­ne. Cza­sem  tra­fia nam się  wiel­ki koral szczę­ścia. Tak też Johann Heer­mann jako pastor zbo­ru w Cho­bie­ni w 1611 roku wygła­sza mowę inau­gu­ra­cyj­ną, roz­po­czy­na­jąc posłu­gę dusz­pa­ster­ską.


Tu i teraz prze­ży­wa miło­sne unie­sie­nia, przy­glą­da się wła­snym emo­cjom, two­rzy.


Oto frag­ment jed­ne­go z trzech mło­dzień­czych ero­ty­ków Heer­man­na:


 


Do Cha­ri­be­lii


Ukra­dłaś mi oczy, dziew­czy­no, oczy – oddaj mi oczy.


Zabra­łaś mi , dziew­czy­no, duszę – oddaj duszę.


Wyrwa­łaś mi, dziew­czy­no, ser­ce.


Przy­własz­czy­łaś mnie sie­bie całe­go.(…)


Kim była owa Cha­ri­bel­la wła­da­ją­ca jego ser­cem? To Doro­ta Feige, cór­ka bur­mi­strza Raud­ten. To ją pro­sił mło­dy Johann:


Oddaj mi oczy, oddaj duszę, oddaj ser­ce.


Albo nie: samą sie­bie daj mi tyl­ko.


W tobie odzy­skam wszyst­ko co moje: (…) 


I oczy i ser­ce zwró­ci­ła Doro­ta ku poecie.


W wie­ku 26 lat zało­żył rodzi­nę. Oże­nił się z pan­ną Feige. Z nią prze­żył naj­szczę­śliw­sze lata. Sam nazy­wał te cza­sy „saba­tem” swo­je­go życia. Razem z żoną udzie­lał się towa­rzy­sko wśród wie­lu szla­chec­kich rodzin, przy­jaź­nił się  mię­dzy inny­mi z rodzi­ną Von Kot­twitz. Pisał utwo­ry będą­ce afir­ma­cja spo­koj­ne­go życia i codzien­nej pra­cy ku chwa­le Bożej oraz poetyc­kie  wer­sje frag­men­tów  Biblii.  Mał­żeń­stwo prze­rwa­ła wcze­sna śmierć żony w 1617 roku. Nie ma dotkliw­szej bole­ści, niź­li utra­ta bli­skiej oso­by. Żałość zroz­pa­czo­ne­go męża jak pia­sek pod musz­lą ostry­gi wytwa­rza utwór – per­łę: Pieśń żało­by i pocie­chy po śmier­ci pani Doro­thei:


 (…) Tutaj nie cze­kam już Cie­bie


w życiu peł­nym jesie­ni,


ponow­nie ujrzę Cię w nie­bie;


razem doń unie­sie­ni


ku roz­kosz­nej szczę­śli­wo­ści,


któ­ra to cie­bie już gości; (…)


 


Kie­dy ku wiel­kiej rado­ści


ujrzy­my się ponow­nie!


Nie prze­szko­dzi tej miło­ści


śmierć, co przy­szła rap­tow­nie.


Wiel­kie szczę­ście zapa­nu­je,


gdy ta, któ­rą opła­ku­ję,


w me ramio­na znów przyj­dzie.


 


To chcę w świa­do­mo­ści trzy­mać


choć roz­pacz mnie nacho­dzi, (…)


Poeta wie­rzył, iż śmierć żony jest cza­so­wą roz­łą­ką. Nadzie­ję i dobre myśli  uczy­nił jedy­nym lekar­stwem. Przy­sło­wie powia­da: „Miłość to jedy­ne wyj­ście z samot­no­ści”, samot­no­ści z któ­rej objęć wydzie­ra go Anna Taich­mann, cór­ka kup­ca z Guh­rau (dziś Góra Ślą­ska). Dru­ga żona obda­ro­wu­je go czwór­ką dzie­ci.


Czy Bóg posta­no­wił już zdjąć z Heer­man­na dotych­cza­so­we hio­bo­we cier­pie­nia?


Wkrót­ce łaciń­skie dzie­ła zaczę­ły przy­no­sić mu sła­wę świet­ne­go auto­ra. Zaczy­na jed­nak cho­ro­wać. Krtań odma­wia mu posłu­szeń­stwa. Jak­że teraz być mu kazno­dzie­ją? Teraz, kie­dy na Śląsk docie­ra woj­na trzy­dzie­sto­let­nia. Tra­gicz­ne prze­ży­cia uze­wnętrz­nia w pisa­nych nadal tek­stach. Ilu­stru­ją one ból, cier­pie­nie, okrop­ne zda­rze­nia: pożar domu, utra­tę mie­nia, prze­mar­sze wojsk, gra­bie­że, żni­wo zara­zy (zmar­ło 550 jego para­fian). Zada­je pyta­nia Bogu o przy­czy­ny takich kar. Co ude­rza mnie w jego ówcze­snej posta­wie? Heer­mann cał­ko­wi­cie ufa Bogu i pozo­sta­wia swój los w jego rękach, cały czas trwa przy swej wie­rze:


„Prze­tóż jemu same­mu


Zawsze się odda­wam;


Niech coraz mil­szym jemu


W poko­rze się sta­wam!


Mą jest wola jego (…)”


Nie­wia­ry­god­ny upór pozwa­lał mu z powo­dze­niem przez dwa­dzie­ścia sie­dem lat peł­nić nad­odrzań­ski urząd dusz­pa­ster­ski. Obo­wią­zek pra­cy, odda­nie, pil­ność, ule­głość w zasta­nych warun­kach: to wszyst­ko w służ­bie bliź­nim i posłu­szeń­stwie wobec przy­ka­zań Bożych – są pod­sta­wo­wy­mi ele­men­ta­mi pro­te­stanc­kie­go eto­su pra­cy. Był to czas, kie­dy powsta­ło oko­ło czte­ry­sta pie­śni i nawet cho­ro­ba krta­ni nie znie­chę­ca­ła pasto­ra do two­rze­nia dzieł, któ­rych ze wzglę­du na sła­by stan zdro­wia przez pewien czas nie mógł odczy­ty­wać oso­bi­ście.


Zdro­wie nie polep­sza­ło się. Ze wzglę­du na moż­li­wość zmia­ny kli­ma­tu w 1634 roku osiadł w Lesz­nie, gdzie mógł prze­by­wać pod sta­łą opie­ką lekar­ską.


Czas poby­tu twór­cy w Lesz­nie przy­pa­dał na naj­lep­szy okres w jego dzie­jach. Nasze mia­sto w owych cza­sach (pierw­sza poło­wa XVII wie­ku) dyna­micz­nie roz­wi­ja­ło się gospo­dar­czo i kul­tu­ral­nie. Jed­no­cze­śnie sta­no­wi­ło cen­trum reli­gij­ne bra­ci cze­skich i waż­ny ośro­dek lute­ra­ni­zmu. Spo­łecz­ność lute­rań­ska wyraź­nie domi­no­wa­ła. Tole­ran­cyj­ni wła­ści­cie­le przyj­mo­wa­li w swych dobrach licz­ne rze­sze egzu­lan­tów róż­nych wyznań i naro­do­wo­ści. W 1631 r. przy­by­ło tu ponad trzy tysią­ce miesz­kań­ców pobli­skiej Góry Ślą­skiej. Lesz­no  zalud­nio­ne zosta­ło m.in. wykwa­li­fi­ko­wa­ny­mi rze­mieśl­ni­ka­mi i wykształ­co­ny­mi kadra­mi ducho­wień­stwa. Przy­by­wa­li tu też ucze­ni w nadziei na pro­tek­to­rat i dobre warun­ki pra­cy badaw­czej i lite­rac­kiej. Zre­for­mo­wa­ne gim­na­zjum, zasob­na biblio­te­ka i archi­wum bra­ci cze­skich oraz dzia­ła­ją­ce w mie­ście do 1656 roku dru­kar­nie sta­no­wi­ły dobry warsz­tat pra­cy dla uczo­nych. Jak pisze Jolan­ta Dwor­cza­ko­wa: „w XVII w. napływ uchodź­ców i roz­wój gospo­dar­czy Lesz­na, (to) zja­wi­ska ści­śle ze sobą zwią­za­ne (…)”. Lesz­czyń­ski ośro­dek kul­tu­ral­ny i nauko­wy pro­mie­nio­wał na Wiel­ko­pol­skę, Śląsk, a tak­że czę­ścio­wo na dal­sze regio­ny Euro­py.


Przy­by­cie Johan­na Heer­man­na w 1638 roku do Lesz­na wzbo­ga­ci­ło jego eli­tę inte­lek­tu­al­ną o przed­sta­wi­cie­la lute­ra­ni­zmu.


Ktoś mógł­by mnie zapy­tać: „Dla­cze­go mam pamię­tać o czło­wie­ku, któ­ry nie był Pola­kiem, a w swo­im życiu speł­niał wła­sne powo­ła­nie?” Myślę, że powin­ni­śmy pamię­tać, że nie był to tyl­ko nie­miec­ki, pro­te­stanc­ki duchow­ny, bez­czyn­ny widz, któ­ry nie uczest­ni­czył w życiu ówcze­sne­go Lesz­na. Tu w naszym mie­ście pra­co­wi­cie zapeł­nia nić swo­je­go życia. Choć w cen­trum jego zain­te­re­so­wań były kwe­stie moral­no-etycz­ne widzia­ne z punk­tu widze­nia ewan­ge­lic­kie­go duchow­ne­go, poświę­cał też swo­je utwo­ry kwe­stiom nie wią­żą­cym się z wyzna­niem. Część z nich dru­ko­wał na miej­scu w dru­kar­ni Win­gar­da Func­ka. W 1640 roku Funck ogło­sił inte­re­su­ją­cy utwór Heer­man­na poświę­co­ny dwu­set­nej rocz­ni­cy wyna­laz­ku dru­ku Ehren — Ruhm Der Edlen Buch­druc­ker – Kunst.


 Chy­ba nikt z nas nie ma naj­mniej­szej  wąt­pli­wość, że wyna­le­zie­nie dru­ku przez Johan­na Guten­ber­ga zmie­ni­ło spo­sób myśle­nia. Druk (1450 r.)  zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wał Euro­pę. Jego powsta­nie i roz­wój ozna­czał szyb­ki obieg infor­ma­cji, upa­dek auto­ry­te­tu pamię­ci i star­szeń­stwa, więk­szą licz­bę ksią­żek i chęć ich posia­da­nia, a co naj­waż­niej­sze roz­po­wszech­nia­nie zało­żeń huma­ni­zmu. Zmniej­sza się prze­strzeń – tę samą wer­sję dru­ko­wa­ną mogło otrzy­mać jed­no­cze­śnie wie­lu ludzi. Auto­ry­tet sło­wa pisa­ne­go ukształ­to­wał nasz spo­sób myśle­nia, któ­ry trwa po dziś dzień. War­to w tym miej­scu przy­to­czyć twier­dze­nie Mar­shal­la Mc Luha­na, słyn­ne­go teo­re­ty­ka mass mediów: „Każ­dy śro­dek komu­ni­ka­cji jest prze­dłu­że­niem tego zmy­słu, na któ­ry oddzia­łu­je.” Druk więc jest prze­dłu­że­niem wzro­ku.


Życie spo­łe­czeństw kon­cen­tru­je się wokół jed­ne­go medium, odpo­wia­da­ją­cy mu zmysł zaczy­na domi­no­wać nad inny­mi  i zmie­nia spo­sób odczu­wa­nia świa­ta.


Każ­dy śro­dek komu­ni­ka­cji wpły­wa na psy­chi­kę nie­za­leż­nie od prze­ka­zy­wa­nej tre­ści. To wła­śnie ozna­cza słyn­ne stwier­dze­nie: „the medium is the mes­se­ge”. Wyna­le­zie­nie dru­ku spo­wo­do­wa­ło wzrost indy­wi­du­ali­zmu (czy­ta­my, pisze­my naj­czę­ściej w samot­no­ści). Pry­mat wie­dzie wzrok.


Wciąż jeste­śmy cywi­li­za­cją dru­ku, choć kom­pu­te­ry­za­cja może oka­zać się rewo­lu­cją – dru­gą po Guten­ber­gu. Czyż­by nad­cho­dził zmierzch pisma? W świe­cie Inter­ne­tu alfa­bet sta­no­wi nadal naj­bar­dziej eko­no­micz­ną for­mę komu­ni­ka­cji.


Heer­mann traf­nie zauwa­żył, iż druk może nieść Sło­wo Boże, jest więc bło­go­sła­wień­stwem, ale może nieść też błęd­ne nauki i być prze­kleń­stwem. Tak jak współ­cze­sny wyna­la­zek – Inter­net — druk mógł zbli­żać ludzi lub siać zagro­że­nie.


W 1644 roku po śmier­ci bur­mi­strza mia­sta napi­sał utwór, w któ­rym zna­la­zły się wła­śnie skar­gi star­sze­go poko­le­nia lesz­czy­nian na panu­ją­ce wśród mło­dych roz­luź­nie­nie oby­cza­jów, roz­rzut­ność ect.


Poeta wie­le razy odpła­cał swo­imi dzie­ła­mi za hoj­ność i dobroć miesz­kań­ców Lesz­na. Prze­ka­zy­wał w nich też infor­ma­cje na temat prze­mian archi­tek­to­nicz­nych w mie­ście. Utrwa­lił te wyda­rze­nia w kon­tek­ście kon­fe­syj­nym w swo­im kaza­niu Baw­Ge­danc­ken (Myśli budu­ją­ce).


Jako pierw­szy opi­sał ratusz lesz­czyń­ski, miej­sce, w któ­rym Pra­wo i Spra­wie­dli­wość mają swo­ją sie­dzi­bę, mia­stu zaś życzył szczę­ścia jak Dawid swo­je­mu Jeru­za­lem. Jak autor sam wyja­śnił, kaza­nie było napi­sa­ne, „by kolej­nych poboż­nych chrze­ści­jan, acz przede wszyst­kim tych ser­ca, obok ziem­skich, rów­nież ku ducho­wym i wzmac­nia­ją­cym chrze­ści­jań­stwo budu­ją­cym myślom przy­wieść, któ­rzy tu domy zbu­do­wa­li, lub też jesz­cze budu­ją oraz wkrót­ce budo­wać pra­gną.”


W twór­czo­ści Heer­man­na znaj­dzie­my śla­dy pamię­ci o Lesz­nie i jego miesz­kań­cach. Może my powin­ni­śmy pamię­tać o nim?


Uświet­nia swy­mi utwo­ra­mi róż­ne oko­licz­no­ści. Świad­czą o tym m.in.: poemat z oka­zji pogrze­bu ks. Mel­chio­ra Mario­niu­sa o podró­ży duszy i powi­ta­niu jej w zaświa­tach przez świa­tło Jezu­sa oraz łaciń­skie pane­gi­ry­ki dla Anny Memo­ra­ty. Poeta sła­wi ją tymi sło­wy:


„(…) Natu­ra obda­rzy­ła Cię


Wspa­nia­łym talen­tem i wszyst­ko, cokol­wiek


nad­zwy­czaj­ne­go masz, pra­co­wi­tość Twa wspa­nial­szym uczy­ni!”


W 1635 r. do publi­ka­cji zbio­ru kazań Son­tags- und Fest-Evan­ge­lia dołą­cza dedy­ka­cję:


Miło­ści­wej wiel­ce sza­now­nej i cno­tli­wej Pani Eufro­zy­nie z domu Teich­mann


Sza­now­ne­go czci­god­ne­go i wiel­ce wykształ­co­ne­go Pana Samu­ela Spech­ta /JC


Ksią­żę­ce­go sekre­ta­rza w Lesz­nie oraz rad­ne­go i nota­riu­sza tegoż same­go etc.


Naj­uko­chań­szej pani i mał­żon­ce, jak rów­nież Pani Annie z domu Polu­ge:


Sza­now­ne­go i Powa­ża­ne­go Pana Johan­na Hend­sche­la Oby­wa­te­la i kup­ca w Lesz­nie


Naj­lep­szej mał­żon­ce. Moim god­nym sza­cun­ku wspa­nia­łym i wier­nym paniom szwa­gier­kom.  


Wspo­mnia­ny zbiór był w powszech­nym użyt­ku przez oko­ło dwa wie­ki. Reprint Son­tags- und Fest-Evan­ge­lia, uka­zał się w 1992 r. w Frank­fur­cie n. Menem — moż­na w nim zna­leźć tę dedy­ka­cję. Szwa­gier­ce Eufro­zy­nie i Annie Hend­schel poświę­ca tak­że tekst mówią­cy o pra­cy kobie­ty, zamiesz­cza go w przed­mo­wie do pierw­sze­go wyda­nia śpiew­ni­ka Haus- und Herz- Musi­ca ( 1644). Jak widzi­my, mówi o kobie­tach z cie­płem i sza­cun­kiem, pod­kre­śla­jąc ich rolę. Ujmu­je mnie jego posta­wa, ją oso­bi­ście uwa­żam za naj­ja­śniej­szą per­łę. Wśród jego prac znaj­du­je­my też zbiór kazań mają­cych za zada­nie pocie­sze­nie wdów: In Noth­both alle­ze­it; Die Ret­tung ist nich weit. Sam potrze­bo­wał pocie­sze­nia, a pocie­szał zawsze prze­śla­do­wa­nych, pła­czą­cych i smut­nych. 


Utwo­ry poświę­cał zarów­no zna­czą­cym oso­bi­sto­ściom Lesz­na jak i  pomniej­szym miesz­cza­nom.


Johann Heer­mann jest tak­że posta­cią, któ­ra wią­że Lesz­no z Bachem.  „Bach jest dla mnie naj­więk­szym kazno­dzie­ją. Jego kan­ta­ty i pasje tak przej­mu­ją duszę czło­wie­ka, że sta­je się chłon­ny na wszyst­ko, co praw­dzi­we i jed­no­czą­ce, a wzno­si ponad wszyst­ko, co małost­ko­we i dzie­lą­ce…” powie­dział kie­dyś prze­pięk­nie Char­les-Marie Widor (orga­ni­sta i kom­po­zy­tor (1844–1937)).


J.S. Bach wyko­rzy­sty­wał nie­któ­re pie­śni  Heer­man­na w swo­ich Pasjach według Ewan­ge­lii św. Mate­usza i św. Łuka­sza. I czym bli­żej przy­glą­dam się kora­lom życia poety,  myślę, że nie było to dzie­łem przy­pad­ku.


 Idąc dalej tym śla­dem nie spo­sób zauwa­żyć, iż poeta powią­zał Lesz­no z dniem, któ­ry głę­bo­ko zapadł w pamięć wie­lu ludzi na całym świe­cie, a mia­no­wi­cie z  dniem uro­czy­ste­go pogrze­bu Jana Paw­ła II w Waty­ka­nie. Pod­czas uro­czy­sto­ści pogrze­bo­wych papie­ża, po dru­gim czy­ta­niu (z listu do Fili­pian) wystą­pił w Waty­ka­nie chór, któ­ry zaśpie­wał kil­ka pie­śni. Jed­ną z pierw­szych była  pieśń „Herz­lieb­ster Jesu” napi­sa­na przez Johan­na Heer­man­na  (pod­czas poby­tu w Cho­bie­ni).


To jed­na z naj­waż­niej­szych pie­śni sakral­nych Euro­py. Samo wyko­rzy­sta­nie jej pod­czas tego typu wyda­rze­nia mówi samo za sie­bie. Sta­no­wi ona tak­że część „Pasji Mate­uszo­wej” – czy­li jed­ne­go z koron­nych dzieł Johan­na Seba­stia­na Bacha. Słyn­ny angiel­ski uczo­ny i kom­po­zy­tor Sir Hubert Par­ry okre­ślił ją mia­nem „dzie­ła reli­gij­ne­go o naj­bo­gat­szym i naj­bar­dziej impo­nu­ją­cym mate­ria­le muzycz­nym, jaki kie­dy­kol­wiek powstał”. „Herz­lieb­ster Jesu” jest też czę­ścią jed­nej z kan­tat J.S. Bacha*. Widzi­my więc, że  pie­śni Heer­man­na są cią­gle popu­lar­ne.


Johann Heer­mann koń­czy swój pra­co­wi­ty i zboż­ny żywot 17 lute­go 1647 r. w Lesz­nie.


I tu koń­czy się opo­wieść o tym czło­wie­ku. Sznur kora­li jego życia kła­dę przed wami na dło­ni. Jeśli choć jed­ną jego pereł­kę zapa­mię­ta­cie, jeśli choć jed­ną sami doda­cie, nikt Lesz­nu nie zarzu­ci, że miej­sce, gdzie żył, już go nie pozna­je.


Anna Swo­jak


* Trze­ba wie­dzieć, że muzy­ka kan­ta­to­wa J.S. Bacha to utwo­ry cał­ko­wi­cie zwią­za­ne litur­gicz­ną funk­cją. Pisa­ne były w porząd­ku roku kościel­ne­go. Naj­wię­cej powsta­ło ich w Lip­sku, gdy kom­po­zy­tor zobo­wią­za­ny był pra­wie co nie­dzie­lę dostar­czać nowy utwór. Źró­dła poda­ją, iż powsta­ło ok. 5 rocz­ni­ków kan­tat. Nie­ste­ty ogrom­na ich część zagi­nę­ła. Dziś mamy do dys­po­zy­cji nie­mal 200 reli­gij­nych kan­tat. Tek­sty kan­ta­to­we to prze­waż­nie muzycz­ne opra­co­wa­nie biblij­nych tek­stów Sta­re­go i Nowe­go Testa­men­tu. A tak­że tek­sty róż­nych poetów okre­su Baro­ku jak: Salo­mo­na Fran­ka czy Chri­stia­na Frie­dri­cha Hen­ri­cie­go zwa­ne­go Pican­de­rem, a tak­że wspo­mnia­ne­go prze­ze mnie Heer­man­na. Kan­ta­ty wyra­sta­ją wprost z tra­dy­cji cho­ra­łu pro­te­stanc­kie­go, któ­ry jest naj­czę­ściej nie­zbęd­nym środ­kiem wyra­zu decy­du­ją­cym czę­sto o cha­rak­te­rze całe­go utwo­ru, a nawet jego nazwie. Wią­za­ło się to oczy­wi­ście z rolą i funk­cją cho­ra­łu (pie­śni kościel­nej) w litur­gii. 


Biblio­gra­fia


1. J. Dwor­cza­ko­wa, Refor­ma­cja i kontr­re­for­ma­cja w Wiel­ko­pol­sce, Poznań 1995.


2. B. Dzi­kow­ski, Obja­wie­nie św. Mar­shal­la, Nowa Fan­ta­sty­ka nr 4, kwie­cień 2005.


3. H. Hol­len­der, Lesz­no jako ośro­dek kul­tu­ry książ­ki w XVII w. Pra­ca magi­ster­ska napi­sa­na  pod kie­run­kiem doc. dr hab. B. Bień­kow­skiej, War­sza­wa 1974 [mps. Muzeum Okrę­go­we w Lesz­nie ].


4. Pieśń żało­by i pocie­chy po śmier­ci pani Doro­thei, dedy­ka­cja do zbio­ru kazań  Son­tags- und Fest-Evan­ge­lia w prze­kła­dzie Mar­ci­na Błasz­kow­skie­go.


5. Słow­nik bio­gra­ficz­ny Lesz­na.


Infor­ma­cja o kon­kur­sie:


:: Ekumenizm.pl: Per­ły eku­me­nii

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.