Magazyn

Naucz nas się modlić


Gdy Jezus prze­by­wał w jakimś miej­scu na modli­twie i skoń­czył ją, rzekł jeden z uczniów do Nie­go: „Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swo­ich uczniów”. A On rzekł do nich: „Kie­dy się modli­cie, mów­cie: Ojcze, niech się świę­ci Two­je imię; niech przyj­dzie Two­je kró­le­stwo. Nasze­go chle­ba powsze­dnie­go dawaj nam na każ­dy dzień i prze­bacz nam nasze grze­chy, bo i my prze­ba­cza­my każ­de­mu, kto nam zawi­ni; i nie dopuść, byśmy ule­gli poku­sie” (Łk 11, 1–4).


OJCZE


Każ­dy czło­wiek, któ­ry zwra­ca się do Boga „Ojcze”, jest czło­wie­kiem reli­gij­nym. Trze­ba uści­ślić, że tyl­ko ten, kto mówi do Nie­go „Ojcze”, jest czło­wie­kiem reli­gij­nym, a nie tyl­ko filo­zo­fem reli­gii, czy­li kimś, kto „nie anga­żu­je się emo­cjo­nal­nie” w wyzna­wa­nie reli­gii. Wezwa­nie „Ojcze” mówi o rela­cji z Bogiem i to rela­cji bar­dzo głę­bo­kiej. „Ojcze” moż­na zastą­pić wezwa­niem „Tato”, „Tatu­siu”, „Abba”. Jak nikt nie może zaist­nieć bez ojca, tak mówiąc do Boga „Ojcze”, wyzna­je­my, że wszyst­ko — my sami oraz to, co posia­da­my — pocho­dzi od Ojca, któ­ry jest w nie­bie. Mówiąc „Ojcze” wyra­ża­my Mu wdzięcz­ność za wszyst­ko. Wezwa­nie „Ojcze” jest modli­twą każ­de­go czło­wie­ka reli­gij­ne­go (jeże­li przyj­mu­je się, że reli­gia to rela­cja mię­dzy Bogiem i czło­wie­kiem), a więc żyda, muzuł­ma­ni­na, hin­du­isty — dla­te­go jest wezwa­niem uni­wer­sal­nym, pły­ną­cym z głę­bi ludz­kie­go ser­ca, gdzie zosta­ło zapi­sa­ne przez Nie­go same­go.


OJCZE NASZ


Każ­dy reli­gij­ny czło­wiek uwa­ża, że jego Bóg jest jedy­nym Bogiem oraz że jego nie­bie­ski Ojciec jest jedy­nym Ojcem wszyst­kich ludzi. Dla­te­go woła nie tyl­ko „Ojcze mój”, lecz tak­że „Ojcze nasz”. Każ­dy reli­gij­ny czło­wiek wie­rzy, że Ojciec kocha go tak samo, jak jego bra­ta, dla­te­go modli­tew­ne wezwa­nie „Ojcze nasz” jest dla nie­go pod­sta­wą dla tole­ran­cji wobec wszyst­kich ludzi, a nawet wię­cej — są te sło­wa wymo­giem, by kochać bliź­nie­go jak sie­bie same­go. Ponie­waż wezwa­nie „Ojcze nasz” jest modli­twą uni­wer­sal­ną, to jest rów­nież modli­twą eku­me­nicz­ną. Boga, któ­re­go nazy­wa­my Ojcem, nikt nigdy nie widział. Wte­dy, gdy zbli­ża­my się do Nie­go poprzez miłość, bar­dziej Go pozna­je­my. Zbli­ża­jąc się do Nie­go, zbli­ża­my się do sie­bie. W ten spo­sób doko­nu­je się dia­log mię­dzy ludź­mi reli­gij­ny­mi (kocha­ją­cy­mi Boga-Ojca), a tym samym mię­dzy reli­gia­mi. Kto szcze­rze mówi „Ojcze nasz” do swe­go Boga, ten zbli­ża się do Jedy­ne­go Boga i do innych ludzi, choć­by byli wyznaw­ca­mi innych reli­gii, czy­li szli do Ojca inny­mi dro­ga­mi. 


KTÓRYŚ JEST W NIEBIE


„Prze­by­wa­nie” w nie­bie nie prze­kre­śla Bożej obec­no­ści na zie­mi. Wyra­że­nie to mówi nam, że Bóg jest trans­cen­dent­ny, to zna­czy, że prze­kra­cza wszyst­ko, co stwo­rzo­ne, że jest „inny” od wszyst­kie­go, co widzi­my i o czym może­my pomy­śleć. Sło­wa „któ­ryś jest w nie­bie” będą­ce wyra­zem reli­gij­no­ści mono­te­istycz­nej, zde­cy­do­wa­nie prze­kre­śla­ją monizm (pan­te­izm lub teo­pan­tyzm), któ­ry z kolei wyklu­cza auten­tycz­ną reli­gij­ność (poję­tą jako rela­cję mię­dzy Bogiem i czło­wie­kiem). Reli­gia poj­mo­wa­na na spo­sób moni­stycz­ny jest osta­tecz­nie rela­cją do same­go sie­bie. Jej esen­cję moż­na by wyra­zić w sło­wach: „Ojcze nasz (mój), któ­rym osta­tecz­nie sam jestem”. Zatem sło­wa „któ­ryś jest w nie­bie” dzie­lą ludzi na reli­gij­nych i nie­re­li­gij­nych. Kto jest reli­gij­ny (kto jest teistą), mówi: „Ojcze nasz, któ­ryś jest w nie­bie”, nato­miast czło­wiek nie­re­li­gij­ny powie: „Bóg jest wszyst­kim” lub „Ja jestem Bogiem”, albo też „Boga nie ma” (monizm mate­ria­li­stycz­ny). Tak więc sło­wa „któ­ryś jest w nie­bie” są sło­wa­mi uni­wer­sal­nej modli­twy reli­gij­nej.


ŚWIĘĆ SIĘ IMIĘ TWOJE


Każ­dy ojciec ma imię, zatem rów­nież Bóg, czy­li Ojciec każ­de­go czło­wie­ka ma swo­je imię. W ten spo­sób Bóg-Ojciec ma wie­le imion (ina­czej nazy­wa­ją Go chrze­ści­ja­nie, a ina­czej hin­du­iści), a każ­de z nich sta­ra się wyra­zić Jego nie­zgłę­bio­ne miste­rium. Za każ­dym razem ludzie reli­gij­ni wypo­wia­da­ją imio­na Boże z miło­ścią. W każ­dym imie­niu nada­wa­nym Bogu czło­wiek sta­ra się oka­zać Mu cześć i uwiel­bie­nie. „Święć się imię Two­je” zna­czy „Ty bądź uwiel­bio­ny”. W kul­tu­rze semic­kiej imię obej­mo­wa­ło całą oso­bę, cały byt, nie było czymś dla nie­go zewnętrz­nym, lecz nim samym. Żyd, chrze­ści­ja­nin, czy hin­du­ista wywyż­sza Boga, swe­go Ojca, wypo­wia­da­jąc Jego imię. Róż­ne imio­na Boga są imio­na­mi Jedy­ne­go Boga, któ­ry jest dla nas Ojcem. W ten spo­sób sło­wa „święć się imię Two­je” są sło­wa­mi modli­twy uni­wer­sal­nej, sło­wa­mi modli­twy każ­de­go czło­wie­ka reli­gij­ne­go, choć­by nie każ­dy je znał — a tym samym wypo­wia­dał — w takiej for­mie. Gdy kocha  Boga, to tym samym wypo­wia­da te sło­wa „w duchu i praw­dzie”.


PRZYJDŹ KRÓLESTWO TWOJE


Każ­dy czło­wiek reli­gij­ny pra­gnie, aby on sam i inni ludzie żyli miło­ścią do Boga i miło­ścią wza­jem­ną. W ten spo­sób pra­gnie, aby on sam i inni ludzie wypeł­nia­li (dwa) przy­ka­za­nia miło­ści, któ­re tym samym rów­nież są przy­ka­za­nia­mi uni­wer­sal­ny­mi. Nie ma świę­tej księ­gi jakiej­kol­wiek reli­gii, w któ­rej by nie było mowy o miło­ści do Boga i bliź­nie­go. Czy­ta­jąc te księ­gi i żyjąc ich tre­ścią ludzie róż­nych reli­gii wyra­ża­ją proś­bę: „przyjdź kró­le­stwo Two­je”. Wszy­scy pro­szą tego same­go Boga. Wszy­scy pro­szą o to samo, cho­ciaż może nie tymi samy­mi sło­wa­mi, jed­nak wszyst­kie te sło­wa moż­na spro­wa­dzić do wezwa­nia „przyjdź kró­le­stwo Two­je”.


BĄDŹ WOLA TWOJA


Nie ma czło­wie­ka auten­tycz­nie reli­gij­ne­go, któ­ry by nie chciał roz­po­znać woli Bożej i wypeł­nić jej. Jeże­li tego nie pra­gnie, nie jest czło­wie­kiem reli­gij­nym, czy­li takim, któ­ry pra­gnie żyć w rela­cji miło­ści z Bogiem-Ojcem. Tak więc rów­nież te sło­wa są modli­twą każ­de­go czło­wie­ka reli­gij­ne­go, choć­by ich w ten spo­sób na co dzień nie wypo­wia­dał.


JAKO W NIEBIE, TAK I NA ZIEMI


Sło­wa te nawią­zu­ją do wezwa­nia „przyjdź kró­le­stwo Two­je”. Gdy przyj­dzie kró­le­stwo Boże, to na zie­mi będzie tak, jak w nie­bie. Co to zna­czy „w nie­bie”? Nie cho­dzi prze­cież o jakieś nie­bo ponad błę­ki­tem, któ­re widzi­my w pogod­ny dzień. „Tak jak w nie­bie”, to zna­czy tak, jak w Bogu; tak, jak ma osta­tecz­nie być, kie­dy to rela­cje mię­dzy­ludz­kie będą takie, jak rela­cje mię­dzy Oso­ba­mi Trój­cy Świę­tej. A dla tego, kto w Trój­cę nie wie­rzy (żydzi, muzuł­ma­nie, hin­du­iści), kie­dy czło­wiek tak będzie kochał Boga, jak jest przez Nie­go kocha­ny — a to będzie moż­li­we dopie­ro wte­dy, gdy będzie prze­bó­stwio­ny. Wte­dy będzie kochał Boga Bożą miło­ścią. Tak będzie w nie­bie, ale sta­rać się mamy o to już na zie­mi. Z pew­no­ścią świę­ci i to nie tyl­ko chrze­ści­jań­scy reali­zo­wa­li ten postu­lat. W tym miej­scu (prze­strze­ni), któ­rą oni zaj­mo­wa­li, na zie­mi było tak, jak w nie­bie (np. w życiu bł. Pio).


CHLEBA NASZEGO POWSZEDNIEGO DAJ NAM DZISIAJ


„Daj nam chle­ba” zna­czy „pod­trzy­muj nasz byt, nasze ist­nie­nie, nasze życie; nie pozwól nam cier­pieć gło­du, nie pozwól nam zgi­nąć; pomóż nam zna­leźć pra­cę, z któ­rej mogli­by­śmy się utrzy­mać”. „Daj nam dzi­siaj”, to zna­czy dzi­siaj, nie jutro. Sło­wo „dzi­siaj” skła­nia nas do cał­ko­wi­te­go zaufa­nia Bogu, wzy­wa nas do peł­ne­go zawie­rze­nia. „Nie troszcz­cie się o jutro”. Taka posta­wa nie prze­kre­śla oczy­wi­ście jakie­goś pla­nu na przy­szłość. Plan musi być, ale wszyst­ko z pod­da­niem Bogu w prze­świad­cze­niu, że to On jest daw­cą wszel­kie­go dobra („chle­ba”) dla nas DZISIAJ i tak też będzie jutro. I zno­wu nie ma reli­gii, któ­ra by nie uczy­ła takie­go zda­nia się na Boga, takie­go zaufa­nia Mu, co zna­czy, że sam Bóg uczy wyznaw­ców róż­nych reli­gii poprzez ich pro­ro­ków i nauczy­cie­li takiej wła­śnie posta­wy. Nie ma czło­wie­ka reli­gij­ne­go, któ­ry by nie pro­sił Boga o chleb, co zna­czy, że sło­wa „chle­ba daj nam dzi­siaj” są sło­wa­mi modli­twy uni­wer­sal­nej.


I ODPUŚĆ NAM NASZE WINY


Nie ma czło­wie­ka reli­gij­ne­go, któ­ry nie czuł­by się win­nym przed Bogiem-Ojcem. A jeże­li uwa­ża się za nie­win­ne­go, nie jest czło­wie­kiem reli­gij­nym. Wszyst­kie reli­gie mówią o „upad­ku”, „odej­ściu”, „nie­wie­dzy”, któ­rej prze­ci­wień­stwem jest „wie­dza”, wyra­ża­ją­ca się na co dzień w świę­to­ści życia. W „punk­cie wyj­ścia”, czy­li w chwi­li obec­nej nie jeste­śmy świę­ty­mi (nawet świę­ci tak o sobie myślą), w związ­ku z czym, jeże­li nie jeste­śmy zakła­ma­ni, spon­ta­nicz­nie rodzi się w naszych ser­cach woła­nie: „Odpuść nam nasze winy”. Wobec Boga — mówi każ­da auten­tycz­na reli­gia — nikt nie jest bez winy, to zna­czy, że nikt nie kocha Boga tak, jak powi­nien. Tak więc i te sło­wa wyra­ża­ją uczu­cia każ­de­go czło­wie­ka reli­gij­ne­go, obo­jęt­ne czy jest żydem, chrze­ści­ja­ni­nem lub muzuł­ma­ni­nem.


JAKO I MY ODPUSZCZAMY NASZYM WINOWAJCOM


Reli­gia, w któ­rej cen­trum nie ma prze­ba­cze­nia, nie jest reli­gią. Bez prze­ba­cze­nia — choć­by­śmy się mogli pochwa­lić inny­mi war­to­ścia­mi ducho­wy­mi w nad­mia­rze — nie ma rów­nież chrze­ści­jań­stwa. Prze­ba­cze­nie jest naj­bar­dziej mia­ro­daj­nym testem dla reli­gij­no­ści. Chcie­li­by­śmy, żeby Bóg nam prze­ba­czył, wie­rzy­my, że nam prze­ba­cza. Wie­my zatem, jak jest „w nie­bie”, tzn. w Bogu, w Jego rela­cji do nas. Wie­my, że nam prze­ba­cza. A ponie­waż na zie­mi ma być tak, jak w nie­bie, więc trze­ba prze­ba­czyć. Nie ma inne­go wyj­ścia. Owszem, jest, ale nie jest to roz­wią­za­nie reli­gij­ne. Nie­któ­re „ducho­wo­ści” ofe­ru­ją róż­ne tech­ni­ki zapo­mi­na­nia, wypie­ra­nia świa­do­mo­ści krzyw­dy, co nie ma nic wspól­ne­go z prze­ba­cza­niem. Sko­ro reli­gia jest rela­cją z Bogiem (a w kon­se­kwen­cji tak­że z czło­wie­kiem), to takich ducho­wo­ści nie moż­na uwa­żać za reli­gij­ne. Nawet uży­wa­nie sło­wa „ducho­wość” nie jest tu na miej­scu, gdyż ducho­wość, czy życie ducho­we to to, co czy­ni w nas Duch Świę­ty, Duch Boży, czy­li Bóg. Bóg wła­śnie uzdal­nia nas do prze­ba­cze­nia, a ponie­waż takie dzia­ła­nie nie pro­wa­dzi do prze­ba­cze­nia, nie ma w nim Ducha, nie ma w nim Boga. Nie jest to więc życie ducho­we. lecz jakaś tech­ni­ka psy­cho­lo­gicz­na. Dla­cze­go mamy prze­ba­czyć bliź­nie­mu i dla­cze­go jest to test dla naszej reli­gij­no­ści? Bo bliź­ni jest dla nas bar­dziej real­ny, niż Bóg. Jeże­li ktoś nie kocha bra­ta, któ­re­go widzi — pisze św. Jan — nie może kochać Boga, któ­re­go nie widzi. Czy to zna­czy, że gdy nie prze­ba­czy­my bliź­nie­mu, to i Bóg nam nie prze­ba­czy? Ależ nie! Bóg już prze­ba­czył wszyst­ko każ­de­mu z nas. Jed­nak brak prze­ba­cze­nia bliź­nie­mu uniez­dal­nia nas do przy­ję­cia Jego prze­ba­cze­nia. Słoń­ce zawsze jed­na­ko­wo świe­ci, tyl­ko zie­mia może się przed jego dzia­ła­niem zasło­nić chmu­ra­mi. Bóg nas zawsze jed­na­ko­wo kocha, co zna­czy, że nam nie ma nic do prze­ba­cze­nia. My jed­nak może­my się przed tą miło­ścią zasło­nić złem, któ­re­go naj­bar­dziej obfi­tym źró­dłem jest brak prze­ba­cze­nia bliź­nie­mu. Patrząc na to w ten spo­sób rze­czy­wi­ście wszyst­ko od nas zale­ży. Jeże­li nie prze­ba­czy­my (jeże­li bliź­nie­mu nie pozwo­li­my doświad­czyć od nas miło­ści), to i my nie doświad­czy­my od Boga miło­ści. Rów­nież od nas zale­ży to, czy popro­si­my Boga o zdol­ność do prze­ba­cze­nia bliź­nim. Tak więc rze­czy­wi­ście wszyst­ko w tym wzglę­dzie od nas zale­ży, a Bóg chce, żeby­śmy zawsze bez­wa­run­ko­wo prze­ba­cza­li, co z pew­no­ścią nie jest tyl­ko wymo­giem reli­gii chrze­ści­jań­skiej. Tak więc i to wezwa­nie modli­twy „Ojcze nasz” ma cha­rak­ter uni­wer­sal­ny.


I NIE WÓDŹ NAS NA POKUSZENIE


Gdy­by to wyra­że­nie potrak­to­wać dosłow­nie, to praw­da w nim wyra­żo­na była­by szo­ku­ją­ca. Bóg prze­cież nie wodzi nas na poku­sze­nie, nie wysta­wia nas na dzia­ła­nie zła, nie zachę­ca do jego czy­nie­nia. Każ­dy z nas doświad­cza poku­sze­nia, z dru­giej zaś stro­ny wie­rzy­my, iż „wszyst­ko jest pod kon­tro­lą” Boga, wszyst­ko od Nie­go zale­ży, wszyst­ko pocho­dzi z Jego ręki, zarów­no dobro, jak i zło (dobra Bóg pra­gnie, a zło dopusz­cza, nie chcąc odbie­rać czło­wie­ko­wi daru wol­no­ści), zatem proś­ba o uchro­nie­nie nas przed złem, kie­ro­wa­na do Boga, ma głę­bo­ki sens. Nie ma czło­wie­ka, któ­ry by nie był wysta­wio­ny na poku­sze­nie. Tyl­ko czło­wiek nie­re­li­gij­ny nie jest tego świa­do­my. Reli­gie mówią też, że poku­sy mają swe źró­dło poza nami i oczy­wi­ście poza Bogiem. Bóg nato­miast ma moc obro­nić nas przed dzia­ła­niem pokus i same­go kuszą­ce­go. Róż­nie nazy­wa­my Boga i róż­nie nazy­wa­my dia­bła, lecz wspól­nie pro­si­my o pomoc do wal­ki z poku­sa­mi, do wal­ki z uoso­bio­nym złem, dla­te­go „nie wódź nas na poku­sze­nie” jest rów­nież modli­twą uni­wer­sal­ną.


ALE NAS ZBAW ODE ZŁEGO


Ode złe­go zna­czy od tego, co jest złe, oraz od tego, któ­ry jest zły, czy­li od dia­bła. Źró­dłem reli­gii jako rela­cji z Bogiem jest oczy­wi­ście Bóg, nato­miast doświad­cze­nie nie-zba­wie­nia, doświad­cze­nie dzia­ła­ją­ce­go na nas zła bar­dzo tę rela­cję z Bogiem umac­nia. Kogóż mamy pro­sić o pomoc w wyzwo­le­niu się od zła, jak nie Boga, któ­ry jest źró­dłem naj­wyż­szej mocy, jak nie Ojca, któ­ry nas kocha. Każ­dy czło­wiek szu­ka­jąc real­nej pomo­cy, osta­tecz­nie odwo­ła się do Boga, zatem i to wezwa­nie ma cha­rak­ter uni­wer­sal­ny.


Dla­cze­go „Ojcze nasz” jest modli­twą uni­wer­sal­ną? Po pierw­sze dla­te­go, że modlą się nią wszy­scy chrze­ści­ja­nie, któ­rzy są obec­ni na całym świe­cie. Po dru­gie dla­te­go, że jest to modli­twa Kościo­ła powszech­ne­go, a więc uni­wer­sal­ne­go, Kościo­ła, któ­ry — jako powszech­ny — jest prze­zna­czo­ny na ducho­wy dom dla wszyst­kich, choć­by jesz­cze do tego domu nie weszli, a tym samym nie odma­wia­li „Ojcze nasz”. Po trze­cie modli­twa ta jest uni­wer­sal­na, ponie­waż jest wpi­sa­na w natu­rę czło­wie­ka, któ­ra to jest natu­rą reli­gij­ną. Ta reli­gij­ność naszej natu­ry w każ­dym czło­wie­ku wyda­je owoc w posta­ci modli­twy „Ojcze nasz”, choć­by nie była ona wypo­wia­da­na w takiej wła­śnie for­mie. Jed­nak treść każ­dej modli­twy zawsze moż­na spro­wa­dzić do któ­re­goś wezwa­nia „Ojcze nasz”. Gdy­by porów­nać tę modli­twę do jakiejś dra­bi­ny, to idąc po jej szcze­blach moż­na dojść do Boga, a tym samym zbli­żyć się do sie­bie, aby w ten spo­sób była „jed­na owczar­nia i jeden pasterz”.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.