Magazyn

O eutanazji polemicznie


Trud­no zgo­dzić mi się z tym, co napi­sał Rafał Halik na temat pro­ble­ma­tycz­no­ści euta­na­zji. Trud­no, i to nie dla­te­go, że nie zga­dzam się z cało­ścią jego roz­wa­żań, ale dla­te­go, że mam nie­od­par­te wra­że­nie, że cha­os poję­cio­wy wpro­wa­dza­ny przez auto­ra ma jeden cel — uspra­wie­dli­wie­nie jakiejś for­my euta­na­zji (mam nadzie­ję, że jest to wra­że­nie fał­szy­we). Z dru­giej jed­nak stro­ny — i tu trud­no się z p. Hali­kiem nie zgo­dzić — ta sfe­ra wybo­rów moral­nych jest nie­zwy­kle trud­na do jed­no­znacz­ne­go roz­strzy­gnię­cia.


 


Kil­ka uści­śleń


Roz­po­czy­nam od jasne­go okre­śle­nia, co jest, a co nie jest — w lite­ra­tu­rze etycz­nej i bio­etycz­nej — okre­śla­ne mia­nem “euta­na­zja”. Ter­min ten, jak wska­zu­je Hel­ga Kuh­se (celo­wo odwo­łu­je się do autor­ki laic­kiej, aby unik­nąć zarzu­tu reli­gij­ne­go zaan­ga­żo­wa­nia uwag), pocho­dzi od dwóch grec­kich słów “eu” i “tha­na­tos” i ozna­cza dosłow­nie dobrą śmierć. “Obec­nie przez euta­na­zją naj­czę­ściej rozu­mie się  dopro­wa­dze­nie do dobrej śmier­ci — “zabój­stwo z lito­ści”, gdzie oso­ba A koń­czy życie oso­by B ze wzglę­du na dobro oso­by B. Takie rozu­mie­nie euta­na­zji pod­kre­śla dwie istot­ne cechy tego rodza­ju aktów. Po pierw­sze zakła­da roz­myśl­ne pozba­wie­nie życia inne­go czło­wie­ka; po dru­gie — odbie­ra mu się je ze wzglę­du na dobro oso­by, któ­ra pro­si, zazwy­czaj dla­te­go, że cier­pi ona na nie­ule­czal­ną lub śmier­tel­ną cho­ro­bę[1]  — pod­kre­śla Kuh­se.


Pomi­jam tu dwu­znacz­ność i dys­ku­syj­ność okre­śle­nia “ze wzglę­du na dobro oso­by”, bo nie jest to w tej chwi­li istot­ne dla naszych roz­wa­żań. Znacz­nie waż­niej­sze jest to, że defi­ni­cja ta jasno wska­zu­je, co euta­na­zją jest, a co nią już, w sen­sie ści­słym, nie jest. Euta­na­zją było­by więc wyłącz­nie dzia­ła­nie (gdzie dzia­ła­niem jest rów­nież celo­wy i świa­do­my jego brak — zmie­rza­ją­cy do zakoń­cze­nia czy­je­goś życia) leka­rza (choć nie­ko­niecz­nie, bo rów­nież per­so­ne­lu medycz­ne­go czy rodzi­ny) zmie­rza­ją­ce do ode­bra­nia życia pacjen­to­wi ze wzglę­du na jakoś poję­te jego dobro! Tym, co kon­sty­tu­uje isto­tę euta­na­zji jest więc ich “śmier­cio­no­spraw­cza wewnętrz­na celo­wość” [2] — wyja­śnia ks. Tade­usz Ślip­ko SJ.


Taka defi­ni­cja obej­mo­wa­ła­by zarów­no euta­na­zję czyn­ną, jak i bier­ną (choć tu gra­ni­ce nie zawsze są i muszą być ostre) oraz dobro­wol­ną i nie­do­bro­wol­ną. Zde­cy­do­wa­nie nie wcho­dzi­ły­by w jej zakres jed­nak czyn­no­ści — zali­cza­ne przez p. Hali­ka do czyn­no­ści euta­na­zyj­nych, czy­li zaprze­sta­nie upo­rczy­we­go pod­trzy­my­wa­nia życia czy sto­so­wa­nie środ­ków znie­czu­la­ją­cych mogą­cych skró­cić życie pacjen­ta.


Mię­dzy bier­ną euta­na­zją a upro­czy­wym pod­trzy­my­wa­niem życia


Takie posta­wie­nie spra­wy umoż­li­wia odróż­nie­nie euta­na­zji od prze­rwa­nia upo­rczy­wej tera­pii, któ­ra euta­na­zją nie jest. Dekla­ra­cja o euta­na­zji “Iura et bona” jasno wska­zu­je, że od daw­na zarów­no Kościół, jak i ety­cy jasno wska­zy­wa­li, że nie ma obo­wiąz­ku sto­so­wa­nia w lecze­niu czy rato­wa­niu życia tzw. “środ­ków nad­zwy­czaj­nych”. Co to ozna­cza w lekar­skiej prak­ty­ce? “Gdy zagra­ża śmierć, któ­rej w żaden spo­sób nie da się unik­nąć przez zasto­so­wa­nia dostęp­nych środ­ków, wol­no w sumie­niu pod­jąć zamiar nie korzy­sta­nia z lecze­nia, któ­re może przy­nieść tyl­ko nie­pew­ne i bole­sne prze­dłu­że­nie życia, nie prze­ry­wa­jąc jed­nak zwy­czaj­nej opie­ki, jaka w tych wypad­kach nale­ży się cho­re­mu[3]. Podob­nie spra­wę ujmu­je Jan Paweł II w ency­kli­ce “Evan­ge­lium Vitae” czy Kate­chizm Kościo­ła Kato­lic­kie­go.


Nie jest oczy­wi­ście łatwo prze­ło­żyć te teo­re­tycz­ne usta­le­nia na język lekar­skiej czy szpi­tal­nej prak­ty­ki. Kon­kret­ne decy­zje muszą być podej­mo­wa­ne po dokład­nej oce­nie sytu­acji i muszą “być ade­kwat­ne do real­nej sytu­acji cho­re­go” [4], co ozna­cza, że cza­sem pozor­nie taka sama decy­zja nosi zupeł­nie inny moral­ny cha­rak­ter.


Jed­no pozo­sta­je jed­nak pew­ne — nie moż­na porów­nać ze sobą moral­nie zaprze­sta­nia upo­rczy­wej tera­pii w przy­pad­ku oso­by o znisz­czo­nym mózgu i dziec­ka Baby Doe, o któ­rym w swo­jej książ­ce pisze Peter Sin­ger [5]. Uro­dzi­ło się ono z zespo­łem Downa i nie­pra­wi­dło­wo zbu­do­wa­nym prze­ły­kiem, któ­ry unie­moż­li­wiał mu odży­wia­nie. Nor­mal­ną, stan­dar­do­wą pro­ce­du­rą medycz­ną jest w takiej sytu­acji udroż­nie­nie prze­ły­ku. Jed­nak lekarz i rodzi­ce posta­no­wi­li, że dziec­ko, jako że nie speł­nia stan­dar­dów “jako­ści życia”, jakie sta­wia­ją mu rodzi­ce, nie będzie leczo­ne, ale pozwo­li mu się (zaprze­sta­jąc lecze­nia i stan­dar­do­wej ope­ra­cji) umrzeć z gło­du. Zgo­dził się z tym sędzia hrab­stwa, w któ­rym znaj­do­wał się szpi­tal. Decy­zję pod­trzy­mał Sąd Naj­wyż­szy Sta­nu India­na. Wice­pro­ku­ra­tor hrab­stwa Mon­roe pole­ciał do Waszyng­to­nu, by odwo­ły­wać się od tej decy­zji do Sądu Naj­wyż­sze­go USA. Jed­nak zanim zdo­ła­no pod­jąć jakie­kol­wiek decy­zje — dziec­ko zmar­ło z gło­du (nale­ży dodać, że z przy­czyn huma­ni­tar­nych, zde­cy­do­wa­no się poda­wać dziec­ku środ­ki znie­czu­la­ją­ce).


Czy w tym przy­pad­ku moż­na mówić o zaprze­sta­niu kura­cji? Oczy­wi­ście nie! To było zwy­kłe, ordy­nar­ne mor­der­stwo (euta­na­zja, zaś jest wła­śnie mor­der­stwem), popeł­nio­ne przez rodzi­ców i leka­rzy na nie­win­nym dziec­ku, w imię cze­goś, co okre­śla się “jako­ścią życia” (ter­min ten nota bene pada też w tek­ście Rafa­ła Hali­ka). Celem bowiem dzia­łań nie było ulże­nie dziec­ku, ale jego fizycz­na likwi­da­cja.


Oczy­wi­ście w prze­wa­ża­ją­cej czę­ści przy­pad­ków sytu­acje i wybo­ry sta­ją­ce przed leka­rza­mi są o wie­le trud­niej­sze. Jed­nak nor­ma etycz­na pozo­sta­je jasna i nie moż­na jej roz­my­wać.


Znie­czu­la­nie to nie zabi­ja­nie


Dalej odwo­łu­je się Rafał Halik — do przy­kła­du sto­so­wa­nia lekarstw znie­czu­la­ją­cych, któ­re pro­wa­dzić mogą do skró­ce­nia życia, suge­ru­jąc, że na taką for­mę euta­na­zji go dziś się Kościół Rzym­sko­ka­to­lic­ki. I nie­ste­ty zno­wu mamy tu do czy­nie­nia z nie­ści­sło­ścią poję­cio­wą. Otóż — rze­czy­wi­ście doku­men­ty kościel­ne dopusz­cza­ją moż­li­wość zasto­so­wa­nia środ­ków znie­czu­la­ją­cych, a nawet pozba­wia­ją­cych cho­re­go czę­ści czy cało­ści świa­do­mo­ści, nawet o ile może to dopro­wa­dzić do wcze­śniej­szej śmier­ci. Istot­ny jest jed­nak cel, telos owe­go dzia­ła­nia. Nie jest nim zabi­cie (jak w poda­wa­nym przez p. Hali­ka przy­kła­dzie), ale polep­sze­nie sta­nu cho­re­go, a dokład­niej przy­nie­sie­nie mu ulgi. Podo­wa­nie środ­ków znie­czu­la­ją­cych jest moral­nie dopusz­czal­ne tyl­ko o ile “nie pra­gnie się śmier­ci i nie dąży do niej, choć z uza­sad­nio­nych przy­czyn dopusz­cza się ryzy­ko śmier­ci: pra­gnie się jedy­nie sku­tecz­nie zła­go­dzić ból[6]. Etycz­nie uzu­peł­nia te roz­wa­ża­nia ks. Ślip­ko wska­zu­jąc, że środ­ki znie­czu­la­ją­ce nie są w tym wypad­ku wła­ści­wą przy­czy­ną śmier­ci. “Wpły­wa­ją one jedy­nie ubocz­nie na przy­spie­sze­nie ter­mi­nu zgo­nu” [7] — pod­kre­śla etyk.


Takie podej­ście do spra­wy jasno wyka­zu­je, że nie­praw­dzi­we jest jed­no z ostat­nich zdań napi­sa­nych przez auto­ra tek­stu, z któ­rym pole­mi­zu­je. “Czę­ste świa­do­me przedaw­ko­wa­nie środ­ków uśmie­rza­ją­cych ból jest for­mą euta­na­zji, któ­ra jest zaapro­bo­wa­na powszech­nie, nawet przez insty­tu­cje KRK” — twier­dzi p. Halik. To jest zaś już jaw­ne nad­uży­cie norm moral­nych pre­zen­to­wa­nych przez Kościół rzym­sko­ka­to­lic­ki. Moral­nie dopusz­czal­ne jest poda­wa­nie środ­ków znie­czu­la­ją­cych, ale nie ich przedaw­ko­wa­nie w inten­cji spo­wo­do­wa­nia śmier­ci. To jest już bowiem nie tera­pia a euta­na­zja, a na nią Kościół się nie godzi.


Pod­su­mo­wa­nie


I na zakoń­cze­nie jed­na uwa­ga. Kwe­stia koń­ca życia i zwią­za­nych z tym wyzwań moral­nych jest na tyle skom­pli­ko­wa­na, że nie nale­ży jej dodat­ko­wo utrud­niać nie­ja­sno­ścią i nie­ade­kwat­no­ścią sfor­mu­ło­wań. Tym bar­dziej, że czę­sto (mam nadzie­ję, że tak nie jest w tym wypad­ku) owa nie­ja­sność ma jeden cel: takie roz­my­cie jasnych norm moral­nych, by w defi­ni­cyj­nych roz­gryw­kach znik­nę­ła moral­na nie­go­dzi­wość zabój­stwa. Gdy bowiem nie wia­do­mo dokład­nie, czym jest euta­na­zja, moż­na pró­bo­wać uspra­wie­dli­wiać zabój­stwo, wska­zu­jąc na zezwo­le­nie na odstą­pie­nie od upo­rczy­wej tera­pii czy na zgo­dę na poda­wa­nie środ­ków znie­czu­la­ją­cych. Wska­za­nie jed­nak na cel danej czyn­no­ści uświa­da­mia, że są to uję­cia nie­praw­dzi­we. A jeśli się o tym świa­do­mie zapo­mi­na, to jest to dzia­ła­nie moral­nie nie­go­dzi­we.


Maga­zyn SR:


Przy­pi­sy:


[1] H. Kuh­se, Euta­na­zja, w: Prze­wod­nik po Ety­ce, red. P. Sin­ger, War­sza­wa 1998, s. 337.


[2] T. Ślip­ko, Gra­ni­ce życia, Kra­ków 1994, s. 256.


[3] Dekla­ra­cja Kon­gre­ga­cji Nauki Wia­ry o Euta­na­zji „Iura et bona”, par. 4.


[4] Evan­ge­lium Vitae, 65.


[5] P. Sin­ger, O życiu i śmier­ci. Upa­dek ety­ki tra­dy­cyj­nej, tłum. A. Alich­nie­wicz, A. Szczę­sna, War­sza­wa 1997, s. 120–122.


[6] EV, 65.


[7] T. Ślip­ko, dz.cyt., s. 260.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.