Magazyn

Ofiara demoliberalizmu — polemika do tekstu Rollanda Tetlera


Pozor­nie czer­pie­my swo­ją wie­dzę z doświad­cze­nia. Ale o tym, co jest napraw­dę waż­ne, co jest dobrem i złem mówią nam uczu­cia. Emo­cje, któ­re naby­li­śmy obcu­jąc z waż­ny­mi dla nas ludź­mi. Emo­cje, z któ­ry­mi się utoż­sa­mia­my do tego stop­nia, że pra­wie nimi jeste­śmy i od któ­rych nie może­my się zdy­stan­so­wać. Emo­cje, któ­re cza­sem nie pozwa­la­ją pod­jąć dia­lo­gu ani oce­niać spraw ade­kwat­nie; któ­re powo­du­ją, że na wła­sne doświad­cze­nie patrzy­my selek­tyw­nie, a na odmien­ne poglą­dy — z pogar­dą i nie­zgo­dą. Emo­cje, któ­rych może­my stać się ofia­rą.


 


W nie­wo­li ste­reo­ty­pów


Pierw­szą rze­czą, któ­ra ude­rza przy lek­tu­rze arty­ku­łu “Głos nie­mych” jest to, że Roland Tetler pisząc o homo­sek­su­ali­stach ma na myśli męż­czyzn. Wyda­je się, że per­spek­ty­wa kobiet nie mie­ści się w zain­te­re­so­wa­niach auto­ra. Tę nie­ści­słość moż­na wyba­czyć; pro­blem zaczy­na się, kie­dy pisząc o gejach (czy­li o homo­sek­su­al­nych męż­czy­znach) Tetler zaczy­na opo­wia­dać rze­czy dziw­ne, któ­re są w jaw­ny spo­sób uogól­nie­niem jakichś doświad­czeń. W jego opo­wia­da­niu homo­sek­su­ali­sta tęsk­niąc (jako w głę­bi duszy nor­mal­ny męż­czy­zna) do hete­ro­sek­su­ali­zmu, zamiast po pro­stu hete­ro­sek­su­ali­stą się stać, depra­wu­je inne­go hete­ro­sek­su­ali­stę, zacią­ga­jąc go — jak moż­na się domy­śleć — do łóż­ka. Czy­ni to przy tym przy aplau­zie demo­li­be­ral­nej kul­tu­ry; bowiem wiecz­nie tęsk­nią­cy za nie­osią­gal­nym ide­ałem homo­sek­su­ali­sta jest jej ide­al­nym sojusz­ni­kiem: murem stoi za lewi­cą, nie widzi zagro­żeń w glo­ba­li­za­cji, nie pro­te­stu­je prze­ciw ogra­ni­cza­niu wol­no­ści sło­wa w Inter­ne­cie, nie widzi pro­ble­mu w kon­cen­tra­cji mediów. 


Wszyst­ko to wyda­je się sprzecz­ne z doświad­cze­niem: homo­sek­su­ali­stów jest dużo na pra­wi­cy, w ruchach anty­glo­ba­li­stycz­nych, a i pro­te­stu­ją­cych prze­ciw kon­cen­tra­cji mediów moż­na wśród nich zna­leźć. Ale naj­więk­szą pomył­ką jest coś inne­go: prze­cięt­ny homo­sek­su­ali­sta wca­le nie tęsk­ni za hete­ro­sek­su­ali­stą — tyl­ko za innym homo­sek­su­ali­stą; mar­twi się, że jest ich nie­du­żo i jacyś są nie­nor­mal­ni. Nie robi­łem badań, ale wystar­cza­ją­co dużo pozna­łem gejów, aby wie­dzieć, że tęsk­no­ta do hete­ro­sek­su­ali­sty zda­rza się tyl­ko w pew­nych sub­kul­tu­rach; zwy­kły gej nie bar­dziej pra­gnie zako­chać się w hete­ro­sek­su­ali­ście niż hete­ryk pra­gnie miło­ści nie­odwza­jem­nio­nej. Czy­tam i co nie wyda­je się nie­praw­dzi­we z racji — nie da się ukryć — wła­snych doświad­czeń, wzbu­dza mój pro­test jako psy­cho­lo­ga.


Tetler uży­wa żar­go­nu tej pro­fe­sji, ale warsz­tat zawo­do­wy psy­cho­lo­ga jest mu obcy. Autor powo­łu­je się na dane aneg­do­tycz­ne: np. wyni­ki “jed­ne­go z son­da­ży” jego zda­niem udo­wod­ni­ły, że “intym­ne pokła­dy męskiej psy­chi­ki są dostęp­ne tyl­ko pozna­niu przez kobie­tę”. Auto­ro­wi jest obca pod­sta­wo­wa praw­da meto­do­lo­gicz­na, że kore­la­cja to nie jest zwią­zek przy­czy­no­wo-skut­ko­wy. Częst­sze wystę­po­wa­nie róż­ne­go rodza­ju zabu­rzeń psy­chicz­nych w popu­la­cji homo­sek­su­ali­stów jest na przy­kład fak­tem zna­nym od daw­na. Ale jest to fakt róż­nie tłu­ma­czo­ny i tej róż­ni­cy nie da się spro­wa­dzić do pyta­nia, co było pierw­sze.


Mówi­my o zja­wi­sku wie­lo­wy­mia­ro­wym, któ­re kształ­tu­je się w skom­pli­ko­wa­ny i w isto­cie nie­zna­ny spo­sób.  Tetler roz­bro­ił mnie zupeł­nie, kie­dy wywiódł, że homo­sek­su­ali­ści nie są dewian­ta­mi, ani oso­ba­mi “w peł­ni nor­mal­ny­mi”, tyl­ko sta­no­wią tzw. “oso­bo­wość bor­der­li­ne”. Laikom wyja­śniam, że jest to cięż­kie zabu­rze­nia psy­chicz­ne, któ­re­go nazwa (“oso­bo­wość z pogra­ni­cza”) pocho­dzi­ła z trud­no­ści zakwa­li­fi­ko­wa­nia zabu­rze­nia do psy­choz albo neu­roz. Cie­ka­we, cze­mu pan Tetler, to rewo­lu­cjo­ni­zu­ją­ce psy­chia­trię odkry­cie, posta­no­wił zdra­dzić aku­rat czy­tel­ni­kom Maga­zy­nu Teo­lo­gicz­ne­go SR, zamiast powia­do­mić o tym fak­cie psy­chia­trów. Dla­cze­go w ogó­le postron­nych czy­tel­ni­ków czę­sto­wać takim żar­go­nem, uży­wa­nym tak bez­tro­sko i jaw­nie nie­pro­fe­sjo­nal­nie? Dla­cze­go nie ogra­ni­czyć się do sądów prost­szych, np. takich: “Fizycz­nym nega­ty­wem owej jed­no­ści (męsko-kobie­cej — przy­pi­sek auto­ra T. G.) są narzą­dy płcio­we, dosko­na­le zestro­jo­ne w kopu­la­cji hete­ro­sek­su­al­nej.” Tu nie potrze­ba wie­dzy psy­chia­trycz­nej, bo każ­dy widzi jak i co. Autor pro­pa­gu­je ideę, że homo­sek­su­alizm jest naby­ty, a nie wro­dzo­ny ze szcze­gól­nych powo­dów: po pierw­sze, oso­by wyzna­ją­ce ten pogląd nie akcep­tu­ją homo­sek­su­ali­stów, po dru­gie skła­nia on samych homo­sek­su­ali­stów do zmia­ny swo­jej orien­ta­cji, czy­li do kro­ku daw­niej okre­śla­ne­go jako “tera­pia repa­ra­tyw­na”.


Zbaw­cza tera­pia i kno­wa­nia demo­li­be­ra­łów


Rolą psy­cho­lo­ga i psy­chia­try jest poma­ga­nie ludziom, polep­sza­nie jako­ści ich życia. A ponie­waż, zda­niem Tetle­ra, homo­sek­su­ali­sta nie dozna speł­nie­nia, do roli tej nale­ży też przy­wró­ce­nie natu­ral­nej, hete­ro­sek­su­al­nej orien­ta­cji sek­su­al­nej. Zapew­ne sprzy­jać temu będą bada­nia Rudol­fa Spit­ze­ra, któ­re autor grom­ko okre­ślił jako “prze­wrót w ame­ry­kań­skiej psy­chia­trii”. “Prze­wrót” pole­gał na tym, że o ile wcze­śniej wąt­pio­no, czy taka tera­pia odnio­sła sku­tek cho­ciaż w jed­nym przy­pad­ku (przede wszyst­kim z powo­du sta­now­czej odmo­wy pod­da­nia wyni­ków pra­cy zewnętrz­nej oce­nie), to Spit­zer, któ­ry zgo­dził się na obję­cie swo­imi bada­nia­mi przy­pad­ków wyse­lek­cjo­no­wa­nych przez samych tera­peu­tów, ochot­ni­ków-dzia­ła­czy ruchu ex-gejów etc. istot­nie uznał, że orien­ta­cja sek­su­al­na w ich przy­pad­ku ule­gła nie­kie­dy zmia­nie. Stwier­dził ponad­to, że ponad 70% z osób bada­nych wystę­po­wa­ło już w mediach albo było dzia­ła­cza­mi ruchu ex-gejów i zwró­cił uwa­gę na nie­zwy­kle wyso­ką reli­gij­ność swo­ich bada­nych. Przede wszyst­kim war­to zwró­cić uwa­gę na mani­pu­la­cję Tetle­ra, któ­ry pisze o “66 % męż­czyzn i 44 % kobiet” któ­re osią­gnę­ły satys­fak­cjo­nu­ją­cy poziom funk­cjo­no­wa­nia jako hete­ro­sek­su­ali­ści. Czy­tel­nik może pomy­śleć, że są to pro­cen­ty od osób koń­czą­cych tera­pię; w isto­cie pod­sta­wą tych pro­cen­tów są oso­by, któ­re zgło­si­ły się do badań, gdyż uwa­ża­ły (lub uwa­ża­li tak ich tera­peu­ci), że tera­pia w ich przy­pad­ku odnio­sła suk­ces (z nich tyl­ko 42% męż­czyzn i 46% bada­nych kobiet uwa­ża­ły się za oso­by wyłącz­nie homo­sek­su­al­ne przed tera­pią). Po tera­pii za oso­by wyłącz­nie hete­ro­sek­su­al­ne uwa­ża­ły się 54% kobiet i tyl­ko 17% męż­czyzn.


War­to te wyni­ki zesta­wić z bada­nia­mi Shi­dlo i Schro­ede­ra: wśród osób loso­wo wybra­nych spo­śród byłych klien­tów tera­pii tego rodza­ju 88% osób uzna­ło, że była ona cał­ko­wi­cie nie­sku­tecz­na, 9% uzna­ło, że tera­pia odnio­sła suk­ces, ale żyli w celi­ba­cie lub nadal wal­czy­li z pożą­da­niem homo­sek­su­al­nym, a tyl­ko 3% moż­na okre­ślić jako oso­by, któ­re dozna­ły istot­nej popra­wy. Shi­dlo i Schro­eder wspo­mi­na­ją też o poważ­nych szko­dach, jakie ponie­śli “pacjen­ci”. Tetler zna oczy­wi­ście te dane, któ­ry­mi tak oszczęd­nie gospo­da­ru­je. Ma więc też inny pomysł: “Wio­dą­cym moty­wem sek­su­olo­gicz­nej per­spek­ty­wy jest pry­mi­tyw­ne zało­że­nie, że roz­ła­do­wa­nie napię­cia sek­su­al­ne­go jest dobrem wyż­szym ani­że­li ducho­we i psy­cho­lo­gicz­ne prio­ry­te­ty, a sek­su­al­ność czło­wie­ka może w osta­tecz­no­ści reali­zo­wać się poza nimi.” To cie­ka­wa idea aby sek­su­al­ność się reali­zo­wa­ła poza sek­su­al­no­ścią, ale obna­ża ona bez­sil­ność auto­ra wobec rze­czy­wi­sto­ści. Dla­te­go Tetler swo­ją złość kie­ru­je na akty­wi­stów ruchu gejow­skie­go i ich wspól­ni­ków. Zamiast wzy­wać do pro­pa­go­wa­nia tera­pii żąda zaka­zu mał­żeństw homo­sek­su­al­nych, ponie­waż to “dawa­ło­by uza­sad­nie­nie dla dele­ga­li­za­cji żądań sprzecz­nych z fun­da­men­tal­nym dobrem spo­łecz­nym” (sic!). Pomysł ten jego zda­niem “wzbu­dził pani­kę w śro­do­wi­skach homo­sek­su­al­nych Pol­ski” do tego stop­nia, że “pozwo­li­ły one (sić!) zre­ha­bi­li­to­wać się” zna­nej publi­cy­st­ce kato­lic­kiej, Hali­nie Bort­now­skiej. “Dla pode­szłej wie­kiem Bort­now­skiej wal­ka o pra­wa mniej­szo­ści homo­sek­su­al­nej jest jutrem demo­kra­cji. Zatrzy­ma­na w cza­sie, jak­by nie zda­wa­ła sobie spra­wy, że jutro to dziś, a wizji przy­szło­ści nie jest się w sta­nie ogar­nąć z pomi­nię­ciem per­spek­ty­wy ponad­li­be­ral­nej.” — w typo­wym dla sie­bie języ­ku wywo­dzi Tetler i zapew­nia — “Spo­łe­czeń­stwo pol­skie […] doko­na­ło wybo­ru demo­kra­cji war­to­ści. Nikt — łącz­nie z Hali­ną Bort­now­ską — nie ma kom­pe­ten­cji dele­ga­li­zo­wa­nia mode­lu demo­kra­cji kształ­to­wa­ne­go przez auto­ry­tet Jana Paw­ła II.”


Bo tak napraw­dę — zda­niem Tetle­ra — homo­sek­su­ali­ści, no i my wszy­scy padli­śmy ofia­rą demo­li­be­ra­łów. Autor przed­sta­wia to nastę­pu­ją­cy­mi zda­nia­mi: “Na tę uprosz­czo­ną wizję świa­ta pra­cu­ją licz­ne zespo­ły naukow­ców i publi­cy­stów, koope­ru­ją­cych z ide­olo­gią popraw­no­ści poli­tycz­nej.” “Dla­te­go prze­kaź­ni­ki demo­li­be­ral­ne, z pomo­cą samych homo­sek­su­ali­stów, krzy­czą w dzień i w nocy, zagłu­sza­jąc inne gło­sy —  że homo­sek­su­alizm jest nor­mal­ny i pod­pie­ra­ją się przy tym dowo­da­mi nauko­wy­mi.” Pro­wa­dzo­ne są “eks­pe­ry­men­ty na ludz­kiej płcio­wo­ści, prze­pro­wa­dza­ne w set­kach labo­ra­to­riów por­no­gra­ficz­nych”, “pro­fe­sjo­nal­ne oddzia­ły­wa­nia na psy­cho­fi­zy­kę męż­czyzn hete­ro­sek­su­al­nych” “Wysyp tre­ści homo­sek­su­al­nych w kul­tu­rze był nagły, jak­by cen­tral­nie pro­gra­mo­wa­ny nie­wi­dzial­ną ręką. Dia­lo­gi wkła­da­ne w usta boha­te­rów, zewnętrz­ne wobec kon­struk­cji fabu­ły, skro­jo­ne nie na mia­rę, jak­by zeska­no­wa­ne z innych sce­na­riu­szy. Zaaran­żo­wa­ne pod dyk­tat popraw­no­ści poli­tycz­nej i ordy­no­wa­ne jako wzor­co­we mode­le myśle­nia, pry­wat­ne zacho­wa­nia gwiazd popkul­tu­ry wyda­ją się sztucz­ne tak samo, jak wygła­sza­ne przez nie mądre tezy na temat rów­no­upraw­nie­nia mniej­szo­ści sek­su­al­nych. Weszli­śmy w nowy etap rewo­lu­cji demo­li­be­ral­nej.” “Kul­tu­ra — powo­ła­na do wspie­ra­nia nasze­go czło­wie­czeń­stwa, a tym samym two­rze­nia kli­ma­tu sprzy­ja­ją­ce­go odna­le­zie­niu się męż­czyzn i kobiet w rolach płcio­wych kore­spon­du­ją­cych z ich bio­lo­gicz­ny­mi uwa­run­ko­wa­nia­mi — umie­ra w obję­ciach ide­olo­gii demo­li­be­ral­nej.” “Męska toż­sa­mość […] pozba­wio­na zna­cze­nia daru miło­ści rodzi­ców i Boga, sta­je się powo­li samo­kre­acją, pro­duk­tem kul­tu­ry maso­wej lub innych demo­nicz­nych labo­ra­to­riów współ­cze­sno­ści.” — snu­je swo­je apo­ka­lip­tycz­ne wizje autor.


Brrr. Strach pomy­śleć, że nawet autor pod koniec arty­ku­łu pod­pie­ra się sąda­mi czo­ło­we­go pol­skie­go demo­li­be­ra­ła, Ada­ma Mich­ni­ka. Co wię­cej, Tetler sam pada ofia­rą ide­olo­gii demo­li­be­ral­nej, twier­dząc np. że “oso­by homo­sek­su­al­ne jako jed­nost­ki mają swo­je nie­zby­wal­ne pra­wa w pań­stwie demo­kra­tycz­nym” Skąd te nie­zby­wal­ne pra­wa? Ale naj­bar­dziej autor zadzi­wił mnie, kie­dy z furią zaata­ko­wał media (jak wia­do­mo demo­li­be­ral­ne i wszyst­kie­mu win­ne), “któ­re upo­rczy­wie powta­rza­ją nie­praw­dę o rze­ko­mej nie­zna­jo­mo­ści przy­czyn homo­sek­su­ali­zmu.” Kil­ka aka­pi­tów dalej Tetler pisze: “Nie ma więc jed­nej przy­czy­ny, któ­ra wyja­śnia­ła­by zja­wi­sko homo­sek­su­ali­zmu u wszyst­kich. Jed­nak­że postu­lat indy­wi­du­ali­za­cji w dia­gno­zie nie zno­si praw­dy o przy­czy­nach homo­sek­su­ali­zmu, tak jak chcia­ły­by ją widzieć ośrod­ki nauko­we przy­po­rząd­ko­wa­ne ide­olo­gii demo­li­be­ral­nej. Wyda­je się, że cen­tral­nym punk­tem naby­wa­nia toż­sa­mo­ści jest obszar eks­pla­no­wa­ny (sic!) przez psy­cho­lo­gię roz­wo­jo­wą.”


Dla­cze­go autor pisze “wyda­je się” sko­ro ta nie­pew­ność jest tyl­ko wodą na młyn kłam­li­wych demo­li­be­ra­łów. Czy aby autor nie­świa­do­mie nie ule­ga tej zgub­nej ide­olo­gii, albo zgo­ła nie jest prze­bra­nym demo­li­be­ra­łem. Fak­ty są upar­te: gdy­by przy­czy­na homo­sek­su­ali­zmu była zna­na, a meto­dy “tera­pii” sku­tecz­ne, to chęt­nych by wyle­czo­no i nic nie pomo­gły­by kno­wa­nia demo­li­be­ra­łów. Dywa­ga­cje auto­ra to zatem — prze­pra­szam za szcze­rość — pseu­do­nau­ko­wy beł­kot, któ­ry ma ukryć fakt, że rze­czy­wi­stość nijak nie chce się dopa­so­wać do sche­ma­tu.


Czy­ta­jąc go odkry­wa­my, że wobec pomy­słu, że chrze­ści­jań­stwo to opo­wia­da­nie bajek, a mówie­nie praw­dy jest demo­li­be­ra­li­zmem jeste­śmy tro­chę bez­rad­ni. Jeśli jed­nak czło­wiek ma wybie­rać dobro nie może być okła­my­wa­ny (zwłasz­cza przez same­go sie­bie), bo złu­dze­nia potra­fią zmie­nić hero­izm i dobro w naiw­ność i głu­po­tę.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.