Magazyn

Opowieść o pierwszym i ostatnim spotkaniu dwóch braci oraz o tym, co wydarzyło się pomiędzy nimi


Spo­tka­nie pierw­sze W 29. dniu lip­ca 1944 roku w Bom­ba­ju, 13-let­ni chło­piec wybiegł z domu, aby odwie­dzić swo­ją mat­kę, prze­by­wa­ją­cą w szpi­ta­lu na oddzia­le położ­ni­czym. Jego myśli bie­gły szyb­ciej niż nogi, ponie­waż ta godzi­na mia­ła zade­cy­do­wać o jego prze­zna­cze­niu. Jego przy­szłość będzie ozło­co­na — jak to sobie wyma­rzył — jeże­li nowo naro­dzo­ne dziec­ko jest chłop­czy­kiem. Ale ta przy­szłość może być sza­ra jak stal — jak sza­ra i zwy­czaj­na jest pra­ca kole­ja­rza — jeże­li dziec­ko jest dziew­czyn­ką. Tym 13-let­nim chłop­cem był Tony de Mel­lo, a nowo naro­dzo­nym dziec­kiem byłem ja. Gdy Tony mnie zoba­czył, stwier­dził z rado­ścią: “Teraz mogę zostać jezu­itą”. — Publi­ku­je­my w “Maga­zy­nie SR” nie­zna­ne w Pol­sce wspo­mnie­nia bra­ta Anto­ny­’e­go de Mel­lo, Bil­la.


 


Spo­tka­nie ostat­nie


Wie­czo­rem, 31. maja 1987 roku w Nowym Jor­ku, 56-let­ni męż­czy­zna spo­tkał swe­go 43-let­nie­go bra­ta. Tym star­szym był Tony de Mel­lo SJ, świa­to­wej sła­wy prze­wod­nik ducho­wy, zaś tym młod­szym byłem ja, Bill de Mel­lo, tro­chę mniej zna­ny laik. Spo­tka­nie mia­ło miej­sce na Uni­wer­sy­te­cie For­dham, w dziel­ni­cy Bronx. Myślę o tym, jak by to wszyst­ko dzia­ło się wczo­raj, ponie­waż wciąż na nowo prze­ży­wam to zda­rze­nie. Jedli­śmy kola­cję w sto­łów­ce, a Tony, jak zwy­kle, był skon­cen­tro­wa­ny na innych. Chciał, byśmy szyb­ko skoń­czy­li posi­łek, żeby obsłu­ga sto­łów­ki mogła iść do domu.


W tych dniach prze­by­wał w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, aby pro­wa­dzić sate­li­tar­ne reko­lek­cje dla sze­ściu­set ośrod­ków aka­de­mic­kich w USA i Kana­dzie, ja zaś prze­by­wa­łem na Man­hat­ta­nie, dele­go­wa­ny przez moich austra­lij­skich pra­co­daw­ców, aby pra­co­wać nad pew­nym szcze­gól­nie inte­re­su­ją­cym ogól­no­świa­to­wym pro­jek­tem. W roz­mo­wie tele­fo­nicz­nej poprzed­nie­go dnia Tony zapew­nił mnie, że odzy­skał już siły po dłu­gim locie z Indii.


Lecz w mia­rę jak czas upły­wał, Tony zaczął narze­kać na jakiś ból wewnątrz klat­ki pier­sio­wej. To powi­nien być dla mnie sygnał ostrze­gaw­czy… Tony NIGDY się nie skar­żył… Żył zawsze w poko­ju ze wszyst­kim, co przy­niósł mu los.


Po kola­cji usie­dli­śmy w poko­ju, żeby poroz­ma­wiać. Tony opu­ścił mnie na chwi­lę, aby zażyć lekar­stwa. Nie­ste­ty, nie pomo­gły mu one. Zapla­no­wa­ny wspól­nie cen­ny czas musie­li­śmy skró­cić ze wzglę­du na jego pogar­sza­ją­ce się samo­po­czu­cie. Tony stwier­dził, że jest zmę­czo­ny i chciał odpo­cząć.


Zanim się roz­sta­li­śmy, umó­wi­li­śmy się, że jesz­cze w tym roku spo­tka­my się w jego domu reko­lek­cyj­nym w Indiach. Ostat­nie minu­ty spę­dzi­li­śmy ści­ska­jąc się moc­no, nasze­mu poże­gna­niu towa­rzy­szy­ły duże emo­cje.


Następ­ne­go ran­ka zna­le­zio­no Tony­’e­go mar­twe­go w jego poko­ju. W dzień póź­niej jego cia­ło zło­żo­no w uni­wer­sy­tec­kiej kapli­cy. Wyglą­dał tak świe­żo, że trud­no mi było uwie­rzyć i pogo­dzić się z tym, że nie żyje. Zała­ma­łem się wte­dy i szlo­cha­łem… Tak wie­le naszych ducho­wych pro­ble­mów pozo­sta­ło nie­roz­wią­za­nych. Doświad­cza­łem nie­zwy­kłych uczuć zło­ści (Dla­cze­go musiał umrzeć?!), smut­ku (Nigdy go już nie zoba­czę…) bólu i poczu­cia winy (Powi­nie­nem był prze­wi­dzieć, że może umrzeć na atak ser­ca i jakoś temu prze­ciw­dzia­łać!), szo­ku i nie­do­wie­rza­nia (Jak mógł — z wyglą­du tak zdro­wy czło­wiek, któ­re­mu wybit­ny ame­ry­kań­ski kar­dio­log zale­d­wie mie­siąc wcze­śniej wysta­wił pozy­tyw­ną dia­gno­zę — umrzeć na atak ser­ca? Jak nale­ża­ło­by to nazwać: losem, prze­zna­cze­niem, czy może Bożą wolą?). Pyta­nia te pozo­sta­ną bez odpo­wie­dzi, aż znów się spo­tka­my — nie wia­do­mo gdzie i nie wia­do­mo kie­dy.


O tym, co się wyda­rzy­ło mię­dzy tymi spo­tka­nia­mi


Pod­czas nasze­go pierw­sze­go spo­tka­nia Tony powie­dział: “Teraz mogę zostać jezu­itą”. Marzył o tym od wcze­sne­go dzie­ciń­stwa. Jed­nak wła­śnie w tym — wspo­mnia­nym na począt­ku — 1944 roku jego marze­nie nie cie­szy­ło się w naszej rodzi­nie zbyt­nią apro­ba­tą. Sytu­acja eko­no­micz­na sta­wia­ła na dru­gim pla­nie nawet naj­pięk­niej­sze marze­nia. Sza­la­ła II Woj­na Świa­to­wa, racjo­no­wa­no żyw­ność, prze­by­wa­nie w domu było nie­bez­piecz­ne. Indie, jako część Impe­rium Bry­tyj­skie­go, wal­czy­ły wraz z sojusz­ni­ka­mi na wie­lu fron­tach. Japoń­czy­cy prze­kro­czy­li wschod­nią gra­ni­cę Indii, zaj­mu­jąc nasze zie­mie. Sytu­acja w kra­ju była bar­dzo nie­pew­na, a moim rodzi­com, któ­rzy wte­dy byli w śred­nim wie­ku, Tony mógł na sta­rość zapew­nić opie­kę. Mój ojciec pra­co­wał dla Kolei Indyj­skich, więc gdy­by jego naj­star­szy syn po ukoń­cze­niu szko­ły nie zamie­rzał stu­dio­wać, moż­na by dlań bez pro­ble­mu zała­twić prak­ty­kę wła­śnie na kolei. Taka prak­ty­ka dała­by w przy­szło­ści pew­ną i sta­bil­ną pra­cę. Tak oto wyglą­da­ła świe­tla­na przy­szłość Tony­’e­go, zapla­no­wa­na dlań przez rodzi­nę.


Rodzin­ne korze­nie


Tony uro­dził się 4. wrze­śnia 1931 roku w San­ta Cruz, dziel­ni­cy Bom­ba­ju. Nasi rodzi­ce, Frank i Louisa (z domu Caste­li­no), pocho­dzi­li z Goa, por­tu­gal­skiej kolo­nii na połu­dnio­wo-zachod­nim wybrze­żu Indii. Włą­cze­ni byli w dłu­gą tra­dy­cję rodzin kato­lic­kich — sław­nych z reli­gij­nej gor­li­wo­ści — się­ga­ją­cą 400 lat wstecz.


Misyj­na gor­li­wość


Gor­li­wość tę wzbu­dził w owych ludziach jezu­ita, Fran­ci­szek Ksa­we­ry, któ­ry przy­był do Goa oko­ło 1542 roku. Wniósł on wiel­ki wkład w roz­wój Kościo­ła w tym regio­nie. Jed­nak pro­ces przyj­mo­wa­nia chrze­ści­jań­stwa przez miej­sco­wą lud­ność roz­po­czął się wcze­śniej. Księ­ża i zakon­ni­cy przy­by­li tam za por­tu­gal­ski­mi woj­ska­mi, któ­re wyrwa­ły Goa spod wła­dzy lokal­ne­go radży w 1510 roku. Ich zapał misyj­ny (zda­niem nie­któ­rych histo­ry­ków) wyra­żał się zarów­no w łagod­nej per­swa­zji, jak i prze­śla­do­wa­niu. Tak więc pozy­tyw­ną pre­zen­ta­cję chrze­ści­jań­stwa ówcze­śni misjo­na­rze uzu­peł­nia­li nawra­ca­niem przy pomo­cy ognia i mie­cza. Nie wia­do­mo, w wyni­ku któ­rej z tych metod nawró­ci­li się moi przod­ko­wie, pew­ne jest jed­nak, że zarów­no pra­gnie­nie nie­ba, jak i lęk przed pie­kłem głę­bo­ko wpo­ili w umy­sły swych potom­ków. Ich życie było dla naszych rodzi­ców przy­kła­dem bez­wa­run­ko­we­go odda­nia Kościo­ło­wi i wier­no­ści jego naucza­niu.


Migra­cja


W por­tu­gal­skim Goa były poważ­nie ogra­ni­czo­ne moż­li­wo­ści zatrud­nie­nia, w związ­ku z czym mło­dzi ludzie uda­wa­li się w poszu­ki­wa­niu pra­cy do pobli­skie­go Bom­ba­ju w Bry­tyj­skich Indiach. Pra­co­wa­li cięż­ko, byli wykształ­ce­ni, wyzna­wa­li chrze­ści­jań­stwo i mówi­li po angiel­sku. Ze wzglę­du na te cechy byli przez rzą­dzą­cych fawo­ry­zo­wa­ni. Mogli dzię­ki temu zna­leźć zatrud­nie­nie — szcze­gól­nie na kolei oraz w sek­to­rze łącz­no­ści i usług pocz­to­wych. Mój ojciec dostał pra­cę na kolei, zaś moja mat­ka pozo­sta­ła w domu, zaj­mu­jąc się gospo­dar­stwem i wcze­sną reli­gij­ną edu­ka­cją dzie­ci.


Edu­ka­cja i powo­ła­nie


Swo­ją wcze­sną edu­ka­cję Tony ode­brał w St Sta­ni­slaus High Scho­ol, pro­wa­dzo­nej przez jezu­itów w para­fii p. w. św. Pio­tra w Ban­dra, pół­noc­nej dziel­ni­cy Bom­ba­ju. Bar­dzo dobrze się uczył, potra­fił też zjed­nać sobie ludzi. Lubia­ny zarów­no przez uczniów, jak i nauczy­cie­li, Tony był w szko­le ido­lem. Nasi rodzi­ce spo­dzie­wa­li się, że wstą­pi na uni­wer­sy­tet, ukoń­czy go i będzie naj­lep­szy w każ­dej pro­fe­sji, któ­rą wybie­rze. Ocze­ki­wa­nie świe­tla­nej przy­szło­ści Tony­’e­go tak głę­bo­ko wro­sło w ich umy­sły, iż pra­wie nie przy­wią­zy­wa­li uwa­gi do jego czę­ste­go napo­my­ka­nia, że chce zostać księ­dzem. Igno­ro­wa­li reli­gij­ną gor­li­wość, któ­rą wzbu­dzi­li w chłop­cu jezu­ici w szko­le św. Sta­ni­sła­wa.


Ale Tony miał też roman­tycz­ną stro­nę duszy, o czym wie­dzie­li moi rodzi­ce. Gdy był jesz­cze cał­kiem mło­dy, powie­dział jed­naj z naszych kuzy­nek, że pew­ne­go dnia chciał­by ją poślu­bić. Wszyst­kie gwiaz­dy z nie­ba obie­cał przy­piąć do jej suk­ni ślub­nej. Kuzyn­ka ta nigdy nie prze­sta­ła w żar­tach przy­po­mi­nać mu o tej obiet­ni­cy. Czy­ni­ła to nawet po latach, gdy on był już jezu­itą, ona zaś żoną i mat­ką.


Obiet­ni­ca


Pew­ne­go dnia, po kolej­nym deli­kat­nym przy­po­mnie­niu Tony­’e­go o swo­im zamia­rze, mat­ka odpo­wie­dzia­ła mu: “Jeśli nas opu­ścisz i wstą­pisz do jezu­itów, kto się nami zaopie­ku­je na sta­rość?” Tony odpo­wie­dział: “Mamo, zamie­rzam modlić się, aby Bóg dał wam dru­gie­go syna, któ­ry się wami zaopie­ku­je. Jeże­li moje modli­twy zosta­ną wysłu­cha­ne, czy pozwo­lisz mi wstą­pić do jezu­itów?”


Moja mat­ka, będąc wte­dy już po czter­dzie­st­ce, zgo­dzi­ła się na to sądząc, że jej szan­se na zaj­ście w cią­żę były bar­dzo małe. Myślę, że było to też roz­pacz­li­we posu­nię­cie mat­ki, żeby zatrzy­mać syna przy sobie tak dłu­go, jak to tyl­ko jest moż­li­we. Cóż… kil­ka mie­się­cy póź­niej mama zaszła w cią­żę! Tony zaś, jak mi mówio­no, nie podej­mo­wał tema­tu wstą­pie­nia do jezu­itów, aż mnie zoba­czył w szpi­ta­lu. Gdy wpadł na oddział położ­ni­czy, nie pytał o samo­po­czu­cie mat­ki lub moje. Oto jego pierw­sze sło­wa: “Moje modli­twy zosta­ły wysłu­cha­ne. Bóg dał ci chłop­ca, więc teraz mogę zostać jezu­itą”.


Speł­nie­nie obiet­ni­cy


Czas mijał. Nie­kie­dy wspo­mi­na­no o jego chę­ci wstą­pie­nia do Towa­rzy­stwa Jezu­so­we­go, lecz moi rodzi­ce wciąż nie bra­li tego na poważ­nie. Następ­nie, w 1947 roku, na kil­ka mie­się­cy przed ukoń­cze­niem ostat­nie­go roku w szko­le, Tony uczęsz­czał na kurs doradz­twa zawo­do­we­go. Pew­ne­go dnia, po powro­cie do domu, chciał poważ­nie poroz­ma­wiać z rodzi­ca­mi o swo­jej przy­szło­ści. Znów powró­cił podej­mo­wa­ny z lękiem temat jezu­itów. Tym razem rodzi­ce prze­ko­na­li się, że Tony trak­tu­je spra­wę bar­dzo poważ­nie. Mama wyzna­ła, że była­by szczę­śli­wa, gdy­by pozo­stał gor­li­wym chrze­ści­ja­ni­nem, lecz nie jezu­itą. Sły­sza­ła o tym, że nowi­cju­szom nie pozwa­la­no odwie­dzać rodzin­ne­go domu przez pierw­sze trzy lata, zaś wizy­ty rodzin w semi­na­rium ogra­ni­czo­ne były do trzech w cią­gu roku. Trud­no jej było zaak­cep­to­wać takie warun­ki, więc zapro­po­no­wa­ła, żeby wstą­pił raczej do semi­na­rium die­ce­zjal­ne­go, niż do jezu­itów. On na to odpo­wie­dział, że jeże­li takie jest wzglę­dem nie­go jej życze­nie, to wolał­by raczej przy­łą­czyć się do ojca i pra­co­wać dla Kolei Indyj­skich, jed­nak wyko­nu­jąc ten zawód był­by ogrom­nie nie­szczę­śli­wy.


Tony przy­po­mniał też mamie o jej obiet­ni­cy i osta­tecz­nie rodzi­ce prze­ko­na­li się, że pró­by pod­wa­że­nia jego decy­zji nie mają już sen­su. Jego deter­mi­na­cja, żeby pójść za gło­sem swe­go powo­ła­nia osta­tecz­nie zwy­cię­ży­ła. W 1. dniu lip­ca 1947 roku Tony wstą­pił do Towa­rzy­stwa Jezu­so­we­go. Nowy etap w swo­im życiu roz­po­czął jako nowi­cjusz w semi­na­rium Vinay­alaya, w bom­baj­skiej dziel­ni­cy Andhe­ri. W tym samym semi­na­rium peł­nił póź­niej funk­cję rek­to­ra w latach 1968 — 1972.


Pomoc­na sio­stra (Saving Gra­ce)


Wie­le lat póź­niej, jak na iro­nię, opie­kę nad rodzi­ca­mi prze­ję­ła moja sio­stra Gra­ce, pozwa­la­jąc mi pra­co­wać naj­pierw w Euro­pie, potem w Austra­lii. Tony, muszę to pod­kre­ślić, był zawsze pod ręką, gdy tyl­ko rodzi­na go potrze­bo­wa­ła. Zagra­nicz­ne podró­że odby­wał tyl­ko wte­dy, gdy było to koniecz­ne. Poza jego miło­ścią do rodzi­ny i Towa­rzy­stwa Jezu­so­we­go nale­ży pamię­tać o jego patrio­ty­zmie. Kochał Indie i nie moż­na by go było prze­ko­nać do zaak­cep­to­wa­nia inne­go kra­ju jako swe­go domu.


Bra­cia de Mel­lo


Byli­śmy z Tonym dwo­ma róż­ny­mi oso­ba­mi — zarów­no pod wzglę­dem fizycz­nym, jak i ducho­wym. Ja mia­łem pociąg do pił­ki noż­nej, hoke­ja na tra­wie i lek­ko­atle­ty­ki. Tony miał do tych rze­czy, jak sam powia­dał, “dwie lewe ręce”. Pod­czas gdy on “upi­jał” się wia­rą, ja zale­d­wie doty­ka­łem jej swy­mi war­ga­mi! On gor­li­wie wie­rzył, ja powąt­pie­wa­łem. W szko­le wpy­cha­no mi do gło­wy mały kate­chizm — wciąż jesz­cze pamię­tam z nie­go defi­ni­cję wia­ry: “Wia­ra jest nad­na­tu­ral­nym darem Bożym”. No cóż, Tony otrzy­mał tego daru tyle, ile może pomie­ścić cię­ża­rów­ka, zaś ja jedy­nie tyle, ile się zmie­ści w pudeł­ku od zapa­łek! O ile Tony był z natu­ry reli­gij­ny, tak ja z natu­ry byłem obo­jęt­ny. Nie było we mnie iskry, któ­ra mogła­by wybuch­nąć pło­mie­niem wia­ry. A jed­nak pomi­mo tych róż­nic zwy­czaj­na więź bra­ter­ska mię­dzy nami nigdy nie zani­kła.


Nasza rodzi­na była prze­siąk­nię­ta reli­gij­ną tra­dy­cją. W związ­ku z tym sta­wia­no przede mną, chłop­cem z kato­lic­kiej rodzi­ny, okre­ślo­ne wyma­ga­nia. Powi­nie­nem był… rozu­mieć Mszę po łaci­nie, wyśpie­wy­wać rado­śnie pod­czas wysta­wie­nia Naj­święt­sze­go Sakra­men­tu, spo­wia­dać się co tydzień, odpra­wiać nabo­żeń­stwo dro­gi krzy­żo­wej, odma­wiać róża­niec, recy­to­wać lita­nię, prak­ty­ko­wać dzie­więć pierw­szych piąt­ków, odpra­wiać nowen­ny, zyski­wac odpu­sty… i tak dalej. Na tę mno­gość reli­gij­nych prak­tyk reago­wa­łem dość nega­tyw­nie. Kwe­stio­no­wa­łem kościel­ny auto­ry­tet, byłem zamknię­ty na tajem­ni­ce wia­ry, nudzi­ła mnie treść mono­ton­nych modli­tew­ni­ków. Wola­łem bez­po­śred­nio zwra­cać się do Stwór­cy, niż uży­wać goto­wych modli­tew­nych for­muł. W póź­niej­szych latach Tony zachę­cał mnie, bym to, co napraw­dę czu­ję, jeśli cho­dzi o reli­gię, wyra­żał w dys­ku­sji, a nie poprzez otwar­ty bunt.


Słow­ne utarcz­ki


Gdy mia­łem zale­d­wie kil­ka lat, Tony był już nie­do­ści­gnio­nym wzo­rem popraw­ne­go postę­po­wa­nia, ja zaś tyl­ko małym brzdą­cem. Pamię­tam, jak zawsze brał mą stro­nę, gdy sprze­cza­łem się z sio­strą, ale wie­dział też, któ­rę­dy prze­bie­ga gra­ni­ca pomię­dzy pew­ny­mi rze­cza­mi. W cza­sie jed­nej takiej sprzecz­ki, wal­cząc z sio­strą, nazwa­łem ją “cho­ler­ną idiot­ką”. Tony zaraz zare­ago­wał: prze­ło­żył mnie przez kola­no i dał klap­sa suge­ru­jąc, żebym nigdy wię­cej nie uży­wał takich słów. Z cza­sem zaczą­łem się go oba­wiać i w moich wcze­snych wyobra­że­niach przy­brał on postać czło­wie­ka suro­we­go, dla któ­re­go waż­na była dys­cy­pli­na. Po wstą­pie­niu do semi­na­rium Tony nasy­cał się tre­ścia­mi kato­lic­kiej orto­dok­sji. W swo­jej lojal­no­ści wobec Kościo­ła pra­gnął bro­nić dok­try­ny aż do śmier­ci. W cza­sie jed­nej z naszych nie­licz­nych wizyt w nowi­cja­cie któ­raś z moich sióstr wda­ła się z nim w dys­ku­sję na jakiś reli­gij­ny temat. Tony gniew­nie wyja­śnił jej swo­je sta­no­wi­sko: “Mat­ka Kościół ma rację, a ty jesteś w błę­dzie. Nie ma miej­sca na dys­ku­sję. Papież jest nie­omyl­ny”. Nie mówiąc tego wyraź­nie, dał jej do zro­zu­mie­nia, że takie podej­ście może dopro­wa­dzić ją do pie­kła.


Wzór do naśla­do­wa­nia


Tony narzu­cał rodzi­nie swo­je jed­no­znacz­ne rozu­mie­nie kwe­stii dobra i zła. Był tak suge­styw­ny, że nie­świa­do­mie zaczę­li­śmy go pra­wie czcić. Kil­ka lat póź­niej Tony zmie­nił się jed­nak. Myślę, że było to wte­dy, gdy powró­cił z Hisz­pa­nii. We mnie rów­nież doko­na­ła się prze­mia­na, o tym jed­nak wspo­mnę póź­niej. Wyda­wa­ło się, że odszedł od pier­wot­nej suro­wo­ści, oka­zu­jąc dużo wię­cej ela­stycz­no­ści w swo­im rozu­mie­niu dogma­tów i kościel­nych wymo­gów. Moi rodzi­ce oczy­wi­ście widzie­li w nim dla mnie wzór do naśla­do­wa­nia. Choć sam uwa­ża­łem takie podej­ście za bar­dzo nie­wła­ści­we, to jed­nak fakt ten nigdy nie wzbu­dził we mnie zazdro­ści lub nie­na­wi­ści. Pamię­tam, że przyj­mo­wa­łem jego pozy­tyw­ne cechy jako pew­ną nor­mę. Osta­tecz­nie był on naj­star­szym dziec­kiem i tego rodza­ju postaw ocze­ki­wa­no od nie­go.


Pod­czas moich szkol­nych lat inni księ­ża nie­ustan­nie wska­zy­wa­li na moje­go sław­ne­go bra­ta pyta­jąc, dla­cze­go — gdy cho­dzi o naukę — byłem tak róż­ny od nie­go. Sądzę, że nie­któ­rzy księ­ża zazdro­ści­li Tony’emu postę­pów w Towa­rzy­stwie Jezu­so­wym i oka­zy­wa­li swą zło­śli­wość, kie­dy tyl­ko zna­leź­li oka­zję. W Towa­rzy­stwie Jezu­so­wym, jak sobie wyobra­żam, ist­nie­je hie­rar­chia! Byłem z Tony­’e­go dum­ny, lecz w związ­ku z tym nigdy nie przy­szło mi do gło­wy, że powi­nie­nem naśla­do­wać jego osią­gnię­cia. Kie­dy­kol­wiek się spo­ty­ka­li­śmy, Tony zawsze sta­rał się pomniej­szać zna­cze­nie swo­ich osią­gnięć w zako­nie, pod­kre­śla­jąc moje wyni­ki w lek­ko­atle­ty­ce. Nigdy nie upo­mi­nał mnie za “nie­do­cią­gnię­cia” w nauce lub za brak reli­gij­nej gor­li­wo­ści.


Tony i Towa­rzy­stwo Jezu­so­we


Nie­któ­rzy ludzie są uro­dzo­ny­mi spor­tow­ca­mi. Tony został stwo­rzo­ny, by stać się kapła­nem. Towa­rzy­stwo Jezu­so­we było jego domem. Paso­wał do nie­go jak ręka do ręka­wicz­ki. Myślę, że u jezu­itów moc­no pocią­ga­ła go dys­cy­pli­na. Har­mo­nia, będą­ca jej owo­cem, sta­no­wi­ła źró­dło jego siły. Jezu­ic­ka goto­wość, by udać się tam, gdzie jest się posła­nym, jezu­ic­ka zasa­da dzie­le­nia się wszyst­kim z inny­mi, jezu­ic­kie prze­ko­na­nie o rów­no­ści wszyst­kich ludz­kich ist­nień — oto war­to­ści, któ­re go pocią­ga­ły. Jego podej­ście do wie­lu zagad­nień było dość rygo­ry­stycz­ne. Znaj­do­wał radość w dogma­tach i siłę w dok­try­nie.


W 1952 roku wysła­no Tony­’e­go na trzy­let­nie stu­dia filo­zo­ficz­ne do Hisz­pa­nii. W tym cza­sie w jego życiu nastą­pi­ła pew­na ewo­lu­cja. Odkrył w sobie cha­ry­zmat prze­wo­dze­nia ludziom. Gru­pa hisz­pań­skich jezu­itów, któ­ra przy­by­ła z nim do Indii, była zdu­mio­na tym, że jakiś Hin­dus mówi po hisz­pań­sku tak, jak rodo­wi­ty Hisz­pan. Nawet po dzie­się­cio­le­ciach mówią­cy po angiel­sku Hisz­pa­nie, zacho­wu­ją swój akcent. Tony miał duże zdol­no­ści języ­ko­we. Mówił płyn­nie tak­że w Mara­thi i Hin­di (dwa indyj­skie dia­lek­ty), no i oczy­wi­ście po angiel­sku.


Łagod­ny de Mel­lo (the mel­low de Mel­lo)


Tony de Mel­lo, jakie­go zna dzi­siaj świat, to ta sama oso­ba — nie­gdyś dość rygo­ry­stycz­na — któ­ra wstą­pi­ła do Towa­rzy­stwa Jezu­so­we­go. Pierw­szy wie­trzyk zmia­ny dało się odczuć wte­dy, gdy pogrą­ży­łem się głę­bo­ko w szkol­nych kło­po­tach… Wpa­dłem w manię prze­kra­cza­nia usta­lo­nych norm i uchy­la­nia się od pod­sta­wo­wych obo­wiąz­ków. Na sto moż­li­wych spo­so­bów uni­ka­nia nauki, ja zna­łem sto dzie­sięć! Sztu­kę waga­ro­wa­nia opa­no­wa­łem do per­fek­cji! Nie zmie­nia­łem swo­je­go postę­po­wa­nia mimo ostrze­żeń ze stro­ny nauczy­cie­li i wie­lu uwag dyrek­to­ra szko­ły. Wszyst­kie te ostrze­że­nia i uwa­gi potrak­to­wa­ne zosta­ły z taką powa­gą, na jaką zasłu­gi­wa­ły, w związ­ku z czym rodzi­ce ode­bra­li mi coty­go­dnio­we kie­szon­ko­we. Wymie­rzo­na mi kara nie przy­nio­sła zamie­rzo­ne­go efek­tu. W rezul­ta­cie przy koń­cu jed­ne­go roku szkol­ne­go oka­za­ło się, że muszę go powtó­rzyć. Rodzi­ce mie­li już tego wszyst­kie­go dość. To zbyt wie­le jak na syna, któ­ry miał się kie­dyś nimi opie­ko­wać! Nie poj­mo­wa­li, jak to jeden z synów może być ich chlu­bą, dru­gi utra­pie­niem.


Po gorą­cej kon­fron­ta­cji ze mną rodzi­ce zde­cy­do­wa­li się zabrać mnie do Tony­’e­go, by on zde­cy­do­wał, co dalej robić. Nie mia­łem z nim zbyt wiel­kie­go kon­tak­tu odkąd poje­chał do Hisz­pa­nii. Wciąż też pamię­ta­łem jego suro­we zasa­dy. Nic więc dziw­ne­go, że nie spie­szy­ło mi się na to spo­tka­nie.


Tony miesz­kał wte­dy w de Nobi­li Col­le­ge, w Poona, oko­ło 120 mil od Bom­ba­ju, gdzie stu­dio­wał teo­lo­gię w latach 1958 — 1962. Każ­da minu­ta kole­jo­wej podró­ży przy­bli­ża­ła mnie do pie­kła. Z samym dia­błem mia­łem się spo­tkać o godzi­nie dwu­na­stej — czas pły­nął nie­ubła­ga­nie. Tony przy­jął nas w salo­nie. Rodzi­ce opo­wia­da­li mu o nie­chlub­nych fak­tach, wyma­chu­jąc przy tym moim świa­dec­twem i kart­ka­mi z wie­lo­ma uwa­ga­mi i skar­ga­mi ze stro­ny nauczy­cie­li. Tony słu­chał z poważ­ną miną, bar­dziej poważ­ną niż mina Papie­ża Piu­sa XII z por­tre­tu na ścia­nie. Już wyobra­ża­łem sobie Tony­’e­go rzu­ca­ją­ce­go pio­ru­na­mi, żeby mnie uka­rać, i sie­bie, jak na kola­nach bła­gam go o prze­ba­cze­nie.


Gdy rodzi­ce zakoń­czy­li swą opo­wieść, Tony powie­dział: “Bill, chodź­my się przejść”. Ze spusz­czo­ny­mi ocza­mi, pochy­lo­ny­mi bar­ka­mi i na gumo­wych nogach posze­dłem za nim do ogro­du. Wie­dzia­łem, że mnie nie ude­rzy, lecz oba­wia­łem się jego języ­ka, któ­rym potra­fił ranić jesz­cze bar­dziej. Usie­dli­śmy na ław­ce, Tony zapy­tał mnie, na czym pole­gał mój pro­blem. Ja oczy­wi­ście uży­łem łatwe­go wytłu­ma­cze­nia mówiąc mu, że nie potra­fię się uczyć w domu, w któ­rym prze­szka­dza­ją mi dwie sio­stry, pra­cu­jąc i przyj­mu­jąc przy­ja­ciół zwłasz­cza wte­dy, gdy chcę się uczyć! Ostroż­nie unik­ną­łem tema­tu waga­rów, on zaś go nie pod­jął. Doda­łem, że było­by lepiej, gdy­bym poszedł do szko­ły z inter­na­tem.


Od auto­ry­ta­ry­zmu do deli­kat­no­ści


Tony słu­chał mnie uważ­nie, zaś to, co potem powie­dział, kom­plet­nie mnie zasko­czy­ło. Zamiast chło­sta­nia języ­kiem, na co w swo­im prze­ko­na­niu zasłu­ży­łem, Tony poło­żył rękę na moim ramie­niu i powie­dział, że rozu­mie, przez co prze­cho­dzę — że życie jest dla mnie trud­ne. Tak czy ina­czej był on głę­bo­ko zmar­twio­ny moim bra­kiem zain­te­re­so­wa­nia tym, co mia­ło ogrom­ne zna­cze­nie, jeśli chcia­łem, by mi się w życiu powio­dło. Ton jego gło­su oraz spo­sób, w jaki pod­szedł do tej sytu­acji, wzbu­dził we mnie wie­le emo­cji. Zaszlo­cha­łem z ulgi i miło­ści do tego czło­wie­ka, któ­ry tak dosko­na­le mnie rozu­miał. Tego dnia Tony stał się moim BOHATEREM. Po tym spo­tka­niu, nawia­sem mówiąc, zaczą­łem odno­sić bar­dzo dobre wyni­ki na polu spor­to­wym.


Epi­log


W mia­rę jak lata mija­ły, sta­wa­li­śmy się sobie coraz bliż­si. Jako wie­rzą­cy i wąt­pią­cy sta­no­wi­li­śmy dość dziw­ny układ, lecz Tony spra­wił, że to dzia­ła­ło. Łaska Boża (czy coś w tym rodza­ju!) pro­wa­dzi­ła go. Będąc brać­mi według krwi, sta­wa­li­śmy się tak­że brać­mi według ducha. Indyj­ski poeta, Rabin­dra­nath Tago­re, napi­sał kie­dyś:


Bóg z miło­ści budu­je świątynię,lecz ludzie noszą kamie­nie.


Myślę, że Tony zro­zu­miał, iż bez miło­ści do ludzi nawet wia­ra i dogma­ty są tyl­ko zwy­kły­mi kamie­nia­mi. Do same­go koń­ca był lojal­ny wobec Kościo­ła i uko­cha­ne­go Towa­rzy­stwa Jezu­so­we­go. Chciał się przy­czy­nić do tego, żeby Kościół kato­lic­ki sta­wał się rze­czy­wi­ście Kościo­łem POWSZECHNYM — otwar­tym na wszyst­kich ludzi: chrze­ści­jan, nie­chrze­ści­jan i — jak ja — wąt­pią­cych. Tony spra­wił, iż zro­zu­mia­łem, że w obsza­rze całe­go Boże­go kró­le­stwa jest też miej­sce, ozna­czo­ne szyl­dem “DLA AGNOSTYKÓW”, w któ­rym mogę doświad­czać Bożej miło­ści. Jest tam tak­że miej­sce dla ludzi wszyst­kich wyznań, bo każ­dy jest dziec­kiem Boga. Tony nigdy nie był bar­dziej szczę­śli­wy niż wte­dy, gdy prze­by­wał wraz z chrze­ści­ja­na­mi i hin­du­ista­mi, bud­dy­sta­mi i muzuł­ma­na­mi, agno­sty­ka­mi i ate­ista­mi. Tak, Tony de Mel­lo był bra­tem każ­de­go czło­wie­ka, a moim w szcze­gól­no­ści.


Post scrip­tum


Cia­ło Tony­’e­go przy­wie­zio­no do Indii. Pocho­wa­no je w kryp­cie sta­re­go kościo­ła w para­fii p.w. św. Pio­tra w Ban­dra, dziel­ni­cy Bom­ba­ju. Nie­ste­ty, ku moje­mu duże­mu nie­za­do­wo­le­niu, z jego gro­bu usu­nię­to pamiąt­ko­wą tabli­cę. Podej­rze­wam, że Tony­’e­go naj­mniej to zmar­twi­ło. Usu­nął się, pozo­sta­wia­jąc swe docze­sne szcząt­ki i sła­wę, na któ­rą został ska­za­ny. Ludzie wspo­mi­na­ni są ze wzglę­du na ich dobre lub złe czy­ny. Oto prze­sła­nie z gro­bów Mar­ka Anto­niu­sza i Juliu­sza Ceza­ra:


Zło, któ­re ludzie czy­nią, prze­ży­wa ich,dobro cho­wa­ne jest wraz z ich kość­mi.


Pamięć po moim bra­cie jest od tej regu­ły wyjąt­kiem, bowiem dłu­go po jego pogrze­bie żyją jego wspa­nia­łe dzie­ła, jego wiel­ko­dusz­ność, jego współ­czu­cie, jego poczu­cie humo­ru, a przede wszyst­kim jego miłość do innych.


Podzię­ko­wa­nie


Wie­lu oso­bom, podą­ża­ją­cym za wska­za­nia­mi moje­go bra­ta, winien jestem wdzięcz­ność. Wasze zain­te­re­so­wa­nie życiem Tony­’e­go skło­ni­ło mnie do napi­sa­nia tej krót­kiej bio­gra­fii. Mam nadzie­ję, że te fak­ty z jego oso­bi­ste­go życia pomo­gą wam go jesz­cze lepiej zro­zu­mieć. Moje szcze­re podzię­ko­wa­nia kie­ru­ję tak­że do Daph­ne i Dom Gon­za­lvez. Poświę­ci­li oni wie­le swe­go cen­ne­go cza­su, poma­ga­jąc mi nadać tej bio­gra­fii odpo­wied­ni ton.


Chro­no­lo­gia


4 sierp­nia 1931 uro­dził się w San­ta Cruz, Bom­baj, Indie1 lip­ca 1947 wstą­pił do Towa­rzy­stwa Jezu­so­we­go (nowi­cjat w Vinay­alaya, Bombaj)1952 — 1955 stu­dio­wał filo­zo­fię w Bar­ce­lo­nie, Hiszpania1958 — 1962 stu­dio­wał teo­lo­gię w de Nobi­li Col­le­ge, Poona, Indie23 mar­ca 1961 przy­jął świę­ce­nia kapłań­skie w para­fii p.w. św. Pio­tra, Ban­dra, Bom­baj, Indie1963 — 1964 stu­dio­wał psy­cho­lo­gię w Chi­ca­go, USA (MA degree)1964 — 1965 pro­wa­dził kurs ducho­wo­ści w Rzymie2 lute­go 1965 zło­żył uro­czy­ste ślu­by wie­czy­ste (osta­tecz­ne) w Rzymie1966 — 1967 peł­nił posłu­gę prze­ło­żo­ne­go w Man­mad i Shir­pur Mis­sion, Indie1968 — 1972 peł­nił posłu­gę rek­to­ra w jezu­ic­kim nowi­cja­cie Vinay­alaya, Bombaj1972 — 1987 zało­żył Insty­tut Ducho­wo­ści i Doradz­twa Pasto­ral­ne­go w de Nobi­li Col­le­ge, Poona, Indie — był jego dyrek­to­rem — nazwa­nym póź­niej Insty­tu­tem Sadhana1 czerw­ca 1987 umarł w For­dham Uni­ver­si­ty, Nowy Jork, USA. Jego cia­ło zosta­ło pocho­wa­ne w kryp­cie jezu­ic­kie­go kościo­ła p.w. św. Pio­tra w Ban­dra, Bom­baj, Indie


*****


Moja odpo­wiedź (12 sierp­nia 2000 )


Zale­d­wie mie­siąc po tym, jak opu­bli­ko­wa­łem bio­gra­fię Tony­’e­go, zosta­łem przy­tło­czo­ny waszy­mi lista­mi. Zda­wa­łem sobie spra­wę z jego popu­lar­no­ści, ale nie mia­łem poję­cia, jak wie­le osób czer­pie z owo­ców jego pra­cy. Opie­kun mojej stro­ny inter­ne­to­wej powie­dział, że odwie­dzi­li ją goście aż z 43. kra­jów. Jak­że cudow­nie jest mieć świa­do­mość, że dzie­ło Tony­’e­go ceni cały świat! Jakaż to satys­fak­cja wie­dzieć, że jego marze­nie, by poma­gać innym, wciąż się speł­nia!


Otrzy­ma­łem set­ki podzię­ko­wań, gra­tu­la­cji, wyra­zów popar­cia i kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki w związ­ku z przed­sta­wie­niem innym ludziom moich oso­bi­stych doświad­czeń. Wierz­cie mi, pro­szę, że fakt ten spra­wił mi ogrom­ną przy­jem­ność. Czy­ta­nie tak wie­lu wia­do­mo­ści było dla mnie cen­nym ducho­wym doświad­cze­niem. Otrzy­ma­łem wię­cej, niż dałem.


Muszę przy­znać, że nigdy nie byłem gor­li­wym czy­tel­ni­kiem ksią­żek moje­go bra­ta. A jed­nak ostat­nio codzien­nie roz­wa­żam prze­sła­nie Minu­ty mądro­ści i odby­wam szó­stą już “podróż” do jego Prze­bu­dze­nia. Czy­ta­jąc tę książ­kę po raz szó­sty odkry­wam rze­czy, któ­rych nie zauwa­ży­łem do tej pory. Dla­cze­go wcze­śniej nie czy­ta­łem jego ksią­żek? Być może dla­te­go, że byłem prze­ko­na­ny o jego nie­ustan­nej obec­no­ści przy mnie, o jego pozy­tyw­nym oddzia­ły­wa­niu na mnie bez naj­mniej­sze­go wkła­du z mojej stro­ny, o jego ducho­wej pomo­cy, świad­czo­nej mi zawsze, gdy byłem w potrze­bie.


Wie­lu z was popro­si­ło o wię­cej infor­ma­cji na temat Tony­’e­go. Jest pra­wie nie­moż­li­we odpo­wie­dzieć każ­de­mu z was indy­wi­du­al­nie. Nigdy nie miał­bym tyle cza­su i ener­gii, żeby sobie pora­dzić z taką kore­spon­den­cją. W naj­lep­szym razie posta­ram się zre­la­cjo­no­wać moje wspo­mnie­nia minio­nych wyda­rzeń, któ­re z kolei mogą odpo­wie­dzieć na wasze pyta­nia.


W prze­ci­wień­stwie do Tony­’go nie posia­dam odpo­wied­nich kwa­li­fi­ka­cji, by pro­wa­dzić innych, czy dora­dzać im. Po pro­stu zwy­czaj­nie poszu­ku­ję praw­dy i — jak wie­lu innych — sta­ram się “prze­bu­dzić”. Wybio­rę więc naj­czę­ściej sta­wia­ne pyta­nia i spró­bu­ję uczci­wie i dokład­nie na nie odpo­wie­dzieć, się­ga­jąc do mojej pamię­ci. Na kil­ka z nich nie odpo­wiem, a to z dwóch powo­dów: albo dla­te­go, że nie znam na nie odpo­wie­dzi; albo też dla­te­go, że na nie­któ­re lepiej nie odpo­wia­dać. Sfor­mu­ło­wa­nie tych odpo­wie­dzi może tro­chę potrwać. W mię­dzy­cza­sie może­cie zaj­rzeć do wspo­mnień o Tonym, zano­to­wa­nych przez 37 innych osób. Zosta­ły one opu­bli­ko­wa­ne w książ­ce Sły­sząc śpiew pta­ka (Kra­ków, WAM, 1999, wyda­nie ory­gi­nal­ne: We Heard the Bird Sing by Aurel Brys SJ and Joseph Pulic­kal SJ, Guja­rat Sahi­tya Pra­kash, PO Box 70, Anand 388001, India).


Ostat­ni zachód słoń­ca


Tony śmiał się wte­dy. Trwał w poko­ju ze świa­tem, zaś ja byłem w sta­nie woj­ny — z moim apa­ra­tem. Sie­dział odwró­co­ny, cie­sząc się zacho­dem słoń­ca; uśmie­chał się patrząc, jak gorącz­ko­wo regu­lo­wa­łem ostrość obra­zu. “Bill, Bill, po pro­stu patrz, jak Bóg malu­je dzie­ło sztu­ki”, besz­tał mnie deli­kat­nie, aż spoj­rza­łem przez wizjer apa­ra­tu. Czy mogłem wte­dy wie­dzieć, że był to ostat­ni zachód słoń­ca, któ­ry wspól­nie oglą­da­li­śmy? Porzu­cił­bym pew­nie apa­rat, by w mil­cze­niu podzi­wiać na nie­bie pra­cę Wiel­kie­go Arty­sty. Było to w sierp­niu 1986, rok przed jego śmier­cią.


Wraz z sio­strą Gra­ce odwie­dza­łem Tony­’e­go w week­en­dy w Insty­tu­cie Sadha­na w Lona­vla. Były to dla mnie słod­ko-gorz­kie chwi­le: słod­kie — ponie­waż mogłem spę­dzić tro­chę cza­su z Tonym, i gorz­kie — ponie­waż zmarł nasz tato i ja prze­ją­łem jego spra­wy. Pół­go­dzin­ny spa­cer wystar­cza, by przez poro­śnię­ty krze­wa­mi teren dojść z Insty­tu­tu Sadha­na do jezio­ra, któ­re za nim się znaj­du­je. Wła­śnie spa­ce­ro­wa­li­śmy tam w trój­kę, gawę­dząc rado­śnie, jak na rodzeń­stwo przy­sta­ło. Przy­le­cia­łem z Austra­lii i jak tury­sta bawi­łem się moim dobrym apa­ra­tem. Gdy zauwa­ży­łem pięk­ny zachód słoń­ca, zapo­mnia­łem o Tonym i Gra­ce, myśląc o apa­ra­cie i pręd­ko­ściach migaw­ki. To były te gorącz­ko­we ruchy, któ­re Tony­’e­go wpra­wia­ły w zdzi­wie­nie.


Pyta­nie czy­tel­ni­ków


Wie­lu czy­tel­ni­ków bio­gra­fii Tony­’e­go zada­je pyta­nie: “Skąd czer­pał natchnie­nie?” Głów­nym źró­dłem jego inspi­ra­cji był Bóg, odnaj­dy­wa­ny w mil­cze­niu. Tony kochał spa­ce­ry nad jezio­rem w Lona­vla. Był to dla nie­go naj­lep­szy spo­sób, by odpo­cząć. Wte­dy to Bóg wypro­wa­dzał go “na spo­koj­ne wody”. W swo­ich książ­kach Tony czę­sto mówi o spo­tka­niu z Bogiem w mil­cze­niu. W tym miej­scu doświad­czał Go w ciszy. Tony wspo­mi­na to szcze­gól­ne schro­nie­nie, któ­re odnaj­dy­wał na brze­gu jezio­ra, w książ­ce Prze­bu­dze­nie.


Tego wie­czo­ru, pod­czas spa­ce­ru o zacho­dzie słoń­ca, zro­bi­łem Tony’emu zdję­cie. Był wte­dy w postrzę­pio­nej koszu­li, wor­ko­wa­tych spodniach i lichych teni­sów­kach. Tony nigdy nie niósł zbęd­ne­go baga­żu, ani na cie­le, ani w umy­śle. Przy takim sty­lu życia, jaki pro­wa­dził, ubra­nia były zbęd­nym baga­żem — brał więc to, co aku­rat miał pod ręką. Gdy cho­dzi o świat ducha, Tony był dokład­nie taki sam — żad­ne­go zbęd­ne­go baga­żu. Podą­żaj ku świa­tłu. Bądź sku­pio­ny. Bądź w kon­tak­cie z rze­czy­wi­sto­ścią.


Odpo­wiedź na zarzu­ty


Nie­któ­rzy z was z sza­cun­kiem przy­po­mnie­li mi o ofi­cjal­nej wypo­wie­dzi Waty­ka­nu na temat spu­ści­zny Tony­’e­go i popro­si­li mnie o wypo­wiedź. To bar­dzo smut­ne, że pozo­sta­li człon­ko­wie rodzi­ny de Mel­lo musie­li czy­tać sło­wa kry­ty­ki, skie­ro­wa­ne przez Waty­kan pod adre­sem swe­go bra­ta. Histo­ria jed­nak uczy nas, że pro­ro­cy i świę­ci czę­sto bywa­li nie- lub źle zro­zu­mia­ni przez ludzi im współ­cze­snych. Prze­my­śla­łem tę kry­ty­kę. Swo­ją odpo­wiedź zawar­łem w trzech punk­tach:


1. Wszyst­kie książ­ki Tony­’e­go były spraw­dza­ne, zanim zosta­ły opu­bli­ko­wa­ne. Posia­da­ły Impri­mi Potest (pozwo­le­nie na druk) ze stro­ny jezu­ic­kie­go pro­win­cja­ła oraz Impri­ma­tur (zachę­ta do dru­ku) od lokal­ne­go bisku­pa. “Gdy biskup Kościo­ła kato­lic­kie­go udzie­la swe­go Impri­ma­tur na druk książ­ki, to tym samym zapew­nia jej czy­tel­ni­ków, że nie ma w niej cze­goś, co mogło­by się sprze­ci­wiać kato­lic­kiej wie­rze lub moral­no­ści. Nie jest łatwo uzy­skać dla książ­ki Impri­ma­tur. Pod­le­ga ona wcze­śniej wni­kli­wej oce­nie” (St Antho­ny Mes­sen­ger Press).


2. Spo­tka­łem się z oddźwię­kiem ze stro­ny ludzi wyzna­ją­cych róż­ne idee i reli­gie. Bud­dy­ści, hin­du­iści, żydzi, muzuł­ma­nie, czy agno­sty­cy — wszy­scy mie­li wyłącz­nie pozy­tyw­ne prze­ko­na­nie o sło­wach i dzia­ła­niach Tony­’e­go. Na duchu pod­no­si mnie szcze­gól­nie reak­cja na bio­gra­fię bra­ta. Dowo­dzi to, że bez wzglę­du na to, co suge­ru­je skie­ro­wa­na ku nie­mu kry­ty­ka, jego marze­nie jed­no­cze­nia ludzi wciąż się speł­nia.


3. Wszel­kie wąt­pli­wo­ści roz­wie­wa wresz­cie dedy­ka­cja, otwie­ra­ją­ca Śpiew pta­ka:


Książ­ka ta zosta­ła napi­sa­na dla ludzi o róż­nych prze­ko­na­niach reli­gij­nych i nie­re­li­gij­nych. Nie mogę jed­nak ukry­wać przed moimi Czy­tel­ni­ka­mi, że jestem kapła­nem w Koście­le kato­lic­kim. Wsze­dłem z całą świa­do­mo­ścią w tra­dy­cje mistycz­ne nie­chrze­ści­jań­skie lub nawet nie­re­li­gij­ne — wpły­nę­ły one na mnie i głę­bo­ko mnie wzbo­ga­ci­ły. Mimo to zawsze wra­ca­łem do moje­go Kościo­ła, któ­ry jest moim ducho­wym domem; cho­ciaż zda­ję sobie spra­wę (cza­sem z zawsty­dze­niem) z jego ogra­ni­czeń i ujaw­nia­ją­cej się nie­kie­dy mało­ści, rów­no­cze­śnie jestem świa­do­my, że to wła­śnie on mnie ufor­mo­wał, ukształ­to­wał i uczy­nił ze mnie to, czym dzi­siaj jestem. Dla­te­go też wła­śnie jemu jako mojej Mat­ce i Nauczy­cie­lo­wi pra­gnę z miło­ścią poświę­cić tę książ­kę.


Czy moż­na zna­leźć jaśniej­sze oświad­cze­nie na temat inten­cji i odnie­sień Tony­’e­go? Jak­że bar­dzo szko­da, że nie­któ­rzy ofi­cja­ło­wie Kościo­ła kato­lic­kie­go nie roz­po­zna­li w nim odda­ne­go syna, któ­ry w imię Chry­stu­sa pró­bo­wał jed­no­czyć ludzi róż­nych wyznań, pozo­sta­jąc posłusz­nym i lojal­nym wobec Kościo­ła, swej jedy­nej miło­ści!


Redak­cja “Maga­zy­nu SR” dzię­ku­je Bil­lo­wi de Mel­lo za pozwo­le­nie na opu­bli­ko­wa­nie tłu­ma­cze­nia bio­gra­fii Anto­ny­’e­go de Mel­lo.


Prze­ło­żył Jacek KONARSKI

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.