Ordynacja kobiet — mity i uprzedzenia
- 29 grudnia, 2003
- przeczytasz w 1 minutę
Tak zwane “innowacje” zawsze wywoływały emocje, nawet, jeśli ciężar gatunkowy poruszanej problematyki jest z perspektywy teologicznej co najmniej drugorzędny. Czy do takich zagadnień należy kwestia ordynacji kobiet? Myślę, że tak, a w swoim przekonaniu utwierdziłem się po lekturze tekstu Jana Skupińskiego nt. kapłaństwa kobiet. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że autor formułując swoją argumentację w ramach teologii rzymskokatolickiej związany jest obowiązującą w tym Kościele tradycją. Jednakże wątpliwe są nie tyle argumenty “teologiczne”, co wyciągnięte wnioski i zastosowany krytyczny aparat społeczno-kulturowy, o którym wspomina autor tekstu.
Teologia rzymskokatolicka ma pełne prawo do wypowiadania sprzeciwu wobec ordynacji kobiet. W momencie, kiedy poruszamy się w obszarze oficjalnych dokumentów kościelnych wspólnoty rzymskokatolickiej, to nie sposób nie zauważyć, że święcenia kapłańskie dla kobiet są sprzeczne z intencjami rzymskokatolickiej teologii urzędu. Znajdą się oczywiście liberalni teologowie, zarówno świeccy i duchowni, którzy będą temu zaprzeczać, ale nie da się ukryć, że w ten czy inny sposób będą musieli wykonać niezwykle trudny slalom między licznymi ograniczeniami kościelno-prawnymi i teologicznymi.
Cytowany z wielką żarliwością dokument papieża Jana Pawła II Ordinatio Sacerdotalis nie pozostawia cienia wątpliwości: Kościół nie może wyświęcać kobiet, bo nie czuje się do tego powołany. To, czy dokument ten posiada znaczenie normatywne dla katolików, czy jest tylko niezobowiązującą wypowiedzią rzymskiego papieża jest już kwestią, którą rozstrzygną między sobą biegli kanoniści. Nie można jednak pominąć milczeniem, że Kościół Rzymski ustami swojego zwierzchnika wypowiedział zdecydowane „nie” dla ordynacji kobiet i fakt ten należy w perspektywie ekumenicznej uszanować.
Nie zmienia to jednak faktu, że dla osoby wyznania ewangelickiego przytaczana przez papieża argumentacja jest radykalnie wyobcowana z horyzontu teologicznej dyskusji nad posługą duchownego. Nie od dziś wiadomo, że palący problem braku wspólnoty eucharystycznej między Kościołami ewangelickimi a Kościołem Rzymskim nie wypływa z różnic w rozumieniu Wieczerzy Świętej, co właśnie z eklezjologicznych przesłanek. Uświadomienie sobie takiego protokołu różnic wprowadza jasność do dyskusji, czy raczej ilustruje zasadniczą barierę, która uniemożliwia jakikolwiek kompromis w tej kwestii.
Nie jest też tak, że linie podziałów w kwestii ordynacji kobiet przebiegają między wspólnotą rzymskokatolicką a Kościołami ewangelickimi. Są przecież Kościoły ewangelickie, które nie ordynują kobiet, a najlepszym przykładem na to jest choćby Polska. Do tej pory tylko Kościół Ewangelicko-Reformowany przeprowadził rzetelną dyskusję na temat ordynacji kobiet. Kościół Ewangelicko-Augsburski nie sformułował żadnego oficjalnego stanowiska, choć istnieją zamiary rozpoczęcia ogólnokościelnej debaty na ten temat.
Nie ulega jednak wątpliwości, że w ramach tradycji ewangelickiej (czy to luterańskiej czy reformowanej) kwestia ordynacji kobiet nie jest explicite problemem teologicznym, lecz zawiera się w kompleksie zagadnień, które moglibyśmy określić mianem problematyki dyscypliny kościelnej. Nie ma z teologicznego punktu widzenia jakichkolwiek przeciwwskazań dla ordynacji kobiet w Kościołach ewangelickich. Jeśli takowe istnieją to mają one charakter społeczny lub organizacyjny.
Niedyspozycja?
Jan Skupiński powołuje się na grupę kobiet, które za wszelką cenę chcą wprowadzenia święceń kapłańskich dla niewiast w Kościele Rzymskim. Jest to zamiar dramatyczny, bowiem z góry skazany na niepowodzenie. Na pewno „kobiety-kandydatki” szkodzą własnej sprawie, gdy z tak delikatnej kwestii czynią medialną sensację, w której obowiązuje prosty, czarno-biały scenariusz: prześladowane kobiety oraz patriarchalna biurokracja watykańska. Oczywiście rację mają kobiety, mówiąc, że wszelkie inne sposoby wymuszenia dyskusji na ten temat są bezcelowe: język kościelnego nauczania nie pozostawia jakiegokolwiek pola manewru. Wierni zobowiązani są do bezwzględnego posłuszeństwa.
Martwi jednak fakt, że pan Skupiński na przykładzie nieco zrozpaczonych pań z womenpriests.org próbuje skonstruować argumentację przeciw kapłaństwu kobiet, deklarując jednocześnie, że sprawę w gruncie rzeczy pozostawia otwartą. Wymowa tekstu jest jednak zupełnie inna! Co więcej, smucić może inna kwestia: pan Skupiński wypowiada się o ordynacji kobiet jako osoba, która nie ma tak naprawdę eklezjalnych doświadczeń z posługą niewiast w Kościele.
Kobiety przedstawiane są w omawianym artykule jako skupisko wojującego liberalizmu, którego celem jest relatywizacja, a może nawet destrukcja wielowiekowej tradycji kościelnej. W tym kontekście mężczyźni-kapłani jawią się jako ci, którzy są gwarantami utrzymania ortodoksji w Kościele, jakkolwiek, by ją nie rozumieć. Czy mężczyźni udzielają większej gwarancji dla utrzymania tradycji? Czy mężczyźni w mniejszym stopniu wolni są od pędu za kościelną karierą oraz bezwzględną realizacją swych ambicji? Odpowiedź może brzmieć „nie”, ale wydaje mi się, że rzymscy katolicy nie są w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie, właśnie z braku doświadczenia. Powoływanie się na tzw. Negatywne doświadczenia protestantów jest chybione, choćby ze względu na nierzetelność takiego zabiegu oraz zupełnie inny charakter urzędu duchownego w Kościołach tradycji protestanckiej.
Nie chce zaprzeczać, że są „lewicowe” ugrupowania kościelne (we wszystkich denominacjach), w których kobiety odgrywają kluczową rolę: ruchy ekologiczne i zgrupowania, reprezentujące teologię feministyczną i wyzwolenia. Na przykładzie tych grup, które wzbogacają kościelny krajobraz tzw. konserwatyści komponują melodię zagrożenia: kobieta przy ołtarzu to początek końca Kościoła, ergo szczęśliwa egzystencja Kościoła uzależniona jest od osobników płci męskiej przy ołtarzu. Zgodzę się, że jest to obraz nieco wyostrzony, jednakże wystarczy przypatrzeć się dyskusjom nt. święceń kobiet, by dostrzec opisany powyżej schemat.
Wydaje mi się, że większość kobiet, które od dzieciństwa marzyły o służbie w Kościele i wielokrotnie dawały dowód na to, że mają pełne predyspozycje do wykonywania tej funkcji i misji żyją w ukryciu, nieśmiało, w swojej skromności i pokorze modlą się o swój ukochany Kościół, i z odwagą akceptują brzemię niewykorzystanego powołania. To niewątpliwie wielka, osobista tragedia, którą niektórzy porównują do obowiązkowego celibatu duchownych rzymskokatolickich.
Postludium
Również w moim Kościele obserwuję wiele nieuzasadnionych lęków związanych z ordynacją kobiet. Wielu bardziej konserwatywnych luteranów wciąż powołuje się na „argumentację teologiczną”. Wielu próbuje przeciągać dyskusję w nieskończoność, odwołując się do konieczności przeanalizowania teologii urzędu duchownego w Kościele, która, tak mi się przynajmniej wydaje, jest do dawna jasna. Przyznaję, że nie bawią mnie uduchowione dysputy nad ordynacją kobiet, bowiem, i chciałbym to powtórzyć jeszcze raz, kwestia ta nie jest problemem teologicznym.
Konieczna jest natomiast dyskusja, jak rozwiązać te trudności, które pośrednio lub bezpośrednio wiążą się z wprowadzeniem ordynacji dla niewiast – np. problem urlopów macierzyńskich i cały kompleks spraw natury administracyjnej, kwestia mentalności i akceptacji duchownych-kobiet w małych aglomeracjach (co nie oznacza, że w większych nie ma sprzeciwu w tej kwestii) i wreszcie konsekwencje ekumeniczne, które w tym kontekście wydają mi się najmniej istotne.
Niedawno miałem okazję przeprowadzić wiele rozmów z niemieckimi duchownymi, którzy wykonują pracę parafialną i naukową w instytutach teologicznych Ewangelickiego Kościoła Niemiec (EKD). Co ciekawe, byli wśród nich księża, którzy w zdecydowanej większości z nieufnością odnosili się kiedyś do ordynacji kobiet. Jeden z nich, proboszcz tzw. „wysokokościelnej” parafii ewangelicko-luterańskiej, z małej wsi niedaleko Darmstadt, powiedział, że dla niego wszystko zmieniło się wraz z praktyczną służbą kobiet w Kościele.
Ich praca, zaangażowanie, teologiczna troska rozwiały wszelkie wątpliwości. Po prostu się sprawdziły, a tam gdzie zawodzą, tam, gdzie popełniają rażące błędy w niczym nie różnią się od swoich braci w urzędzie. W latach 60-tych istniały w Niemczech (szczególnie wschodnich) wielkie opory przy wprowadzaniu ordynacji kobiet, jednakże w miarę upływu czasu sytuacja się zmieniła. Spory odsetek duchownych stanowią kobiety, a nawet trzy spośród nich pełnią posługę biskupią, nie licząc dużej wielu biskupek regionalnych.
Wokół tematu ordynacji kobiet zawsze będą istniały różnice, jednakże nie może być tak, że Kościoły, które zdecydowały się na ten krok, mają dobre doświadczenia z ordynowanymi kobietami traktowane są góry przez tzw. tradycjonalistów. Jest to oczywiście problem wewnętrzny Kościołów ewangelickich, ale ma on ważny wymiar ekumeniczny, kiedy na płaszczyźnie parafialnej lub diecezjalnej spotykają się dwie wspólnoty o innym rozumieniu urzędu oraz Kościoła w ogóle – wówczas niezbędne jest zrozumienie, pociągające za sobą poszanowanie inaczej wierzących.
Dariusz P. Bruncz
Depesze dotyczące ordynacji kobiet
Zobacz także:
:: Magazyn SR: Womenpriests.org — refleksje na temat święceń kapłańskich dla kobiet
:: Magazyn SR: Ordynacja kobiet i urząd biskupa w Kościołach Ewangelickich
:: Magazyn SR: Urząd biskupa w ramach apostolskości Kościoła — Deklaracja Luterańska
:: Ekumenizm.pl: Ordynowano pierwszą w Polsce kobietę pastor reformowaną