Pasja i zniewolenie. O ostatniej książce Jacka Kuronia
- 20 sierpnia, 2004
- przeczytasz w 6 minut
Ostatnia książka Jacka Kuronia “Rzeczpospolita dla moich wnuków”, która ukazała się dopiero po jego śmierci, jest ostatecznym potwierdzenie, że był on jednym z najbardziej oryginalnych myślicieli lewicowych w Polsce. Jednocześnie, dla osób o konserwatywnym nastawieniu, jest ciekawym świadectwem tego, że lewicowość — nawet w antyglobalistycznym nastawieniu i u osób o pięknej karcie w walce o demokracje — nie może obejść się bez tendencji totalitarnych.
Książkę Kuronia pochłonąłem jednym tchem. Pasja, jaka z niej bije, porywa chyba każdego nieuprzedzonego czytelnika. Wizja świata, jakiego pragnie Jacek Kuroń dla swoich wnuków, może zachwycać. A jednak jest w tej książce coś, co zniechęca i odrzuca każdego, komu droga jest idea wolności wyboru.
Znowu rewolucja
Tym najbardziej odrzucającym elementem w książce Kuronia jest jego wizja wielkiej rewolucji edukacyjnej. Lewicowy polityk postuluje zbudowanie alternatywnego dla dotychczasowego systemu szkolnictwa. Obecny, jego zdaniem, prowadzi do ograniczania ludzkiej wolności, wyuczania stereotypów, a także (o zgrozo!) do kształtowania w dzieciach konkurencji. Co gorsza, jako system oparty na autorytecie uczy młodych ludzi podporządkowywania się innym i ustala swoistą hierarchię społeczną. To jest dla Kuronia niedopuszczalne, bowiem nie pozwala budować cywilizacji miłości, a zamiast tego tworzy nieustający wyścig szczurów.
Co zatem ma zastąpić znane nam wszystkim szkoły? Odpowiedź jest dla Kuronia oczywista: spontanicznie organizowany ruch oświatowy, który odrzuciłby lekcje, programy, zależności, hierarchie, stosunki dominacji i podległości i zastąpił je wolnymi placówkami, w których wszyscy byliby równi i wolni. “Nowe placówki muszą odrzucić tradycyjne metody nauczania” — stwierdza polityk. Każda placówka oświatowa powinna się jego zdaniem składać z maksimum 25 osób, obu płci (szkoły jednopłciowe nie wchodzą w grę — bowiem rodzą chęć rywalizacji), z różnym wykształceniem, zainteresowaniami czy doświadczeniami życiowymi. Grupa taka powinna już po sformowaniu w ramach dialogu ustalić własny program zajęć. “Grupa rozpoczyna od rozpoznania sytuacji i potrzeb (pracuje dla siebie). Następnie przechodzi do działania na rzecz swojej wspólnoty (szkoły), a w końcu środowiska społecznego. (…) Nauczanie w nowych placówkach musi być oparte na metodach zadaniowych i realizowane w swobodnie dobierających się zespołach, podług nadrzędnej zasady: jak najwięcej szans dla najsłabszych” — przekonuje polityk. Stopniowo trzeba zacząć stykać ze sobą grupy należące do rozmaitych kultur, tak by uczyły się one otwartości i tolerancji dla inaczej myślących.
Wizja, jak wizja — dla mnie nie do przyjęcia, ale w końcu i tak nierealna. A jednak w istocie jest ona niebezpieczna. Otóż — wbrew swoim deklaracjom, że nowy ruch szkolny powinien opierać się na zasadzie dobrowolności (rodzice i dzieci mają mieć prawo do wybrania zwyczajnej, tradycyjnej szkoły) — Kuroń w dalszych rozdziałach swojej książeczki stwierdza jasno, że planowana przez niego rewolucja edukacyjna powinna “objąć każde dziecko od 3–4 roku życia (przedszkole) na co najmniej dwadzieścia lat”.
Jednym słowem rewolucja, jak w myśli Lwa Trockiego, objąć musi od razu cały świat. Nie istnieje nic takiego, jak stalinowska rewolucja lokalna. Nie można pozostawić ostatecznie wyboru rodzicom czy rządom krajów. Wszystkie dzieci — na dwadzieścia lat — muszą być poddane egalitarnej, antyhierarchicznej, a w konsekwencji antytradycyjnej indoktrynacji. Nowy typ szkoły ma być oczywiście bezpłatny, a finansować go — i tu Kuroń nie pozostawia wątpliwości — przymusowo mają państwa zachodnie i wielkie ponadnarodowe korporacje. “Był czas, kiedy Europa wysysała soki z całego świata. Teraz nadszedł czas, kiedy kraje bogate będą edukować — a także ubierać, żywić, leczyć — wszystkie dzieci świata, o swoich nie zapominając” — stwierdza polityk.
Jednym słowem nowa rewolucja w istocie oznacza, jak zwykle w przypadku rewolt — nowe zniewolenie. Już nie będę miał prawa do wyboru szkoły dla mojego dziecka, już nie będę mógł decydować jakie wartości będą mu wpajane. O wszystkim decydować będzie dziecięco-młodzieżowy kolektyw. Zadaniem rodziców, szczególnie tych z krajów zachodnich, będzie tylko płacenie odpowiednio wysokich podatków, tak by program indoktrynacji mógł być głoszony na całym świecie. Przerażająca to wizja. Całe szczęście, że niemożliwa do zrealizowania.
Nieodrobiona lekcja z “Biesów”
Czemu ma służyć ten system edukacyjnego zniewolenia? Każdy kto przeczytał kiedyś (przymuszony przez represyjny system szkolny lub z własnej woli “Biesy” Fiodora Dostojewskiego) nie powinien mieć wątpliwości. Oczywiście budowie lepszego, bezklasowego i egalitarnego społeczeństwa. Tylko dzieci wychowywane przez nowy system mogą porzucić wyścig szczurów, hipokryzję, władzę pieniądza itd. Nowa szkoła ma także przygotować do budowania nowego światowego ładu, którym jest “tworzenie w miłości”. “Można uznać, że w warunkach rewolucji informatycznej decydujący wpływ na siły realizacji dążeń będzie miało uświadomienie sobie, czy potrafimy odwołać się do takich ludzkich dążeń, na których można budować przyszłość wspólną dla całego gatunku ludzkiego. Ponieważ jest to warunek niezbędny dla życia, musimy go osiągnąć. Jest nim tworzenie w miłości” — stwierdza Kuroń.
Idea piękna i na pierwszy rzut oka bliska postulatowi budowania “cywilizacji miłości” formułowanemu przez papieża. A jednak czegoś w tej wizji brakuje. Tym czymś jest realna ocena ludzkich możliwości i ludzkiej natury. Człowiek — nie jest bytem doskonałym, ani dobrym z natury. Jest ambiwalentny. Jest w nim dążenie do prawdy, piękna i dobra, ale i okrucieństwo, zło i chęć (także brudnego) zysku. Tę prawdę o człowieku precyzyjnie w obrazach wyraża księga Rodzaju, w której o człowieku powiedziany jest, że “jest dobry”, ale także, że upadł w grzech pierworodny. Zapomnienie o grzechu pierworodnym, albo posługując się terminologią nieteologiczną o pewnej skłonności do zła — falsyfikuje teorię Kuronia. Byłaby ona możliwa do realizacji, gdyby ludzie byli aniołami, ewentualnie psutymi przez społeczeństwo. A tak nie jest. Potwierdzają to rozmaite lewicowe próby budowy społeczeństw anielskich, które zwykle kończyły się piekłem.
Kuroń — choć jego idee często wydają się bliskie chrześcijaństwu — zdaje się też zapominać o tym, że jak dotąd wszystkie próby budowania utopii opartych na fałszywej, oświeceniowej koncepcji dobrego człowieka kończyły się powstanie Gułagów. Albo może inaczej — zdając sobie z tego sprawę — nadal jest przekonany, że błąd nie tkwił w wizji człowieka, a w złym wykonaniu rewolucyjnych ideologii.
Siła przyciągania
Krytyka oświeceniowo-rewolucyjnej ideologii Kuronia nie oznacza, że nie może ona zachwycać i inspirować. Dane zawarte w “Rzeczpospolitej dla moich wnuków” przerażają. Rosnące nierówności społeczne w Polsce powodują nie tyle niesprawiedliwość społeczną, ile dramatyczne niszczenie resztek zachowanej tkanki społecznej. Fakt, że 20 procent Polaków znajduje się poniżej dna możliwości normalnej egzystencji, że większość z Polaków ma ograniczony dostęp do kultury, a bezrobocie wciąż drastycznie się zwiększa — wszystko to są problemy przed którymi Polska staje. I nie są odpowiedzią na nią neoliberalne recepty zapatrzonych w amerykański system ekonomistów. Tu potrzeba czegoś więcej. Tyle, że niekoniecznie chodzi o alterglobalizm czy lewicowość w wersji rewolucyjnej. A bardziej o odbudowę etosu solidarnościowego, co postuluje w “Demokracji peryferii” Zdzisław Krasnodębski, o powrót do tradycyjnie konserwatywnego modelu państwa, które nie tylko jest libertariańskim “stróżem nocnym”, ale także troszczy się o zachowanie tkanki społecznej, także przez środki pomocy socjalnej.
Pasja i siła Kuroniowych słów ma także inne, bardziej osobiste znaczenie. Może i powinno się stać wezwaniem dla chrześcijan, by pełniej realizowali swoją wiarę w jej wymiarze społecznym. Bo nierówności, dramatyczna niesprawiedliwość, czyli to wszystko co porusza sumienia ludzi lewicy (mowa o prawdziwych ludziach lewicy) musi być zgorszeniem i zadaniem również dla chrześcijan. Tyle, że ci ostatni będą pracowali mając świadomość, że natury ludzkiej nie da się zmienić, że nierówność pozostanie na zawsze, a każda pomoc powinna zakładać wolność — tak dającego, jak przyjmującego. Nie ma w niej miejsca na przymus czy zniewolenie. Nie ma w niej też miejsca na wiarę w utopijne projekty. Raju na ziemi nie zbudujemy — nawet przy pomocy szczytnych i pięknych idei Kuronia.
Tomasz P. Terlikowski
Jacek Kuroń, Rzeczpospolita dla moich wnuków, Wydawnictwo Rosner i Wspólnicy, Warszawa 2004.