Magazyn

Pasja Joanny d´Arc — część II


Wyobraź­nia! Ileż już napi­sa­no na jej temat! Czy­ta­my o buj­nej wyobraź­ni, o bra­ku wyobraź­ni, nawet o cho­rej wyobraź­ni. Czy­ta­my o genial­nej wyobraź­ni oraz o takiej, któ­ra w opi­nii wie­lu sta­je się nie­mal widze­niem lub pro­roc­twem. Rza­dziej jed­nak czy­ta­my o wymu­szo­nej wyobraź­ni, choć zda­rza się ona sto­sun­ko­wo czę­sto. Czym się taka wyobraź­nia cha­rak­te­ry­zu­je? Jak łatwo się domy­ślić, cho­dzi o two­rze­nie fik­cji pod pre­sją, w oko­licz­no­ściach, w któ­rych trud­no mówić o pew­nych rze­czach wprost. Tro­che przy­po­mi­na to pospiesz­ne wymy­śla­nie histo­ry­jek mają­cych na celu uspra­wie­dli­wie­nie same­go sie­bie w obli­czu spo­dzie­wa­nej groź­by. Każ­dy z nas jest w sta­nie się­gnąć pamię­cią do owych — czę­sto nie­win­nych i może dziś już śmie­szą­cych nie­co z per­spek­ty­wy cza­su sytu­acji, gdy trze­ba było rato­wać się z opa­łów opo­wie­dze­niem cze­goś, cze­go począt­ko­wo wca­le nie pla­no­wa­no mówić. Wyobraź­my sobie sytu­ację, na jaką się zdo­był ekle­zjal­ny sąd inkwi­zy­cyj­ny.


Zob: Pierw­sza część opo­wie­ści o Joan­nie d´Arc

“…to ja byłam tym Anio­łem…”

Pierw­sze spo­tka­nie Joan­ny z Karo­lem (p. ilu­stra­cja obok) mia­ło miej­sce póź­nym popo­łu­dniem 6 mar­ca 1429 roku na zam­ku w Chi­non. Co praw­da począt­ko­wo odby­wa­ło się ono w obec­no­ści licz­nie zgro­ma­dzo­nych ary­sto­kra­tów i owe­go nie­zbyt oka­za­łe­go ‘dwo­ru’ (według Joan­ny “oko­ło 300 osób”) tego zbied­nia­łe­go i raczej pesy­mi­stycz­ne­go, chu­der­la­we­go, wątłe­go monar­chy o krzy­wych nogach, któ­rych kola­na nie­mal obi­ja­ły się o sie­bie przy cho­dze­niu. Jed­nak nie­co póź­niej tych dwo­je mia­ło oka­zję roz­ma­wiać przez chwi­lę na osob­no­ści. Już wów­czas zaczę­ły krą­żyć histo­rie na temat tego, co zosta­ło wypo­wie­dzia­ne mię­dzy nimi. Jed­nak­że cho­dzi­ło wła­śnie o to, co ona jemu mia­ła do powie­dze­nia, a co wie­lu auto­rów uwa­ża za sło­wa otu­chy, pole­ga­ją­ce na zapew­nie­niu Karo­la, że jest on pra­wo­wi­tym synem kró­la Fran­cji (wysił­ki były bowiem czy­nio­ne — rów­nież ze stro­ny mat­ki Karo­la, Iza­be­li Bawar­skiej — by tę pra­wo­wi­tość zane­go­wać). Nie było jed­nak mowy o dawa­niu żad­nych widocz­nych zna­ków. Sama Joan­na mia­ła zresz­tą dość jed­no­znacz­ną opi­nię na temat “dawa­nia zna­ków” przez sie­bie innym ludziom (tak jak — cza­sa­mi — Chry­stus — por. Mt 12;39).

Pod poję­ciem zna­ku w Orle­anie mia­ła na myśli wal­kę zbroj­ną o prze­ła­ma­nie jego oblę­że­nia przez Angli­ków (“…żoł­nie­rze będą wal­czy­li, a Bóg im da zwy­cię­stwo”). Póź­niej jed­nak plot­ki roz­ro­sły się do sen­sa­cji o “zna­ku” otrzy­ma­nym przez Karo­la od dzie­wi­cy inspi­ro­wa­nej przez Boga.

1 mar­ca wypy­tu­jąc ją o jej ‘widze­nia’, peł­ne świę­tych w koro­nach, zapy­ta­li ją nagle: “Gdy poka­za­łaś swój znak kró­lo­wi, byłaś z nim sama?”.

-“Nie przy­po­mi­nam sobie niko­go wię­cej, choć w pobli­żu było wie­lu ludzi”

Była to pierw­sza wzmian­ka doty­cza­ca koro­ny. Odpo­wie­dzia­ła im, że myśli, że “…mój król przy­jął z rado­ścią koro­nę, któ­ra miał w Reims (czy­li czte­ry i pół mie­sią­ca póź­niej, 17 lip­ca 1429 r., pod­czas koro­na­cji — przyp. MM), ale inna, znacz­nie bogat­sza, była mu dana póź­niej”. Zapy­ta­na, czy widzia­ła tę inna, bogat­szą koro­nę, odpar­ła, że jedy­nie sły­sza­ła, że jest ona boga­ta i “cen­na do pew­ne­go stop­nia”.

10 mar­ca Jehan­ne zupeł­nie zmie­ni­ła swą wer­sję: teraz już znak, dany przez nią kró­lo­wi “był pięk­ny, god­ny i naj­bar­dziej wia­ry­god­ny; naj­lep­szy i naj­bo­gat­szy na świe­cie”. Stwier­dzi­ła tak­że, że on “trwać będzie tysiąc lat i wię­cej. Mój znak jest w skarb­cu kró­la”. Pro­szę też zwró­cić uwa­gę na poniż­szy opis z jej zezna­nia:

…Dzię­ko­wa­łam Panu Nasze­mu za wyba­wie­nie mnie z kło­po­tu, jaki mia­łam z duchow­ny­mi z nasze­go stron­nic­twa, któ­rzy argu­men­to­wa­li prze­ciw­ko mnie; i uklę­kłam kil­ka razy. Anioł od Boga i od niko­go inne­go, posłał znak memu kró­lo­wi; i za to wie­le razy dzię­ko­wa­łam Panu Nasze­mu. Księ­ża z nasze­go stron­nic­twa prze­sta­li mnie ata­ko­wać, gdy pozna­li ten znak”

“Zatem ducho­wień­stwo z twe­go stron­nic­twa widzia­ło ten znak?”

-“Gdy moj król i ci, co byli z nim, zoba­czy­li znak oraz Anio­ła, któ­ry go przy­niósł, spy­ta­łam mego kró­la, czy był prze­ko­na­ny. Powie­dział, że tak. Potem ode­szłam i poszłam do małej kapli­cy w pobli­żu. Sły­sza­łam od tam­tej chwi­li, że po moim wyj­ściu ponad trzy­sta osób widzia­ło znak. Z miło­ści do mnie oraz by mnie nie wypy­ty­wa­no, Bóg pozwo­lił pew­nym ludziom z mego stron­nic­twa zoba­czyć znak na jawie.”

Opis zaś owe­go zna­ku — owa fan­ta­zja — jest pomie­sza­ny gęsto z opi­sem koro­na­cji w Reims:

“W jaki spo­sób Anioł niósł koro­nę? I czy oso­bi­ście wło­żył ją na gło­wę kró­la?”

-“Koro­na była dana Arcy­bi­sku­po­wi — to jest Arcy­bi­sku­po­wi Reims (abp Regnault de Char­tres — przyp. MM) jak mi się zda­je, w obec­no­ści kró­la. Arcy­bi­skup otrzy­mał ją i dał ją kró­lo­wi. Byłam przy tym obec­na. Potem koro­nę umiesz­czo­no wsród skar­bów kro­la”.

Mamy tu zatem do czy­nie­nia z ale­go­rią (tak jak w innej lite­ra­tu­rze z cho­dze­niem po wodzie czy fizycz­nym zmar­twych­wsta­niem), choć wypa­da przy­znać, że opo­wie­dzia­na ona zosta­ła w for­mie mogą­cej istot­nie spra­wić na sędziach wra­że­nie krzy­wo­przy­się­stwa.

Nato­miast przed­mio­tem kon­tro­wer­sji jest coś inne­go. Gdy wyda­no na Joan­ne osta­tecz­ny wyrok (29 maja 1431 r.) i poin­for­mo­wa­no ją o tym następ­ne­go ran­ka (30 maja), oraz o tym, że za chwi­lę zosta­nie zabra­na na egze­ku­cję, Joan­na wyznać mia­ła, że jej gło­sy ją “oszu­ka­ły” (spo­dzie­wa­ła się bowiem uwol­nie­nia) oraz to, że w spo­tka­niu z kró­lem Karo­lem to ona sama była tym anio­łem, któ­ry obja­wił mu boski znak. Reak­cja Joan­ny była zatem ana­lo­gicz­na do jej wyrze­cze­nia z 24 maja oraz do jej (wyra­żo­nej dopie­ro wów­czas!!!) goto­wo­ści pod­po­rząd­ko­wa­nia się papie­żo­wi (1). Sko­ro Chry­stu­so­wi wol­no było narze­kać, że “Bóg go opu­ścił” (Mt 27;46, Mk 15;34), to cóż złe­go, jeśli Joan­na d’Arc ule­gła podob­ne­mu wra­że­niu? Na doda­tek okre­śle­nie, że ona sama “była tym Anio­łem”, któ­ry przy­niósł jej kró­lo­wi koro­nę, uwa­żam za jed­ną z naj­lep­szych i naj­pięk­niej­szych wypo­wie­dzi jej przy­pi­sa­nych, bar­dzo zgrab­nie pod­su­mo­wu­ją­cą rolę, jaką ode­gra­ła w tym wyda­rze­niu; rolę, któ­rą król Karol VII oso­bi­ście pod­kre­ślił, gdy pod­czas jego koro­na­cji sta­ła tuż za nim ze swym sztan­da­rem, któ­ry jako jedy­ny wnie­sio­ny wte­dy został do kate­dry w Reims.

Trzech nota­riu­szy pro­ce­su odmó­wi­ło rów­nież pod­pi­sa­nia tego doku­men­tu, naj­praw­do­po­dob­niej zresz­tą dla­te­go, że nie byli oni obec­ni tego dnia w celi Joan­ny i nie byli w związ­ku z tym świad­ka­mi odby­tej tam roz­mo­wy. Fak­ty te skła­nia­ły — i w dal­szym cią­gu skła­nia­ją — wie­lu auto­rów do wyra­ża­nia opi­nii, że doku­ment ten jest fabry­ka­cją bisku­pa Cau­cho­na i że z praw­dą nie ma on abso­lut­nie nicze­go wspól­ne­go (zachę­cam do zapo­zna­nia się z taki­mi argu­men­ta­mi). Oso­bi­ście skła­niam się ku wnio­sko­wi prze­ciw­ne­mu, choć zda­ję sobie rów­nież spra­wę, że kwe­stia auten­tycz­no­ści tego zapi­su w niczym nie zmie­nia zna­cze­nia zeznań zło­żo­nych wcze­śniej przez Joan­nę w tej kwe­stii, a jak sami widzie­li­śmy, owe zezna­nia, zwłasz­cza w swej koń­co­wej czę­ści jak naj­bar­dziej potwier­dza­ją tezę o niej jako owym “anie­le”.

“Joan­no, idź w poko­ju…”

Krót­ko przed wyro­kiem wygło­szo­ne zosta­ło kaza­nie, któ­re­go moty­wem prze­wod­nim był cytat z Nowe­go Testa­men­tu, a mia­no­wi­cie z 1 Kor. 12;26 (“Tak więc, gdy cier­pi jeden czło­nek, współ­cier­pią wszyst­kie inne człon­ki…”)

Wie­lu spo­śród paru tysię­cy ludzi tam obec­nych było głę­bo­ko poru­szo­nych, nato­miast ota­cza­ją­cy gęsto Joan­nę żoł­nie­rze angiel­scy kwi­to­wa­li jej sło­wa grom­kim śmie­chem.

Do pala, do któ­re­go zosta­ła przy­ku­ta, przy­bi­ta była tabli­ca z napi­sem zawie­ra­ją­cym wszyst­ko to, o co ją publicz­nie oskar­ża­no:

Joan­na przy­wo­ły­wać teraz zaczę­ła owych świę­tych, któ­rzy byli dla niej inspi­ra­cją, szcze­gól­nie św. Micha­ła Archa­nio­ła.

Żoł­nie­rze zaczę­li w mię­dzy­cza­sie oka­zy­wać znie­cier­pli­wie­nie prze­dłu­ża­ją­cą się pro­ce­du­rą. “Cóż to, księ­że,” - zawo­łał jeden z nich - “chcesz nas tu trzy­mać do obia­du?”

Zmar­ła od wyso­kiej tem­pe­ra­tu­ry na szczy­cie rusz­to­wa­nia zanim jesz­cze dosię­gły jej pło­mie­nie. Dopie­ro po pew­nej chwi­li od ognia zaję­ło się jej odzie­nie. Gdy spło­ne­ło, katom naka­za­no przy­ga­sze­nie ognia tak, by poka­zać tłu­mo­wi jej nagie cia­ło i zade­mon­stro­wać (oraz spraw­dzić), że rze­czy­wi­ście nie żyje (por. Jan 19;34). Krą­ży­ły bowiem pogło­ski, że może ona nawet w ostat­niej chwi­li uciec (była wszak “cza­row­ni­cą”…). Dopie­ro po chwi­li roz­pa­lo­no ogień na nowo.

Spór o Joan­nę

Była oso­bą, któ­rej męczeń­stwo narzu­co­no, a nie oso­bą, kto­ra w cho­rym widzie chcia­ła­by być męczo­na. Zga­dzam się tu cał­ko­wi­cie z angiel­skim auto­rem Edwar­dem Lucie-Smi­them, któ­ry stwier­dził, że “Joan­na nie mia­ła w sobie nic z owe­go maso­chi­zmu, kto­ry czę­sto zna­mio­no­wał tem­pe­ra­ment męczen­ni­ków” (“Joan of Arc”, 1976). To wyraź­na zale­ta, nie ujma. Stoi to w jaskra­wej opo­zy­cji do męczeń­stwa nie­któ­rych wcze­snych chrze­ści­jan, któ­rzy wręcz łak­nę­li śmier­ci za swe prze­ko­na­nia, bo uwa­ża­li ją za swój świę­ty obo­wia­zek, jak św. Igna­cy z Antio­chii, któ­ry w dro­dze na spo­dzie­wa­na egze­ku­cję w Rzy­mie (ok. 110 r.n.e.) pisał w swym liście do Rzy­mian, by za żad­ną cenę nie pró­bo­wa­li go rato­wać, bo on chce stać się “cia­łem Chry­stu­sa” mie­lo­nym zęba­mi lwów, lub też jak pew­na gru­pa chrze­ści­jan z rzym­skiej pro­win­cji “Azja” (dzi­siej­sza Tur­cja), któ­rzy sta­wi­li się u tam­tej­sze­go pro­ku­ra­to­ra żąda­jąc, by ich kazał uśmier­cić za wia­rę.

Opór Joan­ny przed śmier­cia połą­czo­ny z jej nie­wat­pli­wą i nie­pod­wa­ża­ną przez niko­go odwa­gą nada­je jej “pasji” dodat­ko­we­go wyra­zu auten­ty­zmu, bez koniecz­no­ści two­rze­nia sztucz­nych mito­lo­gii i legend, tak buj­nie kwit­ną­cych tam, gdzie brak szcze­go­łó­wych zapi­sów potwier­dza­ją­cych bieg wypad­ków. Tak, to praw­da, o Joan­nie też mito­lo­gi­zo­wa­no na potę­gę, ale przy­naj­mniej w jej wypad­ku sto­sun­ko­wo łatwo oddzie­lić praw­dę od fik­cji.

Magazyn EkumenizmChoć jed­nak Joan­na nie pra­gnę­ła męczeń­stwa, nie zmie­nia to fak­tu, że męczen­ni­cą sta­ła się istot­nie. I to jak naj­bar­dziej męczen­ni­cą za wia­rę. Nie męczen­ni­cą za tę ofi­cjal­ną wia­rę Kościo­ła, za tako­wą Kościół nie mógł jej uznać, bowiem ani fran­cu­scy duchow­ni, któ­rzy ją ska­za­li, ani ich angiel­scy moco­daw­cy nie byli wro­ga­mi Kościo­ła Kato­lic­kie­go i nie zaj­mo­wa­li się jego prze­śla­do­wa­niem. Stąd też ofi­cjal­nie Joan­na zosta­ła kano­ni­zo­wa­na (aż 489 lat póź­niej!) nie jako “świę­ta męczen­ni­ca”, lecz jako “świę­ta dzie­wi­ca”. Jed­nak bez swej śmier­ci oraz jej oko­licz­no­ści wąt­pli­we jest, czy kie­dy­kol­wiek zde­cy­do­wa­no­by się ją w ogó­le kano­ni­zo­wać.

Z całą pew­no­ścią nie zosta­ła stra­co­na, bo była kobie­tą. Nawet nie za to, że pro­wa­dzi­ła woj­sko, w koń­cu wie­lu to czy­ni­ło. Nie zemsz­czo­no się też na niej jako na oso­bie ze sta­nu wło­ściań­skie­go. W koń­cu wie­lu zbroj­nych — i to wyso­kich ran­gą — mia­ło podob­ne ‘korze­nie’, lecz zosta­li szlach­ci­ca­mi. Przy­po­mnij­my raz jesz­cze to, co wspo­mnie­li­śmy powy­żej: w chwi­li swe­go pro­ce­su Joan­na już od pół­to­ra roku ofi­cjal­nie nie zali­cza­ła się do sta­nu wło­ściań­skie­go. Nie zabi­to Joan­ny dla­te­go, że wygry­wa­ła bitwy. W koń­cu zda­rza­ło się jej rów­nież prze­gry­wać, jak pod­czas pró­by zdo­by­cia Pary­ża czy pod La Cha­ri­te. Wie­lu też dowód­ców — i to rów­nież zna­ko­mi­tych — dosta­wa­ło się do nie­wo­li i nie koń­czy­ło na sto­sach. Ale patrz­my na nią: ona ścię­ła wło­sy jak męż­czy­zna, ubie­ra­ła się po męsku, cho­dząc w ubio­rach poka­zu­ją­cych kształt jej nóg i na doda­tek śmia­ła “bez­czel­nie” twier­dzić, że na woj­nę posłał ją Pan Bóg oso­bi­ście, posłu­gu­jąc się jako swy­mi kurie­ra­mi dwie­ma świę­ty­mi i jed­nym archa­nio­łem! Jak gdy­by jesz­cze tego nie było dość, potra­fi­ła wygry­wać! Mało tego: dopro­wa­dzi­ła do koro­na­cji swe­go kró­la i spo­wo­do­wa­ła, że stron­nic­two tego kró­la oży­wi­ło się w woj­nie i prze­ję­ło ini­cja­ty­wę! Tego już było zde­cy­do­wa­nie za wie­le dla zwo­len­ni­ków ‘ide­olo­gicz­ne­go’ sta­tus quo !

Nie­chaj nie myli nas fakt, że sędzio­wie Joan­ny opła­ce­ni zosta­li z kie­sy kró­la angiel­skie­go. Jeśli się uważ­nie prze­czy­ta zapis wypo­wie­dzi Joan­ny w pro­ce­sie, nasu­nie się wnio­sek, że nawet gdy­by był to pro­ces uczciw­szy niż był w rze­czy­wi­sto­ści, to i tak mogła­by ona zostać ska­za­na przez swych sędziów, choć może nie­ko­niecz­nie na karę śmier­ci.

Oczy­wi­ście piszą­cy odno­to­wu­je wszel­kie powyż­sze suge­stie z nie­kła­ma­ną satys­fak­cją, jako że są one wyra­zem oczy­wi­stej fascy­na­cji tą fran­cu­ską świę­tą i boha­ter­ką. Dziś wie­lu zgła­sza ‘pre­ten­sje’ do niej, uwa­ża­jąc ja za swo­ją: kościo­ły, gru­py spo­łecz­ne i poli­tycz­ne (we Fran­cji od pra­wi­cy — jak Front Naro­do­wy, mają­cy ją za swój sym­bol — do lewi­cy, włącz­nie z par­tią komu­ni­stycz­ną), femi­nist­ki itd. Nie zawsze jed­nak tak było.

Jeśli Joan­na d’Arc mia­ła­by zostać uzna­na za pro­te­stant­kę, to nie w sen­sie posia­da­nia poglą­dów odpo­wia­da­ja­cych dok­try­nie jakiej­kol­wiek kon­kret­nej deno­mi­na­cji. Cho­dzi­ło tu o to, że posta­wi­ła wła­sne doświad­cze­nie reli­gij­ne wyżej niż auto­ry­tet Kościo­ła, łącz­nie z papie­skim. Uważ­na lek­tu­ra pro­to­ko­łów zarów­no pro­ce­su ska­zu­ja­ce­go jak i póź­niej­sze­go o 25 lat pro­ce­su reha­bi­li­ta­cyj­ne­go poka­zu­je nie­dwu­znacz­nie, że cho­ciaż nie ma naj­mniej­szych wat­pli­wo­ści co do jej ewi­dent­nie kato­lic­kich wie­rzeń, nie mie­ści­ła się ona cał­ko­wi­cie w ramach usta­lo­ne­go mode­lu prawowierności.Skazano ją w koń­cu nie na pod­sta­wie zeznań jakich­kol­wiek świad­ków, lecz na pod­sta­wie tego co i jak sama mówi­ła.

Jesli świa­dec­twem “pro­te­stan­ty­zmu” Joan­ny mia­ła być jej ‘nie­za­leż­ność’ od auto­ry­te­tu Kościo­ła Kato­lic­kie­go, to rów­nie dobrze moż­na­by ją np. zali­czyć do kata­rów lub gno­sty­ków. Tym­cza­sem nie w tym rzecz. Zasmu­ca­ją­ce jest nato­miast, że ze stro­ny kato­lic­kich apo­lo­ge­tów stwier­dze­nia o “pro­te­stan­ty­zmie” tej świę­tej docze­ka­ło się (zbyt czę­sto) rów­nie ‘rze­tel­nych’ komen­ta­rzy o jej cał­ko­wi­tej ‘pra­wo­wier­no­ści’ i bez­wa­run­ko­wym pod­po­rząd­ko­wa­niu się auto­ry­te­to­wi Kościo­ła. Przy­kła­dem nie­chaj będzie bar­dzo emo­cjo­nal­ny arty­kuł Vir­gi­nii Froh­lick pt. “Saint Joan of Arc — The First Pro­te­stant?”. Pomiń­my tu już ewi­dent­ny błąd autor­ki, spły­ca­ją­cy pro­te­stan­tyzm nie­mal wyłącz­nie do kwe­stii bun­tu wobec hie­rar­chii rzym­sko­ka­to­lic­kiej.

W powyż­szym praw­dą jest jedy­nie, że oskar­żo­na wie­dzia­ła, że sędzio­wie słu­żą Angli­kom i że nicze­go dobre­go nie może się po nich spo­dzie­wać. Co do repre­zen­ta­tyw­no­ści owych sędziów jako przed­sta­wi­cie­li Kościo­ła, spra­wa jest już mniej jasna. To bowiem, że duchow­ni słu­ży­li kró­lo­wi Anglii, nie czy­ni­ło ich nie­god­ny­mi repre­zen­to­wa­nia Kościo­ła. Tacy duchow­ni jak arcy­bi­skup Regnault de Char­tres, któ­ry koro­no­wał Karo­la VII (tak nawia­sem: ten arcy­bi­skup rów­nież zwró­cił się prze­ciw­ko niej) [2]czy też duchow­ni, któ­rzy “bada­li” Joan­nę w Poitiers słu­ży­li inte­re­som kro­la Fran­cji i z tego powo­du nikt nie pod­wa­ża ich świa­dec­twa jako nie­re­pre­zen­ta­tyw­ne­go dla Kościo­ła, choć było ono sprzecz­ne z orze­cze­nia­mi duchow­nych fran­cu­skich z “obo­zu” angiel­skie­go.

“Redemp­tio­nis Sacra­men­tum”

Magazyn EkumenizmJed­nym z nie­wy­mie­nio­nych tu jesz­cze hie­rar­chów, nie­ja­ko patro­nu­ją­cym pro­ce­so­wi w Rouen, był Hen­ry Beau­fort, biskup Win­che­ster, będą­cy rów­nież kar­dy­na­łem. W kapli­cy, w któ­rej znaj­du­je się jego sar­ko­fag w kate­drze w Win­che­ster (Hamp­shi­re, Anglia), naprze­ciw­ko tego sar­ko­fa­gu umiesz­czo­no póź­niej, już po kano­ni­za­cji Joan­ny d’Arc (a kon­kret­nie w 1923 roku) jej posąg. Stoi on wyżej niż sar­ko­fag. Joan­na “spo­glą­da” więc, ze swym mie­czem w dło­ni, na kar­dy­na­ła z góry. Cała kom­po­zy­cja zda­je się suge­ro­wać pyta­nie: “No, i kto w koń­cu tak napraw­dę wygrał?” W Anglii, w któ­rej o Joan­nie za jej życia nie mówio­no ina­czej niż jako o wiedź­mie, do XIX wie­ku sto­su­nek do niej zmie­nił się zupeł­nie. A w now­szych cza­sach angiel­scy auto­rzy zaczę­li pisy­wać naj­lep­sze bio­gra­fie Joan­ny, lep­sze nawet niż Fran­cu­zi.

“Re-liga­re” to tyle, co “ponow­nie połą­czyć”, w tym wypad­ku ludzi ze świa­tem ducha (stąd: “reli­gia”). Jak­by nie inter­pre­to­wać Joan­ny d’Arc, jed­no jest pew­ne: że w jej wypad­ku owo “ponow­ne połą­cze­nie” istot­nie nastą­pi­ło. Joan­na wie­rzy­ła — w SIEBIE, poza tym, że wie­rzy­ła jesz­cze w coś inne­go; lub też jaśniej: uwie­rzy­ła w sie­bie za pomo­cą wie­rze­nia w coś inne­go. Czy to świa­do­mie, czy pod­świa­do­mie, czy też zupeł­nie przy­pad­ko­wo, była w sta­nie wyko­rzy­stać swoj poten­cjał inte­lek­tu­al­ny i zain­spi­ro­wać jesz­cze wie­lu innych ludzi. Nie wie­my dokład­nie jak takie wewnętrz­ne inspi­ra­cje i trans­for­ma­cje naste­pu­ją w czło­wie­ku, są to dla nas tajem­ni­ce (“sacra­men­ta”; “myste­ria”)). Moż­na przy­stę­po­wać do tego, co ofi­cjal­nie nazy­wa­my sakra­men­ta­mi nie wia­do­mo ile razy, ale naj­waż­niej­szy jest ich rezul­tat. Jeśli jest on pozy­tyw­ny, to zna­czy jeże­li istot­nie “rodzi­my się ponow­nie”, to w ten spo­sób na nowo usta­na­wia­my sakra­ment. Usta­na­wia­my go swo­ją prze­mia­ną nawet wte­dy, jeśli do żad­ne­go for­mal­ne­go sakra­men­tu nie przy­stę­pu­je­my.

Począt­ko­wo poparł Joan­ne d’Arc i brał udział w jej ekle­zjal­nym egza­mi­no­wa­niu w Poitiers. Póź­niej jed­nak zwró­cił się prze­ciw­ko niej, widząc w niej zagro­że­nie dla swych wysił­ków dyplo­ma­tycz­nych pojed­na­nia Karo­la z księ­ciem Bur­gun­dii Fili­pem Dobrym i to mimo fak­tu, że jego poli­ty­ka zbli­że­nia z Bur­gun­dią zaczę­ła przy­no­sić owo­ce dopie­ro po wzmoc­nie­niu Karo­la jego zwy­cię­stwa­mi inspi­ro­wa­ny­mi przez Joannę.Jest naj­bar­dziej podej­rza­nym o celo­we zagu­bie­nie lub znisz­cze­nie zapi­su bada­nia Joan­ny w Poitiers, zapi­su, do któ­re­go póź­niej Joan­na czę­sto odwo­ły­wa­ła się pod­czas swe­go pro­ce­su w Rouen. Dla polep­sze­nia sto­sun­ków z Bur­gun­dią sabo­to­wał wysił­ki wojen­ne Joan­ny d’Arc, a nawet pró­bo­wał prze­ko­nać wła­dze mia­sta Com­pie­gne do pod­po­rząd­ko­wa­nia się księ­ciu Bur­gun­dii, usi­łu­jąc dopro­wa­dzić do “wyna­ję­cia” tego mia­sta Fili­po­wi Dobre­mu, na co jed­nak samo Com­pie­gne nigdy nie wyra­zi­ło zgo­dy. Po poj­ma­niu Joan­ny przez Bur­gund­czy­ków pod mura­mi Com­pie­gne (23 maja 1430) nie uczy­nił abso­lut­nie nicze­go, by nie­wy­god­ną sobie Joan­ne uwol­nić z rąk bur­gundz­kich, a potem angiel­skich, nie pró­bo­wał nawet — choć mógł, jako pry­mas — kom­plet­nie zde­za­wu­ować pod­le­głe­go sobie bisku­pa Beau­va­is jako sędzie­go w pro­ce­sie inkwi­zy­cyj­nym. Jego naj­więk­szym suk­ce­sem dyplo­ma­tycz­nym był układ w Arras mię­dzy Karo­lem a księ­ciem Bur­gun­dii (1435), koń­czą­cy erę soju­szu anglo-bur­gundz­kie­go.

Michał Moni­kow­ski

[3] “wątłe­go zdro­wia i sła­by fizycz­nie” — do tego stop­nia, że nawet na jego temat żar­to­wa­no. Pół­to­ra wie­ku po wyda­rze­niach tu oma­wia­nych, Wil­liam Sha­ke­spe­are umie­ścił w czę­sci pierw­szej swe­go dra­ma­tu “Hen­ryk VI” sce­nę, w któ­rej Karol VII i Joan­na d’Arc posta­no­wi­li zmie­rzyć się ze sobą w wal­ce, przy czym Karol prze­grał.

Maga­zyn SR: Pierw­sza część opo­wie­ści o Joan­nie d´Arc

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.