Magazyn

Pasja ojca Pawła


Roz­strze­la­no go 8 grud­nia 1937 roku na Sołow­kach. Wcze­śniej, już w sowiec­kich łagrach zdą­żył prze­ba­dać wiecz­ną zmar­z­li­nę, wyna­leżć spo­sób pro­duk­cji jodu z wodo­ro­stów oraz napi­sać dla swo­je­go syna poemat “Oro”. I wysłać tysią­ce listów do rodzi­ny, któ­re są wstrzą­sa­ją­cym świa­dec­twem poszu­ki­wa­nia sen­su w bez­sen­sie obo­zów.


Ojciec Paweł Flo­reń­ski jest w Pol­sce zna­ny głów­nie jako wybit­ny este­tyk; czło­wiek, któ­ry przy­wró­cił współ­cze­snej Euro­pie rozu­mie­nie iko­ny jako nie tyl­ko dzie­ła sztu­ki, lecz tak­że miej­sca kon­tak­tu czło­wie­ka z Trans­cen­den­cją. Znaw­cy teo­lo­gii cenią go rów­nież jako auto­ra fun­da­men­tal­ne­go dla rosyj­skiej teo­lo­gii i filo­zo­fii dzie­ła “Filar i pod­po­ra praw­dy” — pierw­szej cało­ścio­wej pró­by pra­wo­sław­nej filo­zo­fii reli­gii. A prze­cież o. Paweł to tak­że, jak przy­po­mi­na Wale­rij Szen­ta­lin­skij — “uni­wer­sal­ny uczo­ny — mate­ma­tyk, fizyk, odkryw­ca, inży­nier godzą­cy bada­nia teo­re­tycz­ne z potęż­ną prak­tycz­ną pra­cą: wykła­da­mi, współ­pra­cą z gaze­ta­mi, zaję­cia­mi w orga­ni­za­cjach nauko­wych i labo­ra­to­riach. A do tego: pisarz, poeta, histo­ryk, kul­tu­ro­znaw­ca, archi­wi­sta. A poza tym, jak sam uwa­żał, przede wszyst­kim kapłan, pasterz Cer­kwi”.


Ate­ny i Jero­zo­li­ma pojed­na­ne


Pojed­na­ne roz­dar­cie mię­dzy świa­tem nauk ści­słych a teo­lo­gią i filo­zo­fią było obec­ne w życiu o. Flo­reń­skie­go od mło­do­ści. Stu­dia roz­po­czął w 1900 roku na wydzia­le fizycz- no-mate­ma­tycz­nym Uni­wer­sy­te­tu Moskiew­skie­go. Po ich ukoń­cze­niu odrzu­cił pro­po­zy­cję pozo­sta­nia tam w cha­rak­te­rze wykła­dow­cy i wstą­pił do Moskiew­skiej Aka­de­mii Duchow­nej, gdzie w 1908 roku został mia­no­wa­ny docen­tem na kate­drze histo­rii filo­zo­fii. Zaj­mo­wał się na niej (do roku 1919) kan­ty­zmem, histo­rią filo­zo­fii sta­ro­żyt­nej, filo­zo­fią kul­tu i teo­rią pozna­nia. Już wte­dy, jako bar­dzo mło­dy uczo­ny Flo­reń­ski jest uwa­ża­ny za jed­ne­go z naj­lep­szych rosyj­skich filo­zo­fów. “Sym­bo­licz­no-magicz­na natu­rą mitu — to ta auten­tycz­na nowość, któ­rą Flo­reń­ski wniósł do histo­rii filo­zo­fii w ogó­le” — pod­kre­śla Alek­siej Łosiew, jeden z jego uczniów.


Przez pierw­sze lata stu­diów i wykła­dów na Aka­de­mii Duchow­nej o. Paweł wahał się mię­dzy wybo­rem życia klasz­tor­ne­go a mał­żeń­stwem. Jego ducho­wy prze­wod­nik, biskup Anto­ni nie miał jed­nak wąt­pli­wo­ści, że mał­żeń­stwo jest jedy­ną dro­gą, po jakiej kro­czyć może jego pod­opiecz­ny. I tak się sta­ło. W 1911 roku mło­dy filo­zof poznał Annę Gia­cyn­to­wą. Ślub stał się dla nie­go praw­dzi­wym prze­ło­mem ducho­wym. Od tego momen­tu, jak pod­kre­śla hie­ro­dia­kon Andro­nik, rodzi­na sta­ła się dla filo­zo­fa jed­ną z głów­nych miar, dzię­ki któ­rej mógł bez­błęd­nie odno­sić się do świa­ta i ludzi. Cała twór­czość lite­rac­ka rów­nież czer­pa­ła swo­je siły z życia rodzin­ne­go. “Dzie­ci była dla nie­go życio­daj­nym źró­dłem, one rodzi­ły go ku życiu i twór­czo­ści” — zauwa­ża Andro­nik.


Krót­ko po ślu­bie Paweł Flo­reń­ski przy­jął świę­ce­nia kapłań­skie — jed­no­cząc w sobie dwa powo­ła­nia, do życia rodzin­ne­go i kapłań­stwa. Podob­nie w jego oso­bo­wo­ści jed­no­czy­ły się dwa inne powo­ła­nia, do służ­by dusz­pa­ster­skiej i pra­cy nauko­wej. O. Ser­giusz Buł­ga­kow, bli­ski przy­ja­ciel filo­zo­fa, pod­su­mo­wał to cel­nym afo­ry­zmem: “w ojcu Paw­le zjed­no­czy­ły się kul­tu­ra i Kościół, Ate­ny i Jero­zo­li­ma”.


Inży­nier w sutan­nie


O. Flo­reń­ski szyb­ko zdo­był sła­wę swo­im dzie­łem “Filar i pod­po­ra praw­dy”. Było ono pró­bą nowa­tor­skie­go pogo­dze­nia pra­wo­sław­nej teo­lo­gii, pla­to­ni­zmu z ide­ali­zmem nie­miec­kim. Wywo­ła­ła żywą dys­ku­sję wśród rosyj­skiej inte­li­gen­cji, któ­ra zaczę­ła dostrze­gać w jej auto­rze auten­tycz­ne­go inte­lek­tu­ali­stę, któ­re­mu moż­na zaufać, i z któ­rym moż­na roz­ma­wiać. Nie przy­pad­ko­wo to wła­śnie jemu zwie­rzał się z ducho­wych kło­po­tów jeden z naj­bar­dziej zna­nych anty­chrze­ści­jan rosyj­skich, Wasyl Roza­now. Nie przy­pad­kiem ten wiel­ki rosyj­ski apo­lo­ge­ta pogań­stwa pojed­nał się z Cer­kwią wła­śnie za pośred­nic­twem o. Paw­ła.


Rewo­lu­cja nie prze­rwa­ła kapłań­skie­go i nauko­we­go zaan­ga­żo­wa­nia filo­zo­fa. Nadal wykła­dał on w Aka­de­mii Duchow­nej (do 1926 roku), nadal odpra­wiał litur­gię w świą­ty­niach Ser­gie­jew­skie­go Posa­du. Poli­tycz­ne zmia­ny tak­że nie wywo­ła­ły w nim jakie­goś szcze­gól­ne­go odze­wu. O. Ser­giusz Buł­ga­kow tłu­ma­czył to fak­tem, że dla Flo­reń­skie­go “zawsze moc­niej niż docze­sność prze­ma­wia­ła wiecz­ność”. Sam zaś filo­zof w napi­sa­nej w 1927 roku “Auto­bio­gra­fii” swą obo­jęt­ność wobec prze­mian poli­tycz­nych tłu­ma­czył filo­zo­ficz­nie: “Z mo-jego cha­rak­te­ru, badań i stu­diów histo­rycz­nych wynio­słem głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że histo­rycz­ne wyda­rze­nia wca­le nie są wy-nikiem wysił­ków ich uczest­ni­ków, ale — do tej pory nie­zna­nych praw dyna­mi­ki spo­łecz­nej”.


Takie escha­to­lo­gicz­ne nie­mal podej­ście pozwo­li­ło Flo­reń­skie­mu odna­leźć się w nowej rze­czy­wi­sto­ści i unik­nąć emi­gra­cji, któ­rą wybra­li nie­mal wszy­scy jego przy­ja­cie­le. Wier­ność hie­rar­chii (któ­ra zle­ci­ła mu ochro­nę dóbr Ław­ry Tro­ic­ko Ser­gie­jew­skiej) i teo­lo­gicz­na głę­bia pozwo­li­ła mu unik­nąć zaan­ga­żo­wa­nia się w ruch odno­wień­czy, któ­ry dopro­wa­dził do powo­ła­nia schi­zma­tyc­kiej i cał­ko­wi­cie lojal­nej wobec komu­ni­stów “Żywej Cer­kwi”. Umie­jęt­no­ści zawo­do­we wynie­sio­ne ze stu­diów mate­ma­tycz­no-fizycz­nych spra­wi­ły zaś, że — pozo­sta­jąc kapła­nem — o. Flo­reń­ski szyb­ko odna­lazł nowe pola zaan­ga­żo­wa­nia zawo­do­we­go.


W 1920 roku zaczął pra­cę w zakła­dzie “Kar­bo­lit” zaj­mu­ją­cym się pro­duk­cją pla­sti­ku. Rok póź­niej został pro­fe­so­rem w kate­drze ana­li­zy prze­strze­ni. W poło­wie lat dwu­dzie­stych sku­pił się nad bada­nia­mi i eks­pe­ry­men­ta­mi z dzie­dzi­ny elek­tro­tech­ni­ki. W 1927 roku został redak­to­rem “Ency­klo­pe­dii tech­nicz­nej”, a rok póź­niej mia­no­wa­no go kie­row­ni­kiem zakła­du mate­ria­ło­znaw­stwa Wszech­związ­ko­we- go Insty­tu­tu Elek­tro­tech­nicz­ne­go. 5 stycz­nia 1930 roku kapłan zaszedł jesz­cze wyźej: został pomoc­ni­kiem dyrek­to­ra tegoż insty­tu­tu ds. nauko­wych, a 4 maja 1932 roku człon­kiem Komi­sji ds. stan­dar­dy­za­cji zna­czeń, ter­mi­nów i sym­bo­li przy Radzie Pra­cy i Obro­ny ZSRS.


Wszyst­kie te god­no­ści — i to jest szcze­gól­nie war­te pod­kre­śle­nia — o. Flo­reń­ski osią­gnął jako kapłan w pra­wo­sław­nej ria­sie, z krzy­żem na pier­siach. Pew­ne­go razu, gdy Insty­tut odwie­dzał Lew Troc­ki, zwró­cił on uwa­gę na inży­nie­ra w księ­żow­skich sza­tach i zapro­sił go do uczest­nic­twa w sowiec­kim zjeź­dzie inży­nie­rów. — Tyl­ko nie w tym stro­ju — zazna­czył od razu. O. Flo­reń­ski cicho, ale sta­now­czo odpo­wie­dział wów­czas: Nie prze­sta­łem być kapła­nem i nie mogę nosić innej odzie­ży. O dzi­wo, Troc­ki przy­znał mu rację i na zjeź­dzie sowiec­kich inży­nie­rów spe­cja­li­sta od elek­tro­tech­ni­ki rze­czy­wi­ście wystę­po­wał w sutan­nie.


Wal­ka o sens


Oczy­wi­ście na dłuż­szą metę wła­dze sowiec­kie nie mogły tole­ro­wać duchow­ne­go, któ­ry choć cał­ko­wi­cie lojal­ny poli­tycz­nie, zdo­by­wał ser­ca mło­dzie­ży dla wia­ry i swo­ją oso­bą świad­czył, że oskar­że­nia o ciem­no­tę i nie­chęć do nauki ducho­wień­stwa pra­wo­sław­ne­go nie­praw­dzi­we. 25 lute­go 1933 roku został aresz­to­wa­ny jako “pop-pro­fe­sor, rady­kal­nie pra­wi­co­wy monar­chi­sta”, “czło­nek kie­row­ni­cze­go cen­trum kontr­re­wo­lu­cyj­nej orga­ni­za­cji “Par­tia Odro­dze­nia Rosji”. Choć zarzu­ty były cał­ko­wi­cie wyssa­ne z pal­ca Flo­reń­ski dał się zła­mać i szyb­ko pod­pi­sał odpo­wied­nie zezna­nia, cha­rak­te­ry­zu­ją­ce go jako “głów­ne­go ide­olo­ga” tej orga­ni­za­cji. Na ich pod­sta­wie został ska­za­ny na 10 lat łagrów.


Dro­ga przez “archi­pe­lag Gułach” roz­po­czę­ła się dla nie­go od rocz­ne­go nie­mal poby­tu w Sta­cji Nauko­wo-Badaw­czej zaj­mu­ją­cej się wiecz­ną zmar­z­li­ną w Sko­wo­ro­di­nie i Swo­bod­nym. Wraz z gru­pą uczo­nych pro­wa­dził on tam bada­nia nad struk­tu­rą wiecz­nej zmar­z­li­ny i moż­li­wo­ścia­mi jej wyko­rzy­sta­nia w gospo­dar­ce. Wyni­ki tych prac zosta­ły opu­bli­ko­wa­ne przez N. Byko­wa i P. Kap­te­rie­wa w książ­ce: “Wiecz­na zmar­z­li­na i jej two­rze­nie”. Listy do żony (Anna Flo­reń­ska wszyst­kie je zacho­wa­ła) i dzie­ci z tego okre­su świad­czą o tym, że Flo­reń­ski jesz­cze nie do koń­ca zro­zu­miał co się z nim sta­ło, nie dko koń­ca miał świa­do­mość, że aresz­to­wa­nie ozna­cza­ło wyrzu­ce­nie go poza nawias życia nauko­we­go. Sta­le powra­ca w nich do moskiew­skich zajęć, wyda­je dys­po­zy­cje odno­śnie swo­ich prac nauko­wych czy dzie­li się wyni­ka­mi badań nad zmar­z­li­ną. Zroz­pa­czo­ną żonę prze­ko­nu­je nawet w liście z 23 listo­pa­da 1933 roku: “Pora byś już zro­zu­mia­ła, że wszyst­ko co się dzie­je ma swój sens i dzie­je się tak, by osta­tecz­nie pro­wa­dzi­ło ku lep­sze­mu”.


Z ducho­we­go spo­ko­ju wyry­wa go dopie­ro wia­do­mość o skon­fi­sko­wa­niu przez wła­dze sowiec­kie wszyst­kich jego nota­tek i ksią­żek oraz teczek, w któ­rych znaj­do­wa­ły się goto­we już do dru­ku książ­ki… Pocie­sza go, mniej wię­cej w tym samym cza­sie, wizy­ta żony z dzieć­mi. Był to już jed­nak ostat­ni rado­sny moment w jego życiu.


Z nie­zna­nych powo­dów po rocz­nym poby­cie w sta­cji badaw­czej Flo­reń­ski tra­fia do izo­lat­ki, a stam­tąd prze­wie­zio­ny zosta­je do łagru soło­wiec­kie­go. Tu dopa­dła go roz­pacz. W liście do żony napi­sał: “Już daw­no dosze­dłem do wnio­sku, że nasze pra­gnie­nia zawsze się urze­czy­wist­nia­ją, ale z pew­nym opóź­nie­niem i w kary­ka­tu­ral­nej for­mie. W ostat­nich latach chcia­łem miesz­kać przez ścia­nę z labo­ra­to­rium — i to się sta­ło w Sko­wo­ro­di­nie. Chcia­łem zaj­mo­wać się gle­bą — i to też się sta­ło, tam­że. Jesz­cze wcze­śniej marzy­łem, by miesz­kać w mona­ste­rze — i oto miesz­kam w mona­ste­rze na Sołow­kach” (5‑XI-1934). Kil­ka­na­ście dni póź­niej dodał z go-ryczą “przez całe swo­je życie wie­le pra­co­wa­łem, ale wszyst­ko się roz­pa­dło” (30-XI-1934); a w innym liście: “Naj­bar­dziej przy­kre w mo-jej dro­dze życio­wej jest zerwa­nie z pra­cą i uni­ce­stwie­nie doświad­cze­nia całe­go moje­go życia, któ­re dopie­ro teraz doj­rza­ło i mo-gło dać auten­tycz­ne owo­ce (…) Jeśli spo­łe­czeń­stwo nie potrze­bu­je owo­ców pra­cy moje­go życia, niech pozo­sta­je bez nich, powsta­je tyl­ko pyta­nie, kto bar­dziej na tym stra­ci, ja czy spo­łe­czeń­stwo” (24–25 I 1935).


Nadzie­ja w rodzi­nie


Jedy­ną nadzie­ją pozo­sta­ła dla nie­go rodzi­na: “jeśli kie­dy­kol­wiek będę z Wami, to całe swo­je życie poświę­cę juz tyl­ko wam” oraz wia­ra w to, że jego dzia­ła­nia, cier­pie­nia zjed­no­czo­ne są jakoś z losem jego naj­bliż­szych. “Mam nadzie­ję, że — nie wiem w jaki spo­sób — otrzy­ma­cie jakąś nagro­dę za wszyst­ko to, cze­go was pozba­wi­łem”.


Taką kom­pen­sa­cją, czy­sto jesz­cze ludz­ką są listy jakie Flo­reń­ski wysy­łał do całej rodzi­ny. Pisał w nich o nie­mal wszyst­kim: młod­sze dzie­ci zachę­cał do nauki pisa­nia i muzy­ki, prze­sy­łał im listy lek­tur (na jed­nej z nich zna­lazł się “Fara­on” Bole­sła­wa Pru­sa); ze star­szy­mi roz­ma­wiał o ich bada­niach nauko­wych a wszyst­kim prze­sy­łał głę­bo­kie prze­my­śle­nia filo­zo­ficz­ne, choć­by poświę­co­ne prze­mi­ja­niu, zawar­te w liście do mat­ki z 6–7 czerw­ca 1935 roku. “Wszyst­ko prze­mi­ja, ale wszyst­ko pozo­sta­je. To jest moje naj­głęb­sze prze­ko­na­nie, że nic nie prze­mi­ja cał­ko­wi­cie, nic nie prze­pa­da, ale gdzieś tam jest zacho­wy­wa­ne. War­to­ści pozo­sta­ją, cho­ciaż my sami prze­sta­je­my je przyj­mo­wać. I wysił­ki, choć­by wszy­scy o nich zapo­mnie­li, prze­by­wa­ją gdzieś i wyda­ją owo­ce. Oto dla­cze­go, choć żal mi prze­szło­ści, to doświad­czam w niej żywej wiecz­no­ści. Nie roz­sta­łem się z nią na zawsze, a jedy­nie na jakiś czas. Wyda­je mi się, że każ­dy czło­wiek, jakie­go­kol­wiek by nie był świa­to­po­glą­du, gdzieś w głę­bi duszy myśli tak samo. Ina­czej życie sta­ło­by się bez­sen­sow­ne i puste”.


Stop­nio­wo nowa sfe­ra nauko­wa — bada­nia nad uzy­ski­wa­niem jodu z wodo­ro­stów i jego wyko­rzy­sta­niem — zaczy­na wcią­gać o. Flo­reń­skie­go. Jego umysł zaczy­na pra­co­wać z nową siłą. W listach do rodzi­ny poja­wia­ją się roz­wa­ża­nia nad wyko­rzy­sty­wa­niem jodu, nad mate­ma­ty­ką i fizy­ką.


Bada­nia nad jodem


Zapi­ski świad­czą o tym, że choć więk­szość cza­su zabie­ra­ła kapła­no­wi pra­ca w labo­ra­to­riach zakła­dów pro­du­ku­ją­cych jod oraz bada­nia nad che­mią wodo­ro­stów oraz pro­wa­dził wykła­dy poświę­co­ne tej tema­ty­ce — to miał rów­nieź wła­sne pla­ny nauko­we. Chciał zaj­mo­wać się fizy­ką struk­tur, mor­fo­me­trią, kosmo­fi­zy­ką i kosmo­che­mią. Wie­le z tych zain­te­re­so­wań prze­jął po nim jego syn Kiriłł, któ­ry został jed­nym z twór­ców współ­cze­snej nauki o pla­ne­tach.


Nie­wie­le wia­do­mo na temat życia ducho­we­go o. Flo­reń­skie­go w obo­zie. Listy do rodzi­ny obję­tę są swo­istą cen­zu­rą wewnętrz­ną. Świa­dec­twa współ­więź­niów, któ­re zbie­ra­ła rodzi­ny poka­zu­ją go jed­nak jako czło­wie­ka, któ­ry nawet pośród licz­nych zajęć nauko­wych znaj­do­wał czas, by dzie­lić się wia­rą z inny­mi. Wie­lu prze­ko­na­nych komu­ni­stów i ate­istów pod jego wpły­wem miał się w obli­czu śmier­ci nawra­cać na chrze­ści­jań­stwo i spo­wia­dać. Pew­nym śla­dem tej sfe­ry dzia­łal­no­ści o. Flo­reń­skie­go są roz­sia­ne w listach wzmian­ki o nosze­niu w kie­sze­niach kawał­ków sucha­rów czy cukru, któ­ry­mi dzie­lił się z każ­dym, kto przy­cho­dził z nim poroz­ma­wiać. Taka posta­wa spo­wo­do­wa­ła, że kapłan cie­szył się w obo­zie ogrom­nym auto­ry­te­tem. “Według jed­nej z legend, kie­dy wyno­szo­no jego cia­ło ze szpi­ta­la wszy­scy więź­nio­wie upa­dli na kola­na i zdję­li czap­ki. Nawet jeśli jest to tyl­ko legen­da, to i ona poka­zu­je jaki był do nie­go sto­su­nek” — pod­kre­śla Andro­nik.


Życio­wa dro­ga kapła­na i uczo­ne­go zosta­ła prze­rwa­na z wyro­ku trój­ki lenin­gradz­kie­go UNKWD 8 grud­nia 1937 roku. Rodzi­na pozna­ła tę datę dopie­ro w latach 90. Wcze­śniej docho­dzi­ły do niej tyl­ko pogło­ski, o tym, że został roz­strze­la­ny w cza­sie woj­ny, że zabi­ło go spa­da­ją­ce drze­wo w 1946 roku, że wresz­cie pra­co­wał przy pro­duk­cji bom­by ato­mo­wej. Jed­no było wów­czas pew­ne: ostat­ni jego list jaki tra­fił do rodzi­ny pocho­dził z 19/20 czerw­ca 1937 roku.


Udział wiel­ko­ści


Ta śmierć nie poszła jed­nak na mar­ne, zresz­tą — według głę­bo­kiej wia­ry same­go Flo­reń­skie­go. Kolej­ne poko­le­nia pra­wo­sław­nych żyją­cych w Związ­ku Sowiec­kim a obec­nie w Rosji czer­pią z jego myśli, inspi­ru­ją się jego życiem i pil­nie stu­diu­ją jego dzie­ła teo­lo­gicz­ne i filo­zo­ficz­ne, nie­któ­re wyda­ne dopie­ro w la-tach 90. Te stu­dia pro­wa­dzą do wnio­sku, że Flo­reń­ski był jed­nym z naj­wy­bit­niej­szych chrze­ści­jań­skich pla­to­ni­ków XX wie-ku, czło­wie­kiem, któ­re prze­tłu­ma­czył myśl Pla­to­na na język pra­wo­sła­wia, a pra­wo­sła­wie prze­ło­żył na język wiel­kie­go sys­te­mu filo­zo­ficz­ne­go. Wciąż trwa­ją pra­cę nad zgłę­bie­niem i zro­zu­mie­niem tego sys­te­mu.


Czy to wszyst­ko było­by moż­li­we bez uprzed­nie­go cier­pie­nia? Sam Flo­reń­ski w jed­nym z listów do domu odpo­wia­da prze­czą­co. “Udzia­łem wiel­ko­ści jest cier­pie­nie, cier­pie­nie od świa­ta zewnętrz­ne­go, ale i cier­pie­nie wewnętrz­ne. Tak było, tak jesti tak będzie. Dla­cze­go tak jest — odpo­wiedź jest cał­ko­wi­cie jasna: powo­dem jest roz­cho­dze­nie się spo­łe­czeń­stwa i wiel­ko­ści, i same­go sie­bie i wła­snej wiel­ko­ści… Świat stwo­rzo­ny jest tak, że nie moż­na ofia­ro­wy­wać się świa­tu ina­czej niż pła­cąc za to cier­pie­niem. Im bar­dziej bez­in­te­re­sow­ny dar, tym bar­dziej okrut­ne prze­śla­do­wa­nia i tym surow­sze cier­pie­nia. Takie są pod­sta­wy życia, taki jest jego aksjo­mat… Za dar wiel­ko­ści przy­cho­dzi pła­cić wła­sną krwią”. Na krwi męczen­ni­ków bowiem zbu­do­wa­ny jest nie tyl­ko Kościół, ale i świat. Trze­ba mieć nadzie­ję, że na tej krwi milio­nów rosyj­skich męczen­ni­ków Bóg zbu­du­je wiel­ką Rosję, wiel­ką przede wszyst­kim ducho­wo, taką o jakiej marzył­by o. Paweł Flo­reń­ski.


tekst uka­zał się w dzien­ni­ku “Życie” 10 kwiet­nia 2004 roku.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.