Psalm 11 (10)
- 16 czerwca, 2003
- przeczytasz w 3 minuty
“Gdy walą się fundamenty,cóż może zrobić sprawiedliwy?”
To wydaje się niemal bluźnierstwem, ale … walące się fundamenty, utracona równowaga, zdrada, niespodziewany cios, grzech — z którym nie możemy sobie poradzić — to może być początek spotkania z Tym, który jest Poza Fundamentami. Ale nie można się oszukiwać.
Wasyl Rozanow — rosyjski filozof i publicysta — podczas Rewolucji Październikowej utracił wszystko. Żona, którą przez kilkanaście lat troskliwie się opiekował umarła z wyczerpania i głodu. Syn — został zastrzelony na wojnie. Córka — zakonnica nie wytrzymała psychicznie i powiesiła się. Został sam. Marzył o kawałku chleba, o jajku na twardo i powoli umierał z głodu. Jego fundamenty przestały istnieć.
Jego fundamentem, więcej Bogiem — stał się chleb, słonina, słońce i woda. Pobożni chrześcijanie gromili go za odstępstwo, za to, że za swoje cierpienie winił Jezusa Chrystusa. Ciągle wokół niego krzątał się ojciec Paweł Floreński — późniejszy męczennik. I próbował nawracać. Powtarzał mu, że ma uciekać przed swoim grzechem, przed swoim krzykiem, przed pretensjami kierowanymi do Boga. Nawoływał do pokory, do pojednania, do modlitwy i spowiedzi. A Rozanow odpowiadał NIE.
Co to ma wspólnego z psalmem 11 (10)? Niby niewiele, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Rozanow był w pewnym sensie psalmistą. On nie chciał, jak namawiali go do tego przyjaciele, uciec przed bólem, przed cierpieniem, przed rozpaczą, ba … przed nienawiścią do Chrystusa. “Jakże możecie do mnie mówić: ulatuj, jak ptak w góry!” — odpowiadał swoim pobożnym doradcom.
Ucieczka nie jest drogą osoby, która ufa Panu. Zakład Pascala, dywagacje, co nam się bardziej opłaca w obliczu śmierci — uwierzyć, ukorzyć się, błagać o przebaczenie — nawet bez przekonania i czekać na nagrodę, czy też być sobą do końca i krzyczeć, być może wrzeszczeć Bogu w twarz ze szlochem — ja nie potrafię w Ciebie wierzyć, nie potrafię uwierzyć, że Dobry Chrystus skazuje, więcej wymaga od swoich uczniów otwartości na cierpienie.
Ucieczka w tym wypadku — to udawana wiara, wiara na pokaz, wiara ze strachu przed karą, albo z nadziei na lepsze miejsce w niebie. Ucieczka to zasłonięcie swojego cierpienia, strachu, bólu, nienawiści, pytań przez oklepane formułki, liturgie, wezwania, słowa, które w obliczu krachu fundamentów nic nie znaczą.
A przecież nie o to chodzi. Trzeba stać w swoim miejscu i czekać na Pana. On przyjdzie, ujawni się — stojący obok. Tak było z Rozanowem. Gdy już wypaliła się w nim nienawiść, ból, pretensje, gdy już konał z głodu — pojednał się z Kościołem. Przyjął ostatnie namaszczenie, Eucharystię. Wszyscy byli szczęśliwi. Ale to nie był wcale moment pojednania. Po obrzędach poprosił: “Teraz wyjdzćie, ja się do własnego Boga pomodlę”.
Najpierw uległ. Chciał pojednać się w sposób widzialny, zadowolić przyjaciela, który był duchownym. A potem — potem rzucił się w ramiona Boga, którego na przemian przeklinał i błogosławił. I do tego, gdy jego fundamenty już runęły, gdy utracił wszystko — rodzinę, dzieci, wiare, pewność a w końcu godność — żebrząc o skórki od chleba, gdy runęły łańcuchy łączący go ze światem żywych, światem konwenansu — nie była mu potrzebna instytucja, symbole, czytania i ryty. Do tego potrzebna mu była wiara prawdziwa — rzucenie się w Otchłań ciemności bez wiedzy, ale z nadzieją, że Tam Jest Ten, Który Czeka. Czeka właśnie na niego, na syna ukochanego, a nie na jego uczynki, spowiedzi, oleje, posty, pielgrzymki i kolekcje zasług. Czeka wbrew wszystkiemu, a nie za coś. Czeka, bo oszalał z miłości do Człowieka, tak bardzo, że wydał siebie na śmierć. I nic więcej się nie liczy …
I być może to dostrzeżenie światła w nicości nadchodzącej śmierci — jest dopiero prawdziwą wiarą. A prawość — to dostrzeżenie oblicza Pana w … pustce, zniszczeniu, beznadziei … Czy nie to jest prawdziwa teologia krzyża?