Psalm 32 — Wyzwanie dla pobożnych
- 7 marca, 2006
- przeczytasz w 3 minuty
To nie jest prosta modlitwa dla pobożnych chrześcijan, pochodzących z dobrych domów, wychowanych w wierze, którzy niewiele w życiu przeżyli prawdziwych wyzwań moralnych. “Faryzeusze”, “dobrzy chrześcijanie” się w niej nie odnajdą. Bo oni, a w zasadzie my nie potrzebujemy lekarza, potrzebują go ci, co źle się mają. My uleczamy się sami, sami się usprawiedliwiamy, odpuszczamy sobie grzechy…
Błogosławiony ten, któremu odpuszczono występek, Którego grzech został zakryty!
Ale o co chodzi? Cciałoby się zapytać. Jaki znowu występek, jaki grzech. Grzeszą to oni. Oni, którzy zdradzają żony, opuszczają dzieci. Oni — homoseksualiści, feminiści, prostytutki, złodzieje, ewentualnie oszuści. Oni to znajomy, co przed powrotem do domu odwiedza kochankę, ale rozwodu nie chce, bo dzieci. Oni to przyjaciel, co zostawił czwórkę dzieci, bo przyszła nowa “miłość”.
Ale ja… Mnie się to nie zdarza. Ja nie oszukuje, nie kradnę, nawet nie zdradzam żony. W zasadzie jestem dobrym człowiekiem. Nie potrzebuje przebaczenia, bo nie ma mi czego przebaczać.
I właśnie to oznacza, że nie ma dla mnie błogosławieństwa. Bo nie ten jest błogosławiony, kto nie grzeszy, ale ten, komu występek odpuszczono. Nie ten jest wielki, kto grzechu nie zaznał, ale ten kto grzechy wyznaje i win nie ukrywa. Dziwne to słowa! Trudne do przyjęcia. Skłaniające do rachunku sumienia.
W pewnym prawosławnym podaniu do starca przyszły dwie kobiety. Jedna z nich dokonała aborcji, zabiła swoje nienarodzone dziecko. Druga nic poważnego nie zrobiła. Ot, obgadywała znajomych, czasem ich odrzucała. Norma! Jedna w drodze do mnicha rozpaczała, druga była z siebie dość zadowolona. Obu jednak starzec zadał pokutę. Ta pierwsza miała przenieść kamień z miejsca w miejsce. Ta druga wziąć poduszkę i w każdym miejscu, w którym wypowiedziała niezrozważne słowo pozostawić jedno piórko. Gdy kobiety wróciły do starca, ten poprosił je, by odwróciły teraz swoje czynności. Pierwsza miała z powrotem przynieść kamień. Druga piórka…
Czy z nami, albo wprost ze mną nie jest podobnie? Czy mojej drogi nie znaczą nic na pozór nieznaczące zbędne słowa, niepotrzebne złośliwości, czynności, w których jeszcze nic złego nie było, ale za ich rogiem… By je dostrzec trzeba codziennie przyglądać się swojemu życiu. Nie pozwolić, by próchniały nasze kości, ale codziennie w prawdzie stawać ze swoim życiem przed Panem. Nie z cudzym, nie z ich, ale ze swoim. I na siebie spoglądać, a nie na innych.
Bo cóż zyskam pocieszając się, że inni są gorsi, jeśli sam nie uznam swojej grzeszności? Może czas przyznać, że fakt, że nie zdradzam żony, nie kradnę czy nie zabijam wcale nie jest moją zasługą, ale darem. Niczym nie zasłużonym darem rodziców, miłości. A czasem dobrego słowa, ostrzeżenia, które przyszło do mnie w porę, gdy innych nie miał kto ostrzec. Za to trzeba dziękować, radować się w Panu, wykrzykiwać radośnie.
A jednocześnie pamiętać: na mnie też ciąży grzech. Nie mniejszy od innych. Bo ciężaru grzechu nie mierzy się jakąś miarką — jedną dla wszystkich, ale całą złożonością sytuacji, stopniem obdarowania, a nawet rodzinnymi problemami. I kto wie, czy nasze zbędne słowa, nie są grzechem większym niż u innych porzucenie, zemsta czy niewierność. Bo nie o mierzenie tu chodzi: a o szczere wyznanie: moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. W modlitwie nie czas na ocenianie, na moralne oburzenie (nawet jeśli niekiedy całkowicie słuszne). Bo ono nie oczyszcza, nie daje spokoju, nie uzdrawia.
Błogosławiony człowiek, któremu Pan nie poczytuje winy, A w duchu jego nie ma obłudy!