Psalm 51 — Modlitwa nawrócenia
- 25 lutego, 2004
- przeczytasz w 5 minut
Zmiłuj się nade mną, Boże, według łaski swojej, Według wielkiej litości swojej zgładź występki moje!” tymi słowami Psalmu 51 dzisiaj w tysiącach kościołów na całym świecie rozpocznie się nabożeństwo Środy Popielcowej. Zapalone zostaną świece, kościoły normalnie puste w tygodniu zapełnią się wiernymi, cześć pomaże swoich wiernych popiołem na czołach na znak pokuty. Karnawał się skończył równie gwałtownie jak się zaczął — od dzisiaj pościmy.
Powiedzmy sobie szczerze, że to piękna teoria. Część z nas w Popielec będzie po prostu odpoczywać po dość hucznych obchodach Ostatków. Jeszcze większej części z nas Popielec nie robi większej różnicy, bo jest to święto co najmniej dziwne. Idzie się do kościoła po to by ksiądz po raz kolejny w roku narzekał jacy to jesteśmy źli i be-be, następnie pomazał nam jakieś świństwo na czole i zakończył ten cały ceremoniał tekstem, jak z taniego horroru: ‘Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz’. W tej perspektywie zostanie w domu i obejrzenie ciekawego filmu, jawi się jako bez wątpienia ciekawsza alternatywa od powyższego rytuału.
Po co więc to wszystko? Oczywiście, jak większość rzeczy w religii Popielec ma swoją głęboką symbolikę. Pomazanie popiołem, ma nam ukazać naszą kruchość i przemijalność, o której przypomina ksiądz lub pastor wypowiadając słynne słowa o pochodzeniu z prochu. W Starym Testamencie, a także w kościele średniowiecznym, posypanie głowy popiołem, miało też przypominać, że jesteśmy podobnie jak Ziemia, stworzeniem Bożym i niczym więcej — wobec niego milkną i nikną nasze zasługi, status społeczny i religijny — on widzi tylko nas jako powołanych z nicości. I w obliczu jego sądu stoimy nadzy i zakurzeni. Tyle historia i wiedza dla hobbystów.
Ale to było dawno i nie prawda. Teraz wiemy więcej, umiemy więcej, potrafimy rzeczy, o których prorokom Starego Testamentu się nie śniło, a cała ta otoczka i pokazówka z posypywaniem głowy popiołem i lamentacją nad własnym ja jest mało gustowna i niewskazana. Bo przecież wiemy lepiej.
No właśnie. Mamy wspaniałe i nowoczesne społeczeństwo. Widzimy codziennie w dzienniku czy faktach, czytamy w gazetach, o rzeczywistości która nas otacza. Wolimy budować mury wokół naszych miast, by odgrodzić się od sąsiadów, których nienawidzimy, zresztą z wzajemnością, bo to dużo prostsze od sprostania się z podstawowym problemem. Wolimy wydalić kilkanaście tysięcy uchodźców z naszych bogatych krajów, gdyż w przeciwnym razie obciąży to nasze systemy socjalne w sposób nieproporcjonalny do ich „użyteczności” dla nas. Wolimy odwrócić głowę od wszechogarniającej świat nędzy i rozpaczy, by potem wydać miliardy na zbrojenia i technologie, które zabiją szybciej, więcej i boleśniej, niż podzielić się tym co mamy. A w międzyczasie lecimy na Marsa i podbój kosmosu.
W naszym prywatnym życiu też idzie nam wspaniale. Większość z nas nie jest ani nieszczęśliwa ani samotna, co przejawia się w zanikającej pladze alkoholizmu i przemocy w rodzinach. Naszą młodzież wychowujemy w sposób pełen troski i miłości, dzięki czemu ta wcale nie jest sfrustrowana i nie sięga po narkotyki albo ucieka do samobójstwa. Nawet nasi bliscy, są nam tak bliscy, że nie robimy im świństw, świństewek, nie zdradzamy, nie obgadujemy, nie ranimy.
Jesteśmy społeczeństwem bogatym, rozwijającym się, postępowym i szczęśliwym. Po cholerę nam Popielec?
Może więc Popielec jest świętem dla tych na kacu? Dla tych, którzy nie chcą się już dłużej łudzić i mamić i którzy wiedzą, że metoda „na klina” nie działa skutecznie. Dla tych, którzy nie szukają taniej odpowiedzi na swoje bolączki i nie uciekają od odpowiedzialności za swoje czyny. Bowiem dzisiaj kiedy staniemy twarzą w twarz z Bogiem, nie będziemy jak dzieci wskazywać na sąsiada i krzyczeć „to on!”. Popielec jest świętem, gdy przed Bogiem i samym sobą przyznajemy, że to my sami sknociliśmy własne życie i ten świat. Nikt inny, nie sąsiad, nie rząd czy opozycja, nie masoni czy cykliści, ale my sami! Stajemy zatem przed Bogiem i ze świadomością własnej rozpaczy płaczemy przed jego ołtarzem: „Obmyj mnie zupełnie z winy mojej i oczyść mnie z grzechu mego! Ja bowiem znam występki swoje i grzech mój jest zawsze przede mną.” Nie ma tutaj miejsca na niedomówienia i eufemizmy. Tylko przyznając się do naszych grzechów, do naszych świństw możemy rozpocząć prawdziwą odnowę nas samych i otaczającego nas świata. W naszej rozpaczy krzyczymy do Boga!.
I co? To wszystko? Oczywiście nie. Bo skoro wiemy, co nas doprowadziło na skraj przepaści, wiemy też co nam potrzeba by się od niej odwrócić: „Serce czyste stwórz we mnie, o Boże, A ducha prawego odnów we mnie! Nie odrzucaj mnie od oblicza swego i nie odbieraj mi swego Ducha Świętego! (…) Panie! Otwórz wargi moje, A usta moje będą głosić chwałę twoją!”.
Popielec ma dwie strony: najpierw przyznajemy się do swojej miałkości i małości, a następnie z Jego pomocą przemieniamy się i nasze życie. Nasza rozpacz nie jest końcem, ale początkiem — śmiercią, którą z Boża pomocą zamieniamy w zmartwychwstanie i nowe życie. Symbolicznie widać to najlepiej w pomazaniu popiołem: podchodząc do pomazania, podchodzimy niejako do naszej słabości i grzeszności. Dajemy się nią pomazać, przyznajemy się do niej, bo wiemy, że taka jest nasza smutna prawda. Ale potem odwracamy się od niej, od grzechu i wracamy do naszej ławki w kościele, do codziennego życia. Paradoksalnie, ów popiół na naszych czołach jest symbolem nowego początku, naszego nowego życia, chęci nawrócenia i zawrócenia z bezdroży grzechu.
Jezus powiedział: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Tak więc dzisiaj, część z nas niczym dziwni sekciarze, uda się do swoich kościołów i da się pomazać popiołem. Nie dla jego właściwości przeciwzmarszczkowych czy terapeutycznych. Posypiemy głowę popiołem bo nie łudzimy się co do swoich możliwości, bo wierzymy, że Bóg nas przemieni, tak jak przemienił nasze serca, a dzięki temu i nasze życie. Bo wierzymy, że nie jesteśmy sami ani w naszej rozpaczy, ani tym bardziej w naszym nawróceniu.
Nawracajmy się i wierzmy w Ewangelię. I chociaż raz w życiu pomażmy nasze głowy popiołem. Amen.