Magazyn

Rumi: mistrz sufizmu i mędrzec islamu


Przyjdź. Przyjdź ponow­nie. Kim­kol­wiek jesteś, przyjdź!/ Poga­ni­nie, wiel­bi­cie­lu ognia, bał­wo­chwal­cze, przyjdź!/ Przyjdź, jeśli nawet ze sto razy zła­ma­łeś swo­ją pokutę!/ Naszą jest bra­ma nadziei. Takim, jakim jesteś, przyjdź!” Czło­wiek, któ­ry napi­sał powyż­sze sło­wa nie był zwy­kłym muzuł­ma­ni­nem, a pomi­mo to wie­lu naj­gor­liw­szych wyznaw­ców isla­mu odda­je mu cześć jako czło­wie­ko­wi świę­te­mu i mędr­co­wi.


Do sze­ro­kie­go krę­gu jego uczniów nale­że­li muzuł­ma­nie, chrze­ści­ja­nie, Żydzi i wyznaw­cy innych reli­gii. Od XIII wie­ku jego grób, któ­ry znaj­du­je się w Tur­cji, jest jed­nym z miejsc piel­grzy­mek świa­ta isla­mu. Uzna­wa­ny za jed­ną z kolumn sufi­zmu, mistycz­ne­go nur­tu w isla­mie. Od wła­sne­go ojca otrzy­mał tytuł „mau­la­na”, co ozna­cza „nasz mistrz”. To jemu przy­pi­su­je się stwo­rze­nie sław­ne­go tań­ca der­wi­szów, któ­ry pole­ga na wiro­wa­niu wokół same­go sie­bie, jak rów­nież napi­sa­nie nie­któ­rych z naj­na­mięt­niej­szych poema­tów świa­to­wej lite­ra­tu­ry ducho­wej. Będąc naj­wyż­szym przy­kła­dem mistycz­nej namięt­no­ści, bycia upi­tym i pra­wie osza­la­łym Bożą miło­ścią, zdo­łał osią­gnąć trzeź­wość, któ­ra poprze­dza upi­cie.


Mau­la­na Jalal ud-Din Rûmi, jeden z naj­wy­bit­niej­szych poetów w histo­rii lite­ra­tu­ry per­skiej, uro­dził się 30 wrze­śnia 1207 r. we wio­sce Waksh, znaj­du­ją­cej się dzi­siaj na tere­nie Tadży­ki­sta­nu. Umarł w Konya (Tur­cja) 17 grud­nia 1273 r. Był jesz­cze nasto­lat­kiem, kie­dy wraz z rodzi­ną musiał ucie­kać przed najaz­dem mon­gol­skich hord Czyn­gis-Cha­na. Pod przy­wódz­twem swo­je­go ojca, Baha ud-Din Wala­da, zna­ne­go teo­lo­ga i mistrza sufi­zmu, mło­dy Rûmi i jego krew­ni podró­żo­wa­li przez pięć lat poszu­ku­jąc dla sie­bie sta­łe­go miej­sca na zamiesz­ka­nie. W tym okre­sie oże­nił się z Gowhar Katun i speł­nił swój muzuł­mań­ski obo­wią­zek, uda­jąc się z rytu­al­ną piel­grzym­ką do Mek­ki. Podró­żu­jąc przez Nisha­par w Per­sji wraz z ojcem odwie­dzi­li sław­ne­go mistrza sufi­zmu i poetą Fari­da ud-Dina Atta­ra. Jak powia­da tra­dy­cja, Attar natych­miast roz­po­znał ducho­wą struk­tu­rę Rûmie­go i zachwy­co­ny jego wiel­ko­ścią pobło­go­sła­wił świa­tło tam­te­go dnia oświad­cza­jąc, że po raz pierw­szy w swo­im życiu ujrzał postę­pu­ją­cy za jezio­rem (ojcem, Baha ud-Dinem) oce­an (syn, Jalal ud- Din).


W 1228 r. rodzi­na Rûmie­go osia­dła na sta­łe w Konya, w rego­nie Ana­to­lii, w dzi­siej­szej Tur­cji. W tam­tych cza­sach teren ten był zna­ny jako Rum, z cze­go póź­niej wyło­nił się dany poecie przy­do­mek Rûmi. Jego ojciec, Baha ud-Din, został zapro­szo­ny przez suł­ta­na, aby objąć kate­drę teo­lo­gii w miej­skim madra­sie, czy­li w szko­le reli­gij­nej. To wła­śnie z ojcem Rûmi stu­dio­wał misty­kę, teo­lo­gię, pra­wo­znaw­stwo i lite­ra­tu­rę. Poczy­nił tak wiel­ki postęp w swo­ich stu­diach, że cho­ciaż miał dopie­ro 24 lata, kie­dy zmarł jego ojciec, to natych­miast zapro­szo­no go, aby zajął jego miej­sce. Aby móc dokoń­czyć swo­je przy­go­to­wa­nie, tre­ning na trud­nym tere­nie sufi­zmu zgo­dził się, aby przez 10 lat mieć nad sobą ducho­wą opie­kę jed­ne­go z daw­nych uczniów swo­je­go ojca. W tym też cza­sie spę­dził ponad czte­ry lata w Alep­po i w Damasz­ku w Syrii, gdzie praw­do­po­dob­nie wie­lo­krot­nie spo­tkał się z jed­nym z naj­sław­niej­szych misty­ków islam­skich, Ibn´Arabî´m.


Kie­dy wresz­cie czas jego przy­go­to­waw­cze­go tre­nin­gu dobiegł koń­ca, Rûmi otrzy­mał sta­tus instruk­to­ra sufi­zmu. Sto­jąc na cze­le rodzi­ny, oto­czo­ny set­ka­mi uczniów, obda­rzo­ny róż­ny­mi hono­ra­mi miał przed sobą okre­ślo­ną, dosko­na­łą przy­szłość. Jed­nak­że to wła­śnie wów­czas, kie­dy wszyst­ko zda­wa­ło się wska­zy­wać, że dalej będzie wiódł spo­koj­ne, wznio­słe życie, doszło do nie­ocze­ki­wa­ne­go, nad­zwy­czaj­ne­go wyda­rze­nia, któ­re cał­ko­wi­cie odmie­ni­ło jego losy.


Był dzień 28 listo­pa­da 1244 r. Poważ­ny i wznio­sły, 37 let­ni Rûmi jechał szyb­ko kon­no do madra­sy na cze­le wie­lu podą­ża­ją­cych za nim jego uczniów. Prze­jeż­dża­jąc obok zajaz­du dla kara­wa­nów, nagle sta­nął mu na dro­dze jakiś nie­zna­ny męż­czy­zna, któ­ry miał na sobie cha­rak­te­ry­stycz­ne dla der­wi­szów okry­cie z czar­nej weł­ny. Zanim sław­ny pro­fe­sor w ogó­le zare­ago­wał na to nie­spo­dzie­wa­ne wtar­gnię­cie mu na dro­gę nie­zna­jo­me­go, ten rzu­cił w jego stro­nę pyta­nie: „Ty, któ­ry jesteś wiel­kim znaw­cą teo­lo­gii i Pism, odpo­wiedz mi: kto jest więk­szy, pro­rok Muham­mad czy Bay­azid Bista­mi (mistrz sufi­zmu z IX wie­ku)”?


Pyta­nie wyda­wa­ło się być cał­kiem bez­sen­sow­ne i Rûmi odpo­wie­dział na nie w naj­bar­dziej kla­sycz­ny spo­sób: „Bez wąt­pie­nia, to Muham­mad był naj­więk­szym ze wszyst­kich świę­tych i pro­ro­ków”. Jed­nak­że der­wisz natych­miast zare­ago­wał: „Jeśli jest wła­śnie tak, to dla­cze­go Muham­mad powie­dział: ‘Nie zna­my Cie­bie Panie tak, jak powi­nie­neś być zna­ny’, gdy tym­cza­sem Bay­azid zawo­łał ‘Chwa­ła mi! Nie­zmie­rzo­na jest moja chwa­ła! Ponie­waż nic inne­go nie ist­nie­je, jak jedy­nie Bóg, w każ­dej czą­stecz­ce mojej isto­ty’?”. Nie­zna­jo­my w ten spo­sób dotknął naj­bar­dziej new­ral­gicz­ne­go punk­tu wszel­kie­go misty­cy­zmu: zasad­ni­czej jed­no­ści czło­wie­ka z Bogiem. W tym jed­nak przy­pad­ku sło­wa nie­zna­jo­me­go der­wi­sza spra­wi­ły, że Rûmi natych­miast stra­cił przy­tom­ność i spadł z konia. Kie­dy już przy­szedł do sie­bie, to chwy­cił nie­zna­jo­me­go za rękę i wszedł z nim do madra­sy, gdzie się zamknę­li prze­by­wa­jąc razem przez 40 dni, przy czym nikt nie miał odwa­gi, aby im w jaki­kol­wiek spo­sób prze­szka­dzać.


Ów tajem­ni­czy męż­czy­zna, któ­ry tak bar­dzo wstrzą­snął Rûmim, jest jed­ną z naj­bar­dziej zagad­ko­wych posta­ci w dzie­jach ducho­wo­ści. Do histo­rii prze­szedł jako Shams ud-Din Tabri­zi (Słoń­ce Reli­gii z Tabri­zi). Samot­nik i włó­czę­ga otrzy­mał rów­nież przy­do­mek „Parin­da”, czy­li „Ptak”, ponie­waż wciąż się wałę­sał po świe­cie. Anty­kon­wen­cjo­nal­ny i zuchwa­ły aż do gra­nic bez­czel­no­ści potra­fił nisz­czyć prze­ko­na­nia swo­ich naj­sław­niej­szych roz­mów­ców cię­ty­mi zda­nia­mi, cho­ciaż był rów­nież w sta­nie zamiesz­kać w jakimś mie­ście w zupeł­nym odosob­nie­niu, ubra­ny jedy­nie w swój sta­ry, pod­nisz­czo­ny, zro­bio­ny z czar­nej weł­ny płaszcz, nie wzbu­dza­jąc w nikim naj­mniej­sze­go zain­te­re­so­wa­nia swo­ją oso­bą. W chwi­li spo­tka­nia z Rûmim był w wie­ku oko­ło 45 do 65 lat.


W książ­ce „Maqa­lat Shams‑i Tabri­zi” („Mowy Sham­sa z Tabri­zi”), jedy­nym dzie­le, w jakim zgro­ma­dzo­no jego nauki, Shams twier­dzi, że był uczniem szej­ka Abu Bakr´a z Tabriz, w Per­sji. „Jed­nak­że było we mnie coś, cze­go mój mistrz nie potra­fił dostrzec. W rze­czy­wi­sto­ści, to nikt nie był w sta­nie tego dostrzec. Ale Mau­la­na to dostrzegł”, powie­dział, odno­sząc się do Rûmie­go. „Byłem sto­ją­cą wodą, kipią­cą i roz­le­wa­ją­cą się na mnie same­go, zaczy­na­ją­cą już cuch­nąć, aż zna­la­zło mnie ist­nie­nie Mau­la­na. Wów­czas tam­ta woda zaczę­ła pły­nąć i dalej pły­nie – słod­ka, świe­ża, smacz­na”. Podob­nie żar­li­we są sło­wa Rumie­go na temat Sham­sa: „Byłem suro­wy. Potem zosta­łem ugo­to­wa­ny. Na koniec, spo­ży­ty”.


Prze­by­wa­jąc z Sham­sem Rûmi żył pomię­dzy „mecze­tem i gospo­dą”, jak to powia­da­ją sufi­ści. Ozna­cza to, że prze­kro­czył kon­wen­cjo­nal­ną reli­gij­ność, aby osią­gnąć bez­po­śred­nie doświad­cze­nie tego, co Boże. On dostrzegł Boga za rysa­mi twa­rzy der­wi­sza, z któ­rym spo­tka­nie nim wstrzą­snę­ło, a któ­re­go odtąd zaczął czcić z wyjąt­ko­wą i nie­ogra­ni­czo­ną miło­ścią. Dostrze­ga­nie uoso­bio­ne­go Boga, któ­ry zasad­ni­czo jest prze­cież Kimś nie posia­da­ją­cym kon­kret­ne­go kształ­tu, nie jest raczej czymś nie­zwy­kłym w histo­rii ducho­wo­ści. W samym chrze­ści­jań­stwie taką dosko­na­łą mani­fe­sta­cją Boga jest wcie­lo­ny w czło­wie­ka Chry­stus. W hin­du­izmie mamy postać Krisz­ny i innych ava­ta­rów.


Tym­cza­sem „pija­ny” obec­no­ścią Sham­sa Rûmi nie potra­fił już dostrzec i słu­chać niko­go inne­go. Jak sam stwier­dził, „Kie­dy przy­był Shams, to poczu­łem, jak w moim ser­cu roz­pa­la się do nie­go potęż­ny pło­mień miło­ści. I on posta­no­wił roz­ka­zy­wać mi w spo­sób despo­tycz­ny i kate­go­rycz­ny. Shams mi powie­dział: ‘Prze­stań, raz na zawsze, czy­tać sło­wa swo­je­go ojca’. Posłu­cha­łem jego roz­ka­zu i od tam­tej chwi­li nigdy wię­cej już ich nie czy­ta­łem. Następ­nie naka­zał mi: ‘Zacho­wuj ciszę i nie zwra­caj się do niko­go wię­cej’. Wów­czas ucią­łem wszel­ki kon­takt z moimi ucznia­mi. Moje myśli były dla moich uczni nek­ta­rem. Dla­te­go zaczę­li cier­pieć głód i pra­gnie­nie. Poja­wi­ły się wów­czas pomię­dzy nimi uczu­cia nega­tyw­ne. I na moje­go mistrza spa­dło prze­kleń­stwo”.


Nie­szczę­ście, o któ­rym wspo­mi­na Rûmi, dopeł­ni­ło się w dwóch eta­pach. Naj­pierw, z powo­du cho­ro­bli­wej wręcz zazdro­ści jego uczni, pew­ne­go dnia Shams znik­nął bez śla­du, pozo­sta­wia­jąc Rûmie­go w wiel­kiej roz­pa­czy. Wów­czas jed­nak ten ujrzał go we śnie gra­ją­ce­go w kości w pew­nej gospo­dzie w Damasz­ku i naka­zał swo­je­mu naj­star­sze­mu syno­wi, aby ten udał się tam i przy­wiódł go z powro­tem do nie­go. Jed­nak­że ucznio­wie Rûmie­go, któ­rym prze­wod­ni­czył jego młod­szy syn cytu­ją­cy z „Kora­nu” sło­wa: „On nie jest z two­je­go ludu”, posta­no­wi­li skoń­czyć z Sham­sem raz na zawsze, napa­da­jąc na nie­go pod­czas nocy, zabi­ja­jąc szty­le­tem i wrzu­ca­jąc jego cia­ło do głę­bo­kiej stud­ni.


Nie wia­do­mo czy Rûmie­mu donie­sio­no o tym, co się sta­ło z Sham­sem, czy też prze­czuł praw­dę, ale fak­tem jest, że pogrą­żył się on w nie­ogra­ni­czo­nym niczym bólu cier­pie­nia, któ­re­go siłę było­by trud­no wyra­zić jaki­mi­kol­wiek sło­wa­mi. To wów­czas, aby prze­trzy­mać tak wiel­kie cier­pie­nie, Rûmi roz­wi­nął „sama”, pole­ga­ją­cy na wiro­wa­niu wokół sie­bie taniec der­wi­szy. Prak­ty­ku­ją­cy go wiru­ją wokół wła­snej osi, jed­no­cze­śnie prze­miesz­cza­jąc się wokół więk­szej i nie­wi­dzial­nej osi, któ­ra znaj­du­je się w środ­ku tań­czą­cej gru­py. To tymi sło­wa­mi naj­star­szy syn Rûmie­go, Sul­tan Walad, opi­su­je doświad­cze­nie swo­je­go ojca w owym okre­sie żało­by po śmier­ci Sham­sa: „Nocą i dniem, w eks­ta­zie, on tańczył./ Wiro­wał na zie­mi, jak wiru­ją niebiosa./ W kie­run­ku gwiazd, wzno­sił swo­je krzyki./ Nie było niko­go, kto by ich nie sły­szał”.


„Sama” stał się ducho­wą prak­ty­ką, cha­rak­te­ry­stycz­ną dla sufi­zmu prak­ty­ko­wa­ne­go przez Zakon Mevle­vi, któ­ry zało­żył sam Sul­tan Walad. Wiru­jąc bez prze­rwy, recy­tu­jąc wewnętrz­nie, w sobie zda­nie: „Lâ ilâha ill´Allâh” („Nie ma boga oprócz Boga”), der­wi­sze osią­ga­ją coraz wyż­sze sta­ny świa­do­mo­ści, aż wresz­cie osią­ga­ją taki jej stan, o któ­rym twier­dzą, że spo­ty­ka­ją się w nim z Bogiem „twa­rzą w twarz”. Kie­dy Rûmi znaj­do­wał się w eks­ta­zie, to cyto­wał poema­ty, któ­re jego ucznio­wie sta­ra­li się szyb­ko zano­to­wać. To w ten spo­sób zosta­ły zebra­ne utwo­ry, któ­re zło­ży­ły się na dzie­ło „Tap­czan Sham­sa z Tabriz”. Książ­ka ta, wraz z dwo­ma inny­mi dzie­ła­mi: „Masna­vi” i „Księ­ga Wnę­trza”, zło­ży­ły się na wspa­nia­łą try­lo­gię lite­rac­kiej spu­ści­zny Rûmie­go.


Poprzez „sama” i recy­ta­cję Rûmie­mu wresz­cie uda­ło się uśmie­rzyć swój ból i zako­twi­czyć swo­je­go Uko­cha­ne­go w wła­snym wnę­trzu. Kie­dy on, Rûmi i Shams sta­li się „jed­nym”, to poeta wresz­cie prze­mie­nił się w wybit­ne­go mistrza dro­gi ku Świę­to­ści. Czło­wiek Boży szu­ka i znaj­du­je.


Czło­wiek Boży


(Poemat Rûmie­go z książ­ki „Tap­czan Sham­sa z Tabriz”)


Czło­wiek Boży jest pia­ny bez wina,


Czło­wiek Boży, syty bez chle­ba.


Czło­wiek Boży jest namięt­nie zako­cha­ny, zachwy­co­ny,


Czło­wiek Boży nie je, ani nie śpí.


Czło­wiek Boży jest pod łach­ma­na­mi kró­lem,


Czło­wiek Boży, skar­bem mię­dzy ruina­mi.


Czło­wiek Boży nie jest z zie­mi lub z powie­trza,


Czło­wiek Boży nie jest z ognia lub z wody.


Czło­wiek Boży jest oce­anem bez plaż,


Czło­wiek Boży jest desz­czem z pereł, bez chmur.


Czło­wiek Boży przy­no­si sto księ­ży­ców i sto nie­bios,


Czło­wiek Boży posia­da świa­tło stu słońc.


Czło­wiek Boży stał się mędr­cem poprzez Praw­dę,


Czło­wiek Boży nie sta­je się książ­ko­wym eru­dy­tą.


Czło­wiek Boży jest poza wia­rą i nie­wia­rą„


Dla Boże­go czło­wie­ka, jaki grzech lub cno­ta ist­nie­je?


Czło­wiek Boży galo­po­wał poza nie­byt,


Czło­wiek Boży zbli­żył się z naj­wznio­ślej­szą posta­wą.


Czło­wiek Boży jest ukry­ty, o Shams ud-Dinie!


Szu­ka i znaj­du­je czło­wie­ka Boże­go.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.