Magazyn

Spacer z ojcem de Mello


Pana zaś Chry­stu­sa miej­cie w ser­cach za Świę­te­go i bądź­cie zawsze goto­wi do obro­ny wobec każ­de­go, kto doma­ga się od was uza­sad­nie­nia tej nadziei, któ­ra w was jest — pisze św. Piotr (1 P 3, 15). Gdy­bym więc miał coś powie­dzieć komuś, kto zde­cy­do­wał się zapo­znać z tymi reflek­sja­mi, to chy­ba tyl­ko to, że zro­dzi­ły się one z pra­gnie­nia jak naj­lep­szej odpo­wie­dzi na przy­to­czo­ne wyżej życze­nie Apo­sto­ła. Na ile wywią­zu­ję się z tego zada­nia wobec innych ludzi w róż­nych oko­licz­no­ściach — wolał­bym pozo­sta­wić oce­nę same­mu Jezu­so­wi.


Przed­sło­wie


W tych roz­wa­ża­niach nato­miast zawar­łem te racje, za pomo­cą któ­rych sta­ram się uza­sad­niać swo­ją nadzie­ję przed samym sobą. Roz­wa­ża­nia te są bowiem przede wszyst­kim owo­cem dia­lo­gu wewnętrz­ne­go, inspi­ro­wa­ne­go pyta­nia­mi: kim jestem i jak wie­rzę? Na tego rodza­ju uza­sad­nia­nie swej nadziei jestem zawsze goto­wy, za co Ducho­wi Świę­te­mu jestem bar­dzo wdzięcz­ny.


Cza­sem jest to dla mnie dzia­ła­nie na tyle odkryw­cze, że nie chcę takiej czy innej intu­icji utra­cić i dla­te­go ją zapi­su­ję. A potem zasta­na­wiam się, czy to, co mnie prze­ko­nu­je, nie mogło­by się przy­dać komuś inne­mu dla umoc­nie­nia jego nadziei. Owo­cem takie­go pro­ce­su jest wła­śnie to, co, Sza­now­ny Czy­tel­ni­ku, trzy­masz teraz w ręce. Cie­szę się, że mogę się podzie­lić z Tobą swo­imi docie­ka­nia­mi na temat modli­twy i pew­ny­mi wnio­ska­mi apo­lo­ge­tycz­ny­mi, któ­ry­mi — na mia­rę moich moż­li­wo­ści — sta­ram się prze­ko­ny­wać, że tyl­ko w Jezu­sie i Jego Koście­le moż­na zna­leźć osta­tecz­ne speł­nie­nie. Miło by mi było, gdy­byś, czy­ta­jąc te roz­wa­ża­nia, w takim prze­ko­na­niu się utwier­dził.


Wdzięcz­ny jestem tym wszyst­kim, któ­rzy wobec mnie uza­sad­nia­li swą nadzie­ję. Dzię­ki ich świa­dec­twu moja nadzie­ja mogła się umac­niać. W gro­nie tych świad­ków są oso­by, któ­re znam czy zna­łem oso­bi­ście, ale tak­że takie, któ­re sta­ły się mi bli­skie poprzez swo­je pisma. Czę­sto się na nie powo­łu­ję, choć nie zawsze pre­cy­zyj­nie wska­zu­ję źró­dła. Sta­ło się tak dla­te­go, że przy spi­sy­wa­niu tych reflek­sji nie tyle kon­cen­tro­wa­łem się na źró­dłach, co na ich prze­sła­niu. Niech mi te bra­ki zosta­ną wyba­czo­ne. Myślę jed­nak, że w tym miej­scu moją wdzięcz­ność powi­nie­nem wyra­zić przede wszyst­kim Anthony’emu de Mel­lo, do któ­re­go nawią­zu­ję naj­czę­ściej, co z pew­no­ścią łatwo zauwa­żyć.


Roz­wa­ża­nia te, choć łączy je jed­na idea, róż­nią się mię­dzy sobą. Wyni­ka to z fak­tu, że każ­de z nich zamie­rzo­ne zosta­ło jako pew­na odręb­na, samo­dziel­nie ist­nie­ją­ca całość. Z tej chę­ci zapew­nie­nia każ­de­mu z tych szki­ców tre­ścio­wej nie­za­leż­no­ści od innych wyni­ka­ją koniecz­ne powtó­rze­nia, takie jak odwo­ły­wa­nie się do tych samych wer­se­tów biblij­nych czy też idei teo­lo­gicz­nych. Tego rodza­ju trud­no­ści nie da się jed­nak unik­nąć, gdy w każ­dym szki­cu chce się zamknąć jak naj­wię­cej istot­nych dlań intu­icji. Trud­no mi też było prze­sko­czyć sie­bie i nie pisać wciąż o tym, co jest dla mnie naj­waż­niej­sze, mimo że za każ­dym razem robi­łem to z nie­co inne­go punk­tu widze­nia.


Po tym koniecz­nym odno­to­wa­niu bra­ków, któ­re, Sza­now­ny Czy­tel­ni­ku, z pew­no­ścią i tak sam byś zauwa­żył, zapra­szam cię na krót­ki spa­cer ze mną po ścież­kach mojej nadziei.


Wszech­moc miło­ści


W pew­nej oko­li­cy od daw­na nie padał deszcz. Zie­mia była wysu­szo­na i spę­ka­na. Jeśli susza potrwa dłu­żej — myśle­li ludzie — nie ma mowy o plo­nach. Ich ser­ca coraz bar­dziej ogar­niał lęk, wszy­scy bali się gło­du. Wte­dy ktoś przy­po­mniał sobie o zakli­na­czu chmur, miesz­ka­ją­cym w odle­głej miej­sco­wo­ści. Ludzie goto­wi byli oddać wszyst­ko temu, kto spro­wa­dził­by ożyw­czy deszcz. Posła­no więc po nie­go, a on, gdy przy­był, popro­sił o wol­ną cha­tę na skra­ju wsi, w któ­rej mógł­by w samot­no­ści prze­by­wać. Po trzech dniach jego poby­tu tam nie­bo zasło­ni­ły ogrom­ne, ciem­ne chmu­ry, z któ­rych lunął tak wiel­ki deszcz, że naj­star­si miesz­kań­cy całej oko­li­cy takie­go nie pamię­ta­li. Jak do tego dopro­wa­dzi­łeś? — nie mogli się nadzi­wić. To pro­ste — odpo­wie­dział. — W cią­gu tych kil­ku dni upo­rząd­ko­wa­łem sie­bie. Wie­dzia­łem, że gdy ja odzy­skam wewnętrz­ną har­mo­nię, to i świat odzy­ska utra­co­ną rów­no­wa­gę i spad­nie deszcz, bo prze­cież tak bar­dzo pra­gnie go zie­mia.


Pozo­staw­my na razie bez komen­ta­rza ten przy­kład, pocho­dzą­cy z dale­ko­wschod­niej tra­dy­cji ducho­wej. War­to zauwa­żyć, że w Euro­pie, w VI w., zda­rzy­ła się rzecz bar­dzo podob­na w zewnętrz­nym prze­ja­wie. Wewnętrz­ne podo­bień­stwo też mia­ło miej­sce i nie moż­na go prze­kre­ślić, trze­ba jed­nak­że zauwa­żyć róż­ni­cę, któ­ra ma duże zna­cze­nie.


Św. Scho­la­sty­ka, sio­stra św. Bene­dyk­ta, mia­ła zwy­czaj raz w roku odwie­dzać swe­go bra­ta. Pew­ne­go dnia, prze­czu­wa­jąc swo­ją bli­ską śmierć, chcia­ła dłu­żej z nim pozo­stać. Ponie­waż — jak to opo­wia­da św. Grze­gorz Wiel­ki — do póź­nych godzin prze­cią­gnę­ły się ich świę­te roz­mo­wy, Scho­la­sty­ka zwró­ci­ła się do bra­ta: Pro­szę cię, nie odchodź ode mnie tej nocy. Aż do świ­tu roz­ma­wiaj­my o rado­ściach nie­ba. Sio­stro! — zare­ago­wał Bene­dykt. — O czym ty mówisz? Żad­ną mia­rą nie mogę prze­by­wać poza klasz­to­rem. Na te sło­wa Scho­la­sty­ka zło­ży­ła ręce, skło­ni­ła gło­wę i wyra­zi­ła Bogu swą proś­bę. Natych­miast roz­sza­la­ła się wichu­ra, spadł tak ulew­ny deszcz, że nikt nie mógł opu­ścić tego miej­sca ani na krok. Oto pro­si­łam cię — wyzna­ła bra­tu — a nie chcia­łeś mnie wysłu­chać. Popro­si­łam więc Boga mego i zosta­łam wysłu­cha­na. Teraz więc odejdź, jeśli zdo­łasz. Pozo­staw mnie i wra­caj do klasz­to­ru.


Na czym pole­ga podo­bień­stwo tych dwóch sytu­acji? Z pew­no­ścią nie tyl­ko na tym, że tu i tam spadł rzę­si­sty deszcz. Pro­blem jest znacz­nie głęb­szy: ludzie ducho­wi, wewnętrz­nie zin­te­gro­wa­ni — a do takich prze­cież nale­ża­ła Scho­la­sty­ka i (o ile rze­czy­wi­ście ktoś taki ist­niał) zakli­nacz chmur — dys­po­nu­ją ogrom­ną mocą. Na czym zaś pole­ga róż­ni­ca? Ludzie, któ­rzy głę­bo­ko zwią­za­ni są z Bogiem, potra­fią znacz­nie wię­cej, czy­nią wszyst­ko jak­by Jego mocą. Św. Scho­la­sty­ka nie musia­ła na sku­tek cze­kać aż trzy dni. Wszyst­ko sta­ło się w jed­nej chwi­li.


Nasu­wa się wnio­sek, że ten, kto poko­nał sie­bie, może rzą­dzić świa­tem, stwo­rze­niem. Może osią­gnąć moc zdol­ną spro­wa­dzić deszcz lub wywo­łać inne zda­rze­nie w przy­ro­dzie. Może — oczy­wi­ście zawsze tyl­ko w jakimś stop­niu czy miej­scu — pano­wać nad natu­rą. Ten nato­miast, kto kocha, może — w pew­nym sen­sie — rzą­dzić… Stwór­cą, ponie­waż Bóg nicze­go mu nie odmó­wi.


A więc kochaj… i proś, o co chcesz, tak jak św. Scho­la­sty­ka. Bóg nicze­go ci nie odmó­wi. Czy jed­nak na pew­no „o co chcesz” i czy na pew­no „nie odmó­wi”? Tego rodza­ju zastrze­że­nie, któ­re ktoś może „w dobrej wie­rze” wysu­wać, jest bez­pod­staw­ne. Jeże­li św. Augu­styn mógł wołać: Kochaj i czyń, co chcesz, to tak samo moż­na powie­dzieć: Kochaj i proś, o co chcesz. Jeśli bowiem ktoś napraw­dę kocha, to nie moż­na się oba­wiać jego „co chcesz”, ponie­waż jego pra­gnie­nia zawsze wypeł­nia­ją prze­strzeń pomię­dzy przy­ka­za­niem miło­ści Boga i bliź­nie­go i tym samym zawsze są miłe Temu, któ­ry jest Miło­ścią i któ­ry na nas z miło­ścią spo­glą­da.


Z całą pew­no­ścią reak­cja nie­bios na życze­nie zakli­na­cza chmur była uza­sad­nio­na. Cho­dzi­ło prze­cież o bar­dzo waż­ną spra­wę — życie wie­lu osób. Czy jed­nak w przy­pad­ku św. Scho­la­sty­ki nie moż­na mówić o nie­po­trzeb­nym wzy­wa­niu mocy Bożej, o wzy­wa­niu Jego imie­nia nada­rem­no? Być może, ale dzię­ki temu cały świat mógł się dowie­dzieć, jak łatwo moż­na u Boga wie­le wypro­sić, pod warun­kiem, że się kocha. A może Bóg chciał nas przez to wyda­rze­nie ośmie­lić do ufnej modli­twy? Jeże­li nasza modli­twa będzie ufna — pod­kre­śla­ją przy­ja­cie­le Boga — to zosta­nie­my wysłu­cha­ni. W grę wcho­dzi jed­nak pew­na „alter­na­ty­wa”: Bóg wysłu­cha nas albo szyb­ko, albo na pew­no. Innej moż­li­wo­ści nie ma. I to jest cudow­ne.


Ktoś, kto kocha, może z ufno­ścią o wszyst­ko Boga pro­sić. Ktoś, kto się modli, sta­je się narzę­dziem Bożej łaski. Bywa wte­dy i tak, że Bóg sam pra­gnie, aby przez wsta­wien­nic­two tego czło­wie­ka mógł zesłać deszcz swo­jej łaski na spra­gnio­ną zie­mię, wyschłą z powo­du grze­chów.


Św. Fau­sty­na w swo­im Dzien­nicz­ku opo­wia­da: Dziś wszedł do mnie Pan i rzekł: „Cór­ko Moja, dopo­móż mi zba­wiać dusze. Pój­dziesz do kona­ją­ce­go grzesz­ni­ka i będziesz odma­wiać tę koron­kę, a przez to wypro­sisz mu ufność w moje miło­sier­dzie, gdyż już jest w roz­pa­czy”. Nagle zna­la­złam się w nie­zna­nej cha­cie, gdzie konał star­szy już czło­wiek w strasz­nych mękach. Wko­ło łoża było mnó­stwo sza­ta­nów i pła­czą­ca rodzi­na. Gdym się zaczę­ła modlić, roz­pierz­chły się duchy ciem­no­ści z sykiem i odgra­ża­niem mi; dusza ta uspo­ko­iła się i peł­na ufno­ści spo­czę­ła w Panu. W tej samej chwi­li ujrza­łam się w swo­im poko­ju. Jak się to dzie­je — nie wiem.


Wsta­wien­nic­two


Żydow­ski filo­zof Mar­tin Buber w książ­ce Opo­wie­ści cha­sy­dów opo­wia­da o pew­nym mło­dym czło­wie­ku, któ­ry był uczniem wiel­kie­go mistrza ducho­we­go, zna­ne­go z daru widze­nia, dzię­ki któ­re­mu poma­gał ludziom w ich wewnętrz­nych prze­mia­nach. Któ­re­goś dnia ambit­ny uczeń zwró­cił się do swe­go mistrza, aby ten wypro­sił u Boga podob­ny dar dla nie­go. Na odpo­wiedź Boga nie trze­ba było dłu­go cze­kać.


Kil­ka dni póź­niej do mia­sta, w któ­rym obaj miesz­ka­li, przy­był pewien kupiec. Mło­dy czło­wiek od razu poznał, że przy­bysz ma na sumie­niu wie­le grze­chów. Jak mogłeś sta­wić się przed obli­czem świę­te­go, będąc tak nie­czy­stym?! — skar­cił mło­dzie­niec nie­zna­jo­me­go. Zasmu­co­ny takim obro­tem rze­czy kupiec odje­chał. Gdzie jest ten czło­wiek, któ­re­go odpra­wi­łeś wczo­raj? — zapy­tał mistrz ucznia. — To była jego ostat­nia szan­sa.


Mło­dy czło­wiek szyb­ko zro­zu­miał swój błąd. Jego postę­po­wa­nie było zbyt pochop­ne. Natych­miast jesz­cze raz zwró­cił się do mistrza, tym razem pro­sząc o to, by Bóg ode­brał mu dar, z któ­re­go on nie potra­fi w nale­ży­ty spo­sób korzy­stać. Bóg nie odbie­ra raz udzie­lo­ne­go daru — odpo­wie­dział mistrz. — Ale będę Go pro­sił o inny dar dla cie­bie, mia­no­wi­cie o to, byś widząc zło dru­gie­go czło­wie­ka, żało­wał za nie jak za wła­sne. Rów­nież ta łaska zosta­ła dana szla­chet­ne­mu mło­dzień­co­wi.  W jakiś czas potem udał się on w dale­ką podróż. Gdy był już bar­dzo zmę­czo­ny i wygło­dzo­ny, dotarł do gospo­dy. Zaraz poznał, że jej wła­ści­ciel jest złym czło­wie­kiem. Na pyta­nie, cze­go sobie życzy: jedze­nia, picia, cie­płej wody, świe­żej poście­li, odpo­wie­dział, że nic z tych rze­czy. Pro­szę cię tyl­ko o to, byś mi dał, jeśli możesz,  jakiś wol­ny kąt, w któ­rym mógł­bym się spo­koj­nie pomo­dlić. Taka proś­ba, choć bar­dzo dla gospo­da­rza dziw­na, nie była trud­na do speł­nie­nia. Gdy wędro­wiec zamknął za sobą drzwi, ten zaczął go pod­glą­dać. Ze zdu­mie­niem zoba­czył wte­dy, jak ów mło­dy nie­zna­jo­my przed­sta­wia Bogu wszyst­kie jego grze­chy i żału­je za nie jak za wła­sne. Fakt ten tak bar­dzo wstrzą­snął zatwar­dzia­łym grzesz­ni­kiem, że natych­miast uznał swo­ją winę. W tym też momen­cie w jego życiu nastą­pi­ła głę­bo­ka prze­mia­na. Zaczął żało­wać za wszyst­kie swo­je grze­chy.


Z kim­kol­wiek ten mło­dy czło­wiek się spo­ty­kał, efekt był zawsze taki sam: grzesz­ni­cy sta­wa­li się ludź­mi świę­ty­mi. Fakt ten do tego stop­nia był intry­gu­ją­cy, że szyb­ko posta­wio­no mu pyta­nie: Jak to się dzie­je, że ci, któ­rzy się z tobą spo­ty­ka­ją, odcho­dzą cał­ko­wi­cie prze­mie­nie­ni, pra­gną dobra i uni­ka­ją grze­chów? Odpo­wiedź była taka: Kie­dy spo­ty­kam czło­wie­ka, któ­ry nie chce się zmie­nić, scho­dzę krok po kro­ku w głąb jego duszy. I gdy jestem już na samym dnie, łączę jego duszę z moją. W ten spo­sób sta­je­my się (jak­by) jed­ną oso­bą. I wte­dy zaczy­nam żało­wać za swe grze­chy, a on… nie może nie żało­wać ze mną, bo jeste­śmy kimś jed­nym.


Choć przy­kład ten nie pocho­dzi z tra­dy­cji chrze­ści­jań­skiej, to jed­nak ma głę­bo­ko ewan­ge­licz­ną wymo­wę. Taka posta­wa znaj­du­je wytłu­ma­cze­nie w świe­tle tajem­ni­cy Chry­stu­so­we­go Wcie­le­nia. Podob­nie jak On, ist­nie­jąc w posta­ci (sytu­acji) Bożej, nie sko­rzy­stał ze spo­sob­no­ści, aby na rów­ni być z Bogiem, lecz ogo­ło­cił same­go sie­bie, przy­jąw­szy postać (sytu­ację) słu­gi, staw­szy się podob­nym do ludzi (Flp 2, 6–7), tak też ów mło­dy czło­wiek wcho­dził „do koń­ca” w sytu­ację swych bra­ci, przyj­mu­jąc na sie­bie ich grze­chy i poku­tu­jąc za nie. Było to moż­li­we dzię­ki spe­cjal­ne­mu wybra­niu, któ­re­go jed­nak nie potrak­to­wał jako oka­zji do odda­le­nia się od świa­ta, lecz do tego, by poma­gać naj­bar­dziej potrze­bu­ją­cym (czy­li naj­więk­szym grzesz­ni­kom).


Jedy­nie taka posta­wa czy­ni nasze wsta­wien­nic­two sku­tecz­nym, bowiem w sto­sun­ku do dru­gie­go czło­wie­ka może­my przy­jąć posta­wę sędzie­go albo obroń­cy. Osą­dzać łatwo, bro­nić znacz­nie trud­niej. Widać to wyraź­nie w pierw­szym uczyn­ku nasze­go boha­te­ra. Bóg rów­nież mógł­by pozo­stać tyl­ko naszym sędzią, jed­nak w Chry­stu­sie stał się naszym obroń­cą, sko­ro my mamy Rzecz­ni­ka wobec Ojca — Jezu­sa Chry­stu­sa spra­wie­dli­we­go… (któ­ry) jest ofia­rą prze­bła­gal­ną za nasze grze­chy (1 J 2, 1–2), sko­ro On oddał za nas swo­je życie, to i my win­ni­śmy oddać je za bra­ci (por. 1 J 3, 16).


Tak wła­śnie czy­nił szewc, któ­re­go przy­kład przy­ta­cza Ber­nard Bro w książ­ce Potę­ga zła. Otóż pew­ne­mu asce­cie, żyją­ce­mu na pusty­ni i odda­ne­mu poku­cie, uka­zał się Jezus, mówiąc: Idź do Alek­san­drii (bar­dzo grzesz­ne­go mia­sta), tam spo­tkasz pew­ne­go szew­ca. Nie dora­stasz mu do pięt. Zain­try­go­wa­ny takim wyzwa­niem pustel­nik natych­miast udał się w podróż. Gdy tyl­ko prze­kro­czył próg domo­stwa szew­ca, z jego ust padło pyta­nie: Co robisz? Zdzi­wio­ny szewc odpo­wie­dział: Nic nad­zwy­czaj­ne­go. Jed­ną trze­cią swo­ich docho­dów odda­ję bied­nym, tyle samo odda­ję na kościół, a resz­tę prze­zna­czam na wła­sne potrze­by. Asce­ta nie chciał wie­rzyć: Powiedz mi, na czym napraw­dę pole­ga twój sekret? Ten odparł: Cały dzień pra­cu­ję w swo­im warsz­ta­cie i patrzę na prze­cho­dzą­cych ludzi. Ta odpo­wiedź rów­nież nie zado­wo­li­ła pustel­ni­ka: To wszyst­ko? Sam Chry­stus przy­słał mnie do cie­bie, pro­szę, powiedz mi praw­dę! Osta­tecz­na odpo­wiedź była taka: Gdy patrzą na prze­cho­dzą­cych ludzi, cią­gle powta­rzam: „Panie, możesz mnie wtrą­cić do pie­kła, byle tyl­ko oni byli od nie­go wol­ni”.


Te dwie posta­cie z przy­to­czo­nych opo­wie­ści łączy jed­na wspól­na cecha: głę­bo­ka soli­dar­ność z cier­pią­cym z powo­du grze­chów i goto­wość do cał­ko­wi­te­go poświę­ce­nia się za nie­go. Tyl­ko wte­dy nasza modli­twa o nawró­ce­nie grzesz­ni­ków będzie sku­tecz­na, gdy przyj­mie­my wobec nich taką posta­wę. Jak dłu­go będzie­my osą­dzać naszych bliź­nich, jak dłu­go będzie­my uwa­żać się choć­by za odro­bi­nę lep­szych od nich, tak dłu­go naszym mężom, synom i bra­ciom „wol­no” będzie trwać w grze­chu, choć­by­śmy za nich zano­si­li  do Boga „tony” modlitw. I Bogu też w takiej sytu­acji „wol­no” będzie nie wysłu­chać naszej modli­twy.


Tak więc waru­nek sku­tecz­ne­go wsta­wien­nic­twa jest pro­sty, lecz trud­ny zara­zem. Trze­ba wejść w poło­że­nie bra­ta, uznać jego grzech za swój, wie­rzyć — jak wie­rzy­li świę­ci — że jeste­śmy zdol­ni do popeł­nie­nia takie­go same­go zła, gdy­by nam Bóg nie pomógł wytrwać w dobru. Jeże­li chce­my kie­dyś wejść z inny­mi do wspól­no­ty świę­tych, nie może­my teraz uni­kać wspól­no­ty z grzesz­ni­ka­mi. Nie­do­ści­gnio­nym wzo­rem takie­go postę­po­wa­nia zawsze będzie dla nas Jezus.


Bła­ga­nie


I Ja wam powia­dam: Pro­ście, a będzie wam dane; szu­kaj­cie, a znaj­dzie­cie; kołacz­cie, a otwo­rzą wam. Każ­dy bowiem, kto pro­si, otrzy­mu­je; kto szu­ka, znaj­du­je; a koła­czą­ce­mu otwo­rzą (Łk 11, 9–10).


O modli­twie powie­dzia­no już bar­dzo dużo i nie­je­den raz bar­dzo mądrze. Mimo to nie moż­na na ten temat zamilk­nąć, ponie­waż wciąż sły­chać doby­wa­ją­ce się z ludz­kich serc bła­ga­nie: Panie, naucz nas modlić się. I jak do szko­ły przy­cho­dzą wciąż nowi ucznio­wie, aby zdo­by­wać wie­dzę, tak też nigdy nie bra­ku­je u stóp Mistrza tych, któ­rzy pra­gną posiąść umie­jęt­ność naj­waż­niej­szą: pra­gną się nauczyć jak roz­ma­wiać z Bogiem. Bóg zaś wie­lo­krot­nie i na róż­ne spo­so­by prze­ko­ny­wał nas, że do tego nie potrze­ba spe­cjal­nych przy­mio­tów umy­słu. Koniecz­ne są jed­nak przy­mio­ty ser­ca… Róż­ne są for­my kon­tak­tu z Bogiem. Naj­czę­ściej wyli­cza się czte­ry: uwiel­bie­nie, dzięk­czy­nie­nie, prze­bła­ga­nie i proś­bę. Nie jest to za bar­dzo „szkol­ne” uję­cie, przed­sta­wia bowiem całe zagad­nie­nie „od koń­ca”, od modli­twy naj­do­sko­nal­szej, od uwiel­bie­nia (cudzy­słów suge­ru­je, że wszel­kie tego rodza­ju podzia­ły i war­to­ścio­wa­nia są umow­ne). W szko­le bowiem zaczy­na się od „a”, od rze­czy naj­prost­szych. Jezus zaś chce, byśmy przede wszyst­kim zdo­by­li „pod­sta­wy”, dla­te­go gdy mówi o modli­twie, ma naj­czę­ściej na uwa­dze modli­twę bła­gal­ną. I od tej to for­my dia­lo­gu z Bogiem war­to zacząć naukę w „szko­le modli­twy”.  Trze­ba uwie­rzyć, że Bóg zawsze wysłu­chu­je naszą modli­twę. Od tego się zaczy­na. Jeśli ktoś już w to wie­rzy, niech będzie Bogu wdzięcz­ny; jeże­li jesz­cze nie, nie­chaj Go o tę wia­rę gorą­co pro­si. O ile bowiem jest coś, co „odbie­ra” Bogu moc prze­mie­nia­nia nasze­go życia, to jest to wła­śnie brak wia­ry z naszej stro­ny.  Ufność, któ­rą w Nim pokła­da­my, pole­ga na prze­ko­na­niu, że wysłu­chu­je On wszyst­kich naszych próśb zgod­nych z Jego wolą. A jeśli wie­my, że wysłu­chu­je wszyst­kich naszych próśb, pew­ni jeste­śmy rów­nież posia­da­nia tego, o cośmy Go pro­si­li (1 J 5, 14–15).  Bóg wysłu­chu­je wszyst­kich naszych próśb nawet wte­dy, gdy Jego wola pier­wot­nie jest inna. Prze­ko­nu­ją nas o tym doświad­cze­nia pew­ne­go piel­grzy­ma zmie­rza­ją­ce­go do odle­głej świą­ty­ni. W cza­sie swej wędrów­ki został przy­ję­ty przez życz­li­wych ludzi. Gdy naza­jutrz wyru­szał w dal­szą dro­gę, ludzie ci — bez­dziet­ne mał­żeń­stwo — pro­si­li go o wsta­wien­nic­two. Obie­cał zwró­cić się do Boga o potom­stwo dla nich. Nie­ste­ty — odrzekł Bóg — zosta­ło posta­no­wio­ne, że oni nie będą mieć dzie­ci. Jakież było zdzi­wie­nie tego miłu­ją­ce­go Boga czło­wie­ka, gdy po kil­ku latach, piel­grzy­mu­jąc ponow­nie, spo­tkał przed domem gościn­nych ludzi trój­kę bawią­cych się dzie­ci. Na pyta­nie: Czy­je to dzie­ci? usły­szał odpo­wiedź: Nasze. I drob­ne (!) uzu­peł­nie­nie: Wkrót­ce po tobie prze­cho­dził tędy inny męż­czy­zna. Jego też prze­no­co­wa­li­śmy i popro­si­li­śmy o modli­twę. On nas pobło­go­sła­wił, a potem poja­wi­ły się te dzie­ci. Nie trud­no domy­ślić się, jakie­go „tema­tu” doty­czy­ło pierw­sze pyta­nie piel­grzy­ma przy jego ponow­nym spo­tka­niu z Bogiem w świą­ty­ni. Jak to? Prze­cież mówi­łeś, że posta­no­wio­no, iż oni nie będą mieć dzie­ci. Tym­cza­sem jakiś czło­wiek ich pobło­go­sła­wił i mają tro­je! Bóg naj­wy­raź­niej się zdzi­wił: Napraw­dę? W takim razie… musiał to być czło­wiek świę­ty, bo tyl­ko świę­tym uda­je się zmie­nić prze­zna­cze­nie.  Przy­kład ten prze­ko­nu­je nas, że Bóg może wysłu­chać nasze proś­by nawet wte­dy, gdy Jego wola jest pier­wot­nie inna. Jed­nak to nie wszyst­ko. Praw­da się­ga dalej: Bóg wysłu­chu­je naszych próśb tak­że wte­dy, gdy Jego wola jest do koń­ca inna! Świad­czą o tym sło­wa głę­bo­kiej zadu­my: Pro­si­łem o siłę, bo pra­gną­łem cze­goś doko­nać. Zosta­łem sła­by, aby nauczyć się poko­ry. Pro­si­łem o zdro­wie, bo chcia­łem przed­się­wziąć coś wiel­kie­go. Zosta­łem cho­ry, aby robić rze­czy lep­sze. Pro­si­łem o bogac­two, bo chcia­łem być szczę­śli­wy. Otrzy­ma­łem bie­dę, abym nabrał mądro­ści. Pro­si­łem o potę­gę, bo szu­ka­łem uzna­nia u ludzi. Otrzy­ma­łem sła­bość, aby szu­kać pomo­cy u Boga. Z tego, o co pro­si­łem, nie otrzy­ma­łem nic. A jed­nak mam wszyst­ko, co chcia­łem otrzy­mać. Czas na pod­su­mo­wa­nie tych krót­kich roz­wa­żań o modli­twie bła­gal­nej. W opar­ciu o zapew­nie­nia Jezu­sa i przy­to­czo­ne przy­kła­dy nasu­wa się taki wnio­sek: każ­da nasza proś­ba zawsze będzie wysłu­cha­na… jeże­li zosta­ną speł­nio­ne przy­naj­mniej trzy warun­ki. Są nimi: wia­ra, wytrwa­łość i świę­tość. Wia­ra: trze­ba bez­względ­nie wie­rzyć, że Bóg — tak czy ina­czej, ale na pew­no — wysłu­cha naszą proś­bę. Albo ule­gnie naszej proś­bie, „dosto­so­wu­jąc” swo­ją wolę do naszej, jeśli w swej mądro­ści uzna, że tak będzie dobrze; albo też dosto­su­je naszą wolę do swo­jej: wte­dy będzie­my Mu dzię­ko­wać za to, o cośmy Go nie pro­si­li, wychwa­la­jąc Jego mądrość. Wytrwa­łość: nie wystar­czy raz popro­sić. Bóg musi widzieć, że nam na czymś bar­dzo zale­ży. Nasza wytrwa­łość, podob­nie jak wia­ra, otwie­ra Boże Ser­ce na potrze­by naszych serc. Świę­tość: Bóg speł­nia proś­by czy­ste­go ser­ca. Ser­ce ludz­kie jest czy­ste, gdy otwie­ra się na Boga i uni­ka grze­chu. W ten spo­sób wszy­scy może­my być świę­ty­mi i tym samym mieć odwa­gę sta­nąć przed Bogiem. Te warun­ki sku­tecz­nej modli­twy bła­gal­nej są bar­dzo pro­ste. Jed­nak „pro­ste” nie zawsze zna­czy „łatwe”. Pro­śmy więc Boga o wszyst­ko, co jest nam potrzeb­ne, a zwłasz­cza o to, byśmy umie­li sku­tecz­nie Go pro­sić.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.