Magazyn

Św. Pio — dziś niezwykły, niegdyś tylko pokorny


Magazyn EkumenizmFran­ce­sco For­gio­ne, bo o nim mowa, uro­dził się 25 maja 1887 w wio­sce Pie­trel­ci­na (Bene­vent) na połu­dniu Włoch. Wycho­wy­wa­ny w rodzi­nie wie­rzą­cej, ale nie­afi­szu­ją­cej się swo­ją poboż­no­ścią. Nato­miast Fran­ci­szek od naj­młod­szych lat jest poboż­ny do tego stop­nia, że jego życie ducho­we przed­sta­wia się bar­dzo doj­rza­le. I już w wie­ku 15 lat sły­szy boże wezwa­nie i nie waha­jąc się odpo­wia­da na nie. Wstę­pu­je do klasz­to­ru, by zostać fran­cisz­ka­ni­nem. Postu­lat roz­po­czy­na w stycz­niu 1903 roku, aby za dwa­na­ście mie­się­cy 22 stycz­nia 1904 r. przy­wdziać habit i obrać imię Pio.


Dziś nie przy­to­czę kolej­nej bio­gra­fii świę­te­go, gdyż nie oto cho­dzi, aby poznać histo­rię, lecz czło­wie­ka. Czło­wie­ka, któ­ry nie idzie do klasz­to­ru, bo uwa­ża, że ma powo­ła­nie. On zosta­je zakon­ni­kiem z Boże­go naka­zu. Już od pią­te­go roku życia doświad­cza eks­taz i wizji. Sły­szy kie­dyś sło­wa „Chodź za Mną, bo musisz wal­czyć jako męż­ny wojow­nik”, sły­szy je od jaśnie­ją­cej i pięk­nej posta­ci. I wal­czy, może nawet nie­ustan­nie, z prze­róż­ny­mi demo­na­mi i moca­mi ciem­no­ści.


Te wal­ki bar­dzo wie­le kosz­tu­ją mło­de­go zakon­ni­ka i wkrót­ce zapa­da on na dziw­ną cho­ro­bę: dresz­cze, poty, sil­ne bóle gło­wy, gorącz­ka prze­kra­cza­ją­ca nawet 48º C!!! Stan zdro­wia raz się popra­wia, to znów pogar­sza, ale brat Pio wal­czy, idzie naprzód. Choć myśli nawet, że koniec już bli­ski i pro­si o wcze­śniej­sze świę­ce­nia kapłań­skie, któ­re otrzy­mu­je 10 sierp­nia 1910, to nadal trwa. Choć to dopie­ro począ­tek jego gol­go­ty.


Otóż poja­wia­ją się styg­ma­ty, naj­pierw nie­wi­docz­ne, ale ból, jaki im towa­rzy­szy moż­na porów­nać do Chry­stu­so­we­go cier­pie­nia. Tak opo­wia­da sam świę­ty: „Sie­dzia­łem na chó­rze po odpra­wie­niu Mszy św., kie­dy owład­nę­ła mną jakaś ocię­ża­łość, podob­na do słod­kie­go snu. Wszyst­kie moje wewnętrz­ne i zewnętrz­ne zmy­sły, a tak­że dusza pogrą­ży­ły się w nie­opi­sa­nym uko­je­niu. Kie­dy trwa­łem w takim sta­nie, zoba­czy­łem obok tajem­ni­czą postać, któ­ra mia­ła ręce, sto­py i bok ocie­ka­ją­ce krwią. Widok ten prze­ra­ził mnie. Dozna­łem uczuć, któ­rych nigdy nie zdo­łam opi­sać. Poczu­łem, że umie­ram i umarł­bym, gdy­by Pan nie pod­trzy­mał tłu­ką­ce­go się w pier­siach ser­ca. Kie­dy tajem­ni­cza postać zni­kła, spo­strze­głem, że moje dło­nie, sto­py i bok prze­bi­ty ocie­ka­ją krwią. Pro­szę sobie wyobra­zić mękę, jakiej wów­czas dozna­łem i dozna­ję nie­ustan­nie każ­de­go dnia. Rana ser­ca krwa­wi obfi­cie, zwłasz­cza od wie­czo­ra w pią­tek do sobo­ty rano. Oba­wiam się, że umrę z upły­wu krwi, jeśli Pan nie wysłu­cha moich jęków i nie odej­mie mi tych ran. Niech mi zosta­wi ból i mękę, lecz nie­chaj odej­mie mi te zna­ki zewnętrz­ne, któ­re spra­wia­ją mi nie­opi­sa­ne i nie do wytrzy­ma­nia zawsty­dze­nie i upo­ko­rze­nie.”


Zakon­ni­ka pod­da­no bada­niom lekar­skim. Chi­rur­dzy zauwa­ży­li okrą­głe zaczer­wie­nie­nie skó­ry na obu dło­niach. Kie­dy te miej­sca doty­ka­li zauwa­żal­na była bło­na, zaś na wierz­chu dło­ni jak­by pust­ka. Na oby­dwu sto­pach obszar okrą­gły o śred­ni­cy oko­ło 2 cm, a pod nim pust­ka. W boku rana w kształ­cie krzy­ża o ramio­nach 7 i 3 cm. Styg­ma­ty były, więc rana­mi głę­bo­ki­mi. Wyda­wa­ło się, że zada­ły je ogrom­ne gwoź­dzie. Z tych ran, któ­re wywo­ły­wa­ły okrut­ne cier­pie­nia cały czas sączy­ła się krew, któ­ra czę­sto pach­nia­ła. Leka­rze musie­li wyznać, że nauka nie potra­fi wyja­śnić zra­nień, któ­re nigdy nie ule­ga­ją zaka­że­niu ani się nie goją. Stwier­dzi­li, że wyja­śnie­nia trze­ba szu­kać w sfe­rze nad­przy­ro­dzo­nej. W roku 1919 nasz Pan uprze­dził ojca Pio, że zna­ki te nosić będzie 50 lat i tak się też sta­ło. Zni­kły 22 wrze­śnia 1968 r., w przed­dzień jego śmier­ci.


Ojciec Dero­bert, bio­graf ojca Pio powie­dział: „W swym miło­sier­dziu i mądro­ści Bóg pra­gnął przy Swo­im Synu współ­od­ku­pi­cie­li, któ­rzy wzo­rem Dzie­wi­cy Maryi pomo­gli­by Mu zba­wić świat. To, dla­te­go moż­na powie­dzieć, że sza­leń­stwo Krzy­ża jest naj­wyż­szą mądro­ścią… Styg­ma­tyk jest więc jedy­nie prze­dłu­że­niem Ukrzy­żo­wa­ne­go z Kal­wa­rii.»


Z poko­ry ojciec Pio nie chciał, żeby jego styg­ma­ty były widocz­ne. Zasła­niał je.Opinia świę­to­ści Ojca, cha­ry­zma­ty, jaki­mi został obda­rzo­ny, dar czy­ta­nia w sumie­niach, bar­dzo szyb­ko przy­cią­gnę­ły do San Gio­van­ni Rotun­do, gdzie prze­by­wał, tłu­my piel­grzy­mów. Nikt, kto tam przy­był, nie chciał odejść bez uczest­ni­cze­nia we Mszy św. spra­wo­wa­nej przez kapu­cy­na noszą­ce­go rany Chry­stu­sa. Ta Msza św. była w isto­cie odpra­wia­na w spo­sób wyjąt­ko­wy w ska­li świa­ta. Przy­by­wa­li ludzie zewsząd, z całej Euro­py, z Ame­ry­ki, a nawet z Japo­nii. Nie­któ­rzy przy­jeż­dża­li tyl­ko po to.


Kie­dy ojciec Pio odpra­wiał Mszę św. odczu­wal­ny był jego ści­sły i głę­bo­ki zwią­zek z Ukrzy­żo­wa­nym z Kal­wa­rii, któ­ry ofia­ro­wy­wał się Ojcu, jako ofia­ra wyna­gra­dza­ją­ca za grze­chy świa­ta. Dzia­łał napraw­dę w imie­niu Chry­stu­sa. On był napraw­dę czło­wie­kiem Bożym świad­czą­cym całym zacho­wa­niem o obec­no­ści Boga. Nosił w swym cie­le jak jego boski Wzór krwa­wią­ce zna­ki ukrzy­żo­wa­nia. Wie­lu wier­nych, a nawet kapła­nów orze­kło, że dopie­ro w San Gio­van­ni Roton­do poję­li sens Naj­święt­szej Ofia­ry. Cele­bra­cja trwa­ła dłu­go, 2 godzi­ny, a cza­sem i dłu­żej. Kie­dy spra­wo­wał Eucha­ry­stię pry­wat­nie docho­dzi­ła nawet do 6–7 godzin! Jed­nak ci, któ­rzy bra­li w niej udział, byli nią tak pochło­nię­ci, że nie odczu­wa­li mija­ją­ce­go cza­su. Prze­ło­że­ni musie­li naka­zać ojcu Pio, aby Msza nie trwa­ła dłu­żej niż jed­ną godzi­nę. Naj­święt­sza Ofia­ra była cen­trum jego życia. To była dla nie­go rów­no­cze­śnie oka­zja do ogrom­nej rado­ści i do nie­wy­ra­żal­nej bole­ści.


Czy nie ema­nu­je z tego świę­te­go czy­sta poko­ra pod­da­nia się same­mu Bogu? Ojciec Pio czy­tał w ludz­kich duszach i znał grze­chy tych, któ­rzy do nie­go przy­cho­dzi­li. Przez ten dar czy­nił, moż­na powie­dzieć cuda, nawra­ca­jąc rze­sze ludzi. Nie­ste­ty sam cią­gle cier­piał uzna­jąc sie­bie za strasz­ne­go grzesz­ni­ka, do tego stop­nia, że lękał się utra­ty wia­ry.


Czło­wiek ten posia­dał jesz­cze wie­le darów, jak uzdra­wia­nie, prorokowanie(m.in. prze­po­wie­dze­nie Karo­lo­wi Woj­ty­le, że zosta­nie papie­żem), prze­by­wa­nie w dwóch miej­scach jed­no­cze­śnie i roz­sie­wa­nie nie­sa­mo­wi­tych zapa­chów róż­nych kwia­tów pod­czas czy­nie­nia ludziom dobra.


Tak wie­le dobra uczy­nił i ludziom i Kościo­ło­wi, ale zasług nigdy sobie nie przy­pi­sy­wał, był tyl­ko narzę­dziem, cią­gle i do koń­ca pokor­nym. 23 wrze­śnia 1968 r. o 2.30 odszedł do tego, któ­ry posłu­żył się nim w spo­sób tak nie­zwy­kły.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.