Magazyn

Tajemnice radosne — albo pierwszy list do gnostyka Michała


Ani ze mnie teo­log, ani spe­cjal­ny wiel­bi­ciel maryj­no­ści, przy­naj­mniej w nie­któ­rych jej wyda­niach. A jed­nak wyzwa­nie rzu­co­ne przez Micha­ła Moni­kow­skie­go z ogrom­ną przy­jem­no­ścią podej­mę, choć­by dla­te­go, że jego pyta­nie doty­ka nie­zwy­kle istot­nych dla mnie pytań, z któ­ry­mi zma­gam się od wie­lu lat.


Sza­now­ny Micha­le!


Zada­jesz pyta­nie — dla­cze­go masz wie­rzyć w oso­bę, o któ­rej nic nie wiesz. Pro­sisz o uza­sad­nie­nie wia­ry chrze­ści­jan, któ­rzy od wie­lu wie­ków ota­cza­ją Mary­ję, Mat­kę Pana szcze­gól­nym kul­tem. Nie zamie­rzam przed­sta­wiać tutaj histo­rycz­nej odpo­wie­dzi na to pyta­nie. Nie zamie­rzam zasła­niać się auto­ry­te­tem Kościo­ła, tra­dy­cji czy Pisma Świę­te­go. Chcę przed­sta­wić swo­ją wła­sną opo­wieść, o dro­dze do odkry­wa­nia Maryi w mojej wła­snej wie­rze. To, co teraz napi­szę — nie jest teo­lo­gią, nie speł­nia wymo­gów ści­sło­ści i kon­se­kwen­cji nauko­wej, jest po pro­stu opo­wie­ścią, lite­ra­tu­rą czy świa­dec­twem, w zależ­no­ści od tego, jak będzie­my je odczy­ty­wać.


Zacznę od spoj­rze­nia wstecz. Od I kla­sy liceum zwią­za­ny byłem z orga­ni­za­cją kato­lic­ką, któ­rej tra­dy­cja się­ga XVII wie­ku z Soda­li­cją Mariań­ską. Po trzech latach zło­ży­łem soda­li­cyj­ne przy­rze­cze­nia. Nie­wie­le to jed­nak mia­ło wspól­ne­go z maryj­ną poboż­no­ścią. Różań­ca nie odma­wia­łem, bo mnie iry­to­wał, poboż­ność maryj­ną odrzu­ca­łem jako płyt­ką i nie­bi­blij­ną. Podob­nie było na stu­diach, choć tu … moje spoj­rze­nie na Mat­kę Pana zaczę­ło się zmie­niać pod wpły­wem ikon. Osta­tecz­nie jed­nak moje oso­bi­ste pogo­dze­nie się z Mat­ką Pana i różań­cem nastą­pi­ło dwa lata temu.


Ale do rze­czy. Pro­po­nu­ję Ci — Micha­le — wyciecz­kę po naj­bar­dziej maryj­nej z maryj­nych, i naj­bar­dziej kato­lic­kiej z kato­lic­kich, modlitw. Cho­dzi oczy­wi­ście o róża­niec, a kon­kret­niej jego tajem­ni­ce. To one wpro­wa­dza­ją w poboż­ność maryj­ną i sta­ją się dro­gą, po któ­rej docho­dzi­my do Mat­ki Pana.


Zacznij­my od tajem­nic rado­snych, tak nasy­co­nych maryj­ny­mi tre­ścia­mi.


Zwia­sto­wa­nie



“W szó­stym mie­sią­cu posłał Bóg anio­ła Gabrie­la do mia­sta w Gali­lei, zwa­ne­go Naza­ret, do Dzie­wi­cy poślu­bio­nej mężo­wi, imie­niem Józef, z rodu Dawi­da; a Dzie­wi­cy było na imię Mary­ja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: «Bądź pozdro­wio­na, peł­na łaski, Pan z Tobą». Ona zmie­sza­ła się na te sło­wa i roz­wa­ża­ła, co mia­ło­by zna­czyć to pozdro­wie­nie. Lecz anioł rzekł do Niej: «Nie bój się, Mary­jo, zna­la­złaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i poro­dzisz Syna, któ­re­mu nadasz imię Jezus.  Będzie On wiel­ki i będzie nazwa­ny Synem Naj­wyż­sze­go, a Pan Bóg da Mu tron Jego pra­oj­ca, Dawi­da. Będzie pano­wał nad domem Jaku­ba na wie­ki, a Jego pano­wa­niu nie będzie koń­ca». Na to Mary­ja rze­kła do anio­ła: «Jak­że się to sta­nie, sko­ro nie znam męża?» Anioł Jej odpo­wie­dział: «Duch Świę­ty zstą­pi na Cie­bie i moc Naj­wyż­sze­go osło­ni Cię. Dla­te­go też Świę­te, któ­re się naro­dzi, będzie nazwa­ne Synem Bożym. A oto rów­nież krew­na Two­ja, Elż­bie­ta, poczę­ła w swej sta­ro­ści syna i jest już w szó­stym mie­sią­cu ta, któ­ra ucho­dzi za nie­płod­ną. Dla Boga bowiem nie ma nic nie­moż­li­we­go». Na to rze­kła Mary­ja: «Oto Ja słu­żeb­ni­ca Pań­ska, niech Mi się sta­nie według twe­go sło­wa!» Wte­dy odszedł od Niej anioł”.


Te sło­wa, choć doty­czą ści­śle Mat­ki Pana — wpro­wa­dza­ją nas w tajem­ni­cę Boga. Pro­sta opo­wieść o dziew­czy­nie, któ­rej Bóg pro­po­nu­je ni mniej ni wię­cej, tyl­ko by zde­cy­do­wa­ła się zostać mat­ką bękar­ta, nara­zić się na opi­nię mało­mia­stecz­ko­wej lud­no­ści, czy na porzu­ce­nie przez Józe­fa — wpro­wa­dza nas w tajem­ni­cę Bosko­ści, w tajem­ni­cę Boga w jakie­go wie­rzy­my. I nie jest to nie­obec­ny Bóg gno­sty­ków, ani tym bar­dziej Bóg Ary­sto­te­le­sa. To Bóg, któ­ry wcho­dzi w życie czło­wie­ka tak ści­śle, że wcie­la się w czło­wie­ka, zamiesz­ku­je w łonie kobie­ty, sta­je się jed­nym z nas. To Bóg, któ­ry nie brzy­dzi się cie­le­sno­ścią, mate­rią — ale wcho­dzi w nią i ją prze­mie­nia. To Bóg, któ­ry sty­ka się z czło­wie­kiem w spo­sób nie­wy­obra­żal­ny.


Ale to nie wszyst­ko. Jak przy­po­mi­na Kan­tyk Maryi “strą­ca wład­ców z tro­nu, a wywyż­sza pokor­nych”. To Bóg odrzu­co­nych, samot­nych matek, nar­ko­ma­nów, alko­ho­li­ków,  dewo­tek i sta­rych panien. To Bóg nie tyle teo­lo­gów (choć ich tak­że), ile zwy­kłych ludzi, któ­rzy w swo­im życiu sta­ra­ją się (na ile potra­fią, na ile pozwa­la im ich oso­bi­sta histo­ria) być wier­ni. To do nich — zupeł­nie zwy­czaj­nych i nor­mal­nych zstę­pu­je Bóg. To do nas, i z nami się on spo­ty­ka.


Zwia­sto­wa­nie przy­po­mi­na nam wresz­cie praw­dę naj­prost­szą i naj­trud­niej­szą, że Bóg stał się czło­wie­kiem. A sta­ło się to dzię­ki — zgo­dzie czło­wie­ka — Maryi. Bez niej, bez jej zgo­dy — kto wie, czy doszło­by do wcie­le­nia. Od tego pro­ste­go FIAT, niech się tak sta­nie, zale­ża­ło zba­wie­nie świa­ta. Trud­ne to do zro­zu­mie­nia i zaak­cep­to­wa­nia, ale to może świad­czyć o tym, że nie ist­nie­je pre­de­sty­na­cja, że osta­tecz­nie jeste­śmy wol­ni, a nasza wol­ność ogra­ni­cza Boską Wszech­moc i Wszech­wie­dzę. Dra­ma­tycz­ne to stwier­dze­nie, ale … od jed­nost­ki, od moje­go i Two­je­go wybo­ru tak­że zale­ży przy­szłość świa­ta. Teo­ria cha­osu — pew­nie nie ma zasto­so­wa­nia w histo­rii zba­wie­nia, ale kto wie, czy od nasze­go zapa­le­nie papie­ro­sa, od nie­wrzu­co­nej do żebra­czej misecz­ki mone­ty (ileż ich było) nie zale­ży przy­szłość …


Nawie­dze­nie



W tym cza­sie Mary­ja wybra­ła się i poszła z pośpie­chem w góry do pew­ne­go mia­sta w [poko­le­niu] Judy. Weszła do domu Zacha­ria­sza i pozdro­wi­ła Elż­bie­tę. Gdy Elż­bie­ta usły­sza­ła pozdro­wie­nie Maryi, poru­szy­ło się dzie­ciąt­ko w jej łonie, a Duch Świę­ty napeł­nił Elż­bie­tę. Wyda­ła ona okrzyk i powie­dzia­ła: «Bło­go­sła­wio­na jesteś mię­dzy nie­wia­sta­mi i bło­go­sła­wio­ny jest owoc Two­je­go łona.  A skąd­że mi to, że Mat­ka moje­go Pana przy­cho­dzi do mnie? Oto, sko­ro głos Twe­go pozdro­wie­nia zabrzmiał w moich uszach, poru­szy­ło się z rado­ści dzie­ciąt­ko w moim łonie. Bło­go­sła­wio­na jesteś, któ­raś uwie­rzy­ła, że speł­nią się sło­wa powie­dzia­ne Ci od Pana».


Po powo­ła­niu, po spo­tka­niu z Panem w kon­kret­nym, jed­nost­ko­wym życiu nastę­pu­je odpo­wiedź czło­wie­ka. Teo­lo­gia pra­wo­sław­na okre­śla to syner­gią. Nasze TAK powie­dzia­ne Bogu — to dopie­ro począ­tek dro­gi, póź­niej trze­ba codzien­nie odpo­wia­dać dalej. W pro­stych spra­wach. Takich jak maryj­ne nawie­dze­nie star­szej krew­nej. Para­dok­sal­nie — uświa­do­mi­łem to sobie szcze­gól­nie moc­no, gdy na świat przy­szła moja Mary­sia. Ona jest moim swo­istym nawie­dze­niem. Nawie­dzi­ła mnie i zosta­ła mi daro­wa­na, jak Maryi daro­wa­na zosta­ła Elż­bie­ta. W tej służ­bie dziec­ku, w byciu z nim, zaba­wie, buja­niu na huś­taw­ce, spa­ce­rach, woże­niu na rower­ku itd., itp. reali­zu­je się moje chrze­ści­jań­stwo. Nie w tym, co wypi­su­je, nie w tym, co wymy­ślam, nie w naj­głęb­szych teo­lo­gicz­nych prze­ko­na­niach, ale w tym, co czy­nię jed­ne­mu z moich naj­mniej­szych bra­ci (w tym przy­pad­ku sióstr). Bycie z Mary­sią i moją żoną, a jej mamą — to modli­twa, to spo­tka­nie się z Bogiem, to anty­cy­pa­cja nie­ba.


Drob­ne rze­czy, stłu­mie­nie wrza­sku, gdy Mary­sia mnie zbul­wer­su­je, odło­że­nie nie­zwy­kle pil­ne­go pisa­nia na potem, gdy chce się ze mną bawić — to reali­za­cja powo­ła­nia. W cie­le­sno­ści, poprzez cie­le­sność, w codzien­no­ści.


Ale ta tajem­ni­ca to tak­że źró­dło teo­lo­gii Mat­ki Pana. To sło­wa, któ­rych zna­cze­nie zgłę­bia­li teo­lo­dzy od pra­wie dwóch tysiąc­le­ci. “Bło­go­sła­wio­na jesteś mię­dzy nie­wia­sta­mi i bło­go­sła­wio­ny jest owoc Two­je­go łona”. Co zna­czą te sło­wa? Czy chrze­ści­ja­nin ma pra­wo powie­dzieć, że to tyl­ko grzecz­no­ścio­wa for­muł­ka? Ten frag­ment jest odpo­wie­dzią na Two­je pyta­nie o to dla­cze­go Mary­ja ma dla chrze­ści­jan zna­cze­nie. Otóż dla­te­go, że zosta­ła przez Pana obda­ro­wa­na w spo­sób nie­zwy­kły. I za to chwa­li­my Pana — kon­tem­plu­jąc Jej życie.


Naro­dze­nie



W owym cza­sie wyszło roz­po­rzą­dze­nie Ceza­ra Augu­sta, żeby prze­pro­wa­dzić spis lud­no­ści w całym pań­stwie. Pierw­szy ten spis odbył się wów­czas, gdy wiel­ko­rząd­cą Syrii był Kwi­ry­niusz. Wybie­ra­li się więc wszy­scy, aby się dać zapi­sać, każ­dy do swe­go mia­sta. Udał się tak­że Józef z Gali­lei, z mia­sta Naza­ret, do Judei, do mia­sta Dawi­do­we­go, zwa­ne­go Betle­jem, ponie­waż pocho­dził z domu i rodu Dawi­da, żeby się dać zapi­sać z poślu­bio­ną sobie Mary­ją, któ­ra była brze­mien­na. Kie­dy tam prze­by­wa­li, nad­szedł dla Maryi czas roz­wią­za­nia. Poro­dzi­ła swe­go pier­wo­rod­ne­go Syna, owi­nę­ła Go w pie­lusz­ki i poło­ży­ła w żło­bie, gdyż nie było dla nich miej­sca w gospo­dzie.


Ta tajem­ni­ca roz­po­czy­na się już nie­co wcze­śniej od słów: Mat­ka Pana. Bo to jest jej isto­ta. Oto na zie­mię zstę­pu­je Bóg, Bóg sta­je się czło­wie­kiem, a czło­wiek — kobie­ta Miriam sta­je się Mat­ką Boga, Stwór­cy Wszech­świa­ta.


A wszyst­ko to w nie­zwy­kłej pro­sto­cie. Żłó­bek, wędrów­ka, brak miej­sca w gospo­dzie — to życio­wa nor­mal­ność. Nie trą­by aniel­skie (doda­ne do tej opo­wie­ści, jak­by z zewnątrz), ale rodzin­na nor­mal­ność. Ter­min wyzna­czo­ny, wszyst­ko kupio­ne, ale nagle trze­ba wyje­chać. Ile takich histo­rii się zda­rza w naszym życiu. I nagle wcho­dzi w to Bóg. Poja­wia się wśród nas.


Od nie­daw­na jestem ojcem, więc wszyst­ko koja­rzy mi się tak samo. Stąd znów ten sam przy­kład: tak samo, zupeł­nie nor­mal­nie, codzien­nie i natu­ra­li­stycz­nie wszedł w moje życie Bóg — w oso­bie małej córecz­ki. Ona jest dla mnie zada­niem i zobo­wią­za­niem, jest alter Chri­sti, obli­czem przez któ­re prze­ma­wia do mnie Bóg, i przez któ­re ja mam słu­żyć Bogu. Słu­żyć — zno­wu się powtó­rzę przez zupeł­nie zwy­czaj­ne rze­czy: przez owi­nię­cie w pie­lusz­ki i poło­że­nie w żło­bie, przez nakar­mie­nie, zaba­wę itd. Zadzi­wia­ją­ca reli­gia. Tro­chę jak zen, w któ­rym reli­gią jest to, co teraz, umie­jęt­ność uchwy­ce­nia i rado­wa­nia się chwi­lą obec­ną.


Ofia­ro­wa­nie



Gdy potem upły­nę­ły dni ich6 oczysz­cze­nia według Pra­wa Moj­że­szo­we­go, przy­nie­śli Je do Jero­zo­li­my, aby Je przed­sta­wić Panu. 23 Tak bowiem jest napi­sa­ne w Pra­wie Pań­skim: Każ­de pier­wo­rod­ne dziec­ko płci męskiej będzie poświę­co­ne Panu. 24 Mie­li rów­nież zło­żyć w ofie­rze parę syno­gar­lic albo dwa mło­de gołę­bie, zgod­nie z prze­pi­sem Pra­wa Pań­skie­go.


A żył w Jero­zo­li­mie czło­wiek, imie­niem Syme­on. Był to czło­wiek pra­wy i poboż­ny, wycze­ki­wał pocie­chy Izra­ela, a Duch Świę­ty spo­czy­wał na nim. Jemu Duch Świę­ty obja­wił, że nie ujrzy śmier­ci, aż zoba­czy Mesja­sza Pań­skie­go. Za natchnie­niem więc Ducha przy­szedł do świą­ty­ni. A gdy Rodzi­ce wno­si­li Dzie­ciąt­ko Jezus, aby postą­pić z Nim według zwy­cza­ju Pra­wa, on wziął Je w obję­cia, bło­go­sła­wił Boga i mówił:


«Teraz, o Wład­co, pozwól odejść słu­dze Twe­mu w poko­ju, według Two­je­go sło­wa. Bo moje oczy ujrza­ły Two­je zba­wie­nie, któ­reś przy­go­to­wał wobec wszyst­kich naro­dów: świa­tło na oświe­ce­nie pogan i chwa­łę ludu Twe­go, Izra­ela».


A Jego ojciec11 i Mat­ka dzi­wi­li się temu, co o Nim mówio­no. Syme­on zaś bło­go­sła­wił Ich i rzekł do Maryi, Mat­ki Jego: «Oto Ten prze­zna­czo­ny jest na upa­dek i na powsta­nie wie­lu w Izra­elu, i na znak, któ­re­mu sprze­ci­wiać się będą. A Two­ją duszę miecz prze­nik­nie, aby na jaw wyszły zamy­sły serc wie­lu».


Nie będę roz­wa­żał cało­ści tych słów. Nie ma to sen­su, choć każ­de ze zdań otwie­ra przed nami nowe per­spek­ty­wy. Choć­by dla teo­lo­gii Izra­ela. Zaj­mę się sło­wa­mi odnie­sio­ny­mi bez­po­śred­nio do Maryi: “A Two­ją duszą miecz prze­bi­je”. Ory­ge­nes tłu­ma­czył to jako zwąt­pie­nie, jakie ogar­nie Mary­ję pod koniec życia Chry­stu­sa. Zapew­ne współ­cze­śni mario­lo­dzy odrzu­cą takie tłu­ma­cze­nie. Ale dosko­na­le pasu­je ono do nasze­go życia. Powo­ła­nie, reali­zo­wa­ne lub nie, zwy­kle nie koń­czy się wiel­kim suk­ce­sem. Prze­ciw­nie koń­czy się roz­cza­ro­wa­niem, bólem, stra­co­ny­mi złu­dze­nia­mi. Moj­żesz nie wszedł do Kana­an. Mary­ja zoba­czy­ła mękę swo­je­go Syna.


Ten ból, to cier­pie­nie, to zwąt­pie­nie, któ­re­go doświad­czył sam Chry­stus na krzy­żu — jest nor­mal­ne. Jest dro­gą naszej reli­gii, jest naszą dro­gą. Nie dąży­my prze­cież do trium­fu, do zwy­cię­stwa, ale do Krzy­ża, pod któ­rym reali­zu­je się nasze życie. I tę pro­stą praw­dę przy­po­mi­na nam Mary­ja.


O ostat­niej tajem­ni­cy nie odwa­żę się pisać. Sło­wa: «Synu, cze­muś nam to uczy­nił? Oto ojciec Twój i ja z bólem ser­ca szu­ka­li­śmy Cie­bie» zro­zu­mieć może ten, kto je prze­żył. Za krót­ko jestem ojcem, za mało wiem o życiu by o nich pisać.


* * *


Po co to wszyst­ko napi­sa­łem? Po to, by — w pierw­szej, choć nie ostat­niej odsło­nie, spró­bo­wać odpo­wie­dzieć, dla­cze­go inte­re­su­ję się w mojej modli­twie, roz­wa­ża­niu, życiu Mary­ją, dla­cze­go odwo­łu­ję się do niej. Otóż jest ona nie­zwy­kłym mode­lem chrze­ści­jan­ki. Moż­na powie­dzieć jest arche­ty­pem chrze­ści­jań­skie­go życia: pro­ste­go, ciche­go, pokor­ne­go i zanu­rzo­ne­go w codzien­no­ści. Idąc przez wła­sne życie — mam do cze­go się odwo­ły­wać. A ubó­stwo świa­dectw spra­wia, że liczą się mode­le, wzor­ce, a nie kon­kret­ne wybo­ry. Maryj­ność sta­je się zatem nie tyle dogma­ty­ką, teo­lo­gią ile sty­lem życia, sty­lem poboż­no­ści. Nie­usta­ją­cą reali­za­cją słów Mat­ki Pana: “zrób­cie wszyst­ko, cokol­wiek Wam powie”.


A róża­niec — czy­li medy­ta­cja biblij­nych obra­zów, kon­kret­nych opo­wie­ści — jest tym, co uobec­nia­ne w nas sta­je się wska­zów­ką na naszej wła­snej dro­dze.


Pozdra­wiam Tomasz P. Ter­li­kow­ski


Ciąg dal­szy nastą­pi


Zobacz tak­że:


Maga­zyn SR: Maria, nasza Sio­stra w wie­rze – eku­me­nicz­na reflek­sja nad dogma­ta­mi maryj­ny­mi

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.