Tom Wright: Po prostu Jezus — rzecz o “wielkim nieporozumieniu”
- 29 kwietnia, 2012
- przeczytasz w 9 minut
N. T. Wright jest jednym z najbardziej znanych teologów specjalizujących się w egzegezie Nowego Testamentu na obszarze anglojęzycznym. Wright, do niedawna biskup anglikańskiej diecezji Durham, a obecnie profesor Uniwersytetu św. Andrzeja w Szkocji, jest teologiem, który kojarzony bywa z konserwatywnym nurtem w brytyjskim anglikanizmie, jednak jego spojrzenie na Jezusa oraz kluczowe aspekty wiary chrześcijańskiej są dalekie od tego, czego oficjalnie nauczają Kościoły. — Nastąpiło ogromne nieporozumienie – przekonuje w książce „Po prostu Jezus” ks. Tom Wright.
Pamiętam sytuację sprzed wielu lat, gdy spieszyłem się na nabożeństwo rezurekcyjne. Miałem jeszcze kwadrans na dotarcie do kościoła, a droga była daleka. Byłem tak zaabsorbowany jak najszybszym dotarciem do kościoła, że nie zauważałem ludzi mijających mnie na ulicy. W pewnym momencie minąłem się z młodą kobietą, która się do mnie uśmiechnęła i powiedziała „Chrystus zmartwychwstał”. To był chyba pierwszy „wielkanocny śmiech” jaki przeżyłem. Nie odpowiedziałem „Prawdziwie zmartwychwstał”; byłem zdziwiony pozdrowieniem, choć doskonale je znałem i w sumie oczywiste było to, że kiedy jak kiedy, ale właśnie w Wielkanoc nie powinno ono nikogo dziwić, szczególnie kogoś, kto właśnie zdążał na nabożeństwo rezurekcyjne. A jednak…
Przypomniałem sobie tę sytuację podczas lektury książki bp. Toma Wrighta o mało marketingowym tytule „Po prostu Jezus” (Simply Jesus). Wrighta znałem dość wybiórczo i na dobrą sprawę także i dziś nie mógłbym powiedzieć, że dobrze poznałem tego teologa. Niemniej jednak książka o Jezusie – tak zupełnie inna od tych, które czytałem, pokazała, że kojarzenie Wrighta „z prawym, ewangelikalnym skrzydłem Kościoła Anglii” to – mówiąc delikatnie – dość duże uproszczenie. Książka napisana luźnym, nienatarczywym językiem, któremu nieobcy jest jednak patos widoczny podczas odsłaniania ‘niezrozumianej dotąd prawdy o Jezusie’.
Książka Wrighta nie jest sensacyjnym powieścidełkiem spod znaku Kodu da Vinci. To dobry teologiczny tekst, który nie tylko oferuje kontrowersyjne i atradycyjne spojrzenie na osobę Chrystusa, lecz także solidny i fascynujący wgląd w epokę Jezusa z Nazaretu. Dobrze znane historie, które słyszymy w kościołach nabierają nowych rumieńców, szczególnie gdy umieści się je „w doskonałym sztormie” (the perfect storm), który dla Wrighta jest kluczowym obrazem, za pomocą którego pokazuje Jezusa, ale też złożone uwarunkowania Izraela, znajdującego się w samym środku polityczno-społeczno-religijnego cyklonu. Barwna i ciekawa narracja Wrighta wprowadzającego czytelników w świat starożytnego judaizmu, staje się momentami oszałamiająca. Wielość mesjanistycznych oczekiwań, form pobożności i różnorodne spojrzenie autorów ewangelii potęguje wrażenie sztormu, a gdy do tego dodamy historyczne tło, bieżącą politykę (Rzym) oraz wędrownego kaznodzieję z Nazaretu to rzeczywiście mamy do czynienia z perfekcyjnym sztormem.
Proste, a może skomplikowane
Już na wstępie Wright nie bez racji stwierdza, że w przypadku Jezusa łatwo jest mówić w sposób skomplikowany i trudno jest mówić w sposób prosty, a główna trudność polega na tym, że Jezus był i jest kimś więcej – o wiele więcej – niż ludziom mogłoby się wydawać. Ową nieprzystawalność Jezusa do dawnych i obecnych oczekiwań Wright podsumowuje krótko: ludzie szukali budowniczego, aby zbudować dom, o którym myśleli, że go pragną; on jednak nie był budowniczym, ale architektem, który przyszedł z nowym planem, dzięki któremu otrzymaliby wszystko to, czego potrzebują, ale w zupełnie nowej oprawie. I rzeczywiście, to proste zdanie jest jakby ilustracją tego, co nastąpi później. Artykulacją tegoż jest panowanie Boga „na niebie, jak i na ziemi”, które w swojej tradycyjnej formule staje się punktem wyjścia do zupełnie nowej refleksji teologicznej, jaką proponuje Wright.
Wright krok po kroku przedstawia swoją wizję i interpretację początków chrześcijaństwa, a przede wszystkim osoby Jezusa. Czyni to w proporcjonalnie równym dystansie wobec „wysokooktanowych naśladowców Chrystusa”, jak i wobec tych, którym jest wygodnie – jak sugeruje teolog – w dotychczasowych budowlach tradycyjnego chrześcijaństwa. W charakterystycznym tonie Wright konstatuje: „Coraz bardziej podejrzewam, że spora część ‘metod’ rozwiniętych w profesjonalnych szkołach biblijnych w ciągu ostatnich dwustu lat były produktem widzenia świata, który może nie być rzeczywiście otwarty na odkrycie prawdziwego Jezusa.”
Słowa uznania należą się Wrightowi za transparentne i po prostu ciekawe ukazanie historii Izraela w „przeddzień” publicznej działalności Jezusa. Każdy kto nie jest historykiem-pasjonatem, a musiał się choćby otrzeć o dzieje Izraela oraz innych ludów biblijnych wie, jak mozolna jest to działka historii. W sumie kwestia smaku, jednak Wrightowi udało się ukazać te dzieje, nie jako coś strasznie odległego, nieznaczącego i co najważniejsze – nudnego, ale jako pasjonującą historię zmagania się Izraela z własnym powołaniem. Powstanie Machabeuszy i Szymona Bar-Kohby, panowanie Heroda Wielkiego (powalające!), współzależności między różnymi ruchami mesjanistycznymi i kastami judaizmu z czasów Jezusa – to wszystko czytelnik znajdzie w niebanalnej formie. Dodatkowym walorem jest wprowadzenie czytelnika w refleksje nad Świątynią, czasem i przestrzenią.
Rewolucja Wrighta
Mniej więcej w połowie książki między rozważaniami o Świątyni a ciekawą egzegezą pieśni o Słudze Pana z Księgi Izajasza, Wright pokazuje na czym polega inność jego interpretacji. Podrozdział Nowy rodzaj rewolucji już w pierwszym zdaniu zawiera prowokacyjną tezę, która nakazuje odstawić na bok wszystko to, co dotychczas myśleliśmy (chrześcijaństwo zachodnie wielu pokoleń) o Jezusie, w tym wyobrażenie, że „Jezus przyszedł po to, aby nauczyć ludzi, jak mają dostać się do nieba”.
Wright przekonuje, że „sednem publicznej kariery Jezusa nie było powiedzenie ludziom, że Bóg jest w niebie i po śmierci ludzie pozostawią ziemię i będą z nim tam w górze. Celem działalności Jezusa – było według brytyjskiego teologa – było i jest przekazanie ludziom, że Bóg przejmuje władzę tu i teraz, na ziemi jak i na niebie. Wright argumentuje, że pojawienie się Jezusa na ziemi nie ma nic wspólnego z marksistowskim sposobem odczytywania chrześcijaństwa, ani też z apolitycznym i zamkniętym w szczelnych dogmatach tradycyjnym chrześcijańskim spojrzeniem. Jezus przyszedł na świat, aby to w Nim i poprzez Niego dokonało się Królestwo Boże, a więc „przejęcie przez Boga” władzy nad ziemią – to stała fraza zapożyczona z Modlitwy Pańskiej opartej na jeszcze starszych przekazach żydowskich modlitw. Co więcej, Wright podkreśla, że Jezus nie przyszedł po to, aby „udowodnić swoją boskość” czy aby powiedzieć, że jest Drugą Osobą Trójcy Świętej. Nie służą temu z pewnością cuda i inne rzeczy niezwykłe, które według przekazów ewangelistów dokonywał Jezus. Ewangelie nie są opowieścią o tym jak Jezus okazał się być Bogiem, ale o tym jak Bóg stał się królem na ziemi, jak i w niebie – twierdzi Wright, dodając: Niektórzy nawet wyobrażali sobie w absurdalny sposób, że sensem ‘udowadniania, że Jezus rzeczywiście dokonywał tych wszystkich rzeczy’ jest pokazanie, że Biblia jest prawdziwa – tak jakby Jezus przyszedł po to, aby zaświadczyć o Biblii, a nie na odwrót.
Od tego momentu Wright jeszcze mocniej ukazuje historię Izraela oraz staro- i nowotestamentowe teksty, w których „warstwa po warstwie” ukazuje się sens kluczowych wydarzeń historii zbawienia: ukrzyżowania i zmartwychwstania. Śmierć Jezusa była według Wrighta niezbędnym momentem zaistnienia Królestwa Bożego na ziemi. Wright gromi apostołów, a także wielu współczesnych chrześcijan: „Uczniowie chcieli królestwa bez krzyża. Wielu dzisiejszych ortodoksyjnych lub konserwatywnych chrześcijan w naszym świecie chciałoby krzyża bez królestwa, abstrakcyjnego odkupienia, które nie miałoby nic wspólnego z tym światem poza zapewnieniem instrumentów dla eskapizmu.” To mocne słowa, które w jakimś sensie stawiają pod znakiem zapytania wielowiekowe i trwające do dziś w niektórych gałęziach zachodniego chrześcijaństwa nt. odkupienia, czy po prostu odpowiedź na anzelmiańskie pytanie: dlaczego Bóg stał się człowiekiem? Zresztą sam Wright nie ukrywa, że chce sporu, który „uzdolni nas do zrozumienia oryginalnej, historycznej rzeczywistości dla której dogmaty są czymś wtórnym, często zdehistoryzowanymi, abstrakcyjnymi podsumowaniami.”
Jezus Wrighta to z pewnością radykalne zaprzeczenie monastycznego eskapizmu oraz popularnej w niektórych kręgach ewangelikalnych doktryny o pochwyceniu (rapture). Wright przekonuje, że źle interpretowano słowa Jezusa z Ewangelii Jana, mówiące, że jego królestwo nie jest z tego świata. Wg Wrighta chodzi o królestwo, które nie jest z tego świata mierzonego perspektywą Piłata, żydowskich ruchów mesjanistycznych czy tradycyjnych dogmatów chrześcijańskich, ale o Królestwo, które jest dla tego świata i w tym świecie, a nie w innym ‘niebieskim’ musi zostać zrealizowane. Zaczątkiem ostatecznej realizacji tego królestwa była śmierć Jezusa, był to akt ukonstytuowania się nowego królestwa, rozpoczęcia nowej rewolucji, ale nie przeciwko Rzymowi, czy wielkim tego świata, ale z tym wszystkim, co powoduje cierpienie świata i człowieka. Jezus jest prototypem nowego stworzenia – podkreśla Wright, a jego spojrzenie na wydarzenie zmartwychwstania jest w zasadzie bardzo tradycyjne. Niemniej jednak nie to jest dla niego najważniejsze, ale ‘prawdziwe znaczenie Wielkanocy’.
Dla brytyjskiego teologa zmartwychwstanie Jezusa nie oznacza obietnicy życia wiecznego gdzieś w niebiesiech. – Niebiańskie życie narodziło się tutaj na ziemi. Wielkanoc to coś więcej niż stwierdzenie, że jest życie po śmierci, ale chodzi o życie, które nie jest ani duchowe, ani nieprawdziwe, ale stateczne, określone i praktyczne. Niebo i ziemia są czymś innym, łączą je drzwi, które pewnego dnia znikną, a wówczas nastąpi połączenie obydwu rzeczywistości.
Wizja Wrighta jest nęcąca, jest stopieniem świata duchowego z fizycznym, powstaniem nowego, zupełnie odmienionego, wspaniałego świata. Koegzystencja nieba i ziemi, w których Jezus jest jednakowo ‘u siebie w domu’, jawi się jako współistnienie paralelnych światów jakby z filmu “Matrix”. Liturgia i Kościół są dla Wrighta instrumentami, które powinny służyć uświadomieniu prawdziwego posłannictwa Jezusa. Ale jakiego Jezusa? Z całą pewnością Jezus Wrighta jest bardziej zrozumiały i w jakiejś mierze ‘bardziej na czasie’ od Jezusa (przepraszam za słowo) ‘kanonicznego’. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Jezus, którego odsłania Wright, to nie Jezus duchowości, ani Jezus, z którym wierzący nawiązuje osobistą relację, a już na pewno nie jest Jezus odpuszczający grzechy, Odkupiciel.
Chrześcijaństwo Wrighta nie jest płytką jezusologią, ale też nie jest wiarą wyrażająca się w pobożności sakramentalnej, duchowości, którą wielu, jeśli nie większość chrześcijan, odczuwa ‘intuicyjnie’ jako spotkanie, trudne do wyrażenia w traktatach teologicznych i egzegetycznych przemyśleniach. Jezus Wrighta jest ciekawy i w swoim nieswoistym rewolucjonizmie swojski dla wielu, także niechrześcijan. Jednak jest to Jezus ‘tylko’ ciekawy, Jezus, który może być nauczycielem, drogowskazem do Boga, nieocenionym prorokiem, animatorem lepszego świata, ale raczej nie Jezusem, za którym ludzie szli na pewną śmierć, Jezusem, który przenika do najskrytszych zakamarków serca i potrafi je skruszyć. Jeśli nie chodziło o Ofiarę, ani też o pokonanie śmierci i grzechu, to interpretacja śmierci Chrystusa przez Wrighta – moim zdaniem z wyraźnymi akcentami ariańskimi – jest mało czytelna, po prostu mętna. Oczywiście pojawia się miłość, ale jaka miłość – w perspektywie Królestwa na niebie, jak i na ziemi opisanej przez Wrighta śmierć Jezusa jest z pewnością czymś przełomowym, jednak niewiele lub prawie nic nie mówi o tym, kim jest Jezus. Po prostu Jezus? Może…
Opisane na początku wielkanocne spotkanie sprzed lat nie było przypadkowe. Zawołanie pierwszych chrześcijan ‘Chrystus zmartwychwstał’ tak wczoraj, jak i dziś, ale i na pewno jutro będzie na swój sposób wywoływało szok, zgorszenie, zdziwienie, a może i zachętę do zastanowienia się nad tak dobrze znanymi prawdami wiary chrześcijańskiej. Dla mnie drugim takim ‘zawołaniem’ była książka Wrighta, która porwała mnie w krąg dawno nierozważanych pytań, pozornych oczywistości. W równym stopniu mnie zainspirowała, co wywołała wewnętrzny sprzeciw. Była duchową przygodą – czegóż chcieć więcej od teologicznej książki..?
Tom Wright: Simply Jesus, SPCK London/New York 2011, S. 240.
***
Wszystkich tych, którzy są zainteresowani bardziej szczegółowym spojrzeniem na teologię Wielkanocy Wrighta zachęcam do obejrzenia krótkiego wystąpienia brytyjskiego teologa TUTAJ.