Weź nas do siebie
- 26 kwietnia, 2003
- przeczytasz w 9 minut
Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy (Ap 7, 9).
Zbawienie jest celem ludzkiego życia, a jego pragnienie źródłem każdej religii. Współczesna epoka naznaczona jest piętnem oddziaływania na siebie różnych kultur, stąd każdy z nas ma do wyboru — ujmując to zagadnienie globalnie — przynajmniej dwie wizje rzeczywistości, dwie koncepcje człowieka, dwa różne poglądy na temat życia wiecznego. Dlatego też każdy musi podjąć świadomą decyzję, po której stronie się opowiedzieć, jaką wizję życia wiecznego dla siebie wybrać, w jaki sposób postarać się dostąpić zbawienia.
Hinduiści uważają powszechnie, że cały świat (a w konsekwencji również człowiek) wyłonił się z Boga. Innymi słowy Bóg przemienił się we wszystko, co jest — również w człowieka. Zgodnie z tymi poglądami człowiek jest jakby nicią pajęczą, która choć nie jest pająkiem, to jednak powstaje z jego ciała. Inne jeszcze porównanie mówi, że wszystko jest analogiczne do różnych stanów skupienia wody: lód, śnieg, ciecz i gaz, czyli para wodna. Boży byt poprzez emanację stał się wszystkim, co jest. Bóg nie tylko jest sprawczą przyczyną świata, jak wierzą chrześcijanie, ale również materialną. Człowiek jest cząstką Bożego bytu i z tego wypływa jego obowiązek powrotu do pierwotnej Jedności, do stania się Bogiem, do przekroczenia własnego indywidualnego istnienia. Może tego dokonać poprzez ascezę i medytację, która doprowadzi go do „zrozumienia”, że wszystko jest jedną rzeczywistością, którą jest Bóg.
Prawda chrześcijańska jest zupełnie inna. Głosi ona, że Bóg nie przemienił się w świat i człowieka, lecz wszystko stworzył. Nie pozostaje również w stosunku do człowieka kimś, kogo on sam z trudem musiałby zdobywać. Jest wręcz przeciwnie: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Z miłości do człowieka Syn Boży przyjął ludzką naturę. Bóg stał się człowiekiem — jak mówi św. Ireneusz — aby człowiek mógł stać się synem Bożym. po swej śmierci i zmartwychwstaniu każdy z nas zostanie przebóstwiony, całkowicie przeniknięty Bogiem. Nie straci przez to swojej indywidualności (tożsamości), lecz ją jeszcze bardziej pogłębi. Będzie tym samym człowiekiem, chociaż całkowicie „nowym” i wraz z innymi będzie się cieszył wiecznym szczęściem. Tak więc chrześcijańska wizja życia wiecznego daje nam pewność, że po śmierci spotkamy się z tymi, których kochamy. Religie Wschodu głoszą natomiast, że na samym końcu naszej drogi nie będzie już kogo kochać, gdyż wszyscy będą wtedy czymś Jednym.
Pismo św. i oparta na nim nauka chrześcijańska od samego początku uczą nas, że szczęścia wiecznego doznawać będziemy we wspólnocie z trzema Osobami Boskimi, z Najświętszą Maryją Panną, z Aniołami i Świętymi. Tymczasem religie Wschodu głoszą natomiast, że cała ludzkość i każdy człowiek z osobna rozpłynie się w jakimś nieokreślonym oceanie bytu. Bardzo dobrze ilustruje to pewna indyjska przypowieść. Lalka z soli stanęła nad brzegiem oceanu. Kim jesteś? — zapytała. Dotknij, to się przekonasz — odpowiedziało morze. Zanurzyła więc palec w wodzie, który się natychmiast rozpuścił. To jej niewiele wyjaśniło. Weszła więc dalej, a ocean natychmiast zaczął ją pochłaniać. Gdy rozpuściła się ostatnia grudka soli, z głębin wodnych dał się słyszeć głos: Teraz już wiem. Taki jest finał — według myśli Wschodu — każdego indywidualnego istnienia. Można stać się Wszystkim, trzeba jednak w tym celu poświęcić własną indywidualność.
Wybór drogi zbawienia zależny jest od przyjętej koncepcji człowieka. Kim więc jest człowiek? Chrześcijaństwo odpowiadając na to pytanie twierdzi, że istotą stworzoną do miłości. Każdy chce kochać i być kochanym. Miłość jest treścią naszych marzeń i warunkiem szczęścia. Fakt wpisania miłości w ludzką naturę w pełni potwierdza Pismo św.. Twierdzenie, że Bóg jest Miłością (por. 1 J 4, 8), stanowi fundament chrześcijańskiego objawienia. Człowiek natomiast został stworzony na obraz Boży (por. Rdz 1, 26) i przez to powołany do miłości. Skoro więc jesteśmy powołani do miłości, a „miłość wymaga dwojga” (osób ludzkich lub Boskich), więc pogląd, że na końcu będzie tylko jeden byt, jest sprzeczny z Bożym objawieniem, jak również z naszymi najgłębszymi pragnieniami. Z tego powodu trudno ten pogląd zaakceptować i nikt, kto naprawdę kocha, albo pragnie kochać, z pewnością go nie przyjmie. Jeśli więc w niebie szczęście ma wynikać z miłości, także i „tam” konieczne są relacje międzyosobowe. Dlatego św. Jan mówi o wielkiej wspólnocie zbawionych (por. Ap 7, 9).
Do pełnego szczęścia w niebie nie jesteśmy jednak wystarczająco przygotowani. Dlatego za bramą śmierci nie możemy się spodziewać pełnego zbawienia. Miłosierdzie Boże ratuje nas wprawdzie przed karą wieczną, jednak my sami nie czujemy się godni stanąć przed obliczem Bożym. To przygotowanie się na spotkanie z Bogiem twarzą w twarz, jak mówi Pismo św., jest dobrowolnie przyjętą pokutą. Taka jest — mówiąc najogólniej — geneza czyśćca. Religie Wschodu głoszą natomiast ideę reinkarnacji. Krótko mówiąc chodzi tu o przekonanie, że całym kosmosem, a także człowiekiem rządzi bezosobowe Prawo Karmy, które — jak by to powiedzieli chrześcijanie — za dobre wynagradza, a za złe karze. Jeśli chodzi o kwestię nagrody i kary, to za dobre życie obecne mamy otrzymać lepsze życie przyszłe, a za złe postępowanie tu i teraz mamy później znosić większe trudy. Zgodnie z przekonaniami hinduistów i buddystów właśnie to Prawo — na podstawie naszych przeszłych uczynków — zadecydowało o tym, kim teraz jesteśmy. Cały kontekst naszego obecnego życia, a więc rodzina, warunki ekonomiczne, charakter i kłopoty uzależnione są od tego, kim byliśmy i jak żyliśmy w naszym poprzednim wcieleniu. Za to wszystko, co nas spotyka, nie możemy więc mieć żalu ani do Boga, ani do bliźniego, sami bowiem do tego wszystkiego doprowadziliśmy. Sami również musimy te wszystkie okoliczności przezwyciężyć. Gdyby zaś ktoś chciał nam życzliwie pomóc, zaszkodziłby nam tylko, zakłócając w ten sposób proces naszego samooczyszczenia.
Dla wszystkich ludzi wychowanych w duchu autentycznie chrześcijańskim zaakceptowanie podobnej idei nie jest możliwe, gdyż boją się tej przerażającej samotności, którą wiara w reinkarnacją za sobą pociąga. Bowiem pogodzenie się z tą ideą wstrzymuje człowieka przed nawiązaniem z innymi głębokich więzów miłości. Brak nawet dostatecznych podstaw do wiązania się z własną rodziną, rodzicami, rodzeństwem. Przecież to zrządzenie owego bezwzględnego Prawa sprawiło, że urodziliśmy się i wychowali w tej, a nie innej rodzinie. Gdy my lub inni członkowie naszej rodziny odejdą, wszystkie więzy, które nas łączyły, zostaną zerwane. W następnym wcieleniu będziemy innymi ludźmi. Każdy z nas urodzi się i wychowa w zupełnie innej rodzinie. Tak samo nasi rodzice i rodzeństwo. Nie będziemy się nawet znać. A pamiętać o sobie będziemy w takim stopniu, w jakim teraz pamiętamy o tych, z którymi żyliśmy w poprzednim wcieleniu. Nasza śmierć będzie więc aktem całkowitego rozstania się z naszymi bliskimi, stąd obecny związek z nimi możemy uważać za okolicznościowy, przypadkowy, wyreżyserowany przez Prawo, które z pewnością nas nie kocha, gdyż jego jedyną funkcją jest automatyczne wymierzanie sprawiedliwości.
Zatem przyjęcie wiary w reinkarnację wyklucza spośród relacji międzyludzkich wszystkie te, które ze swej natury wykraczają poza śmierć. A taką właśnie jest miłość, która domaga się nieśmiertelności. Wiara w reinkarnację wyklucza jakąkolwiek modlitwę za zmarłych, ta bowiem modlitwa nic im nie pomoże. Oni sami muszą spłacić swój dług. A poza tym są już pewnie innymi ludźmi, w innych ciałach, w innych rodzinach. I wreszcie kto miałby tej modlitwy wysłuchiwać? Przecież Prawo Karmy jako bezosobowe i bezwzględnie sprawiedliwe nie może skalać się miłosierdziem. Tymczasem dobrze wiemy, że modlitwa za zmarłych jest nie tyle efektem duszpasterskich zachęt, czy też jakichś przekonań filozoficznych, lecz wyrasta z miłości do tych, którzy byli nam bliscy i którzy od nas odeszli. Wierzymy, że nasze życie zmienia się, ale się nie kończy i dzięki temu będziemy mogli spotkać kiedyś naszych bliskich. Będziemy mogli kochać tych samych ludzi, których kochamy obecnie. Wierzymy, że oni nie ukryją się przed nami w jakichś innych ciałach. Zatem chrześcijaństwo chroni nas przed tą wielką samotnością. Wiemy na pewno, że żyjemy tylko raz i tych, których kochamy, nigdy nie stracimy.
Tak więc wiara w reinkarnację w znacznym stopniu ogranicza, a może nawet całkowicie niszczy naszą miłość do bliźnich. Nic w tym dziwnego, skoro — jak wiemy — narodziny tej idei zbiegły się w czasie z buntem wobec mitologicznie pojętego bóstwa i negacją Boga prawdziwego. Człowiek zapragnął być od Niego niezależny, nie chciał też liczyć na Jego pomoc. W związku z tym sam musiał zaradzić wszystkim swym duchowym potrzebom, z których największą jest oczywiście potrzeba zbawienia. Skoro więc łaska Boża nie jest już brana pod uwagę, to tym bardziej zbędna jest pomoc drugiego człowieka. Zatem każdy sam jest teraz kowalem swego szczęścia, a żeby je zdobyć, nie musi ani dawać, ani przyjmować miłości. Miłość bowiem rozwija się tam, gdzie spotyka się potrzeba pomocy z chęcią jej udzielenia. Wszelka samowystarczalność natomiast czyni miłość zbędną i w ten sposób prowadzi do jej całkowitego zaniku. Tak więc wiara w reinkarnację niszczy w nas zarówno miłość do Boga, jak i do człowieka. Bóg staje się człowiekowi niepotrzebny, a potem jest dla niego „nieobecny”. I w ten sposób doktryna reinkarnacji pozbawia nas wiary w Boga.
Nie brak jednak ludzi, którzy potrafią „połączyć” wiarę w reinkarnację z wiarą w Boga twierdząc, że nie ma w tym żadnej sprzeczności. Człowiek oczywiście może sobie taką wizję stworzyć, trudno jednak liczyć na jej przychylne przyjęcie przez Boga. Jest kilka powodów, które pozbawiają taki światopogląd Bożej akceptacji. Jeśli bowiem przyjmiemy reinkarnację, czyli drogę samozbawienia, to tym samym odmówimy Bogu możliwości zbawienia nas. Jezus nie musiałby stawać się człowiekiem, a już na pewno nie zgodziłby się na mękę i śmierć na krzyżu, jeśli to nie miałoby nam nic dać. Tymczasem Bóg chce być naszym Zbawicielem i rzeczywiście nim jest. Przyjmując tę doktrynę musielibyśmy także odmówić Bogu możliwości przebaczenia nam grzechów, gdyż według niej Prawo Karmy — nie będąc miłosiernym, lecz bezwzględnie sprawiedliwym — kieruje ludzkimi losami zamiast Boga. Bóg zaś chce być miłosiernym i jest takim. Warto też w tym miejscu przypomnieć, że Bóg przestrzegł nas kiedyś przed innymi bogami — a Prawo Karmy takim bogiem właśnie jest. Tymczasem opiekę nad ludźmi i całym wszechświatem (opatrzność) Bóg zarezerwował wyłącznie dla siebie.
Wizja Apokalipsy sugeruje, by na naszą eschatologię spojrzeć w perspektywie dwóch pochodów. Oto wielki tłum zbawionych, którzy oddają cześć Barankowi. To pochód chrześcijan (i tych, którzy związali wcześniej swoje życie z osobowo pojmowanym Bogiem). Jesteśmy w tym tłumie. Obok nas nasi najbliżsi, przyjaciele i wszyscy, których kochaliśmy. Tak wygląda wspólnota wszystkich świętych, w której nikt nie jest anonimowy, „bez twarzy”, bez historii, bez związku z innymi. Możemy sobie jednak wyobrazić inny wielki pochód, całą rzeszę różnych duchów, wędrujących ścieżką istnienia pomiędzy jednym wcieleniem, a drugim. Nie można za wiele powiedzieć o ich tożsamości, gdyż nie są już tymi istotami, którymi byli, a nowymi jeszcze się nie stali. Idąc poprzez to „międzyistnienie”, znikają gdzieś na horyzoncie, rozpuszczając się w nieokreślonym oceanie bytu, zgodnie z wyznawanym wcześniej światopoglądem. Mamy więc dwie możliwości, dwie drogi do wyboru, lecz tylko jedna z nich prowadzi do celu.