Magazyn

Wspomnij na swe miłosierdzie


Pan jest łagod­ny i miło­sier­ny, nie­sko­ry do gnie­wu i bar­dzo łaska­wy. Pan jest dobry dla wszyst­kich i Jego miło­sier­dzie ogar­nia wszyst­kie Jego dzie­ła (Ps 145, 8–9). Bądź­cie miło­sier­ni, jak Ojciec wasz jest miło­sier­ny (Łk 6, 36).


Tajem­ni­ca miło­sier­dzia jest obja­wio­na na całym świe­cie, we wszyst­kich reli­giach. Chrze­ści­jań­stwo otrzy­ma­ło to obja­wie­nie od Boga przez pro­ro­ków, „a w tych osta­tecz­nych dniach” przez Syna i Jego Apo­sto­łów. Inne reli­gie, ujaw­nia­jąc głód miło­sier­dzia w ludz­kich ser­cach, gło­szą jed­no­cze­śnie jego potrze­bę. War­to więc przyj­rzeć się tej wiel­kiej potrze­bie miło­sier­dzia i poszu­kać źró­dła, z któ­re­go moż­na je czer­pać.


Bądź­cie miło­sier­ni… Czy i jak czło­wiek speł­nia to pole­ce­nie Jezu­sa? Poszu­kaj­my odpo­wie­dzi bar­dzo dale­ko od chrze­ści­jań­stwa, bo aż… w bud­dy­zmie. Jest to pozor­na odle­głość, gdyż oka­że się, że ludzie będą­cy miło­sier­ny­mi zgod­nie z wymo­ga­mi bud­dy­zmu, pozo­sta­ją jed­no­cze­śnie nie­da­le­ko od kró­le­stwa Boże­go, któ­re prze­cież gło­sił Chry­stus.


Z pier­wot­ne­go bud­dy­zmu wyod­ręb­ni­ły się dwa pod­sta­wo­we nur­ty reli­gij­no-etycz­ne: „mały wóz” (hina­ja­na) i „wiel­ki wóz” (maha­ja­na). Ide­ałem „małe­go wozu” jest oświe­co­ny pustel­nik, arhat, któ­ry „spa­ce­ru­je po świe­cie samot­nie”. Dro­ga zba­wie­nia, pro­po­no­wa­na przez hina­ja­nę, jest dro­gą eks­klu­zyw­ną, prze­zna­czo­ną jedy­nie dla mni­chów, któ­rzy zawsze sta­no­wią mniej­szość pośród wyznaw­ców danej reli­gii. I wła­śnie dla­te­go ten „wóz”, za pośred­nic­twem któ­re­go urze­czy­wist­nia się zba­wie­nie, jest „mały”. Kie­ru­nek ten roz­wi­jał się głów­nie w klasz­to­rach, gdzie były naj­do­god­niej­sze warun­ki do speł­nie­nia jego pod­sta­wo­we­go wymo­gu, któ­rym jest zba­wie­nie sie­bie same­go (auto­so­te­ryzm). Osią­gnąć hina­ja­ni­stycz­ny szczyt świę­to­ści, a więc stać się arha­tem, moż­na tyl­ko dzię­ki dłu­go­trwa­łej asce­zie.


Inny jest ide­ał „wiel­kie­go wozu” (maha­ja­ny). Ponie­waż jego zwo­len­ni­cy przyj­mu­ją moż­li­wość zba­wie­nia wszyst­kich ludzi, a nawet wszel­kie­go stwo­rze­nia, koniecz­ne było roz­wi­nię­cie ide­ału bodhi­sat­twy, pośred­ni­ka zbaw­cze­go. Bodhi­sat­twa jest tym, któ­ry już osią­gnął dosko­na­łość i mógł­by wejść do nir­wa­ny, czy­li sta­nu osta­tecz­ne­go zba­wie­nia i celu życia wszyst­kich bud­dy­stów, nie czy­ni tego jed­nak ze wzglę­du na soli­dar­ność z tymi, któ­rzy od zba­wie­nia są jesz­cze bar­dzo dale­ko. Bodhi­sat­twa żyje po to, by zba­wić wszyst­kie żywe isto­ty, a do nir­wa­ny wej­dzie jako ostat­ni. Taka posta­wa jest przy­kła­dem wiel­kie­go miło­sier­dzia dla wszyst­kie­go, co ist­nie­je.


W świa­do­mo­ści bud­dy­stów te dwa ide­ały — arha­ta i bodhi­sat­twy — nie wyklu­cza­ją się wza­jem­nie, gdyż arhat wie, że (…) jest w jed­no­ści z wszyst­kim, co ist­nie­je, a bodhi­sat­twa pra­gnie udo­stęp­nić wszyst­kim szczę­ście arha­ta. Patrząc na te posta­wy z chrze­ści­jań­skie­go punk­tu widze­nia, lecz posłu­gu­jąc się bud­dyj­ską ter­mi­no­lo­gią moż­na powie­dzieć, że tak Mat­ka Tere­sa — jako bodhi­sat­twa — słu­ży­ła do nie­daw­na ludziom, jak im nie­gdyś — jako arhat — słu­żył Szy­mon Słup­nik. Zewnętrz­na róż­ni­ca mię­dzy tymi ide­ała­mi wyra­sta z wewnętrz­ne­go kon­flik­tu ludz­kie­go ser­ca, pra­gną­ce­go oddać się zupeł­nie Bogu, nie zapo­mi­na­jąc jed­no­cze­śnie o bliź­nich. Ból zwią­za­ny z wybo­rem posta­wy arha­ta lub bodhi­sat­twy nie został oszczę­dzo­ny wie­lu świę­tym chrze­ści­jań­skim, a nawet same­mu… Jezu­so­wi.


Wła­śnie taki dyle­mat — zostać arha­tem czy bodhi­sat­twą — sta­nął przed św. Pawłem:Dla mnie bowiem żyć — to Chry­stus, a umrzeć — to zysk. Jeśli bowiem żyć w cie­le — to dla mnie owoc­na pra­ca. Co mam wybrać? Nie umiem powie­dzieć. Z dwóch stron dozna­ję nale­ga­nia: pra­gnę odejść, a być z Chry­stu­sem, bo to o wie­le lep­sze, pozo­sta­wać zaś w cie­le — to bar­dziej dla was koniecz­ne. A ufny w to, wiem, że pozo­sta­nę, i to pozo­sta­nę dla was wszyst­kich, dla wasze­go postę­pu i rado­ści w wie­rze, aby rosła wasza duma w Chry­stu­sie prze­ze mnie, przez moją ponow­ną obec­ność u was (Flp 1, 21–26).


W tych samych kate­go­riach moż­na odczy­tać wspa­nia­ły hymn św. Paw­ła o Jezusie:On ist­nie­jąc w posta­ci (sytu­acji) Bożej, nie sko­rzy­stał ze sposobności,aby na rów­ni być z Bogiem, lecz ogo­ło­cił same­go sie­bie, przy­jąw­szy postać (sytu­ację) sługi,stawszy się podob­nym do ludzi (Flp 2, 6–7).


Zgod­nie z nauką św. Paw­ła, wyra­żo­ną w tych sło­wach, Jezus „przed wie­ka­mi” doko­nał wybo­ru. Zre­zy­gno­wał z moż­li­wo­ści pozo­sta­nia wyłącz­nie w swo­jej Boskiej natu­rze, a tym samym z wła­ści­we­go tyl­ko Bogu szczę­ścia. Nie zado­wa­la­ło Go szczę­ście Boskie­go Arha­ta, pozo­sta­ją­ce­go ponad ludz­kim nie­szczę­ściem. Nie sko­rzy­stał z tej spo­sob­no­ści, lecz stał się bodhi­sat­twą — tym, któ­ry poświę­ca się dla innych. Sta­jąc się czło­wie­kiem przy­jął na sie­bie ludz­kie cier­pie­nie.


Na pod­sta­wie tego porów­na­nia bodhi­sat­twy z Chry­stu­sem nie moż­na oczy­wi­ście wycią­gać wnio­sku, że bud­dyzm jest reli­gią rów­nie dosko­na­łą jak chrze­ści­jań­stwo, ponie­waż jest w nim obec­ny tak wznio­sły ide­ał miło­sier­dzia. Zesta­wie­nie to pozwa­la dostrzec obja­wie­nie tajem­ni­cy Boże­go miło­sier­dzia wszyst­kim ludziom na całym świe­cie. Miło­sier­dzie swo­je obja­wiał Bóg wie­lo­krot­nie przez pro­ro­ków, by osta­tecz­nie i w peł­ni obja­wić je przez swo­je­go Syna (por. Hbr 1, 1), a potem ogło­sić przez Apo­sto­łów. To obja­wie­nie, zawar­te w Piśmie św., jest prze­cho­wy­wa­ne i prze­ka­zy­wa­ne innym przez Kościół. Bóg jed­nak trosz­czy się o każ­de­go czło­wie­ka, dla­te­go tam, gdzie nie dotar­ła jesz­cze Dobra Nowi­na, to wiel­kie obja­wie­nie Boże­go miło­sier­dzia — choć nie w takiej samej mie­rze jak w chrze­ści­jań­stwie — zosta­ło zapi­sa­ne w ludz­kich ser­cach.


Z Jezu­sem Chry­stu­sem nie może się rów­nać żaden bodhi­sat­twa, choć bowiem jest — zgod­nie z bud­dyj­ski­mi wie­rze­nia­mi — u szczy­tu dosko­na­ło­ści, to jed­nak w dal­szym cią­gu pozo­sta­je tyl­ko czło­wie­kiem. Bodhi­sat­twa nadal jest „z nisko­ści”, pod­czas gdy Jezus jest „z wyso­ka”. Bodhi­sat­twa nie potra­fi dla zba­wie­nia swych bra­ci prze­kro­czyć gra­nic swe­go bytu, tak jak Jezus, któ­ry nie prze­sta­jąc być Bogiem, stał się czło­wie­kiem, dzię­ki cze­mu my może­my stać się „uczest­ni­ka­mi Boskiej natu­ry” (2 P 1, 4). Cho­ciaż więc żaden bodhi­sat­twa nie dorów­nu­je Chry­stu­so­wi swym odda­niem dla dru­gie­go czło­wie­ka, jak rów­nież zbaw­czą „sku­tecz­no­ścią”, to jed­nak ist­nie­nie takie­go ide­ału, ukształ­to­wa­ne­go w bud­dy­zmie i wcie­la­nie go w życie wska­zu­je na wiel­ki głód miło­sier­dzia, któ­ry tyl­ko Bóg może zaspo­ko­ić.


Bud­dyzm jest reli­gią współ­czu­cia, czy­li miło­sier­dzia wobec wszyst­kie­go, co żyje. To wiel­kie miło­sier­dzie jest dro­gą bud­dyj­skich mni­chów, wyra­żo­ną w ślubowaniach:Chociaż czu­ją­ce isto­ty są nie­zli­czo­ne, ślu­bu­ję zba­wić je wszystkie;chociaż chci­wość, nie­na­wiść i igno­ran­cja powsta­ją bez koń­ca, ślu­bu­ję je wykorzenić;chociaż Dhar­ma jest roz­le­gła i nie­zgłę­bio­na, ślu­bu­ję zro­zu­mieć ją;chociaż Dro­ga Bud­dy jest poza osią­ga­niem, ślu­bu­ję ucie­le­śnić ją cał­ko­wi­cie.


Jest rze­czą oczy­wi­stą, że żaden bud­dy­sta nie może speł­nić tych ślu­bo­wań, podob­nie jak żaden chrze­ści­ja­nin nie jest w sta­nie dosko­na­le wypeł­nić Boże­go pra­wa. Jed­nak tak jeden, jak i dru­gi winien się sta­rać reali­zo­wać je naj­le­piej jak może. Tak też nale­ży rozu­mieć wysił­ki pod­ję­te dla wypeł­nie­nia Reguł życia dla bodhi­sat­twy, napi­sa­nych przez bud­dyj­skie­go świę­te­go i uczo­ne­go, Śan­ti­de­wę, żyją­ce­go w VIII wie­ku:


(fragmenty)Niech wszyst­kie istoty,gdziekolwiek by się znaj­do­wa­ły, udrę­czo­ne cier­pie­niem cia­ła i duszy,dotrą, mocą moich zasług,do morza szczę­śli­wo­ści.


Niech ich szczę­ście (w tym świecie),jak dłu­go pozo­sta­ją w krę­gu ist­nie­nia, nigdy się nie zmniej­szai niech na wszyst­kie spły­wa bez­u­stan­niech­mu­ra rado­ści bodhi­sat­twy.


Niech wszy­scy, któ­rzy czu­ją się cho­rzy i nieszczęśliwi,szybko zosta­ną uwol­nie­ni od swe­go cierpienia,i niech żad­na cho­ro­ba­nie poja­wi się już wię­cej na świe­cie.


Niech żad­na isto­ta żyją­ca nigdy nie dozna cierpienia,nie czy­ni zła i nie choruje,nikogo niech nie ogar­nia lęk,nikt niech nie będzie lekceważony,niczyjego ser­ca niech nie napeł­nia przy­gnę­bie­nie.


Jak dłu­go trwa wszech­świa­ti jak dłu­go ist­nie­je jesz­cze isto­ta żyjąca,tak dłu­go powi­nie­nem się sta­rać­za­po­bie­gać nędzy świa­ta.


Niech wszyst­ko, co spra­wia ból isto­cie żyjącej,we mnie (tyl­ko) się prze­ja­wi (pod­kreśl. J.K.)i niech wszyst­ko, co żyje tu, na ziemi,dozna szczę­śli­wo­ści­dzię­ki mocy bodhi­sat­twy san­ghi.


Moż­na by zapy­tać, czy nie jest to bud­dyj­ska odpo­wiedź na „ocze­ki­wa­nie stwo­rze­nia”, ujaw­nio­ne przez św. Pawła:Bo stwo­rze­nie z upra­gnie­niem ocze­ku­je obja­wie­nia się synów Bożych. Stwo­rze­nie bowiem zosta­ło pod­da­ne mar­no­ści — nie z wła­snej chę­ci, ale ze wzglę­du na Tego, któ­ry je pod­dał — w nadziei, że rów­nież i ono zosta­nie wyzwo­lo­ne z nie­wo­li zepsu­cia, by uczest­ni­czyć wol­no­ści i chwa­le dzie­ci Bożych (Rz 8, 19–21).


Dla bud­dy­stów tymi „syna­mi Boży­mi” są bodhi­sat­two­wie, któ­rzy sta­ra­ją się obda­rzyć wszyst­kie żywe isto­ty upra­gnio­ną wol­no­ścią. Jed­nak­że dla nas, chrze­ści­jan, Jedy­nym Bodhi­sat­twą jest Jezus Chry­stus. I jak „w Ada­mie” zosta­li­śmy wraz z całym stwo­rze­niem pod­da­ni mar­no­ści, tak „w Chry­stu­sie” i przez Chry­stu­sa zosta­nie­my wyzwo­le­ni z „nie­wo­li zepsu­cia”, gdyż nie dano ludziom pod nie­bem żad­ne­go inne­go imie­nia, w któ­rym mogli­by­śmy być zba­wie­ni (Dz 4, 12). Tak więc Jezus jest Jedy­nym Bodhi­sat­twą, a każ­dy bud­dyj­ski bodhi­sat­twa — Jego pro­ro­kiem dla wyznaw­ców tej reli­gii.


Moż­na powie­dzieć, że szewc z Alek­san­drii czy też mło­dy cha­syd, do któ­rych przy­kła­dów już się odwo­ły­wa­łem (por. Wsta­wien­nic­two), w peł­ni zre­ali­zo­wa­li ide­ał bodhi­sat­twy. Każ­dy z nich bie­rze na sie­bie cudzy grzech i wyni­ka­ją­ce stąd cier­pie­nie. Tego rodza­ju postę­po­wa­nie zawsze jest udzia­łem, choć­by nie uświa­do­mio­nym, w uni­że­niu Jedy­ne­go Bodhi­sat­twy, któ­ry stał się czło­wie­kiem, aby czło­wiek mógł stać się synem Bożym. Jest to zatem „wcie­le­nie” w sytu­ację dru­gie­go czło­wie­ka, wyni­ka­ją­ce z tro­ski o jego zba­wie­nie, nie­po­rów­ny­wal­ne jed­nak z dosko­na­łym Wcie­le­niem Syna Boże­go, dzię­ki któ­re­mu moż­li­wym się sta­ło nasze odku­pie­nie. Sko­ro bodhi­sat­twa, będą­cy „zwy­kłym” śmier­tel­ni­kiem, może pocią­gnąć dru­gie­go czło­wie­ka „ku górze”, to o ileż bar­dziej Jezus Chry­stus, któ­ry — zgod­nie ze sło­wa­mi Sta­ro­żyt­nej homi­lii na Świę­tą i Wiel­ką Sobo­tę — w otchła­ni rzekł do Ada­ma, a „w Ada­mie” do każ­de­go z nas: Powstań, wyjdź­my stąd! Ty bowiem jesteś we Mnie, a Ja w tobie, jako jed­na i nie­po­dziel­na oso­ba. Wcie­le­nie „do takich gra­nic” jest moż­li­we tyl­ko dla Syna Czło­wie­cze­go, nikt bowiem tak, jak On nie jest w sta­nie wejść w poło­że­nie dru­gie­go czło­wie­ka. Dla­te­go też zba­wić na wie­ki może cał­ko­wi­cie tych, któ­rzy przez Nie­go zbli­ża­ją się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wsta­wiać za nimi (Hbr 7, 25).


Zgod­nie z Bożym wymo­giem wyznaw­cy róż­nych reli­gii sta­ra­ją się być miło­sier­ni, jed­nak­że tak, „jak Ojciec” (por. Łk 6, 36), miło­sier­ny jest tyl­ko Jego Jed­no­ro­dzo­ny Syn. Dla­te­go też przy­kład naj­do­sko­nal­sze­go miło­sier­dzia moż­na zna­leźć jedy­nie w chrze­ści­jań­stwie, gdyż jest ono reli­gią gło­szą­cą Miło­sier­ne­go Syna Boże­go. Jezus, aby pouczyć nas, czym jest praw­dzi­we miło­sier­dzie, a czym jego brak, naj­czę­ściej „mówił w przy­po­wie­ściach”, gdyż uży­cie tego środ­ka — ze wzglę­du na jego pro­sto­tę — dawa­ło Mu gwa­ran­cję peł­ne­go zro­zu­mie­nia przez wszyst­kich słu­cha­czy. Do naj­bar­dziej zna­nych nale­ży przy­po­wieść „O nie­li­to­ści­wym dłuż­ni­ku”, czy też „O miło­sier­nym sama­ry­ta­ni­nie”. Trud­no nie zauwa­żyć wie­lu innych jego wypo­wie­dzi na temat miło­ści i miło­sier­dzia wzglę­dem bliź­nich. Przede wszyst­kim jed­nak Jezus nauczał całym swo­im życiem, co św. Piotr ujął krót­ko, mówiąc, iż prze­szedł On dobrze czy­niąc i uzdra­wia­jąc wszyst­kich, któ­rzy byli pod wła­dzą dia­bła (Dz 10, 38).


Koniec ziem­skie­go życia nie był dla Jezu­sa kre­sem peł­nie­nia miło­sier­dzia wzglę­dem ludzi, gdyż teraz — jak to już zosta­ło zauwa­żo­ne — rów­nież żyje, aby się wsta­wiać za nimi. Miło­sier­dzie świa­tu oka­zu­je On tak­że poprzez wybra­nych w tym celu „apo­sto­łów”, spo­śród któ­rych naj­bar­dziej współ­cze­śnie zna­ną posta­cią jest św. Fau­sty­na. Za jej pośred­nic­twem Jezus Chry­stus przy­po­mniał świa­tu, że gotów jest nam odpu­ścić każ­dy grzech, jeże­li z ufno­ścią powie­rzy­my się Jego miło­sier­dziu. Ufność — trze­ba to jesz­cze raz pod­kre­ślić — jest pod­sta­wo­wym warun­kiem dostą­pie­nia Boże­go miło­sier­dzia. Ostat­ni akt Jego ziem­skie­go życia był aktem miło­sier­dzia (Zapraw­dę, powia­dam ci: Dziś ze mną będziesz w raju), „wywo­ła­nym” przez ufność czło­wie­ka (Jezu, wspo­mnij na mnie, gdy przyj­dziesz do swe­go kró­le­stwa). Ta histo­rycz­na chwi­la może być uobec­nio­na w spo­sób mistycz­ny w życiu każ­de­go z nas:Choć przez krót­ki moment zagłę­biaj się w Mojej Męce, szcze­gól­nie w Moim opusz­cze­niu w chwi­li kona­nia. Jest to godzi­na wiel­kie­go miło­sier­dzia dla świa­ta całe­go. Pozwo­lę ci wni­kać w mój śmier­tel­ny smu­tek, w tej godzi­nie nie odmó­wię duszy nicze­go, któ­ra Mnie pro­si przez Mękę Moją.


Sio­strze Fau­sty­nie i jej prze­sła­niu poświę­co­no już wie­le miej­sca. Spo­śród środ­ków, któ­re ona pole­ca w celu dostą­pie­nia Boże­go miło­sier­dzia, war­to zwró­cić uwa­gę na Koron­kę do Miło­sier­dzia Boże­go, podyk­to­wa­ną przez same­go Jezusa:Ojcze Przed­wiecz­ny, ofia­ru­ję Ci Cia­ło i Krew, Duszę i Bóstwo naj­mil­sze­go Syna Two­je­go, a Pana nasze­go, Jezu­sa Chry­stu­sa, na prze­bła­ga­nie za grze­chy nasze i całe­go świa­ta. Dla Jego bole­snej męki miej miło­sier­dzie dla nas i całe­go świa­ta.


W czym tkwi „tajem­ni­ca sku­tecz­no­ści” tej modli­twy? Wyda­je się, że jej siła pocho­dzi z jej teo­lo­gicz­nej „zawar­to­ści”. Dostę­pu­je­my miło­sier­dzia „nie z powo­du naszych zasług”, lecz „dla Jego bole­snej męki”, ze wzglę­du na Jego Cia­ło i Krew, Duszę i Bóstwo… ze wzglę­du na Naj­do­sko­nal­szą Ofia­rę Naj­do­sko­nal­sze­go Bodhi­sat­twy — Jezu­sa Chry­stu­sa. Oto cena nasze­go zba­wie­nia.


War­to jesz­cze zauwa­żyć, że była tu mowa o „pro­ro­kach” i „apo­sto­łach” Boże­go miło­sier­dzia. Jaki zwią­zek z oma­wia­ną rze­czy­wi­sto­ścią mają te ter­mi­ny? Trze­ba pamię­tać, iż pro­rok gło­si „Tego, któ­ry ma przyjść” (por. Mt 11, 3), apo­stoł nato­miast Tego, któ­ry nie tyl­ko przy­szedł, lecz tak­że „prze­szedł dobrze czy­niąc” wszyst­kim (por. Dz 10, 38). Dla bud­dy­stów Jezus jest tym, któ­ry ma przyjść, dla­te­go każ­dy bodhi­sat­twa jest Jego pro­ro­kiem, poprze­dza Go, wska­zu­je na Nie­go. Chrze­ści­jań­stwo nato­miast jest owo­cem Jego przej­ścia, dla­te­go chrze­ści­ja­nie, któ­rzy gło­szą Jezu­sa, są Jego apo­sto­ła­mi.

Ekumenizm.pl działa dzięki swoim Czytelnikom!
Portal ekumenizm.pl działa na zasadzie charytatywnej pracy naszej redakcji. Zachęcamy do wsparcia poprzez darowizny i Patronite.