Założyciela metodyzmu synteza chrześcijaństwa
- 27 kwietnia, 2003
- przeczytasz w 11 minut
Metodyści na całym świecie świętują w tym roku trzechsetną rocznicę urodzin założyciela swojego wyznania — Johna Wesleya. Wydaje się to znakomitą okazją do przybliżenia również Polakom jego postaci oraz nauki. Tym bardziej, że w dobie ekumenizmu stanowi ona przykład oryginalnej syntezy różnych gałęzi historycznego chrześcijaństwa.
Metodyzm od dawna nastręczał badaczom liczne trudności. Jedni zaliczają go do do grupy wolnych Kościołów, inni widzą w nim tylko pewną formę “pietas anglicana”, dla jeszcze innych jest on, wraz z anglikanizmem — specyficznym zachodnim prawosławiem (uważają tak na przykład H. Hodges czy A. M. Alichin). Podobne problemy rodzi również sam Wesley. Teolodzy do tej pory często spierają się do jakiego nurtu chrześcijaństwa pasuje on najlepiej, i do jakiego można go ze spokojnym sumieniem zaliczyć. Sprawy nie ułatwia przy tym fakt, że poglądy Wesleya ewoluowały i zmieniały się pod wpływem kolejnych doświadczeń religijnych.
Od Kościoła Wysokiego przez pietyzm do metodyzmu
Droga religijna Johna Wesleya zaczyna się i kończy w Kościele anglikańskim, w którym był duchownym, i którego nigdy nie opuścił. Jednak na tej jednorodnie anglikańskiej drodze można wyróżnić wiele etapów — czasem wydających się diametralnie odmiennymi. Rozpoczyna się ona od ścisłych związków z Kościołem Wysokim. Związane to było z anglokatolicką formacją, jaką przejął on od czterech pokoleń swoich przodków, którzy byli duchownymi anglikańskimi a poszerzył w trakcie studiów na Oksfordzie i później w Klubie Metodystów. Już jednak, jako młody wikary Wesley w swojej pracy z ludźmi, skupionymi w oksfordzkim klubie przez siebie prowadzonym, inspirował się także tzw. prymitywizmem. Był to ruch stawiający sobie za cel przywrócenie w kościele Anglii obrzędów i zwyczajów czasów apostolskich, a przynajmniej pierwszych czterech wieków niepodzielonego chrześcijaństwa. Wesley bardzo uważnie studiował oparty na takich zasadach “Modlitewnik” Thomasa Deacona.W wieku 32 lat młody wikariusz i wykładowca Oksfordu zdecydował się na opuszczenie Anglii i pracę misyjną w Ameryce. Przez trzy lata propagował tam Wesley anglikanizm i przeciwstawiał go rozmaitym formom znacznie wówczas popularniejszego w koloniach kongregacjonalizmu. Teologicznie zaś pozostawał jeszcze w całej pełni przedstawicielem rygorystycznego skrzydła Kościoła Wysokiego, z pewnymi skłonnościami do jego prymitywistycznej odmiany.
Jednak już wtedy w myśleniu i działaniu założyciela metodyzmu zaczęły zachodzić poważne zmiany. Związane one były ze spotkaniem na pokładzie statku płynącego do Ameryki Braci Morawskich z Herrnhut. To oni przekonali ostatecznie (?) Wesleya, że chrześcijaństwo powinno być “religią serca”, a nie tylko rozumu. Przekonanie to pogłębiło się po powrocie do Anglii i podróży do Niemiec w wyniku spotkań z misjonarzami braci morawskich oraz z samym hrabią Zinzendrofem. W efekcie w pewnym sensie trudno odmówić racji Christopherowi Dawsonowi, który stwierdza: “Wesley udał się do Ameryki, jako ściśle przestrzegający obserwancji członek Wysokiego Kościoła, albo jak powiedzielibyśmy anglokatolik. Wrócił, jako protestant ewangeliczny, przekonany przez braci morawskich, że istotę chrześcijaństwa stanowi przeżycie nawrócenia i bezpośrednie, osobiste przekonanie o zbawczej wierze” (Ch. Dawson, Podział chrześcijaństwa na Zachodzie, tłum. L. Bieńkowski, Warszawa 1967, s. 146).
Przekonanie to niezwykle mocno oddziaływało na kształtowanie się misji Wesleya. Od tego momentu zaczął się on bowiem skupiać właśnie na rodzeniu w swoich słuchaczach nawrócenia, które skutkować miało pełną i realną przemianą własnego życia w duchu niezwykle surowo interpretowanej Ewangelii. “Jego zamierzeniem było — przypomina ks. Zbigniew Kamiński — ożywienie ducha religijnego macierzystego Kościoła (…) Ufał, że tego rodzaju działania doprowadzą w konsekwencji do rzeczywistego, autentycznego przeżywania wiary przez wiernych, co w końcu spowoduje ożywienie religijne Kościoła i odnowę moralną społeczeństwa. Zasadniczym motywem jego działań było hasło, które stało się później sztandarowym zawołaniem metodystów: Głoszenie świętości życia w duchu Pisma Świętego na całym świecie. (…) Od początku swojego istnienia ruch ten miał charakter ewangelizacyjny o pietystycznym nastawieniu i nastawiony był na szukanie i oglądanie owoców wiary” (Zb. Kamiński, Droga do ustawowej regulacji prawnej Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego w RP, “Roczniki Teologiczne ChAT”, rok XXXIX, zeszyt 1–2, s. 146).
Nie można jednak zapominać o tym, że mimo przeżytego radykalnego doświadczenia własnego nawrócenia (24 maja 1738 roku) i częściowej zmiany orientacji teologicznej — Wesley pozostał członkiem Kościoła anglikańskiego, w pełni akceptując jego dogmatyczną naukę i interpretując ją często nadal w duchu anglokatolickim. Na tym tle doszło nawet do zerwania z braćmi morawskimi oraz z grupą swoich najbliższych przyjaciół jeszcze z grupy oksfordzkiej. Inaczej bowiem niż oni nie odrzucał on bowiem znaczenia sakramentów i obrzędów religijnych.
Cała zresztą dalsza teologiczna i kościelna droga Wesleya znaczona jest zerwaniami i konfliktami z innymi działaczami religijnymi i teologami. Zaczęło się od konfliktu z biskupami anglikańskim, którzy nie akceptowali jego metody religijnej i kaznodziejskiej oraz nacisku kładzionego na osobiste doświadczenie wiary. 19 sierpnia 1739 roku słynny do czasów obecnych biskup Butler powiedział mu: “Proszę Pana, to roszczenie sobie prawa do nadzwyczajnych objawień i darów Ducha Świętego jest straszną rzeczą — bardzo straszną rzeczą”. Zakończył zaś rozmowę słowami: A zatem skoro pan prosi mnie o radę, udzielę jej panu chętnie. Pan tu nie ma nic do roboty; pan nie ma zezwolenia na głoszenie kazań w tej diecezji. Przeto radzę panu odejść stąd” (cyt. za: Dawson, s. 148). Jednak rady tej Wesley wcale się nie posłuchał uznając, że jako ordynowany duchowny i wykładowca Lincoln College ma prawo głosić kazania, gdzie i kiedy chce. To odrzucenie przez bp Butlera oznaczały jednak swoiste zerwanie z typowym anglikanizmem jego czasów.
Krótko później Wesley poróżnił się z kalwińską gałęzią ruchu przebudzeniowego — symbolizowaną przez Whitefielda. Założyciel metodyzmu sprzeciwiał się bowiem całą swoją istotą kalwińskiemu wyrokowi predestynacji, opowiadając się po stronie arminianizmu czy wręcz katolicyzmu. Arminianizm klasyczny głosił, że zbawienie zostało ofiarowane przez Boga wszystkim ludziom (a nie tylko, jak w klasycznej doktrynie predestynacji, wybranym), a człowiek dzięki wierze i uczynkom przyjmuje je lub odrzuca (por. St. Markiewicz, Protestantyzm, Warszawa 1982, s. 81). Wesley natomiast, mniej racjonalnie, a bardziej emocjonalnie wręcz krzyczał w swoich kazaniach: “za wszystkich, absolutnie za wszystkich zmarł na krzyżu mój Zbawiciel”. Mimo, iż dla większości współczesnych chrześcijan te słowa brzmią naturalnie, to jednak trzeba pamiętać o ówczesnych polemikach, w których wielu — nie tylko protestantów, ale również katolików, opowiadało się za twierdzeniem, że Chrystus umarł na krzyżu tylko za wybranych.
W efekcie tych sporów Wesley wraz z grupą swoich zwolenników pozostał osamotniony między braćmi morawskimi — odrzucającymi jego sakramentalizm, anglikanami — widzącymi w nim głównie zwolennika nienormalnego entuzjazmu religijnego, a kalwinistami, którzy uważali go za heretyka arminianistę.
Mimo to metodyzm, jako początkowo (w Wielkiej Brytanii aż do śmierci Wesleya) rozwijał się niezwykle dynamicznie. A wszystko to, zdaniem Williama-Henriego Guitona, dzięki szczególnym talentom organizacyjnym twórcy ruchu metodystycznego oraz dzięki wprowadzeniu przez niego do praktyki duszpasterskiej: 1) klas — czyli grup nawróconych członków pod kierunkiem przewodnika duchowego; 2) świeckich kaznodziejów; 3) konferencji, czyli ciała kierowniczego organizacji, początkowo działającej wewnątrz Kościoła Anglii (por. W.H. Guiton, Jan Wesley. Życie i dzieło, Warszawa-Gliwice 1987, s. 26–27).
Między protestantyzmem a katolicyzmem
Teologiczna i duszpasterska myśl Johna Wesleya do dnia dzisiejszego sprawia wiele kłopotów tym wszystkim, którzy chcą ją jednoznacznie zakwalifikować. Dla jednych (w tym dla wielu swoich współczesnych) był on przede wszystkim krypto-rzymskim katolikiem, a przynajmniej typowym przedstawicielem anglokatolicyzm Kościoła Wysokiego. Dla innych (przede wszystkim dla wyznawców metodyzmu — zaangażowanych w działalność ewangelizacyjną w duchu przebudzeniowym) był on przede wszystkim protestantem z wyraźnie pietystycznymi inklinacjami. I, co najciekawsze, oba te obrazy da się uzasadnić. Wesley bowiem scalał w sobie te dwa nurty chrześcijaństwa — był w pewnym sensie równocześnie pobożnym i przywiązanym do tradycyjnych form pobożności anglikaninem z Kościoła Wysokiego, ale był także człowiekiem, który przeżył radykalne nawrócenie w duchu pietystycznym.
Jedno nie ulega jednak wątpliwości, jeśli przyjąć XVIII wieczne kategorie, to był Wesley protestantem, bowiem w centrum jego doktryny zawsze znajdowało się przekonanie o usprawiedliwieniu z łaski. To Bóg, jako Jedyny Władca darowuje człowiekowi zupełnie darmo usprawiedliwienie jego grzechów.
Trzeba jednak pamiętać, że protestantyzm wesleyowski był szczególny. Albo, ujmując rzecz inaczej, trzeba się zgodzić z R. L. Maddoxem (R.L. Maddox, Wesley as theologian, Wesleyan Theological Journal, vol. XXX), który wskazuje, że “jednostronna, protestancka lektura pism Johna Wesleya będzie zawsze nieadekwatna”.
Trudno bowiem nie zauważyć, że niezwykle istotnym elementem stylu myślenia twórcy metodyzmu jest także “duch katolicki”. Zwracają na niego uwagę niemal wszyscy badacze twórczości Wesleya. Objawia się on przede wszystkim w głównej idei wyróżniającej metodyzm spośród innych wyznań protestanckich, czyli w idei nieustającego wzrastania w świętości podczas całego chrześcijańskiego życia (w artykułach wiary Kościoła Metodystycznego, już po śmierci Wesleya — to jego przekonanie wyrażono w dość złagodzonej formie: “Uświęcenie to odnowa naszej upadłej natury, dzieło Ducha Świętego” — Zb. Pasek, Wyznania wiary. Protestantyzm, Kraków 1999, s. 176) oraz w przywiązaniu do tezy o wierze pracującej poprzez miłość, która przeradza się wręcz w twierdzenie o ludzkiej aktywności w dziele zbawienia, czy wręcz o możliwości bycia w osobistej wspólnocie z Bogiem.
Zdaniem Maddoxa to przywiązanie Wesleya do idei współpracy Boga i człowieka w dziele zbawienia mogło się brać z lektur założyciela metodyzmu. Od młodości zaczytywał się on tekstami francuskich i hiszpańskim katolickich mistyków. Do niektórych ich idei, np. karmelitańskiej “nocy miłości” odnosił się krytycznie, jednak bez wątpienia cenił u nich skoncentrowanie się na osobistym doświadczeniu religijnym oraz przejął od nich przekonanie o ludzkiej aktywności w rozwoju osobistej świętości. Jednak mimo ogromnego otwarcia na wartości katolickie zawarte w działach mistyków, trudno nie zauważyć w myśli wesleya niezwykle tradycyjnie protestanckiego założenia. Otóż — tym co różniło jego wizję mistyki od wizji np. mistyków karmelitańskich — był jej cel. Dla tych ostatnich celem było mistyczne zjednoczenie z Bogiem (unio mistica), dla niego celem zaś była raczej wspólnota z Bogiem, ale bez mistycznego rozpłynięcia się.
Takie przenikanie się elementów tradycyjnie katolickich i protestanckich wcale nie zakończyło się, jak sugerowali to chętnie XIX-wieczni teolodzy metodystyczni, w momencie spotkania z Braćmi Morawskimi i radykalnego nawrócenia (rozgrzania serca). Wręcz przeciwnie i w zaasymilowanych elementach pobożności pietycznej dojrzeć można — katolickie wpływy.
Od pietystów Wesley przejął przede wszystkim terminologię i związaną z nim teologię nawrócenia. Terminy takie, jak skrucha, nowe narodzenie, doskonałość, świętość życia itp. występują zarówno w teologii pietystycznej, jak i u Johna Wesleya. Ich uważna analiza prowadzi jednak do wniosku, że oznaczają one w całości doktryny jednak, co innego (K. Collins, John Wesley’s Critical Appropriation of Early German Pietism, Wesleyan Theological Journal, vol. XXVII). Wesley bowiem nie tyle przejął cała teologię pietystyczną, ile pod wpływem przeżycia nawrócenia adaptował część praktyki duszpasterskiej pietyzmu i dostosował ją do swojego stylu myślenia i swojej teologii. Wesleyowskie inspirowanie się pietyzmem nigdy więc nie przekształciło się w jakieś niewolnicze naśladownictwo (J. Steven O’Malley, Pietist Influences in the Eschatoligical Thuoght of John Wesley and Jorgen Moltmann, Wesleyan Theological Journal, vol. XXIX), czego wybitnym dowodem było zerwanie z Braćmi Morawskimi, gdy pojawił się konflikt o naturę i znaczenie sakramentów, do których twórca metodyzmu w duchu bardzo katolickim, był przywiązany.
Do końca swoich dni zachował także Wesley przekonanie, wyniesione z uważnego studiowania historii kościoła pierwotnego o szczególnym znaczeniu “życia wspólnego” i “wspólnoty dóbr” chrześcijan. A. M. Alichin wskazuje wręcz na miejsca w tekstach założyciela metodyzmu, które wskazują na jego przekonanie o istnieniu dwóch sposobów życia dla chrześcijan — pierwszego dla zwykłych chrześcijan oraz drugiego, dla tych, którzy decydują się na wejście na drogę doskonałości chrześcijańskiej (A.M. Alichin, The Epworth-Canterbury-Constantinople Axis, Wesleyan Theological Journal, vo. XXVI). Trudno nie zauważyć tu śladu średniowiecznych przekonań o szczególnym powołaniu mnichów do życia według zasad Kazania na Górze, i poślednim powołaniu świeckich, którzy żyć mają po prostu według zasad Dekalogu.
Między Wschodem a Zachodem
Myśl Wesleya będąc swoistą syntezą katolickiej etyki uświęcenia i protestanckiej etyki łaski odwołuje się także wyraźnie do myśli greckich Ojców Kościoła. Życie pierwotnego Kościoła, jakie przedstawiają oni w swoich pismach powinno być, według Wesleya, nie tylko wzorem ortodoksyjnego wyznania wiary, życia kościelnego czy osobistej duchowości, ale także podstawowym źródłem etyki społecznej (M.A. Alichin, dz.cyt.).
Jednak podstawową kategorią, jaką zaczerpnął założyciel metodyzmu z myśli Ojców Greckich — jest głębokie osobiste, teologicznie umotywowane przekonanie o “przebóstwieniu”, theosis człowieka. Teologia uświęcenia Wesleya opierała się na słowach z Drugiego Listu św. Piotra: “Przez to zostały nam dane cenne i najważniejsze obietnice, abyście dzięki nim stali się uczestnikami natury Boga” (2 P 1, 4). Człowiek zatem, dzięki wcieleniu Syna Bożego, dzięki temu, że Bóg stał się człowieka uzyskał możliwość uczestnictwa w naturze Boga. Trudno nie dostrzec tu fundamentalnego podobieństwa z teologią prawosławną, która od wieków opiera się na przekonaniu, że Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem. Prawosławni wyraźnie podkreślają przy tym, że nie chodzi tu o czysto moralne naśladowanie Boga, ale o przyjęcie daru bycia z Bogiem, bycia z Chrystusem poprzez modlitwę, sakramenty czy kościół (J. Meyendorff, Teologia bizantyjska, tłum. J. Prokopiuk, Warszawa 1984, s. 206–213).
Podobnie drogę uświęcenie postrzega Wesley. Jest ona dla niego podstawową drogą chrześcijanina, który powinien stać się doskonały, jak Ojciec jest doskonały. Szczególnie ważne jest tu jednak podkreślenie, że ta doskonałość nie jest czymś, co czynimy sami z siebie, czy czymś, co jest nam dane, jako dar z zewnątrz. Jest ona czymś, co Duch Święty czyni w nas, czymś co Bóg — poprzez Ducha Świętego, czy ujmując rzecz bardziej w duchu wschodnim, poprzez energie Boże, czyni w nas. Zbawienie nie jest więc czymś danym z zewnątrz, ale czymś, co dzieje się w nas, czymś co Bóg wykonuje w nas. I podobnie jest z uświęceniem.
Takie podejście do kwestii usprawiedliwienia i uświęcenie, zdaniem wielu teologów, określić można trzecią drogą między augustyńskim naciskiem na darmowość łaski, na jej działanie, a prawosławnym dążeniem do perfekcji czy świętości (Steve McCormck, Theosis in Chrysostom and Wesley: Eastern Paradigm on Faith and Love, Wesleyan Theological Journal, vo. XXVI).
Dzięki temu myśl Wesleya staje się swoistym pomostem łączącym ze sobą myśl Wschodu i Zachodu, ale także chrześcijaństwo ewangeliczne z jego swoistym patosem rozgrzania serca i darmowości zbawienia z chrześcijaństwem katolickim — kładącym nacisk na osobistą drogę uświęcenia.
Tomasz P. Terlikowski