
- 11 września, 2019
- przeczytasz w 5 minut
Chyba najmocniej od potyczek ideologicznych w latach 90. XX wieku religia jest obecna w bieżącej kampanii wyborczej do parlamentu. Podczas gdy jedni domagają się radykalnego odcięcia pępowiny łączącej państwo z Kościołem (rzymskokatolickim), inni ogłaszają, że...
Extra ecclesiam i nihilizm
Chyba najmocniej od potyczek ideologicznych w latach 90. XX wieku religia jest obecna w bieżącej kampanii wyborczej do parlamentu. Podczas gdy jedni domagają się radykalnego odcięcia pępowiny łączącej państwo z Kościołem (rzymskokatolickim), inni ogłaszają, że poza Kościołem jest już tylko nihilizm.
Oczywiście, kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami. Politycy rzadko kiedy liczą się ze słowami, bardziej niż kiedykolwiek posługują się językiem publicystyki, nawet jeśli powołują się na tabelki, slajdy i mówią o tzw. twardych faktach. Jednak trudno nie zauważyć, że temat Kościoła, który już chyba tylko Polaków rozgrzewa do wulkanicznej temperatury (po obydwu stronach barykady) stał się ideologiczną amunicją bez opamiętania wykorzystywaną przez polityków obwołujących się obrońcami Kościoła. Nie tylko zresztą przez nich.
Podczas konwencji wyborczej w Lublinie prezes partii rządzącej Jarosław Kaczyński znów wystąpił „w obronie atakowanego Kościoła”. Stwierdził, że każdy Polak powinien zrozumieć, że poza Kościołem jest już tylko nihilizm. Takie deklaracje padały już wcześniej, choć nie były tak szeroko komentowane. Funkcjonariusze partii nie ustawali w wysiłkach, aby opinia publiczna właściwie odebrała słowa prezesa, że to – właśnie – publicystyczny skrót, że chodziło o uniwersalne wartości chrześcijańskie, że oczywiście nie oznacza to wykluczanie innych, a tylko i aż akceptację tożsamościowego kręgosłupa Polski, że Polska pozostaje wyspą wolności itd. Być może tak było, a być może nie.
Cyprian powraca
Słowa prezesa Kaczyńskiego – zamierzone czy spontanicznie wypowiedziane – nawiązują wprost do innych słów słynnego biskupa, św. Cypriana z Kartaginy, czczonego przez rzymskich katolików i prawosławnych, a wspominanego również przez anglikanów i niektórych luteran.
Żyjący w III w. po Chrystusie teolog w ferworze walki z tzw. heretykami stwierdził, że „poza Kościołem nie ma zbawienia” (extra ecclesiam nulla salus). Zasada była kreatywnie rozwijana, używana i manipulowana przez zinstytucjonalizowane chrześcijaństwo do dyscyplinowania i prześladowania inaczej myślących (czyli heretyków). Szczególną popularnością cieszyła się na Zachodzie, choć i Wschód wcale nie był/jest gorszy w obwieszczaniu kościelnego ekskluzywizmu – „tylko my mamy rację”, „poza nami jest nicość, eklezjalna próżnia” itd.
Co ciekawe, także XVI-wieczna reformacja nie odcięła się od słów Cypriana, dokonując jej modyfikacji w stronę – powiedzmy – bardziej inkluzywnego myślenia przy kreśleniu granic prawdziwego Kościoła. Sama zasada Cypriana jest ciekawa z perspektywy historyczno-dogmatycznej, a nawet biblijnej – w końcu Arka Noego, jak przekonywali teolodzy, to właśnie starotestamentalny obraz Kościoła, biblijna antycypacja tego, co później ustanowi Chrystus, to arka ratunku, poza którą wszyscy inni niechybnie zginą. Podobnie i chrzest jest nową arką, wodą, która ma odradzać i być biletem wstępu na statek ratujący życie. Takich obrazów jest wiele i pozostawiają wiele istotnych korytarzy interpretacyjnych.
Ekskluzywne „extra ecclesiam” święciło triumfy w okresie kontrreformacji i w epoce zachwytu nad walką z tzw. postmodernizmem. Do dziś, zresztą, nie brakuje wśród chrześcijan takich, którzy nawiązując do słów Cypriana, odrzucają wszelkie przejawy ekumenizmu, bo przecież poza Kościołem zbawienia nie ma, a linie demarkacyjne tegoż wyznacza oczywiście on sam. Najpóźniej od Soboru Watykańskiego II Kościół rzymskokatolicki nie kładzie już tak mocno nacisku na „extra ecclesiam”, a bardziej akcentuje dialog i „logoi spermatikoi” (nasiona Słowa/prawdy) u innych, o czym mówili już starożytni teolodzy chrześcijańscy.
Chrześcijaństwo od prześladowanej, charyzmatycznej wspólnoty szybko przerodziło się w system religijny skory do prześladowania nie tylko tych, którzy jeszcze niedawno sami byli prześladowcami, ale też do dyscyplinowania „heretyków”, którzy myśleli inaczej. Narracja w duchu „extra ecclesiam” doprowadziła do wielu tragedii i cierpień, a także do odejść od wiary w Chrystusa. Stawała się często substancją petryfikującą dynamikę ewangelii, choć nigdy nie utraciła potencjału nieco szczodrzejszej interpretacji.
Zestawienie czy ustawka
Jednak zestawienie ‘extra ecclesiam’ i nihilizmu trąci na kilometr jakimś manicheizmem na usługach partyjniactwa, potwornym wręcz polaryzowaniem, które niewiele ma wspólnego z ewangelicznym radykalizmem, tym bardziej, że refleksje snuto podczas konwencji wyborczej. Nawet jeśli autor słów nie wierzył w to, co mówił, albo wierzy inaczej niż mówił i został totalnie źle zrozumiany to jednak wstrzykiwanie takich idei w krwioobieg debaty publicznej jest haniebne.
Nie będę tym razem lał łez nad szkodami, jakie te słowa wyrządzają Kościołowi większościowemu, którego prezes Kaczyński chce bronić przed wymyśloną przez biskupów ideologią LGBT. Jeśli Kościół w wymiarze instytucjonalnym i duszpasterskim ponosi lub poniesie jakieś szkody z tego tytułu, a moim zdaniem tak właśnie jest lub się stanie, to pełną odpowiedzialność za to ponoszą biskupi i wszyscy odpowiedzialni, którzy taką narrację podpinają pod obronę wiary. Jedni robią to milcząc, inni myląc budowanie mostów z pirotechniką. Ale być może tak właśnie musi się stać, aby kapłani w powłóczystych szatach zaczęli myśleć w nieco dłuższej perspektywie niż potopu, który po nich nastąpi. I w tym właśnie sensie wydaje się, że jeśli Kościół potrzebuje obrony to raczej przed swoimi biskupami i samozwańczymi apologetami, którzy „w synagogach zajmują pierwsze miejsca”.
Prawda, prezes Jarosław Kaczyński nie musi być teologiem ani wykazywać się duszpasterskim zmysłem. Podobnie i obywatele – wierzący w Boga, jak i tej wiary nie podzielający, a wyprowadzający uniwersalne wartości z różnych źródeł – nie muszą dochowywać szczególnej staranności przy interpretacji słów pana prezesa i mogą je odbierać tak, jak zostały wypowiedziane, czyli jako przejaw dyskryminacji mniejszości poza Kościołem, którego Kaczyński broni, jako dowód paternalizmu i chęci meblowania ludziom sumienia.