
- 23 stycznia, 2025
- przeczytasz w 4 minuty
Z powodu kazania wygłoszonego podczas inauguracji prezydentury Donalda J. Trumpa, episkopalna biskupka Waszyngtonu Mariann Edgar Budde została antybohaterką zwolenników starego-nowego prezydenta i ikoną części chrześcijan. Czy słusznie?
Kazanie, które oburzyło i zachwyciło, choć nie powinno
Z powodu kazania wygłoszonego podczas inauguracji prezydentury Donalda J. Trumpa, episkopalna biskupka Waszyngtonu Mariann Edgar Budde została antybohaterką zwolenników starego-nowego prezydenta i ikoną części chrześcijan. Czy słusznie?
Rzadko kiedy kazanie staje się światowym newsem, szczególnie jeśli chodzi o tak niewielki i coraz mniej wpływowy Kościół jak Kościół Episkopalny w USA, który niegdyś był wyznaniem elit politycznych, a dziś jest kurczącą się przystanią dla osób o głównie liberalnym światopoglądzie religijno-politycznym.
A jednak kazanie bp Budde wywołało falę zainteresowania nie tylko w USA, ale i na całym świecie, także w Polsce, stało się zaczynem dyskusji, które rozsadzają podziały wyznaniowe, odsłaniając inne linie podziału, ukazujące jak mocno podzielone jest chrześcijaństwo i jak wielkie niebezpieczeństwa przed nim stoją.
Uporządkujmy wpierw fakty. To prawda, że bp Mariann Edgar Budde ma już swoją historię z Donaldem Trumpem, gdy ten w 2020 roku z właściwym sobie „urokiem” postanowił wykorzystać Biblię i chrześcijaństwo dla promowania swojej politycznej agendy. Prawdą jednak jest również to, że personalia kaznodziejki podczas nabożeństwa ekumenicznego z udziałem przedstawicieli innych religii były ustalone zanim znany był wynik wyborów prezydenckich.
Wbrew temu, co pojawiało się w cyfrowej bańce reakcyjno-konserwatywnego katolicyzmu nad Wisłą, to nie Donald Trump czy J. D. Vance byli u siebie (żaden z nich nie jest episkopalianinem). Waszyngtońska Katedra Narodowa to nie tylko katedra episkopalnej diecezji Waszyngtonu, ale też katedra Prymasa Kościoła Episkopalnego USA. Niezależnie od tego, miejsce to postrzega się jako duchowy dom dla wszystkich Amerykanów bez względu na wyznawany światopogląd.
Kazanie bp Mariann Edgar Budde zostało zredukowane do jego ostatniej, choć z pewnością najmocniejszej części, było w dużej mierze odpowiedzią na nadzieje wiązane z prezydenturą Trumpa, ale też obawami. Co więcej, było ono również reakcją na jasne roszczenia wypowiadane przez Trumpa podczas kampanii wyborczej i historycznego już przemówienia inauguracyjnego wygłoszonego na Kapitolu, i to przemówienia, w którym nacjonalizm religijny, amerykański mesjanizm, prywatny narcyzm nowego prezydenta i chrześcijańsko-podobne komponenty zaserwowano w wysokim stężeniu.
1.21.25 Sermon by The Right Rev. Mariann Edgar Budde
Można się zachwycać kazaniem bp Budde i doskonale to rozumiem, ale można się równie dobrze dziwić, dlaczego słowa zasadniczo przetłumaczone z tekstów ewangelii wzbudziły tak wielkie oburzenia czy wręcz wypowiedzi prominentnych zwolenników prezydenta, domagających się umieszczenia bp Budde na liście osób, które należałoby deportować z USA.
Przyznam, że i mnie ujęła odwaga bp Budde, że zasadniczo mogła zrobić to, co wielu duchownych robi przy oficjalnych uroczystościach z udziałem politycznych decydentów: filtruje krytykę, ale za to umiaru we flircie z władzą nie zna. Na prośbę, która daleka była od moralizatorstwa i partyjnej propagandy z ambony, Trump zareagował uwłaczającymi wypowiedziami pod adresem biskupki i całego Kościoła episkopalnego.
Biskupka apelując o litość i miłosierdzie dla osób, które stały się celem nowej polityki Trumpa popieranej przez większość amerykańskiego społeczeństwa, nie przedstawiła gotowego planu polityki migracyjnej ani innych recept na poprawę tego, co należy naprawić. Nie było to też jej rolą. Zwróciła jedynie i aż uwagę na to, na co wskazują prominentni i nieznani kaznodzieje każdej niedzieli, w porę i w nie porę – upomniała się o prawa tych, którzy głosu nie mają. Nie tylko o osoby LGBT+, ale też sprzątaczki, opiekunki do dzieci i rzemieślników, którzy na co dzień współtworzą wygodne życie wielu Amerykanów, nie tylko zwolenników Partii Demokratycznej.
Przygnębia fakt, że wypowiedzi bp Budde wzbudziły tak agresywne reakcje niektórych chrześcijan w Polsce. W kraju, który przez wszystkie przypadki odmienia miłosierdzie i Boga, który wyeksportował na cały świat kult obrazu Jezusa Miłosiernego, wypromował globalnie postać Faustyny Kowalskiej i stał się niekwestionowanym mistrzem świata w bałwochwalczym uwielbieniu nie tyle dla nauczania, co awatara Jana Pawła II.
A że część tego oburzenia idzie w parze z prześmiewczo-ordynarnymi wypowiedziami na temat innej tradycji wyznaniowej, po prostu głupkowatymi uwagami do wyglądu duchownej czy samego faktu, że kobieta sprawuje posługę biskupią, pokazuje na wielu płaszczyznach, że nawet i pięć lekcji religii w tygodniu, zawierzenia, koronacje i nowenny, setki Tygodni Modlitw o Jedność Chrześcijan tudzież tryliony papieskich encyklik, wypowiedzi i dokumentów na temat ekumenizmu, wzajemnego szacunku i zrozumienia w niczym, naprawdę już w niczym nie pomogą.
Postawię wręcz tezę, z której bardzo chętnie się kiedyś wycofam, że historia wokół bp Budde unaocznia, że chrześcijaństwo z jego zmysłem prorocko-eschatologicznym znajduje się na równi pochyłej, jeśli prośba o litość i miłosierdzie, współczucie i zrozumienie postrzegane są jako antyteza do zdrowego rozsądku czy przejaw ideologii woke.
I rację ma bp Budde, gdy w reakcji na falę niezadowolenia po jej kazaniu mówi: „Nie mam zamiaru przepraszać za to, gdy upominam się o litość dla innych.”