
- 19 września, 2017
- przeczytasz w 8 minut
Mołdawia to najbiedniejszy kraj Europy, który słynie z wybornego wina, monstrualnej korupcji oraz procesu wyludniania na niespotykaną nigdzie skalę. W sierpniu br. grupa chrześcijan z Polski pojechała tam, by prowadzić półkolonie dla dzieci, remontować przycho...
Mołdawia – zapomniany kraj, o którym Ktoś pamięta
Mołdawia to najbiedniejszy kraj Europy, który słynie z wybornego wina, monstrualnej korupcji oraz procesu wyludniania na niespotykaną nigdzie skalę. W sierpniu br. grupa chrześcijan z Polski pojechała tam, by prowadzić półkolonie dla dzieci, remontować przychodnie, badać wzrok i przekazać okulary dla najuboższych.
Część polskiej grupy poleciała z Warszawy do Kiszyniowa samolotem. W związku z tym, że trzeba było jednak zabrać sporo narzędzi, sprzęt medyczny do badania wzroku, pomoce do pracy z dziećmi i dodatkowe bagaże, kilka osób wybrało się w podróż busem z Poznania.
Zdecydowana większość grupy jechała do Mołdawii po raz pierwszy. Wiedzieli, że jadą do małej miejscowości na dalekiej prowincji. Mieli być gotowi na trudne warunki sanitarne: czterdziestostopniowe temperatury, przed którymi nie ma gdzie uciec, ograniczoną ilość ciepłej wody pod prowizorycznym prysznicem skleconym z desek i plastikowej beczki nagrzewanej słońcem czy mało komfortowe toalety w radzieckim stylu. Wszystko to się sprawdziło. W dodatku daleko do miasta i dobrze zaopatrzonego sklepu. Pewnie dlatego w bagażu jadącym z Poznania znalazł się też papier toaletowy. „To może być cenna waluta w tych warunkach” – żartował jeden z uczestników eskapady.
Jak prorocze były to słowa, przekonano się już niebawem na ukraińsko-mołdawskim przejściu granicznym. Mołdawski pogranicznik po odkryciu, że Polacy chcą przewieźć sporo okularów i sprzęt do badania wzroku, oznajmił, że przepisy na to nie pozwalają. Na nic się zdały tłumaczenia, że to pomoc charytatywna dla dzieci i osób starszych, których nie stać na medyczne okulary, bo ich koszt to przeciętna emerytura. Urzędnik był nieugięty i jakby na coś czekał. Po dłuższej chwili znowu podszedł do busa, rzucił okiem na leżący na bagażach papier toaletowy i powiedział: „Skończył nam się papier, biorę te cztery rolki, a Wy już jedźcie!”. Wszyscy odetchnęli z ulgą i dziękowali Bogu za ten nieoczekiwany zwrot akcji z papierem toaletowym w roli głównej.
Wyjazd do czterotysięcznego Gotesti na południu Mołdawii zorganizował pastor Waldek Malinowski z poznańskiego zboru Kościoła Zielonoświątkowego. Większość ponad dwudziestoosobowej grupy stanowili wolontariusze z poznańskiego zboru, osiem osób dołączyło ze zboru Chrystusa Dobrego Pasterza w Świdwinie.
Gotest to rozległa wieś przy granicy z Rumunią. Wokół rozciągają się złote pola słoneczników. Główna droga asfaltowa ciągnie się kilka kilometrów. Droga, jak większość w Mołdawii, jest w opłakanym stanie, dziura na dziurze, mimo tego ciągną po niej furmanki wyprzedzane z zawrotną prędkością przez luksusowe samochody. Poboczne, gruntowe drogi ze śladami jeszcze postsowieckiego asfaltu i rozpadającymi się domkami z gliny dobrze obrazują sytuację gospodarczą kraju.
Ocenia się, iż z Mołdawii, nękanej długotrwałym kryzysem ekonomicznym, w poszukiwaniu pracy wyjechało przynajmniej milion obywateli, a niektóre szacunki mówią o dwóch milionach. Mołdawia liczy 3,5 mln obywateli — wychodzi więc na to, że z kraju wyjechało około 30% – 50% mieszkańców.
Skutki emigracji zarobkowej widać także w Gotesti, gdzie pozostały głównie osoby starsze i dzieci. Praktycznie w każdej rodzinie któryś z jej członków pracuje za granicą. Dzieci wychowują babcie, ciocie, najwyżej jeden z rodziców. Według danych Banku Światowego przysyłane przez Mołdawian zza granicy pieniądze stanowią 40 proc. PKB. Na miejscu nie da się żyć z pensji na poziomie 150 dolarów przy cenach porównywalnych do polskich. Zresztą pracy nie ma poza miastem, stąd w stolicy żyje już 50% społeczeństwa, a wiele wiosek jest wyludnionych. Starsze osoby z kołchozowej emerytury stać tylko na zapłacenie za prąd i gaz. Przy domach nie ma trawniczków czy skalniaków. Ludzie wykorzystują ziemię, by sadzić pomidory, ogórki, cebulę, paprykę, brzoskwinie czy arbuzy. Na szczęście ziemia jest najlepsza w Europie i na plony zawsze można liczyć.
Wolontariusze z Polski po dotarciu do Gotesti rozlokowali się w pomieszczeniach zboru baptystów. Kobiety nocowały u miejscowych rodzin, które przyjęły je pod swój dach. Mężczyźni na sypialnie zajęli balkon chóru nad kaplicą. Szybko okazało się jednak, że nie wszyscy gotowi są przez całą noc słuchać chóralnego chrapania. Niektórzy wybrali więc podłogę na podwyższeniu prezbiterium czy hamak na posesji kościoła.
Przez tydzień Polacy organizowali półkolonie dla dzieci, które nigdy nie wyjeżdżają na wakacje. Codzienne od godziny 9. do 17. zajęcia, gry edukacyjne, zabawy, lekcje biblijne i wspólny obiad – to było spełnienie marzeń małych Mołdawian z prowincji. Wielu z nich, pomimo upałów, maszerowało do kościoła 30–40 minut.
Dzieci nad wyraz grzeczne, nierozpieszczone jeszcze smartfonami, słuchały w skupieniu. Z przejęciem reagowały słuchając biblijnych historii. Czasami padały poważne pytania: “skąd wiesz, że Bóg istnieje?”. Kilkuletnia Stefania, ku zaskoczeniu wszystkich, odpowiedziała, że dzień wcześniej zgubiła bransoletkę i szukała jej cały dzień w domu i nie znalazła, a potem pomodliła się do Boga i po jakimś krótkim czasie bransoletka się odnalazła. Dlatego wie, że Bóg istnieje, bo jej pomaga.
Dzieci garnęły się do nowych cioć prowadzących zajęcia. Najchętniej nie schodziłyby im z kolan. Może ta potrzeba ciągłego przytulania, to kolejny skutek emigracyjnego rozbicia rodzin? Niecodziennym był dla nas również widok nastolatków przychodzących o 7 rano po to, by pograć razem w planszówki.
W sąsiedniej wsi, o nazwie Flaminda, znajduje się punkt medyczny, gdzie w dwóch małych izbach przyjmuje lekarz. Budynek wymagał przebudowy i ocieplania, a także dobudowania solidnej drewutni. Wolontariusze pracowali po 10–12 godzin, aby w niecały tydzień zrealizować cel. Ekipa budowlana złożona z kierowcy, leśnika, pastora, strażaka, ekonomisty i kucharza mimo (delikatnie mówiąc) formalnie nie najwyższych kwalifikacji poradziła sobie. Mołdawianie, którzy przychodzili do ośrodka zdrowia, patrzyli na remontujących gości z niedowierzaniem. Zdziwienie wzrastało po wyjaśnieniach, że przyjechali tu pomóc, bo kiedyś pomógł im Chrystus, więc chcą okazać Mu w ten sposób swą wdzięczność. Oprócz pracy na budowie czasami trzeba było jeszcze komuś pomóc, a to naprawić instalacje elektryczną w domu, a to pospawać podjazd dla wózka inwalidzkiego. Wzruszeni ludzie nie wiedzieli jak dziękować. Wolontariusze prosili wtedy, żeby tylko pozwolono im pomodlić się o nich.
Były okazje do rozmów z miejscowymi, którzy ciekawi obcokrajowców chętnie słuchali. Kola z Ukrainy, od kilku lat mieszkający w Poznaniu, oprócz umiejętności budowlanych, które były niezastąpione przy remoncie przychodni, ma serce dla ludzi, którzy znaleźli się na zakręcie życiowym. Szybko znalazł słuchaczy. Wspólne rozmowy o Bogu, który może zmienić życie i serce człowieka, zaowocowały. Na niedzielne nabożeństwo przyszedł odświętnie ubrany Nikoli, który niedawno wyszedł z więzienia, a dwa dni wcześniej, jeszcze na ogromnym kacu, długo rozmawiał z Kolą. Następnego dnia do kościoła przyszedł jego uzależniony od alkoholu brat, a potem kolega, wszyscy chcieli rozmawiać z Kolą.
Nie wszyscy uczestnicy naszej misji zawitali do Gotesti po raz pierwszy. Hanna i Piotr Buczkowscy, optometryści z Poznania, kontynuowali swój projekt “Bartymeusz — Każdy ma prawo dobrze widzieć.” Wraz z wieloletnimi współpracownikami, również optometrystami z Polski, Kasią i Maciejem powrócili do Gotesti po roku.
Tym razem ich zespół, wsparty przez pielęgniarkę i tłumaczy, pracując przez pięć dni, po 10 godzin dziennie, przebadał 270 pacjentów. Każdy z nich otrzymał bezpłatnie po dwie pary okularów korekcyjnych, a niektórzy również przeciwsłoneczne. Nie wszystkie okulary można było dobrać na miejscu. Wkrótce ponad setka okularów zostanie przesłana mołdawskim pacjentom, po bezpłatnym wyprodukowaniu przez polskich producentów szkieł korekcyjnych.
Cała akcja „Bartymeusz — Każdy ma prawo dobrze widzieć” zaczęła się już kilka miesięcy wcześniej w Polsce, gdy zorganizowano zbiórkę używanych okularów, która odbywała się w wielu miejscowościach. Zbierano używane oprawki w szkołach, przychodniach, kościołach, które po wymianie szkieł, trafiły do pacjentów w Mołdawii.
Z gabinetów przy kościele wychodziły zadowolone osoby. Ktoś za darmo je zbadał i wręczył okulary dobrane do ich wady wzroku. I to wszystko bez żadnych znajomości czy wyrazów wdzięczności, wystarczyło się zapisać na wizytę. „Znowu widzę wyraźnie, będę mogła poczytać” – stwierdziła zadowolona kobieta, wychodząc z gabinetu, sięgając po broszurkę z tekstem Ewangelii św. Jana. Inna pacjentka mogła doznać ulgi, która związana była z ustępującym bólem głowy, towarzyszącym jej dotychczas w związku z niedowidzeniem.
Na koniec pobytu zorganizowano Dzień Polski. Kaplica baptystów zapełniała się powoli dziećmi, rodzicami i osobami starszymi, których przez cały tydzień zapraszali wolontariusze. Na wszystkich zrobił wrażenie radosny występ dzieci śpiewających po mołdawsku, rosyjsku, angielsku i polsku, które ćwiczyły cały tydzień. Z uwagą obejrzano krótki film o Polsce. Nie zabrakło tradycyjnego bigosu z przywiezionych z kraju suszonych grzybów i kapusty kiszonej, którą upichcono w przerwie zajęć z dziećmi. Mołdawianie jedli bigos z apetytem tak, jak Polacy przez cały pobyt mołdawskie placuszki nadziewane bryndzą czy faszerowane papryki.
Na koniec pastor Waldek opowiedział, jak jego życie zostało dotknięte i zmienione przez Chrystusa. Zamiast życia w marazmie i beznadziei w relacji z Bogiem odnalazł pokój i radość. Pastor przekonywał, że to samo Jezus chce zrobić dla wszystkich zebranych. Cześć osób wzruszona pozostała po imprezie, by porozmawiać i modlić się z gośćmi z Polski.
Ostatni wieczór w Gotesti to polskie ognisko. Nie był to najlepszy pomysł, bo wieczorami temperatura nie spadała poniżej 20 stopni i jakoś nie było chętnych by się przy nim ogrzać. Mimo tego miło było przynajmniej popatrzeć nocą na ogień i usmażyć na nim kiełbaski. Pastor Waldek podczas nocnych rozmów przypomniał o tych, którzy choć nie mogli pojechać z nami do Mołdawii, podzielili się swą życzliwą modlitwą o powodzenie misji, finansami czy talentami w czasie przygotowań do wyjazdu. Pomimo zmęczenia widać było uśmiech i błysk w jego oku, w odpowiedzi na pytanie, czy za rok znowu wyruszamy gdzieś na misję.